Posty z Nathairem :v
2 posters
:: Wielka Brytrania :: Minami – Południe :: Przewodnik
Strona 3 z 3
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Re: Posty z Nathairem :v
Był przekonany, że lada chwila poczuje bolesną konfrontację z wymordowanym. Spodziewał się pierwszego ciosu, który poprzedzałby następne i jeszcze następne. Pomimo stanu, w jakim znajdował się Growlithe, Nathair nawet przez moment nie wątpił w jego siłę i że bez większych przeszkód byłby w stanie wyrządzić mu krzywdę. Ale nic z tych rzeczy nie nastąpił. Żaden piekący ból, żadne uderzenie. W jasnych tęczówkach zamigotało niezrozumienie, które wręcz dopraszało się jakiejś reakcji ze strony jasnowłosego. Jakby ten pozorny spokój w żadnym stopniu nie był jego cechą.
Co prawda syknął cicho czując, jak jego ciepłe palce zakleszczają się na jego nadgarstku, nie pozwalając na ucieczkę, na którą przecież tak bardzo liczył. Potrzebował jej. Potrzebował stworzenie pozornej bariery pomiędzy nimi, a zwiększenie dystansu miało być pierwszym krokiem. Ale nawet w czymś takim Grow musiał mieć ostatnie zdanie, nie pozwalając skrzydlatemu odetchnąć, a zamiast tego zarzucając na jego gardło ciężki łańcuch, zamykając go w niewidzialnym więzieniu.
– Oczywiście, że przeraża. A jak myślisz? – zapytał cichym, nieco zachrypniętym głosem drżąc jak mały listek poddający się sile wiatru. – Jak świadomość, że ktoś, kogo nienawidzę działa na mnie w ten sposób, ma mnie nie przerażać, co? – warknął próbując się wyswobodzić z jego uścisku, ale nic mu to nie dało, dlatego już parę sekund później poddał się, zaprzestając walki i szamotaniny.
– Ja… lubię Ryana. Nie chcę, żeby ktokolwiek innych oprócz niego mnie dotykał. I to jest prawda. Na samą myśl czuję wzbierające we mnie obrzydzenie. To, co ci wczoraj mówiłem było najprawdziwszą prawdą. Mimo tego, jaki jest dla mnie. Mimo wszystko, mimo, że jego dotyk boli i mrozi krew w moim sercu i żyłach… To moje ciało odpowiada na niego. Ochoczo. Za każdym razem. Bez znaczenia, czy sobie postanowię z tym skończyć czy nie, to zawsze kończę tak samo. Ale ty… ty… – przełknął cicho ślinę, czując niesamowity nacisk na klatkę piersiową i żołądek, jakby jakaś niewidzialna pięść wymierzyła mu bolesne uderzenie.
– Jesteś jedyną osobą, która spotkałem, żeby tak na mnie działała. Nie licząc Ryana, rzecz jasna. Nie rozumiem tego. To mnie przerażą. Przy tobie moje ciało wariuje. Czuję, jak się nakręca, jak nienawiść do ciebie przemienia się w chore chęć poczucia twojej skóry, ust, każdej blizny, twojego ciała. Lgnę do ciebie, Jace. Jak pieprzona ćma do światła. I nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Nawet teraz.. – przyłożył drżącą dłoń do swojego podbrzusza i zacisnął palce na skrawku materiału podkoszulki.
– …. Czuję, jak krew we mnie buzuje. Czuję mrowienie I narastające podniecenie. To chore. Czemu ze wszystkich osób to właśnie TY musisz na mnie tak działać, co?Brzydzę się samego siebie za te wszystkie myśli, za to, że nawet przez chwilę przeszło mi przez głowę, żeby oddać się dobrowolnie komuś innemu niż Ryan. Naprawdę chcę być mu wierny, ale moje ciało mnie nie słucha. Nawet teraz… – uniósł dłoń i musnął chłodnymi palcami zaczerwienienie na jego twarzy, gdzie parę chwil temu go uderzył.
– Nawet teraz myślę o tym, że chciałbym znowu poczuć ich szorstkość na swojej skórze. Ale wiem, że jest to zakazane. Zwłaszcza dla mnie. – pokręcił głową i zabrał dłoń, opierając obie ręce na jego klatce piersiowej i spuścił głowę, pozwalając, aby za długie kosmyki włosów przysłoniły jego wyraz twarzy.
– Masz rację. Niczego się nie nauczyłem. Nigdy się niczego nie uczę . Pomogłem ci, bo jakaś niewidzialna siła mnie do tego popchnęła. Bo chciałem. Bo nie zasłużyłeś na śmierć w śmieciach. Nienawidzę cię. Ale to uczucie jest ryzykowane, bo napędza coś innego, inne, o wiele bardziej niebezpieczne. – pożądanie – Przy tobie czuję się, jakbym igrał z niebezpiecznym ogniem. A to napawa mnie dziwną i dziką ekscytacją, że chcę jeszcze więcej i bardziej. Dlatego… dlatego…. Musisz iść. Zanim zrobimy coś, czego nie możemy i co będziemy potem żałować. Co będę ja potem żałował. – zdał sobie właśnie sprawę, z jaką tak naprawdę łatwością Growlithe mógłby posiąść jego ciało. A przerażenie tą myślą było wręcz paraliżujące. – I oby nasze drogi nigdy się ponownie nie skrzyżowały. – powoli zsunął się z jego bioder, tłamsząc w sobie przeraźliwą ochotę posmakowania jego ust po raz ostatni. W chwili, kiedy Grow pocałował go po raz pierwszy, jakieś nieokrzesane blokady puściły, a ostatki kręgosłupa moralnego skrzydlatego zaczęły się sypać.
– Nigdy nie chciałem zrobić z twojego życia piekła. To ty pierwszy mnie znienawidziłeś, nie ja ciebie, Jace. – odpowiedział, kiedy już siedział tyłem do niego, próbując uspokoić swój oddech, chociaż całe ciało drżało i szeptało, by podjął jaką akcję.
Co prawda syknął cicho czując, jak jego ciepłe palce zakleszczają się na jego nadgarstku, nie pozwalając na ucieczkę, na którą przecież tak bardzo liczył. Potrzebował jej. Potrzebował stworzenie pozornej bariery pomiędzy nimi, a zwiększenie dystansu miało być pierwszym krokiem. Ale nawet w czymś takim Grow musiał mieć ostatnie zdanie, nie pozwalając skrzydlatemu odetchnąć, a zamiast tego zarzucając na jego gardło ciężki łańcuch, zamykając go w niewidzialnym więzieniu.
– Oczywiście, że przeraża. A jak myślisz? – zapytał cichym, nieco zachrypniętym głosem drżąc jak mały listek poddający się sile wiatru. – Jak świadomość, że ktoś, kogo nienawidzę działa na mnie w ten sposób, ma mnie nie przerażać, co? – warknął próbując się wyswobodzić z jego uścisku, ale nic mu to nie dało, dlatego już parę sekund później poddał się, zaprzestając walki i szamotaniny.
– Ja… lubię Ryana. Nie chcę, żeby ktokolwiek innych oprócz niego mnie dotykał. I to jest prawda. Na samą myśl czuję wzbierające we mnie obrzydzenie. To, co ci wczoraj mówiłem było najprawdziwszą prawdą. Mimo tego, jaki jest dla mnie. Mimo wszystko, mimo, że jego dotyk boli i mrozi krew w moim sercu i żyłach… To moje ciało odpowiada na niego. Ochoczo. Za każdym razem. Bez znaczenia, czy sobie postanowię z tym skończyć czy nie, to zawsze kończę tak samo. Ale ty… ty… – przełknął cicho ślinę, czując niesamowity nacisk na klatkę piersiową i żołądek, jakby jakaś niewidzialna pięść wymierzyła mu bolesne uderzenie.
– Jesteś jedyną osobą, która spotkałem, żeby tak na mnie działała. Nie licząc Ryana, rzecz jasna. Nie rozumiem tego. To mnie przerażą. Przy tobie moje ciało wariuje. Czuję, jak się nakręca, jak nienawiść do ciebie przemienia się w chore chęć poczucia twojej skóry, ust, każdej blizny, twojego ciała. Lgnę do ciebie, Jace. Jak pieprzona ćma do światła. I nie mam pojęcia co się ze mną dzieje. Nawet teraz.. – przyłożył drżącą dłoń do swojego podbrzusza i zacisnął palce na skrawku materiału podkoszulki.
– …. Czuję, jak krew we mnie buzuje. Czuję mrowienie I narastające podniecenie. To chore. Czemu ze wszystkich osób to właśnie TY musisz na mnie tak działać, co?Brzydzę się samego siebie za te wszystkie myśli, za to, że nawet przez chwilę przeszło mi przez głowę, żeby oddać się dobrowolnie komuś innemu niż Ryan. Naprawdę chcę być mu wierny, ale moje ciało mnie nie słucha. Nawet teraz… – uniósł dłoń i musnął chłodnymi palcami zaczerwienienie na jego twarzy, gdzie parę chwil temu go uderzył.
– Nawet teraz myślę o tym, że chciałbym znowu poczuć ich szorstkość na swojej skórze. Ale wiem, że jest to zakazane. Zwłaszcza dla mnie. – pokręcił głową i zabrał dłoń, opierając obie ręce na jego klatce piersiowej i spuścił głowę, pozwalając, aby za długie kosmyki włosów przysłoniły jego wyraz twarzy.
– Masz rację. Niczego się nie nauczyłem. Nigdy się niczego nie uczę . Pomogłem ci, bo jakaś niewidzialna siła mnie do tego popchnęła. Bo chciałem. Bo nie zasłużyłeś na śmierć w śmieciach. Nienawidzę cię. Ale to uczucie jest ryzykowane, bo napędza coś innego, inne, o wiele bardziej niebezpieczne. – pożądanie – Przy tobie czuję się, jakbym igrał z niebezpiecznym ogniem. A to napawa mnie dziwną i dziką ekscytacją, że chcę jeszcze więcej i bardziej. Dlatego… dlatego…. Musisz iść. Zanim zrobimy coś, czego nie możemy i co będziemy potem żałować. Co będę ja potem żałował. – zdał sobie właśnie sprawę, z jaką tak naprawdę łatwością Growlithe mógłby posiąść jego ciało. A przerażenie tą myślą było wręcz paraliżujące. – I oby nasze drogi nigdy się ponownie nie skrzyżowały. – powoli zsunął się z jego bioder, tłamsząc w sobie przeraźliwą ochotę posmakowania jego ust po raz ostatni. W chwili, kiedy Grow pocałował go po raz pierwszy, jakieś nieokrzesane blokady puściły, a ostatki kręgosłupa moralnego skrzydlatego zaczęły się sypać.
– Nigdy nie chciałem zrobić z twojego życia piekła. To ty pierwszy mnie znienawidziłeś, nie ja ciebie, Jace. – odpowiedział, kiedy już siedział tyłem do niego, próbując uspokoić swój oddech, chociaż całe ciało drżało i szeptało, by podjął jaką akcję.
Misha- Świeża krew
Re: Posty z Nathairem :v
- Ja... lubię Ryana.
Znakomicie. Uwierz, nikt by się nie domyślił.
Ledwie się pohamował przed warknięciem. Ile razy miał jeszcze tego słuchać? Ile razy zaciskać zęby, przełykać ślinę, przegryzać wargę w czasie opowiadania o ślepym uwielbieniu? Ile razy siedzieć, twarzą w twarz, kilka chwil po tym, jak cudem mu odmówiono, aby finał ograniczyć do przypomnienia, by wrócił na swoje prawowite miejsce? Prawowite zdaniem Nathaira, zdaniem jego Odpowiednie Moralnej Strony, przyciszającej pożądania, zachcianki i podejmowanie ryzyka. Pozorne wyciszenie oznajmiło o swojej nietrwałej konstrukcji, przy której już teraz rozbrzmiewały pierwsze, metalowe odgłosy trzeszczących bel.
Nie było mu żal. Nie w sposób, w jaki powinno, choć na słowa Nathaira odpowiadał paskudnym niezadowoleniem, jakby cały ten czas liczył, że jednak koniec dobiegnie w mniej szarych barwach; że jakaś nienazwana siła chwyci za kubeł i chluśnie intensywną farbą, zamazując całą czerń obrazu. Według niego, rozbryźnięta mogła zostać również czerwień - nawet ona dałaby więcej smaku niż pustka. Podświadomie zdawał sobie jednak sprawę, że jego zabiegi - jakkolwiek nie byłyby wykrętne - zadziałały, a to oznaczało scenariusz w większej mierze dobrze odegrany przez Nathaira. Scenariusz, który miał miejsce teraz, na który pracował w ramach swoistego eksperymentu, zabawy, gry; który miał przynieść satysfakcje i dzikie rozweselenie, finalnie pozostawiając nic.
Nagle spojrzał na niego zaintrygowany, gdy zimne palce dotknęły piekącego policzka. Nie potrzebował lustra, by wyobrazić sobie zaczerwienienie, jakie wpłynęło na jego twarz - sama świadomość była wystarczająco dobitna i udało się jej rozrysować obrys upokorzenia w umyśle Wilczura. Uderzył go. Z wściekłości, z nerwów, ze szczeniactwa - a za to powinien dostać ze wzmożoną siłą.
Gdzie twój rewanż, Jace?
Białowłosy zdusił gorzki uśmiech.
Tutaj.
- Dlatego... dlatego... musisz iść.
Oczywiście. Teraz. Gdy wszystko doszczętnie zmielono na pył, kazano mu obrać drogę, z której aż do chwili obecnej skrupulatnie go spychano. Dopadła go niewygodna i choć jeszcze przed momentem sam zmuszał Heathera do bliskości, teraz ten wątpliwy ciężar na brzuchu przyprawiał o ściśnięcie płuc. Nie chodziło zresztą wyłącznie o zbyt szczupłą sylwetkę stróża, która chcąc nie chcąc, nie zmuszała mięśni Growlithe'a do wysiłku. Problemem był inny dotyk, ten - pozornie - mniej ważny. Jakby fakt, że oparł dłonie o jego pierś, oznaczało zwolnienie wszelakich blokad i zaciśnięcie się na organie imadła. Kolejna sekunda oznaczała wyszarpanie następnej garści powietrza, jaką mógł zaczerpnąć przy wdechu. Nie miał zamiaru udusić się z powodu wyrzutów sumienia.
Musisz.iść.
Właśnie próbuję.
- Zanim zrobimy coś, czego nie możemy...
Ty nie możesz.
Wściekłość rozbłysła w jego oczach w postaci nagłej, szklistej bieli.
- … i co będziemy potem żałować.
Nie „my”.
Ile razy miał mu to powtarzać?
- Co będę ja potem żałował.
Dokładnie. Dobry chłopiec.
- I oby nasze drogi nigdy się ponownie nie skrzyżowały.
Zmarszczył nieco brwi, ale nic nie odpowiedział. Choć jeszcze chwilę temu sam ściągnął go sobie na biodra, drugi raz dłoń się nie poruszyła, pozostając zbyt ociężałą na wysyłane przez umysł żądania. Przyszło mu tylko oglądać, jak Nathair zsuwa się z niego i odwraca tyłem, nieświadom wrzucania pierwszej, garbatej łopaty czarnego piachu na twarde wieko.
Pogrzebali relację.
Ty dobiłeś gwoździe do trumny, Jace. Ale to on upchnął wewnątrz jeszcze coś żywego. Nie ty jesteś mordercą. Nie ty trzymałeś sznur.
Wilczyca prześliznęła się lepkim jęzorem po boku pyska, ukradkiem spoglądając na twarz właściciela. Najwidoczniej sama była ciekawa jego reakcji, bo choć nie odstępowała go na krok, nie miała tak dokładnego wglądu w jego myśli, jakby sobie tego życzyła. Właśnie teraz pewne zakamarki pozostawały dla niej niedostępne; próbowała więc użyć delikatnej na pozór ciekawości, jako klucza otwierającego zatrzaśnięte siłą drzwi.
Nie tym razem.
Wciąż otoczony barierą upartości podniósł się do siadu i przechylił naprzód - na tyle mocno, aby znaleźć się blisko Heathera. Wrażliwy węch natychmiast wychwycił pierwsze mgiełki zapachu, jakie otaczały anioła, przypominając, że nawet wśród słodkich truskawek bywały kwaśne owoce.
Kwestia ich niedojrzałości.
Palce wsunęły się na ramię anioła i ignorując napięcie mięśni - swoistej reakcji na dotyk - pociągnął rękę do tyłu, zadzierając przy tym brodę. Obrócił Nathaira wystarczająco, aby udało mu się otrzeć wargami o jego skroń. Pocałunek, w którym nie poruszono ustami, któremu nie towarzyszył żadnej dźwięk, smak, ani zapach, który był ledwie muśnięciem w miejscu, w którym pulsowały wszystkie wrzaski niechęci, niezdecydowania, niezrozumienia, zdrady ciała i umysłu. Nikle zresztą tknął ciepłą skórę Heathera szorstkością warg, a zerwał kontakt między nimi, puszczając jego bark i podnosząc się z twardej podłogi.
Nie masz mu nic do powiedzenia?
Sięgnął za siebie. Dwa palce zacisnęły się na kilkakrotnie złożonej fotografii, nim ciszy nie przerwał dźwięk dartego materiału. Nie pojedynczy, wręcz przeciwnie. Trwał krótko, ale zabieg przyniósł tylko masę strzępków, które jeszcze nie tak dawno mogły szczycić się mianem zdjęcia. Nic nie uratowało go jednak przed samozaparciem Wilczura i teraz syknęły w ogniu, którego płomienie aż wzbił się w górę, chcąc pochłonąć wrzucone do kominka wspomnienia.
Wilczur ukazał wreszcie kły w uśmiechu, postępując krok do tyłu.
- Następnym razem się nie zawaham, Nate.
|| zt
Znakomicie. Uwierz, nikt by się nie domyślił.
Ledwie się pohamował przed warknięciem. Ile razy miał jeszcze tego słuchać? Ile razy zaciskać zęby, przełykać ślinę, przegryzać wargę w czasie opowiadania o ślepym uwielbieniu? Ile razy siedzieć, twarzą w twarz, kilka chwil po tym, jak cudem mu odmówiono, aby finał ograniczyć do przypomnienia, by wrócił na swoje prawowite miejsce? Prawowite zdaniem Nathaira, zdaniem jego Odpowiednie Moralnej Strony, przyciszającej pożądania, zachcianki i podejmowanie ryzyka. Pozorne wyciszenie oznajmiło o swojej nietrwałej konstrukcji, przy której już teraz rozbrzmiewały pierwsze, metalowe odgłosy trzeszczących bel.
Nie było mu żal. Nie w sposób, w jaki powinno, choć na słowa Nathaira odpowiadał paskudnym niezadowoleniem, jakby cały ten czas liczył, że jednak koniec dobiegnie w mniej szarych barwach; że jakaś nienazwana siła chwyci za kubeł i chluśnie intensywną farbą, zamazując całą czerń obrazu. Według niego, rozbryźnięta mogła zostać również czerwień - nawet ona dałaby więcej smaku niż pustka. Podświadomie zdawał sobie jednak sprawę, że jego zabiegi - jakkolwiek nie byłyby wykrętne - zadziałały, a to oznaczało scenariusz w większej mierze dobrze odegrany przez Nathaira. Scenariusz, który miał miejsce teraz, na który pracował w ramach swoistego eksperymentu, zabawy, gry; który miał przynieść satysfakcje i dzikie rozweselenie, finalnie pozostawiając nic.
Nagle spojrzał na niego zaintrygowany, gdy zimne palce dotknęły piekącego policzka. Nie potrzebował lustra, by wyobrazić sobie zaczerwienienie, jakie wpłynęło na jego twarz - sama świadomość była wystarczająco dobitna i udało się jej rozrysować obrys upokorzenia w umyśle Wilczura. Uderzył go. Z wściekłości, z nerwów, ze szczeniactwa - a za to powinien dostać ze wzmożoną siłą.
Gdzie twój rewanż, Jace?
Białowłosy zdusił gorzki uśmiech.
Tutaj.
- Dlatego... dlatego... musisz iść.
Oczywiście. Teraz. Gdy wszystko doszczętnie zmielono na pył, kazano mu obrać drogę, z której aż do chwili obecnej skrupulatnie go spychano. Dopadła go niewygodna i choć jeszcze przed momentem sam zmuszał Heathera do bliskości, teraz ten wątpliwy ciężar na brzuchu przyprawiał o ściśnięcie płuc. Nie chodziło zresztą wyłącznie o zbyt szczupłą sylwetkę stróża, która chcąc nie chcąc, nie zmuszała mięśni Growlithe'a do wysiłku. Problemem był inny dotyk, ten - pozornie - mniej ważny. Jakby fakt, że oparł dłonie o jego pierś, oznaczało zwolnienie wszelakich blokad i zaciśnięcie się na organie imadła. Kolejna sekunda oznaczała wyszarpanie następnej garści powietrza, jaką mógł zaczerpnąć przy wdechu. Nie miał zamiaru udusić się z powodu wyrzutów sumienia.
Musisz.iść.
Właśnie próbuję.
- Zanim zrobimy coś, czego nie możemy...
Ty nie możesz.
Wściekłość rozbłysła w jego oczach w postaci nagłej, szklistej bieli.
- … i co będziemy potem żałować.
Nie „my”.
Ile razy miał mu to powtarzać?
- Co będę ja potem żałował.
Dokładnie. Dobry chłopiec.
- I oby nasze drogi nigdy się ponownie nie skrzyżowały.
Zmarszczył nieco brwi, ale nic nie odpowiedział. Choć jeszcze chwilę temu sam ściągnął go sobie na biodra, drugi raz dłoń się nie poruszyła, pozostając zbyt ociężałą na wysyłane przez umysł żądania. Przyszło mu tylko oglądać, jak Nathair zsuwa się z niego i odwraca tyłem, nieświadom wrzucania pierwszej, garbatej łopaty czarnego piachu na twarde wieko.
Pogrzebali relację.
Ty dobiłeś gwoździe do trumny, Jace. Ale to on upchnął wewnątrz jeszcze coś żywego. Nie ty jesteś mordercą. Nie ty trzymałeś sznur.
Wilczyca prześliznęła się lepkim jęzorem po boku pyska, ukradkiem spoglądając na twarz właściciela. Najwidoczniej sama była ciekawa jego reakcji, bo choć nie odstępowała go na krok, nie miała tak dokładnego wglądu w jego myśli, jakby sobie tego życzyła. Właśnie teraz pewne zakamarki pozostawały dla niej niedostępne; próbowała więc użyć delikatnej na pozór ciekawości, jako klucza otwierającego zatrzaśnięte siłą drzwi.
Nie tym razem.
Wciąż otoczony barierą upartości podniósł się do siadu i przechylił naprzód - na tyle mocno, aby znaleźć się blisko Heathera. Wrażliwy węch natychmiast wychwycił pierwsze mgiełki zapachu, jakie otaczały anioła, przypominając, że nawet wśród słodkich truskawek bywały kwaśne owoce.
Kwestia ich niedojrzałości.
Palce wsunęły się na ramię anioła i ignorując napięcie mięśni - swoistej reakcji na dotyk - pociągnął rękę do tyłu, zadzierając przy tym brodę. Obrócił Nathaira wystarczająco, aby udało mu się otrzeć wargami o jego skroń. Pocałunek, w którym nie poruszono ustami, któremu nie towarzyszył żadnej dźwięk, smak, ani zapach, który był ledwie muśnięciem w miejscu, w którym pulsowały wszystkie wrzaski niechęci, niezdecydowania, niezrozumienia, zdrady ciała i umysłu. Nikle zresztą tknął ciepłą skórę Heathera szorstkością warg, a zerwał kontakt między nimi, puszczając jego bark i podnosząc się z twardej podłogi.
Nie masz mu nic do powiedzenia?
Sięgnął za siebie. Dwa palce zacisnęły się na kilkakrotnie złożonej fotografii, nim ciszy nie przerwał dźwięk dartego materiału. Nie pojedynczy, wręcz przeciwnie. Trwał krótko, ale zabieg przyniósł tylko masę strzępków, które jeszcze nie tak dawno mogły szczycić się mianem zdjęcia. Nic nie uratowało go jednak przed samozaparciem Wilczura i teraz syknęły w ogniu, którego płomienie aż wzbił się w górę, chcąc pochłonąć wrzucone do kominka wspomnienia.
Wilczur ukazał wreszcie kły w uśmiechu, postępując krok do tyłu.
- Następnym razem się nie zawaham, Nate.
|| zt
Arcanine- NAZWA RANGI
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
:: Wielka Brytrania :: Minami – Południe :: Przewodnik
Strona 3 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach