POSTY Z LESLIEM
:: Wielka Brytrania :: Minami – Południe :: Przewodnik
Strona 1 z 1
POSTY Z LESLIEM
Za późno, skomentował w myślach. Ostrzeżenie dotarło do rudowłosego za późno, a raczej to on miał za mało czasu, by zareagować. Nie wiedział, skąd nadciągało zagrożenie, przed którym go przestrzegano. Możliwe, że sparaliżowało go ukłucie strachu, przez które nie pochylił się w odpowiednim momencie. Czubek noża wbił się w jego szyję, wchodząc w nią płynnie, jak w masło, momentalnie wypełniając gardło chłopaka krwią. Bulgot charakterystyczny dla topielca ledwo przedarł się przez dudnienie i szum gęstego deszczu, a także krzyk znajomego głosu.
― SYON ― nie kontrolował ochrypłego krzyku, który nieświadomie przedarł się przez jego ściśnięte gardło. Zagryzł zęby po wewnętrznej stronie wargi, przerywając ciągłość skóry tam. Od razu poczuł metaliczny posmak na swoim języku. Niechętnie pomknął spojrzeniem w stronę, z której padł strzał.
W głowie odliczał ciągnące się sekundy.
Nie waż się, kurwa.
Wstrzymał oddech.
Pierdol się. Nawet nie próbuj umierać.
Musisz popracować nad magicznymi zaklęciami, Leslie.
Nic nie musiał.
Gwałtowny wydech zrzucił z niego niewidzialny ciężar. Wbrew wszelkim prawom rządzącym światem Grow nadal żył i całkiem nieźle się trzymał. Leslie był przekonany, że Katt, której imię wykrzykiwano, nie trafiła. Nabój pomknął gdzieś w dal, tnąc zimne łzy nieba, aż w końcu uległ grawitacji. Wcale nie tkwił w brzuchu albinosa, siejąc tam niemałe spustoszenie. Do tych optymistycznych przemyśleń skłaniała go wyłącznie troska. W końcu co mogłoby pójść nie tak? Zawsze mieli to cholerne szczęście.
Dobra passa kiedyś się kończy.
Dlaczego ciągle tkwił w jednym miejscu? Nie powinien przyglądać się tej brutalnej scenie i skupić się na pozostałej dwójce, która wciąż mogła zaatakować w każdej chwili. Niemniej jednak nie był jedynym, który w poruszeniu śledził przebieg akcji, nawet jeśli już znał jej finał. A przynajmniej wydawało mu się, że znał.
Rusz się. To dobry moment, Leslie.
Coś jest nie tak.
Ma przewagę.
Przysunął wolną dłoń do swojej stroni i przesunął palcami po skroni, czując dziwne uczucie zimna w swojej czaszce. To ono zaalarmowało go o tym, że sprawy nie miały się na tyle dobrze, jak sobie to wyobrażał. Chociaż widział, że walka wymagała od niego działania, czekał na moment, w którym Jace stanie na nogach o własnych siłach.
No i się doczekał.
Czas jakby zwolnił, prawie zatrzymując świat w miejscu. Przez chwilę nie czuł niczego poza silnym ukłuciem w klatce piersiowej. Krew zahuczała mu w uszach, gdy przesunął wzrokiem po ręce przyjaciela, widząc jak szkarłatna ciecz przepływa przez jego palce. Stał się głuchy na krzyki oponentów. Zupełnie nieświadomie poczynił pierwszy krok w stronę kumpla, potem kolejny, nieco szybszy od poprzedniego. Może puściłby się biegiem. Może nawet byłby szybszy od Vesper, gdyby silny cios w plecy nie posłał go na ziemię.
Simba wziął sobie do serca rozkaz czarnowłosej i wykorzystał chwilę nieuwagi jasnowłosego, który mógł tylko dziękować losowi za to, że wcześniej uporał się z wzywanym na pomoc Riverem. Będąc trupem nie sprawdzał się już w roli żołnierza. Cillianowi nie spieszyło się się jednak do tych podziękowań, gdy masywny mężczyzna runął na niego, przygniatając go do ziemi. Uczucie piachu wgryzającego mu się w twarz i próbującego dostać się do jego ust oraz nieprzyjemny ciężar mocno go otrzeźwiły. Przeciwnik zanurzył palce w przemoczonych, jasnych kosmykach anioła, przyciskając jego twarz mocniej do brudnej gleby.
Miałeś się skupić.
Co za upierdliwe cholerstwo. Po czyjej było stronie?
Jasnowłosy szarpnął się na tyle mocno, na ile mocno pozwalała mu obecna sytuacja. Oponent czując to, od razu naparł na niego mocniej, utrudniając nawet oddychanie i racząc jego uszy gardłowym warkotem. A podobno to oni byli zwierzętami.
― I co teraz, psie? NADAL JEST CI DO ŚMIECHU?! ― ryknął mu prosto do ucha i szarpnął go za włosy, zaraz ciskając jego głową o podłoże. Rozmiękły piach zamortyzował ten cios. ― Dopilnuję, żeby już żaden człowiek nie musiał oglądać waszych parszywych mord na swoim terenie. Jebana zaraza ― wyrzucił z siebie słowa, robiąc krótkie przerwy na czas kolejnych uderzeń, od których Vessare'mu zaczynało kręcić się w głowie. ― Zasługujecie jedynie na to, żeby naszczać albo napluć wam na mordy, wy pierdolone pokraki. I zgadnij co. Właśnie to zrobię, zanim całkiem rozpierdolę ci głowę. Naszczam ci do ryja.
― Co za pierdolenie ― wycharczał, czując drobinki piasku między zębami. Wbił palce w ziemię, próbując się zaprzeć, mimo że wiedział, że masa drugiego mężczyzny była dla niego przytłaczająca. Niech cię szlag, O'Harleyh, pomknął mętnym wzrokiem ku przyjacielowi. ― Przestań pluć mi do ucha. Wolałbym nie cofnąć się w rozwoju. Słyszałem, że to zaraźliwe. ― Kącik jego ust ledwo uniósł się w bladym uśmiechu, w którym nie zabrakło ironii. Co jeszcze miał do stracenia?
― Co tam powiedziałeś, tępy psie? Ktoś cię nie doruch-- Co jest?! ― warknął zaskoczony, gdy coś naparło na jego brzuch, usilnie próbując oddalić go od blondyna. Trzeba przyznać, że temu czemuś szło to całkiem nieźle.
Bolało go, jak za każdym razem. Wszystkie mięśnie krzyczały z bólu, rozrywając się od środka, by ustąpić miejsca wysuwającym się z jego pleców kościom, którym w momencie ciasnota przestała odpowiadać. Świeżo zabliźnione rany otwierały się na nowo, wypuszczając na zewnątrz burzę białych piór, splamionych intensywną czerwienią. Cienki materiał podkoszulka podarł się przez rosnące na oczach Simby skrzydła. Zdezorientowany przeciwnik odchylił się do tyłu, w ostatnim momencie podpierając się ręką za swoimi plecami, byleby tylko nie upaść, choć po drodze wypuścił topór z palców. Uścisk, w którym więził włosy chłopaka też zniknął.
Vessare łatwo wyczuł ten błąd. Ignorując szarpiące uczucie, jakby stado wygłodniałych hien dobierało mu się do pleców, zamachnął się mocniej skrzydłami, zmuszając ciemnowłosego do wycofania się jeszcze kawałek. Wtedy też podniósł się z ziemi, wyślizgując się spod mężczyzny. Od ilości wcześniejszych ciosów, zakręciło mu się w głowie, przez co cały ruch wydał się niepłynny. Ostatnim razem mógł wyglądać tak po spożyciu sporej ilości alkoholu. Tym razem jednak był w stanie myśleć na tyle trzeźwo, by przed podniesieniem się na równe nogi, wykonać jeszcze szybki wykop w tył. Podeszwa ciężkiego buciora zaryła w okolice mostka oponenta, zmuszając go do zaczerpnięcia głębszego oddechu.
― Ty... ― syknął, przyciskając dłoń do obolałej klatki piersiowej. Skulił się, jakby co najmniej dostał zawału.
Leslie nie zastanawiał się długo nad kolejnym ruchem. Szybko obrócił się na pięcie, już wymierzając cios kolanem w twarz Simby, który poprawił obfitym splunięciem w jego policzek, przy okazji pozbywając się piachu ze swoich ust. Otarł wargi wierzchem dłoni i wycelował nożykiem w zagłębienie szyi mężczyzny. Chociaż był to niedbały ruch, wymierzył go idealnie, jednak zamiast upewnić się, że pozbył się wroga na dobre, obrzucił go zniesmaczonym spojrzeniem dwukolorowych oczu, jakby żałował, że zmarnował na niego swoją własną ślinę, na którą nie zasługiwał, i ruszył żwawszym krokiem w stronę Jace'a i brunetki, prosząc, by świat wreszcie przestał się kołysać.
Na szczęście przestał.
Jakiś impuls zmusił go do podniesienia broni z ziemi.
Nawet nie wiesz, jak się tym posługiwać.
Pociągasz za spust i...
Możesz w niego trafić.
Stul pysk. Dam sobie radę.
― Ani kroku ― syknął, przyciskając lufę do pleców czarnowłosej. Ułożył palec na spuście, faktycznie próbując dobrze sprawdzić się w roli wyborowego strzelca. Nie musiała wiedzieć, że o strzelaniu wiedział tyle, ile facet mógł wiedzieć o dzierganiu na drutach.
― SYON ― nie kontrolował ochrypłego krzyku, który nieświadomie przedarł się przez jego ściśnięte gardło. Zagryzł zęby po wewnętrznej stronie wargi, przerywając ciągłość skóry tam. Od razu poczuł metaliczny posmak na swoim języku. Niechętnie pomknął spojrzeniem w stronę, z której padł strzał.
W głowie odliczał ciągnące się sekundy.
Nie waż się, kurwa.
Wstrzymał oddech.
Pierdol się. Nawet nie próbuj umierać.
Musisz popracować nad magicznymi zaklęciami, Leslie.
Nic nie musiał.
Gwałtowny wydech zrzucił z niego niewidzialny ciężar. Wbrew wszelkim prawom rządzącym światem Grow nadal żył i całkiem nieźle się trzymał. Leslie był przekonany, że Katt, której imię wykrzykiwano, nie trafiła. Nabój pomknął gdzieś w dal, tnąc zimne łzy nieba, aż w końcu uległ grawitacji. Wcale nie tkwił w brzuchu albinosa, siejąc tam niemałe spustoszenie. Do tych optymistycznych przemyśleń skłaniała go wyłącznie troska. W końcu co mogłoby pójść nie tak? Zawsze mieli to cholerne szczęście.
Dobra passa kiedyś się kończy.
Dlaczego ciągle tkwił w jednym miejscu? Nie powinien przyglądać się tej brutalnej scenie i skupić się na pozostałej dwójce, która wciąż mogła zaatakować w każdej chwili. Niemniej jednak nie był jedynym, który w poruszeniu śledził przebieg akcji, nawet jeśli już znał jej finał. A przynajmniej wydawało mu się, że znał.
Rusz się. To dobry moment, Leslie.
Coś jest nie tak.
Ma przewagę.
Przysunął wolną dłoń do swojej stroni i przesunął palcami po skroni, czując dziwne uczucie zimna w swojej czaszce. To ono zaalarmowało go o tym, że sprawy nie miały się na tyle dobrze, jak sobie to wyobrażał. Chociaż widział, że walka wymagała od niego działania, czekał na moment, w którym Jace stanie na nogach o własnych siłach.
No i się doczekał.
Czas jakby zwolnił, prawie zatrzymując świat w miejscu. Przez chwilę nie czuł niczego poza silnym ukłuciem w klatce piersiowej. Krew zahuczała mu w uszach, gdy przesunął wzrokiem po ręce przyjaciela, widząc jak szkarłatna ciecz przepływa przez jego palce. Stał się głuchy na krzyki oponentów. Zupełnie nieświadomie poczynił pierwszy krok w stronę kumpla, potem kolejny, nieco szybszy od poprzedniego. Może puściłby się biegiem. Może nawet byłby szybszy od Vesper, gdyby silny cios w plecy nie posłał go na ziemię.
Simba wziął sobie do serca rozkaz czarnowłosej i wykorzystał chwilę nieuwagi jasnowłosego, który mógł tylko dziękować losowi za to, że wcześniej uporał się z wzywanym na pomoc Riverem. Będąc trupem nie sprawdzał się już w roli żołnierza. Cillianowi nie spieszyło się się jednak do tych podziękowań, gdy masywny mężczyzna runął na niego, przygniatając go do ziemi. Uczucie piachu wgryzającego mu się w twarz i próbującego dostać się do jego ust oraz nieprzyjemny ciężar mocno go otrzeźwiły. Przeciwnik zanurzył palce w przemoczonych, jasnych kosmykach anioła, przyciskając jego twarz mocniej do brudnej gleby.
Miałeś się skupić.
Co za upierdliwe cholerstwo. Po czyjej było stronie?
Jasnowłosy szarpnął się na tyle mocno, na ile mocno pozwalała mu obecna sytuacja. Oponent czując to, od razu naparł na niego mocniej, utrudniając nawet oddychanie i racząc jego uszy gardłowym warkotem. A podobno to oni byli zwierzętami.
― I co teraz, psie? NADAL JEST CI DO ŚMIECHU?! ― ryknął mu prosto do ucha i szarpnął go za włosy, zaraz ciskając jego głową o podłoże. Rozmiękły piach zamortyzował ten cios. ― Dopilnuję, żeby już żaden człowiek nie musiał oglądać waszych parszywych mord na swoim terenie. Jebana zaraza ― wyrzucił z siebie słowa, robiąc krótkie przerwy na czas kolejnych uderzeń, od których Vessare'mu zaczynało kręcić się w głowie. ― Zasługujecie jedynie na to, żeby naszczać albo napluć wam na mordy, wy pierdolone pokraki. I zgadnij co. Właśnie to zrobię, zanim całkiem rozpierdolę ci głowę. Naszczam ci do ryja.
― Co za pierdolenie ― wycharczał, czując drobinki piasku między zębami. Wbił palce w ziemię, próbując się zaprzeć, mimo że wiedział, że masa drugiego mężczyzny była dla niego przytłaczająca. Niech cię szlag, O'Harleyh, pomknął mętnym wzrokiem ku przyjacielowi. ― Przestań pluć mi do ucha. Wolałbym nie cofnąć się w rozwoju. Słyszałem, że to zaraźliwe. ― Kącik jego ust ledwo uniósł się w bladym uśmiechu, w którym nie zabrakło ironii. Co jeszcze miał do stracenia?
― Co tam powiedziałeś, tępy psie? Ktoś cię nie doruch-- Co jest?! ― warknął zaskoczony, gdy coś naparło na jego brzuch, usilnie próbując oddalić go od blondyna. Trzeba przyznać, że temu czemuś szło to całkiem nieźle.
Bolało go, jak za każdym razem. Wszystkie mięśnie krzyczały z bólu, rozrywając się od środka, by ustąpić miejsca wysuwającym się z jego pleców kościom, którym w momencie ciasnota przestała odpowiadać. Świeżo zabliźnione rany otwierały się na nowo, wypuszczając na zewnątrz burzę białych piór, splamionych intensywną czerwienią. Cienki materiał podkoszulka podarł się przez rosnące na oczach Simby skrzydła. Zdezorientowany przeciwnik odchylił się do tyłu, w ostatnim momencie podpierając się ręką za swoimi plecami, byleby tylko nie upaść, choć po drodze wypuścił topór z palców. Uścisk, w którym więził włosy chłopaka też zniknął.
Vessare łatwo wyczuł ten błąd. Ignorując szarpiące uczucie, jakby stado wygłodniałych hien dobierało mu się do pleców, zamachnął się mocniej skrzydłami, zmuszając ciemnowłosego do wycofania się jeszcze kawałek. Wtedy też podniósł się z ziemi, wyślizgując się spod mężczyzny. Od ilości wcześniejszych ciosów, zakręciło mu się w głowie, przez co cały ruch wydał się niepłynny. Ostatnim razem mógł wyglądać tak po spożyciu sporej ilości alkoholu. Tym razem jednak był w stanie myśleć na tyle trzeźwo, by przed podniesieniem się na równe nogi, wykonać jeszcze szybki wykop w tył. Podeszwa ciężkiego buciora zaryła w okolice mostka oponenta, zmuszając go do zaczerpnięcia głębszego oddechu.
― Ty... ― syknął, przyciskając dłoń do obolałej klatki piersiowej. Skulił się, jakby co najmniej dostał zawału.
Leslie nie zastanawiał się długo nad kolejnym ruchem. Szybko obrócił się na pięcie, już wymierzając cios kolanem w twarz Simby, który poprawił obfitym splunięciem w jego policzek, przy okazji pozbywając się piachu ze swoich ust. Otarł wargi wierzchem dłoni i wycelował nożykiem w zagłębienie szyi mężczyzny. Chociaż był to niedbały ruch, wymierzył go idealnie, jednak zamiast upewnić się, że pozbył się wroga na dobre, obrzucił go zniesmaczonym spojrzeniem dwukolorowych oczu, jakby żałował, że zmarnował na niego swoją własną ślinę, na którą nie zasługiwał, i ruszył żwawszym krokiem w stronę Jace'a i brunetki, prosząc, by świat wreszcie przestał się kołysać.
Na szczęście przestał.
Jakiś impuls zmusił go do podniesienia broni z ziemi.
Nawet nie wiesz, jak się tym posługiwać.
Pociągasz za spust i...
Możesz w niego trafić.
Stul pysk. Dam sobie radę.
― Ani kroku ― syknął, przyciskając lufę do pleców czarnowłosej. Ułożył palec na spuście, faktycznie próbując dobrze sprawdzić się w roli wyborowego strzelca. Nie musiała wiedzieć, że o strzelaniu wiedział tyle, ile facet mógł wiedzieć o dzierganiu na drutach.
Ostatnio zmieniony przez Admin dnia 27.10.15 21:37, w całości zmieniany 1 raz
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: POSTY Z LESLIEM
Mówi się, że głos mają tylko ludzie. Gówno prawda. Niebo dziś ryczało, jak wściekłe zwierzę, komentując każdy, nawet najmniej udany traf ze strony Vesper, bo choć dziewczyna była zmęczona i zamroczona natłokiem akcji, dodało jej to również adrenaliny. Adrenaliny, która buzowała w żyłach, przemieniając niedbałe, niewymierzone ciosy w deszcz ataków ciężkich do uniknięcia nawet dla zręczności wymordowanego. O ile dotychczas ich walka prezentowała się jak wcześniej wyuczona choreografia taneczna, tak teraz nie pozostało nic, prócz uników „o włos” i defensywy „byle jak”.
Z gardła Wilczura wydobył się wreszcie ostrzegawczy charkot, gdy ostrze dzierżone przez trzęsącą się z emocji dłoń czarnowłosej musnęło jego polik i nos. Poczuł nawet ciepło krwi, gdy jej cienkie nicie przepływały przez jego twarz, prędko zastąpione przez lodowate krople deszczu. Nie było czasu zetrzeć tego świństwa, bo kolejny atak śmignął mu tuż przed oczami, omal nie pozbawiając wzroku. Pewnie gdyby odruchowo nie cofnął głowy i nie postawił kroku w tył, już teraz przywitałby ciemność.
To, co go jednak szczególnie denerwowało, to niemożność zerknięcia, jak radzi sobie Leslie. Wątpliwe, by przegrywał, bo choć Simba był dobre trzy razy szerszy, to jednak nadal był tylko głupim człowiekiem.
GŁUPI CZŁOWIEK WŁASNIE PRAWIE ODCIĄŁ CI GŁOWĘ, JACE.
Shatarai musnęła chłodem jego kark. Miała rację. Był rozkojarzony i rozdrażniony. Nie atakował, zajmując się defensywą, choć mógł już dawno załatwić sprawę za pomocą którejś z mar. Sporo z nich kręciło się w pobliżu, niektóre obwąchiwały truchło Rivera, jakaś próbowała przełamać logikę i przebywając w „swoim” świecie dorwać się do mięsa Katt. Czegokolwiek by jednak nie robiły, jak mocno nie były zajęte własnymi przemyśleniami – były głodne. Głodne nie w sposób, który można złagodzić ludzkim pokarmem, wykwintnymi daniami, przyprawionymi i sytym mięsem. Chciały walki, będąc trzymane na smyczy przez rękę właściciela. Ich paszcze zatrzaskiwały się milimetr od ciała Vesper, choć przecież wystarczyło tak niewiele, by kły okazały się równie prawdziwe, co jej krzyk pełen bólu.
A JEDNAK NADAL SIĘ BAWISZ. PRZESTAŃ. ZABAWKI SĄ DLA DZIECI.
Sparował jej atak w ostatniej chwili, choć czubek jej noża musnął jeszcze jego pierś, nie rozrywając jednak tkaniny ubrania. Dziewczyna wrzasnęła w gniewie, odpychając się od niego i... Growlithe zmrużył oczy.
Teraz.
W chwili, w której przypuściła atak, szarpnął ramieniem – niemalże czując, jak mięśnie z powodu ruchu ocierają się o tkwiący w brzuchu nabój – uderzając z całej zgromadzonej siły w jej nadgarstek. Palce dziewczyny rozwarły się automatycznie, upuszczając nóż, a nim ten upadł na mokrą ziemię, wymordowany uniósł nogę i kopnął ją w biodro. Nie był to na tyle silny atak, by się przewróciła, ale nawet nie o to chodziło. Cofnęła się, od razu napierając plecami na coś twardego.
─ Ani kroku.
Vesper w pierwszym odruchu obejrzała się za siebie. Jej zaczerwienione od płaczu oczy skierowały się z wyrzutem prosto w twarz anioła, lustrując go z morderczą wręcz nienawiścią. Nie cierpiała Lesliego w równym stopniu, jak nie cierpiała Growlithe'a. Nie było znaczenia, który z nich pierwszy zaczął, ani który zabił większą część jej drużyny ─ oboje byli równie winni, oboje zatrzasnęli ją teraz w klatce, doprowadzając do istnej furii z powodu swojej bezsilności. Odwróciła jednak wzrok od Vessare'a i skierowała go ponownie ku białowłosemu. W chwili, w której obróciła głowę, praktycznie natychmiast ją cofnęła, chcąc odsunąć gardło od ostrza. Dopiero teraz poczuła zagrożenie. Za swoimi plecami miała uzbrojonego w pistolet mężczyznę, tuż przed sobą znajdował się drugi, który podłożył jej nóż pod krtań.
Nie ruszyła się więc, choć nadal rzucała wrogie błyskawice z oczu.
Growlithe przełknął ślinę, przerywając narwany oddech. Czuł, że pali go w środku, płuca nie wyrabiają i – nie potrzebował lustra – wiedział, że jest blady. Zeszło z niego większość kolorów wraz z krwią i głodem, który powoli zaczął wżerać się w umysł ze swoją nachalnością. Uśmiechnął się jednak prostując przy tym plecy i obrzucając Vesper wręcz pogodnym spojrzeniem kogoś, kto ewidentnie powinien sobie darować tak bezczelne gesty. Tym bardziej, że na ciele miał dostatecznie dużo dowodów co do tego, że walka była wyrównana. Opuścił dłoń, dematerializując pokrytą czernią broń. Nie trzymał się już za brzuch, tak samo, jak nie patrzył na Vesper. Dopiero, gdy postawił pierwszy krok ku stacji, dziewczyna zadrżała.
─ I co teraz? ─ warknęła butnie, zaciskając poharatane dłonie w piąstki. ─ Zastrzeli mnie?
Wilczur pokręcił przecząco głową, robiąc następny niedbały krok ku schronieniu. Obejrzał się jeszcze przez ramię, ale ledwo dostrzegła błysk w jego oku przez mokre, poskręcane kosmyki, przylepione do skroni i policzka.
─ Weź ją do środka, Leslie.
Zadała jeszcze tylko jedno, krótkie pytanie: „Po co?”, na które i tak nie otrzymała odpowiedzi. Nie miała zbyt wielkiego wyboru, jeśli nie chciała podzielić losu swoich towarzyszy. Zaciskała dzielnie zęby, gdy przechodziła nad martwą Katt, udało jej się też nie odwrócić twarzy ku Simbie i Riverowi. Nie chciała zapamiętać ich takimi.
Dopiero, gdy weszli do środka, poczuła się naprawdę zmęczona. Nie mniej niż Growlithe, który po przekroczeniu pierwszego progu poczuł mdłości, a gdy tylko dotarli do następnego pomieszczenia, ciężko opadł na składane łóżko polowe, dotychczas służące za posłanie – jak zakładał – Rivera. Przynajmniej to jego zapach był najświeższy. Cały pokój nie był szczególnie duży, choć można się z niego było dostać do trzech innych wnętrz. Sufit był względnie niski, brakowało okien i drzwi, więc chłód zbliżającej się nocy ostro mroził krew w żyłach. Nie mieli jednak prawa do narzekań – w środku prócz śpiworów i dwóch leżaków, znajdowały się też trzy torby podróżne wypchane zapewne konserwami, ubraniami, może nawet amunicją. Gdy zaś Growlithe przechylił się nieco na bok, dostrzegł w w kącie sąsiedniego pomieszczenia elektroniczną kuchenkę, oświetloną porzuconą niedbale latarką. Na urządzeniu ustawiono pusty garnek. Obok niego znajdowały się dwie otwarte puszki z fasolą.
Czyżbyśmy przeszkodzili im w posiłku?
Wymordowany przemknął jeszcze wzrokiem po stercie ubrań leżącej między jednym, a drugim śpiworem, aż wreszcie utkwił parę błyszczących ślepi w twarzy Zero. Usta drgnęły lekko, nim nie uformował ich w nikły uśmiech.
─ Głodny? – Pytanie, na które wcale nie oczekiwał odpowiedzi. ─ Na szczęście mamy kogoś, kto z pewnością będzie chciał nam coś ugotować. Co nie, Vesp? – Dłonie opadły na rękawy bluzy, naciskającej na jego brzuch, by zaraz rozwiązać je i odsunąć materiał na bok. Zmarszczył przy tym lekko brwi, klnąc w myślach na niefortunne wydarzenie. Kto jak kto, ale on nie był pierwszym, któremu przydało się podobne ustrojstwo. To też nie startowa sytuacja, w której zarobił kulkę akurat w część ciała, która niezbyt mu się podobała. Mimo tego bolało, a przyznanie się do tej porażki, nie wchodziło w grę.
Do diabła.
Dziewczyna stała w miejscu, jakby odjęto jej mowę. W końcu zacisnęła zęby i kolejne słowa praktycznie wysyczała:
─ Zabijecie mnie, nie?
Growlithe, który akurat ściągnął poszarpaną i brudną koszulkę, spojrzał na nią spod posklejanej wodą grzywki. Jasna brew uniosła się, a na twarzy zagościło coś pomiędzy niechęcią, a ironią.
─ Skąd. Wyglądamy na takich, co mordują? – Gdy nie odpowiedziała, pokręcił głową z dezaprobatą i opuścił wzrok na ranę. ─ Martwa nie przydasz się nam tak bardzo, jak żywa. Weź tę szarą puchę i wypchaj nią gar. – Machnął niedbale ręką, aż odwróciła się, by zerknąć na otworzone, metalowe opakowania.
─ Jest zielona.
─ Hm? ─ Growlithe, który był bardziej zajęty przyglądaniem się ranie, praktycznie kompletnie stracił wątek.
─ Puszka.
─ Świetnie ─ syknął pod nosem. Ciężko uznać, czy z rozdrażnienia, czy z bólu, skoro właśnie nacisnął na miejsce tuż obok dziury, z której wciąż sączyła się krew. ─ Cały świat nabrał czaru z powodu zielonej puszki. Leslie? ─ Westchnął, zerkając na przyjaciela. ─ Zrewidujesz bagaże? Może mają jakieś bandaże.
─ Ani się waż! ─ krzyknęła Vesper, nagle czerwona na twarzy, ale prędko przegryzła dolną wargę i objęła się ramionami, odwracając do nich bokiem. ─ Świnie z was. Prawdziwe zwierzęta. Nic dla was nie zrobię!
Spod palców Growlithe'a wyjrzał wpierw czarny nos, potem smukły pysk, dalej bezoki łeb, ruchliwe uszy, aż wreszcie cienka nitka, która łączyła zaczątek zwierzęcia, z dłonią właściciela, przemieniła się w chudą szkapę Shatarai. Wilczyca wydała z siebie niski, gardłowy warkot, nim nie kłapnęła smolistymi zębami, rozprowadzając maziowate krople śliny po podłodze. Vesper aż się skrzywiła, przełykając prędko ślinę.
─ I co? Chcesz mnie zastraszyć, do cholery?
─ Nie bądź głupia. Chyba nie sądziłaś, że będę jadł samo zielsko z zasranego miasta? – Wilczyca zrobiła krok do przodu, ale faktycznie ominęła Vesper, przemykając obok niej jak arktyczny podmuch, by zaraz wybyć na zewnątrz. ─ Przyniesie mięso.
─ Nie myślcie sobie, że jak macie przewagę, to tak łatwo dam sobą manipulować! ─ Mimo hardości, czuć było drżenie w jej głosie, możliwe do wychwycenia również przez słuch anioła. Dziewczyna, mimo swoich słów, warknęła jeszcze i pomaszerowała do drugiego pomieszczenia, dotychczas służącego im za kuchnię. Jej ciężki krok ustał w chwili, w której kucnęła przed kuchenką, znikając za obgryzionym otworem, dawniej mieszczącym w sobie framugę drzwi, aktualnie będący tylko dziurą o nierównym, ząbkowanym obwodzie.
─ Zarozumiała ─ skomentował w końcu, przyglądając się Lesliemu. ─ Podoba mi się. Będziesz chciał zrobić z nią coś konkretnego? – Jeśli ktokolwiek zwróciłby mu uwagę, że Vesper przecież może usłyszeć ich rozmowę, gdy tylko wytęży słuch, to pewnie jedynie wzruszyłby barkami. Albo przewrócił oczami, bo każdy ruch wywoływał w nim nieprzyjemne uczucie... niewygody. Przegryzł wewnętrzną stronę wargi i przymrużył nieco ślepia, opierając pulsującą skroń o ścianę. ─ Masz jakiś nóż, Lassie? – Palce zacisnęły się na materiale spodni. Drżały mu, a to pierwszy sposób, który wpadł mu do głowy, na opanowanie tego odruchu.
Za ścianami budynku trzasnął piorun, posyłając na ziemię jeszcze większą ulewę. Mokra łapa wsunęła się do pomieszczenia stacji. Na podłogę skapywały nie tylko krople deszczu i czarnej śliny Shatarai, ale również krew z wielkiego kawałka nagiego mięsa. Wilczyca z nisko pochylonym łbem, cała nastroszona i groźna, przemknęła bezszelestnie do „pokoju”, w którym przebywał jej właściciel i Zero. To tam się zatrzymała, nim nie otrzymała prędkiego rozkazu i nie pobiegła do Vesper. Słychać było nawet krótki jęk, gdy z pluskiem rzucono kawał martwej czerwieni tuż pod jej nogi. Ale najwidoczniej miała zamiar coś z tego przyrządzić, bo przeklinając pod nosem, jej głos ułożył się w parę słów, możliwych do wychwycenia przez słuch wymordowanego – między innymi: „... gdz...e ta... atelnia?”
Shatarai znów wymknęła się jak cień z budynku.
Z gardła Wilczura wydobył się wreszcie ostrzegawczy charkot, gdy ostrze dzierżone przez trzęsącą się z emocji dłoń czarnowłosej musnęło jego polik i nos. Poczuł nawet ciepło krwi, gdy jej cienkie nicie przepływały przez jego twarz, prędko zastąpione przez lodowate krople deszczu. Nie było czasu zetrzeć tego świństwa, bo kolejny atak śmignął mu tuż przed oczami, omal nie pozbawiając wzroku. Pewnie gdyby odruchowo nie cofnął głowy i nie postawił kroku w tył, już teraz przywitałby ciemność.
To, co go jednak szczególnie denerwowało, to niemożność zerknięcia, jak radzi sobie Leslie. Wątpliwe, by przegrywał, bo choć Simba był dobre trzy razy szerszy, to jednak nadal był tylko głupim człowiekiem.
GŁUPI CZŁOWIEK WŁASNIE PRAWIE ODCIĄŁ CI GŁOWĘ, JACE.
Shatarai musnęła chłodem jego kark. Miała rację. Był rozkojarzony i rozdrażniony. Nie atakował, zajmując się defensywą, choć mógł już dawno załatwić sprawę za pomocą którejś z mar. Sporo z nich kręciło się w pobliżu, niektóre obwąchiwały truchło Rivera, jakaś próbowała przełamać logikę i przebywając w „swoim” świecie dorwać się do mięsa Katt. Czegokolwiek by jednak nie robiły, jak mocno nie były zajęte własnymi przemyśleniami – były głodne. Głodne nie w sposób, który można złagodzić ludzkim pokarmem, wykwintnymi daniami, przyprawionymi i sytym mięsem. Chciały walki, będąc trzymane na smyczy przez rękę właściciela. Ich paszcze zatrzaskiwały się milimetr od ciała Vesper, choć przecież wystarczyło tak niewiele, by kły okazały się równie prawdziwe, co jej krzyk pełen bólu.
A JEDNAK NADAL SIĘ BAWISZ. PRZESTAŃ. ZABAWKI SĄ DLA DZIECI.
Sparował jej atak w ostatniej chwili, choć czubek jej noża musnął jeszcze jego pierś, nie rozrywając jednak tkaniny ubrania. Dziewczyna wrzasnęła w gniewie, odpychając się od niego i... Growlithe zmrużył oczy.
Teraz.
W chwili, w której przypuściła atak, szarpnął ramieniem – niemalże czując, jak mięśnie z powodu ruchu ocierają się o tkwiący w brzuchu nabój – uderzając z całej zgromadzonej siły w jej nadgarstek. Palce dziewczyny rozwarły się automatycznie, upuszczając nóż, a nim ten upadł na mokrą ziemię, wymordowany uniósł nogę i kopnął ją w biodro. Nie był to na tyle silny atak, by się przewróciła, ale nawet nie o to chodziło. Cofnęła się, od razu napierając plecami na coś twardego.
─ Ani kroku.
Vesper w pierwszym odruchu obejrzała się za siebie. Jej zaczerwienione od płaczu oczy skierowały się z wyrzutem prosto w twarz anioła, lustrując go z morderczą wręcz nienawiścią. Nie cierpiała Lesliego w równym stopniu, jak nie cierpiała Growlithe'a. Nie było znaczenia, który z nich pierwszy zaczął, ani który zabił większą część jej drużyny ─ oboje byli równie winni, oboje zatrzasnęli ją teraz w klatce, doprowadzając do istnej furii z powodu swojej bezsilności. Odwróciła jednak wzrok od Vessare'a i skierowała go ponownie ku białowłosemu. W chwili, w której obróciła głowę, praktycznie natychmiast ją cofnęła, chcąc odsunąć gardło od ostrza. Dopiero teraz poczuła zagrożenie. Za swoimi plecami miała uzbrojonego w pistolet mężczyznę, tuż przed sobą znajdował się drugi, który podłożył jej nóż pod krtań.
Nie ruszyła się więc, choć nadal rzucała wrogie błyskawice z oczu.
Growlithe przełknął ślinę, przerywając narwany oddech. Czuł, że pali go w środku, płuca nie wyrabiają i – nie potrzebował lustra – wiedział, że jest blady. Zeszło z niego większość kolorów wraz z krwią i głodem, który powoli zaczął wżerać się w umysł ze swoją nachalnością. Uśmiechnął się jednak prostując przy tym plecy i obrzucając Vesper wręcz pogodnym spojrzeniem kogoś, kto ewidentnie powinien sobie darować tak bezczelne gesty. Tym bardziej, że na ciele miał dostatecznie dużo dowodów co do tego, że walka była wyrównana. Opuścił dłoń, dematerializując pokrytą czernią broń. Nie trzymał się już za brzuch, tak samo, jak nie patrzył na Vesper. Dopiero, gdy postawił pierwszy krok ku stacji, dziewczyna zadrżała.
─ I co teraz? ─ warknęła butnie, zaciskając poharatane dłonie w piąstki. ─ Zastrzeli mnie?
Wilczur pokręcił przecząco głową, robiąc następny niedbały krok ku schronieniu. Obejrzał się jeszcze przez ramię, ale ledwo dostrzegła błysk w jego oku przez mokre, poskręcane kosmyki, przylepione do skroni i policzka.
─ Weź ją do środka, Leslie.
Zadała jeszcze tylko jedno, krótkie pytanie: „Po co?”, na które i tak nie otrzymała odpowiedzi. Nie miała zbyt wielkiego wyboru, jeśli nie chciała podzielić losu swoich towarzyszy. Zaciskała dzielnie zęby, gdy przechodziła nad martwą Katt, udało jej się też nie odwrócić twarzy ku Simbie i Riverowi. Nie chciała zapamiętać ich takimi.
Dopiero, gdy weszli do środka, poczuła się naprawdę zmęczona. Nie mniej niż Growlithe, który po przekroczeniu pierwszego progu poczuł mdłości, a gdy tylko dotarli do następnego pomieszczenia, ciężko opadł na składane łóżko polowe, dotychczas służące za posłanie – jak zakładał – Rivera. Przynajmniej to jego zapach był najświeższy. Cały pokój nie był szczególnie duży, choć można się z niego było dostać do trzech innych wnętrz. Sufit był względnie niski, brakowało okien i drzwi, więc chłód zbliżającej się nocy ostro mroził krew w żyłach. Nie mieli jednak prawa do narzekań – w środku prócz śpiworów i dwóch leżaków, znajdowały się też trzy torby podróżne wypchane zapewne konserwami, ubraniami, może nawet amunicją. Gdy zaś Growlithe przechylił się nieco na bok, dostrzegł w w kącie sąsiedniego pomieszczenia elektroniczną kuchenkę, oświetloną porzuconą niedbale latarką. Na urządzeniu ustawiono pusty garnek. Obok niego znajdowały się dwie otwarte puszki z fasolą.
Czyżbyśmy przeszkodzili im w posiłku?
Wymordowany przemknął jeszcze wzrokiem po stercie ubrań leżącej między jednym, a drugim śpiworem, aż wreszcie utkwił parę błyszczących ślepi w twarzy Zero. Usta drgnęły lekko, nim nie uformował ich w nikły uśmiech.
─ Głodny? – Pytanie, na które wcale nie oczekiwał odpowiedzi. ─ Na szczęście mamy kogoś, kto z pewnością będzie chciał nam coś ugotować. Co nie, Vesp? – Dłonie opadły na rękawy bluzy, naciskającej na jego brzuch, by zaraz rozwiązać je i odsunąć materiał na bok. Zmarszczył przy tym lekko brwi, klnąc w myślach na niefortunne wydarzenie. Kto jak kto, ale on nie był pierwszym, któremu przydało się podobne ustrojstwo. To też nie startowa sytuacja, w której zarobił kulkę akurat w część ciała, która niezbyt mu się podobała. Mimo tego bolało, a przyznanie się do tej porażki, nie wchodziło w grę.
Do diabła.
Dziewczyna stała w miejscu, jakby odjęto jej mowę. W końcu zacisnęła zęby i kolejne słowa praktycznie wysyczała:
─ Zabijecie mnie, nie?
Growlithe, który akurat ściągnął poszarpaną i brudną koszulkę, spojrzał na nią spod posklejanej wodą grzywki. Jasna brew uniosła się, a na twarzy zagościło coś pomiędzy niechęcią, a ironią.
─ Skąd. Wyglądamy na takich, co mordują? – Gdy nie odpowiedziała, pokręcił głową z dezaprobatą i opuścił wzrok na ranę. ─ Martwa nie przydasz się nam tak bardzo, jak żywa. Weź tę szarą puchę i wypchaj nią gar. – Machnął niedbale ręką, aż odwróciła się, by zerknąć na otworzone, metalowe opakowania.
─ Jest zielona.
─ Hm? ─ Growlithe, który był bardziej zajęty przyglądaniem się ranie, praktycznie kompletnie stracił wątek.
─ Puszka.
─ Świetnie ─ syknął pod nosem. Ciężko uznać, czy z rozdrażnienia, czy z bólu, skoro właśnie nacisnął na miejsce tuż obok dziury, z której wciąż sączyła się krew. ─ Cały świat nabrał czaru z powodu zielonej puszki. Leslie? ─ Westchnął, zerkając na przyjaciela. ─ Zrewidujesz bagaże? Może mają jakieś bandaże.
─ Ani się waż! ─ krzyknęła Vesper, nagle czerwona na twarzy, ale prędko przegryzła dolną wargę i objęła się ramionami, odwracając do nich bokiem. ─ Świnie z was. Prawdziwe zwierzęta. Nic dla was nie zrobię!
Spod palców Growlithe'a wyjrzał wpierw czarny nos, potem smukły pysk, dalej bezoki łeb, ruchliwe uszy, aż wreszcie cienka nitka, która łączyła zaczątek zwierzęcia, z dłonią właściciela, przemieniła się w chudą szkapę Shatarai. Wilczyca wydała z siebie niski, gardłowy warkot, nim nie kłapnęła smolistymi zębami, rozprowadzając maziowate krople śliny po podłodze. Vesper aż się skrzywiła, przełykając prędko ślinę.
─ I co? Chcesz mnie zastraszyć, do cholery?
─ Nie bądź głupia. Chyba nie sądziłaś, że będę jadł samo zielsko z zasranego miasta? – Wilczyca zrobiła krok do przodu, ale faktycznie ominęła Vesper, przemykając obok niej jak arktyczny podmuch, by zaraz wybyć na zewnątrz. ─ Przyniesie mięso.
─ Nie myślcie sobie, że jak macie przewagę, to tak łatwo dam sobą manipulować! ─ Mimo hardości, czuć było drżenie w jej głosie, możliwe do wychwycenia również przez słuch anioła. Dziewczyna, mimo swoich słów, warknęła jeszcze i pomaszerowała do drugiego pomieszczenia, dotychczas służącego im za kuchnię. Jej ciężki krok ustał w chwili, w której kucnęła przed kuchenką, znikając za obgryzionym otworem, dawniej mieszczącym w sobie framugę drzwi, aktualnie będący tylko dziurą o nierównym, ząbkowanym obwodzie.
─ Zarozumiała ─ skomentował w końcu, przyglądając się Lesliemu. ─ Podoba mi się. Będziesz chciał zrobić z nią coś konkretnego? – Jeśli ktokolwiek zwróciłby mu uwagę, że Vesper przecież może usłyszeć ich rozmowę, gdy tylko wytęży słuch, to pewnie jedynie wzruszyłby barkami. Albo przewrócił oczami, bo każdy ruch wywoływał w nim nieprzyjemne uczucie... niewygody. Przegryzł wewnętrzną stronę wargi i przymrużył nieco ślepia, opierając pulsującą skroń o ścianę. ─ Masz jakiś nóż, Lassie? – Palce zacisnęły się na materiale spodni. Drżały mu, a to pierwszy sposób, który wpadł mu do głowy, na opanowanie tego odruchu.
Za ścianami budynku trzasnął piorun, posyłając na ziemię jeszcze większą ulewę. Mokra łapa wsunęła się do pomieszczenia stacji. Na podłogę skapywały nie tylko krople deszczu i czarnej śliny Shatarai, ale również krew z wielkiego kawałka nagiego mięsa. Wilczyca z nisko pochylonym łbem, cała nastroszona i groźna, przemknęła bezszelestnie do „pokoju”, w którym przebywał jej właściciel i Zero. To tam się zatrzymała, nim nie otrzymała prędkiego rozkazu i nie pobiegła do Vesper. Słychać było nawet krótki jęk, gdy z pluskiem rzucono kawał martwej czerwieni tuż pod jej nogi. Ale najwidoczniej miała zamiar coś z tego przyrządzić, bo przeklinając pod nosem, jej głos ułożył się w parę słów, możliwych do wychwycenia przez słuch wymordowanego – między innymi: „... gdz...e ta... atelnia?”
Shatarai znów wymknęła się jak cień z budynku.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: POSTY Z LESLIEM
LESLIE
Czasami dobrze jest wiedzieć, że ktoś podziela uczucie, jakim do niego pałasz. Vesper prędko przekonała się, że jej nienawiść nie była jednostronna. Oblicze Zero być może nie było aż tak zniekształcone nienawiścią, ale czarnowłosa była w stanie wyczytać to z jego spojrzenia, które nieprzerwanie usiłowało zrównać ją z ziemią. Być może w tej jednej chwili wytworzyła się między nimi ta wątła nić porozumienia, której żadne nie chciało zaakceptować, mimo że oboje potrafili wyczuć, co wywoływało w nich tę palącą od środka wściekłość na siebie nawzajem. Jednak najgorszym, co mogło ich spotkać była świadomość, że byli do siebie podobni, choćby w tak mało znaczącym stopniu. W końcu i tak każde sądziło, że działa w słuszniejszej sprawie.
Ktoś taki jak on powinien czuć się źle przynajmniej odrobinę, ale nie. Leslie był gotów pociągnąć za spust, mimo że dziewczyna znalazła się w podbramkowej sytuacji i nie miała już szans na obronę. Mętne, dwukolorowe spojrzenie prześlizgnęło się po czarnym ostrzu, zaraz wiodąc za trzymającą go ręką aż do twarzy samego właściciela, która na nowo przypomniała mu, dlaczego przybiegł tu w tak ekspresowym tempie. Gdy jednak zamierzał przyjrzeć się ranie, wmawiając sobie, że na pewno nie była taka zła, Growlithe już zdążył odwrócić się w stronę budynku, a Vessare przycisnął lufę mocniej do pleców brunetki, sunąc nią kawałek wyżej wzdłuż jej kręgosłupa.
„Zastrzeli mnie?”
Jasnowłosy już rozchylił usta, będąc skorym do udzielenia jej odpowiedzi, ale białowłosy był szybszy. O ile jeszcze się nie odezwał, sam przeczący gest wystarczył, by go uciszyć, chociaż szczerze nie rozumiał, dlaczego chciał zostawić ją przy życiu.
„Weź ją do środka, Leslie.”
Jasne brwi ściągnęły się ku sobie w nieco zagubionym wyrazie. Po jaką cholerę w ogóle miała z nimi iść? Cały plan nawet nie przewidywał brania ze sobą jeńców. Mieli schronić się przed deszczem. Ta myśl zdawała się przywołać głośny huk w oddali, od którego zimny dreszcz przebiegł po jego karku, powodując bolesne spięcie. Ból szarpnął za poranione plecy, jakby kazał mu się cofnąć, dopóki jeszcze miał okazję, wtórując temu nieznośnemu robakowi w jego głowie, który znów szeptał mu do ucha wszystko to, czego teraz nie chciał słyszeć i wszystko to, co mógł zagłuszyć jedynie wmawianiem sobie, że O'Harleyh będzie go potrzebował. Tylko to pchnęło go do przodu i pozwoliło na milczenie, mimo tego jak bardzo drażniło go, że brunetka szła z nimi i – co więcej – zdążyła już poznać jego imię, którym szastał, jakby było gówno warte.
Możesz zrobić to samo.
But szurnął o ziemię, protestując za niego. Kolejne kroki, choć wyraźnie mechaniczne, poszły już jak z płatka. Był chyba jedynym, który po wejściu do środka budynku, czuł się dokładnie tak samo, jak zanim się tam znaleźli, pomijając, że nie musiał mrużyć oczu, by ochronić je przed deszczem. Przedramieniem starł nadmiar wody z twarzy i strzepnął ją na podłogę zbyt energicznym ruchem, by wyszedł naturalnie, jednak tylko w ten sposób był w stanie ukryć drżenie rąk, które na powrót mocniej zacisnęły się na trzymanej broni, w której najprawdopodobniej dostrzegał ostatnią deskę ratunku. Nie patrzył już na Vesper, która powinna być głównym celem ostrzału jego spojrzenia. Dwubarwne tęczówki skupiły się na Syonie, mimo że skrzydlaty przez chwilę wyglądał, jakby przypatrywał się jakieś ścianie, która ich dzieliła.
„Głodny?”
Pyk. Mrugnął, jakby nagle wyrwano go z transu.
Zachowujesz się nienaturalnie.
― Nie. ― Nic dziwnego, skoro żołądek zdążył mu się wykręcić na sam widok palców zaciskających się na bluzie. Ściągnął usta w wąską linię, dopiero teraz opuszczając broń i celując nią w podłogę. ― Zostanie więcej dla ciebie. Zbladłeś ― zauważył, chociaż nie to teraz było najważniejsze. Gdy rana na brzuchu znalazła się w zasięgu jego wzroku, zacisnął zęby, co zostało wyraźnie zaakcentowane przez spinające się mięśnie jego twarzy. W tym jednym momencie nie interesowała go szara – czy tam zielona – puszka, o której mówili. Słyszał, ale jego zainteresowaniem cieszyła się aktualnie głęboka dziura na brzuchu albinosa, z której krew nie przestawała się sączyć.
„Leslie?”
Uniósł niemrawy wzrok na piegowatą twarz wymordowanego. By zaraz kiwnąć głową w potwierdzeniu. Był wściekły na siebie, że zamiast zrobić to od razu, czekał na specjalne pozwolenie, bawił się w jakieś durne oceny, ale nic nie równało się z irytacją, którą wzbudziła w nim brunetka, myśląc, że jej zakazy i nakazy miały tu jakieś znaczenie.
Po cholerę kazał ją tu przyprowadzać.
„Ani się waż!”
Anioł zerknął na nią z ukosa, odrzucając zabezpieczoną już broń na łóżko polowe, na którym siedział Growlithe. Tym samym dał wymordowanemu możliwość skorzystania z niej w razie nagłej potrzeby, zupełnie zapominając o tym, że to właśnie to narzędzie zbrodni doprowadziło go do tego stanu.
„Świnie z was. Prawdziwe zwierzęta. Nic dla was nie zrobię!”
Czy ona kiedykolwiek przestawała trajkotać?
― Może jeszcze tupniesz nogą? Raczej wątpię, by jebani wygnańcy jak wy zdobywali to wszystko w szlachetny sposób. Kiedy nie uda ci się dostać do miasta, okradasz innych. Wierz mi, że też nie jestem zadowolony z łączącej nas chęci przeżycia. Wątpię, że trzymaliście te zabawki tylko do odstraszania. Jak mawiają, trafiła kosa na kamień, więc przestań jęczeć, księżniczko ― wymruczał pod nosem, nie spoglądając już w jej stronę, mimo że czuł ciskane z oczu gromy na swoich plecach, gdy przykucnął obok pierwszej torby. Zaczął przegrzebywać się przez tonę bezużytecznych rzeczy, chociaż kiedy natrafił na materiał dość szerokiej koszuli – przypuszczał, że należącej do przysadzistego Simby – narzucił ją na siebie, zasłaniając poszarpany podkoszulek i paskudnie poranione plecy, którymi bynajmniej nie chciał świecić przed wrogiem.
Podwijając przydługie rękawy, obejrzał się za siebie przez ramię, słysząc wdzierający się do jego uszu warkot. Szybko jednak stracił zainteresowanie postawną sylwetką wilczycy, w której obecności nie czuł się zagrożony, mimo całej nienawiści, z którą stykał się w obecności zwierząt. Pierwsza torba szurnęła o ziemię, gdy odsunął ją od drugiej, nie znajdując w niej nic więcej, co by go zainteresowało.
― Przebierz się później ― rzucił i niezależnie od reakcji Wilczura, rzucił na łóżko wygrzebane z torby szare spodnie i czarną bluzę, dzięki czemu łatwiej było mu dostać się do jej głębszych zakamarków. Splądrował wszystkie kieszenie na darmo. Jednak zatrzymał się, gdy natrafił na puszkę z jedzeniem. Przyglądał jej się przez moment, po czym zerknął z ukosa na przyjaciela. ― Tak poza tym wszystko w porządku? ― było to dość idiotycznie pytanie, biorąc pod uwagę, że jego kumpel właśnie zmagał się z nadmierną utratą krwi i drażniącym nabojem w ciele. Jak na zawołanie jasnowłosy odrzucił puszkę za siebie, a upadłszy na ziemię, jeszcze przetoczyła się kawałek na środek pomieszczenia. ― Nie jest szara, Syon.
Z widocznym trudem przyznał rację dziewczynie, jako że wcześniej nie przyjrzał się przedmiotowi ich dyskusji. Wyraz twarzy Zero jasno wskazywał na to, że chciałby wiedzieć, co się działo, nawet jeśli nie patrzył teraz prosto na Wilczego, dobierając się do trzeciej torby. Tej, która okazała się trafem w dziesiątkę. Już po chwili kilka zwojów bandaży wylądowało na wcześniej podrzuconych chłopakowi ubraniach. Mało tego – ich „przyjaciele” pomyśleli też o dodatkowych środkach pierwszej pomocy. Nie znalazł tu nici chirurgicznych, ale kawałki gazy i środek odkażający – co wyczytał z niewielkiej etykietki – w obecnych warunkach zupełnie wystarczały.
„Podoba mi się.”
Szklana butelka prawie wyślizgnęła mu się z rąk, ale w porę ścisnął palcami zakręcone wieczko i bezpiecznie odstawił medykament na łóżko. Mozolnie kiwnął głową, jakby zrozumiał przekaz, choć nie do końca wiedział, co w tej sytuacji dokładnie powinien rozumieć.
Pewnie czas na ciebie.
„Będziesz chciał zrobić z nią coś konkretnego?”
Ukłucie.
To tobie się podoba.
Od wypowiedzenia tych słów na głos dzieliło go naprawdę niewiele. Powoli otwierające się usta szykowały się do wyrzucenia z siebie wszystkiego, co dotychczas siedziało mu w głowie. Nie przyszedł tu dla niej, sam nie rozumiał, po co ją ze sobą zabierali. Nie zamierzał nic z nią robić, a na samą myśl organy w środku wywracały się na drugą stronę, sprawiając, że chciało mu się rzygać. Ale nie odezwał się i wypuścił powietrze ustami, jakby od początku o to chodziło. Jakby w ogóle nie usłyszał tego pytania.
― Zostawiłem go na zewnątrz ― rzucił i nie potrzeba było wybitnie dobrego słuchu, by dosłyszeć, że zabrzmiał szorstko. Nie zapowiadało się też na to, by zamierzał wstać i przynieść wspomniany nóż do środka. Ostrze już od jakiegoś czasu tkwiło wbite w ciało poległego oponenta, a jasnowłosy nie zamierzał dopuścić do tego, by krew tego przerośniętego dupka przypadkiem dostała się do ciała Jace'a. ― Na pewno jest tu jakiś inny. Czekaj.
Wsparł się rękami o uda i podniósł ziemi, pokonując te parę kroków do sąsiedniego pomieszczenia. Rozejrzał się po stertach porozrzucanych tam rzeczy, które prędko zniechęciły go do samodzielnego działania. Ale w końcu nie musiał tego robić.
― Nóż ― wydał krótkie polecenie, wyciągając rękę w stronę czarnowłosej. To nawet nie była prośba. Dziewczyna z łatwością wyczuła tę rozkazującą nutę, która uderzyła ją do tego stopnia, że spojrzała na niego z byka, jakby co najmniej za moment miała wgryźć się w tę jego wyciągniętą w oczekiwaniu dłoń, odgryźć ją, przeżuć, a potem wypluć prosto pod jego nogi.
Ale w końcu nie była zwierzęciem.
― Wal się ― syknęła i najpewniej chciała jeszcze dodać, że albinos wyświadczy jej przysługę, jeśli zdechnie, ale gorący płomień, który buchnął jej przed twarzą przerodził jej słowa w zaskoczony jęk, gdy odchyliła się do tyłu tak mocno, że prawie upadła na plecy i zaryła potylicą o beton. Miała szczęście, że zdążyła podeprzeć się rękami. ― Powinni nauczyć was prosić.
Blondyn parsknął sucho pod nosem.
― Daj mi ten jebany nóż ― chwila przerwy ― proszę ― ilość sarkazmu przelana w to jedno słowo nie potrafiła znaleźć sobie miejsca w tym jednym pomieszczeniu. Oczy stróża błysnęły porozumiewawczo, uświadamiając sobie, że brunetka na próżno szukała u niego przebłysków kultury osobistej. Spotykali się w na tyle nieprzyjemnych warunkach, że nie było mowy o tym, aby wykrzesali z siebie jakikolwiek szacunek do drugiej osoby.
― Nie dość, że zwierzę, to jeszcze dupek ― syknęła pod nosem i wstała, przechodząc obok, by wygrzebać żądany przedmiot z ich prowizorycznego składzika.
Leslie przez cały czas przyglądał się jej z należytą uwagą. W końcu nie poprosił jej o podanie mu łyżki i szybko przekonał się, że postąpił słusznie. Czarnowłosa przez moment stała odwrócona do niego, jakby nad czymś się zastanawiała. Przyłożyła czubek ostrza do swojego palca wskazującego i obróciła nim, udając, że sprawdza, czy ten konkretny nóż w ogóle się nada. Tylko po to, by za chwilę z poirytowanym wrzaskiem zamachnąć się do tyłu.
Zero odchylił się nieznacznie, wyczuwając moment, w którym powinien zablokować jej nadgarstek. Mimo wszystko zarówno jego i ją, jak i ją i Growa dzieliły lata doświadczenia. Palce mocno zakleszczyły się na przedramieniu dziewczyny, a młodzieniec bez słowa wyszarpnął ostrze z jej palców.
― Następnym razem nie zastanawiaj się tyle ― rzucił i kiwnął podbródkiem w stronę kuchenki, którą niby to miała się zająć. Uwolnił jej nadgarstek z mało delikatnego uścisku i wrócił z powrotem do białowłosego, zatrzymując się naprzeciwko. Nie podał mu go od razu, ważąc narzędzie w dłoni, jakby wahał się z uznaniem tego za dobry pomysł. Powoli przykucnął obok, zawieszając spojrzenie na zaciskających się na spodniach rękach. Nie potrzebował niczego więcej, mimo że na jego twarzy pojawił się jakiś cień niepewności.
Jeśli spieprzysz, będzie na ciebie.
Trzęsą mu się ręce.
― Źle to wygląda. Mogę?
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: POSTY Z LESLIEM
─ Zbladłeś.
Zadarł głowę, może nawet zbyt gwałtownie, obrzucając Lesliego pełnym zaskoczenia spojrzeniem.
─ Coś ty? – Podniósł wierzch dłoni do twarzy i oparł go o blady jak ściana policzek, nadal w szoku godnym faceta, któremu zakomunikowano, że za równo dziewięć miesięcy urodzi trojaczki. Wszystkie z downem. ─ Może to gra świateł – dodał zaraz, tym razem nie siląc się już na – jakże wysoko poziomową – grę aktorską. Opuścił rękę, znów dotykając nią okolic rany postrzałowej. W umyśle zaplątały się wszystkie plany, co do wyciągnięcia kuli – domyślał się, że nie będzie to należało do szczególnie przyjemnych, ale jakkolwiek nie chciałby tego odłożyć w czasie, koniec końców będzie musiał podłubać w ciele i pozbyć się naboju. Rzecz jasna, o ile do końca życia nie chciał wykręcać się w dziwnych momentach, bo żelastwo postanowiło o sobie przypomnieć.
─ Ohom – przytaknął bezmyślnie, gdy para spodni, a potem czarna bluza wylądowały obok niego. Tak jakby w ogóle nie dosłyszał wcześniejszej reprymendy Zero, warkotu Vesper i jej ciężkich kroków. Wyłączony na nadmierny hałas, obrażalstwo, nawet na niepotrzebne (jego zdaniem) elementy pleneru, w pełni władował całą ciekawość w dziurę w ciele. Zresztą, każdy byłby choć trochę zainteresowany, gdyby tuż nad pępkiem wykwitła mu wyborowana żywcem rana, wypluwająca kolejne krople ciemnoczerwonej krwi.
─ … stko w porządku?
─ Hm? – Mruknął na odczepnego, choć wcale nie chciał znać odpowiedzi na to, czego postanowił uczepić się Vessare. Ale gdy padło to cholerne sformułowanie – Nie jest szara, Syon – wszystkie mięśnie napięły mu się, jakby skóra nagle okazała się o rozmiar za mała, a on sam błysnął ślepiami, obrzucając Lesliego niemal groźbą w spojrzeniu. Szybko jednak złagodniał (Daj spokój, palancie. To Leslie.), wzruszył barkami i ponownie opuścił wzrok na „draśnięcie”. ─ Jest okej. – Zawiesił głos, doskonale zdając sobie sprawę, że to nie wystarczy, by go uspokoić. I nie tylko nie wystarczy: po prostu nie przekona. Zero nie był idiotą, nie dało się mu zamydlić oczu pewnym siebie głosem albo idealnie odegranym gestem. Zawsze wyczuł nić kłamstwa, jakby od dłuższego czasu połączeni byli dziwnym, mocno nadszarpniętym rodzajem telepatii – nie czyli sobie w myślach, chwała wszystkim zresztą, ale potrafili wywietrzyć oszustwo w promieniu najbliższych dwustu kilometrów. Często nie mając ku temu nawet lichych podstaw. ─ To nic wielkiego – dodał po chwili przerwy, pocierając w palcach szkarłat krwi. Tym razem nie łgał jak ostatni pies – faktycznie był przekonany, że to „nic wielkiego”. Nic wielkiego na tyle, by prędko zepchnąć temat na bok, siłą wciągając na scenę inny. Spojrzał zresztą za Zero, lekko marszcząc brwi. Na jego „czekaj” odpowiedział tylko marudnym: „a widzisz, właśnie miałem uciec oknem...”, choć powiedział to na tyle cicho, że raczej wymruczał, niż powiedział.
Nie spodziewał się zresztą, że lada moment znów wybuchnie jakaś awantura. Jasne, zdawał sobie sprawę, że mogli się – kolokwialnie i kwieciście ujmując – wkurwiać nawzajem i to do tego stopnia, że każdy jeden był gotów wbić drugiemu wiertło w oko... ale z drugiej strony Vesper nie miała nic już do stracenia, a podporządkowanie się oprawcom mogło ją jakoś uratować. Z pewnością o tym wiedziała.
A mimo tego drze japę, warknął w myślach, gdy dostrzegł ponownie twarz anioła. Odczekał cierpliwie, aż Leslie się do niego zbliży i...
─ Mogę?
Wzruszył barkami.
─ Skoro nalegasz.
Po prostu nie chce, żebyś sobie zrobił krzywdę.
Jestem obeznany z kryzysowymi sytuacjami.
No. Faktycznie. Nóż w oku to dość kryzysowa sytuacja, nawet jak na ciebie.
Growlithe uśmiechnął się pod nosem, przemykając błyszczącym spojrzeniem po twarzy Zero. Jego własna niewiele różniła się kolorem od świeżo spadłego śniegu, a oddech, choć pilnowany, nadal nie był dostatecznie naturalny, by ukryć przed światem początek druzgoczącego zmęczenia. Dłoń wymordowanego odsłoniła ranne miejsce, a on sam wyprostował się na tyle, na ile pozwalało mu na to samo ciało. Nie obyło się tu bez lekkiego skrzywienia ust, gdy poczuł ból w okolicy brzucha. Nigdy się specjalnie nie rozrzucał z emocjami, gdy chodziło akurat o te dotyczące cierpienia – tym jednak razem nabój musiał trafić w wyjątkowo wrażliwe nerwy, przypominając organizmowi, że może i jest sobie wymordowanym, ale nawet on ze śmiercią w pokera nie wygra.
─ A jak z tobą? – Ściszył głos, choć – jak zaraz się okazało – w sumie niepotrzebnie, bo Vesper w kuchni wojowała jak mało kto. Rozległy się wpierw głuche, metalowe huknięcia, a potem warkot dziewczyny, gdy z powrotem ładowała garnek na przenośną kuchenkę, nie szczędząc przy tym tak wyrafinowanych zwrotów, że pół pielgrzymki z miejsca padałoby na zawał. Zajęta przyrządzaniem posiłku, pewnie nawet nie zwróciła na nich uwagi. Dłoń Growlithe'a wślizgnęła się ostrożnie pod jeden z przydługich kosmyków anioła, knykciami przypadkiem muskając jego polik. ─ Jest okej? Mam ci to przemyć?
Vesper znienacka wrzasnęła, zanosząc się głośnym sykiem.
─ Kurwa, jak boli!
Włosy opadły Wilczurowi na polik, gdy przechylił głowę na bok z marudnym warknięciem. Była urocza na swój sposób, ale przy niektórych etapach życia powinna się zwyczajnie ugryźć w niewyparzony jęzor.
─ Jaka ona głośna.
A TOBIE ŁUPIE W CZASZCE, HM?
Czy ty serio zawsze się wpieprzysz w nieodpowiednim momencie?
Shatarai przewróciła oczami, przechodząc przez pomieszczenie i zostawiając po sobie to większe, to mniejsze krople krwi.
PRZYNAJMNIEJ SIĘ NIE DOWALAM DO PADLINY, JACE.
Chłopak zabrał rękę, wpatrując się tępo w Vessare'a.
Nie jest padliną.
ALE GO DOTYKASZ.
Straszna z ciebie suka ostatnio.
TAK, TAK. Chlupnęło, gdy rzuciła kawał mięcha pod nogi zdezelowanej Vesper. ZA TO MNIE KOCHASZ.
Gzi cię chyba.
Wilczyca mruknęła coś jeszcze na odczepnego, wybiegając ze stacji w chwili, w której Growlithe został poddany zabiegowi. „Zabieg” to i tak za dużo powiedziane, na grzebanie nożem w dziurze wielkości przeciętnego kciuka, ale z braku lepszych opcji – Wilczur nie narzekał. Zęby zatrzasnęły się jak wieko skrzyni, a on sam stłamsił wrzask, przedzierający się od żołądka, poprzez płuca, krtań, mrowiący w podniebieniu i na języku, a zatrzymany dzięki zaciśniętym kłom. Syknął dopiero, jak końcówka ostrza naparła na nabój, próbując go podważyć i wyciągnąć. Nawet, jeśli cała operacja trwała stosunkowo krótko, w mniemaniu wymordowanego trwało to mniej więcej od wieczności do mniej więcej dożywocia, z krótką chwilą na odsapnięcie, gdy nabrał powietrza przez nos i zacisnął palce na kocu. Krew zdążyła zabarwić już jego spodnie, nakrycie polowego łóżka i – wiadomo – skórę.
Pojedyncza kropla potu przemknęła od skroni, poprzez piegowaty polik, na podbródku kończąc – skapnęła na udo Growlithe'a akurat wtedy, gdy całe to żelazne ustrojstwo wreszcie wyprowadziło się z jego organizmu. Przycisnął dłoń do rany i parsknął cicho, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę został postrzelony przez jakąś małolatę.
─ Dzięki, Vess-...
─ Och, ależ nie ma za co! – warknęła Vesper, kładąc na ziemi gar z ciepłym... Growlithe uniósł brew... w każdym razie: z czymś ciepłym, co wyglądało jak szara breja z pływającymi kawałkami marchwi i jakiegoś zielska. Zaraz jednak zniknęła ponownie w „kuchni”, ślęcząc jeszcze nad mięsem, mamrocząc pod nosem jakieś warkotliwe uwagi na temat warunków i innych takich.
─ Znów nazwała cię dupkiem – odezwał się po chwili, mrużąc lekko ślepia. ─ O, jeszcze raz. Czekaj... – Przechylił głowę, wyraźnie nasłuchując. ─ Dobra, zmieniła repertuar. Zostałeś „ja pierdole skurwysynem”. Nie mam pewności, ale teraz chyba przeszła na rosyjski... – Dłonie wymordowanego rozwinęły materiał bandaża, po uprzednim przeczyszczeniu jej okolic (szczypanie z góry wywołało u niego rozdrażnienie). Nie minęło zbyt dużo czasu, a przykrył obrażenie pod warstwą bieli, świadom, jak prędko zacznie przez nią przebijać czerwień jego krwi. Krwi, którą miał również na rękach i którą z bezlitosną wręcz obojętnością wytarł w koc. Dopiero po tym sięgnął po materiał rzuconej mu wcześniej bluzy. Nie oczekiwał, że będzie na niego dobra, ale już na bank nie zakładał, że tak mocno będą trząść mu się dłonie. Jak po prochach, przebiegło mu w myślach z rozbawieniem. Najgorsza i tak była świadomość, że jeśli teraz wstanie, nogi pewnie urwą się pod ciężarem ciała. Dlatego kiedy narzucił ciężki materiał bluzy na ramiona, spojrzał na Zero z charakterystyczną prośbą w oczach.
─ To po prostu niemożliwe – mamrotała pod nosem Vesper. Trzymała w rękach niezbyt dobrze dopieczone mięso, które postawiła obok gorącego gara zupy... brei... obok gara z substancją, przypominającą wszystko to, co nie powinno było ujrzeć światła dziennego. Sama jednak przysiadła na piętach obok „łóżka” Growlithe'a, zmarszczyła nos i nabrała eksperymentalnego dania na małą miskę. Wsunęła pierwszy kęs mięsa do ust i zerknęła spod ciemnej grzywki na Zero i Wilczura.
─ Co? ─ miauknęła, przełykając porcję. ─ Może nie wygląda dobrze, ale jest okej. Nie otrujecie się.
„Choć przyświadczylibyście światu przysługę” - mówiło jej spojrzenie, które umknęło w bok, wraz z całą sylwetką. Odwróciła się nieco od nich, z markotnością próbując przełknąć jedyny dzisiejszego dnia posiłek. Growlithe właśnie drugi raz oferował się w związku z przemyciem ran na plecach towarzysza (choć zrobił to takim szeptem, że Vesper pewnie uznała to za przeciąg w pomieszczeniu), nim dziewczyna nie odchrząknęła, zbierając wewnątrz siebie ostatnie siły.
─ Będę mogła – zaczęła niemrawo, dłubiąc łyżką w kleistej masie. W końcu zacisnęła mocniej palce na sztućcu i zadarła głowę, by na nich spojrzeć: ─ Będę mogła ich pochować?
Growlithe uniósł brew, zaciągając zamek bluzy.
─ Po co?
─ Jak po co? - syknęła dziewczyna, piorunując białowłosego wzrokiem.
Do stacji wkroczyła akurat Shatarai. Z jej długiego pyska zwisał wielki kawał mięsa – naprawdę olbrzymi tym razem – chlapiąc podłogę szkarłatną czerwienią. Tym razem wilczyca zatrzymała się w wejściu, przyglądając chłodno Vesper i jej zaciętej minie.
─ Ludzi się chowa, no nie?
─ Nie ma czego chować.
Nacisk był tak wielki, że Vesper się skrzywiła. W jednej chwili chciała warknąć kolejną moralizującą bajeczkę; w drugiej jednak miska wyślizgnęła jej się z rąk, z hukiem upadła na podłogę, oblewając wielką plamą i spód garnka, i kolana dziewczyny. Czarnowłosa przez kilka sekund wpatrywała się nieruchomo w Growlithe'a, jakby ujrzała go po raz pierwszy; jakby nigdy wcześniej go tutaj nie było, a teraz ktoś pstryknął palcami i wyczarował białowłosego chłopaka z lodowym spojrzeniem.
─ Nie powiesz mi chyba...
Uśmiechnął się czarująco.
─ Takie prawo dżungli, Vesp.
─ Nie... ─ Dziewczyna pokręciła głową na boki, robiąc to bardzo powoli. Jej dłoń opadła na gardło, gdy tylko przypomniała sobie moment sprzed chwili; ten, w którym przełykała kawałek czerwonego mięsa. ─ Nie... Niemożliwe. To... to nie może być... ─ Jak na zawołanie zerknęła w kierunku Shatarai. Jej wielkie oczy utkwione były w trzymanym przez marę kawałku truchła.
─ A co? – rzucił rozbawiony, na moment ukazując zęby w uśmiechu. ─ Sądziłaś, że tak prędko upolowałaby zwierzynę na tych pustkowiach?
Zadarł głowę, może nawet zbyt gwałtownie, obrzucając Lesliego pełnym zaskoczenia spojrzeniem.
─ Coś ty? – Podniósł wierzch dłoni do twarzy i oparł go o blady jak ściana policzek, nadal w szoku godnym faceta, któremu zakomunikowano, że za równo dziewięć miesięcy urodzi trojaczki. Wszystkie z downem. ─ Może to gra świateł – dodał zaraz, tym razem nie siląc się już na – jakże wysoko poziomową – grę aktorską. Opuścił rękę, znów dotykając nią okolic rany postrzałowej. W umyśle zaplątały się wszystkie plany, co do wyciągnięcia kuli – domyślał się, że nie będzie to należało do szczególnie przyjemnych, ale jakkolwiek nie chciałby tego odłożyć w czasie, koniec końców będzie musiał podłubać w ciele i pozbyć się naboju. Rzecz jasna, o ile do końca życia nie chciał wykręcać się w dziwnych momentach, bo żelastwo postanowiło o sobie przypomnieć.
─ Ohom – przytaknął bezmyślnie, gdy para spodni, a potem czarna bluza wylądowały obok niego. Tak jakby w ogóle nie dosłyszał wcześniejszej reprymendy Zero, warkotu Vesper i jej ciężkich kroków. Wyłączony na nadmierny hałas, obrażalstwo, nawet na niepotrzebne (jego zdaniem) elementy pleneru, w pełni władował całą ciekawość w dziurę w ciele. Zresztą, każdy byłby choć trochę zainteresowany, gdyby tuż nad pępkiem wykwitła mu wyborowana żywcem rana, wypluwająca kolejne krople ciemnoczerwonej krwi.
─ … stko w porządku?
─ Hm? – Mruknął na odczepnego, choć wcale nie chciał znać odpowiedzi na to, czego postanowił uczepić się Vessare. Ale gdy padło to cholerne sformułowanie – Nie jest szara, Syon – wszystkie mięśnie napięły mu się, jakby skóra nagle okazała się o rozmiar za mała, a on sam błysnął ślepiami, obrzucając Lesliego niemal groźbą w spojrzeniu. Szybko jednak złagodniał (Daj spokój, palancie. To Leslie.), wzruszył barkami i ponownie opuścił wzrok na „draśnięcie”. ─ Jest okej. – Zawiesił głos, doskonale zdając sobie sprawę, że to nie wystarczy, by go uspokoić. I nie tylko nie wystarczy: po prostu nie przekona. Zero nie był idiotą, nie dało się mu zamydlić oczu pewnym siebie głosem albo idealnie odegranym gestem. Zawsze wyczuł nić kłamstwa, jakby od dłuższego czasu połączeni byli dziwnym, mocno nadszarpniętym rodzajem telepatii – nie czyli sobie w myślach, chwała wszystkim zresztą, ale potrafili wywietrzyć oszustwo w promieniu najbliższych dwustu kilometrów. Często nie mając ku temu nawet lichych podstaw. ─ To nic wielkiego – dodał po chwili przerwy, pocierając w palcach szkarłat krwi. Tym razem nie łgał jak ostatni pies – faktycznie był przekonany, że to „nic wielkiego”. Nic wielkiego na tyle, by prędko zepchnąć temat na bok, siłą wciągając na scenę inny. Spojrzał zresztą za Zero, lekko marszcząc brwi. Na jego „czekaj” odpowiedział tylko marudnym: „a widzisz, właśnie miałem uciec oknem...”, choć powiedział to na tyle cicho, że raczej wymruczał, niż powiedział.
Nie spodziewał się zresztą, że lada moment znów wybuchnie jakaś awantura. Jasne, zdawał sobie sprawę, że mogli się – kolokwialnie i kwieciście ujmując – wkurwiać nawzajem i to do tego stopnia, że każdy jeden był gotów wbić drugiemu wiertło w oko... ale z drugiej strony Vesper nie miała nic już do stracenia, a podporządkowanie się oprawcom mogło ją jakoś uratować. Z pewnością o tym wiedziała.
A mimo tego drze japę, warknął w myślach, gdy dostrzegł ponownie twarz anioła. Odczekał cierpliwie, aż Leslie się do niego zbliży i...
─ Mogę?
Wzruszył barkami.
─ Skoro nalegasz.
Po prostu nie chce, żebyś sobie zrobił krzywdę.
Jestem obeznany z kryzysowymi sytuacjami.
No. Faktycznie. Nóż w oku to dość kryzysowa sytuacja, nawet jak na ciebie.
Growlithe uśmiechnął się pod nosem, przemykając błyszczącym spojrzeniem po twarzy Zero. Jego własna niewiele różniła się kolorem od świeżo spadłego śniegu, a oddech, choć pilnowany, nadal nie był dostatecznie naturalny, by ukryć przed światem początek druzgoczącego zmęczenia. Dłoń wymordowanego odsłoniła ranne miejsce, a on sam wyprostował się na tyle, na ile pozwalało mu na to samo ciało. Nie obyło się tu bez lekkiego skrzywienia ust, gdy poczuł ból w okolicy brzucha. Nigdy się specjalnie nie rozrzucał z emocjami, gdy chodziło akurat o te dotyczące cierpienia – tym jednak razem nabój musiał trafić w wyjątkowo wrażliwe nerwy, przypominając organizmowi, że może i jest sobie wymordowanym, ale nawet on ze śmiercią w pokera nie wygra.
─ A jak z tobą? – Ściszył głos, choć – jak zaraz się okazało – w sumie niepotrzebnie, bo Vesper w kuchni wojowała jak mało kto. Rozległy się wpierw głuche, metalowe huknięcia, a potem warkot dziewczyny, gdy z powrotem ładowała garnek na przenośną kuchenkę, nie szczędząc przy tym tak wyrafinowanych zwrotów, że pół pielgrzymki z miejsca padałoby na zawał. Zajęta przyrządzaniem posiłku, pewnie nawet nie zwróciła na nich uwagi. Dłoń Growlithe'a wślizgnęła się ostrożnie pod jeden z przydługich kosmyków anioła, knykciami przypadkiem muskając jego polik. ─ Jest okej? Mam ci to przemyć?
Vesper znienacka wrzasnęła, zanosząc się głośnym sykiem.
─ Kurwa, jak boli!
Włosy opadły Wilczurowi na polik, gdy przechylił głowę na bok z marudnym warknięciem. Była urocza na swój sposób, ale przy niektórych etapach życia powinna się zwyczajnie ugryźć w niewyparzony jęzor.
─ Jaka ona głośna.
A TOBIE ŁUPIE W CZASZCE, HM?
Czy ty serio zawsze się wpieprzysz w nieodpowiednim momencie?
Shatarai przewróciła oczami, przechodząc przez pomieszczenie i zostawiając po sobie to większe, to mniejsze krople krwi.
PRZYNAJMNIEJ SIĘ NIE DOWALAM DO PADLINY, JACE.
Chłopak zabrał rękę, wpatrując się tępo w Vessare'a.
Nie jest padliną.
ALE GO DOTYKASZ.
Straszna z ciebie suka ostatnio.
TAK, TAK. Chlupnęło, gdy rzuciła kawał mięcha pod nogi zdezelowanej Vesper. ZA TO MNIE KOCHASZ.
Gzi cię chyba.
Wilczyca mruknęła coś jeszcze na odczepnego, wybiegając ze stacji w chwili, w której Growlithe został poddany zabiegowi. „Zabieg” to i tak za dużo powiedziane, na grzebanie nożem w dziurze wielkości przeciętnego kciuka, ale z braku lepszych opcji – Wilczur nie narzekał. Zęby zatrzasnęły się jak wieko skrzyni, a on sam stłamsił wrzask, przedzierający się od żołądka, poprzez płuca, krtań, mrowiący w podniebieniu i na języku, a zatrzymany dzięki zaciśniętym kłom. Syknął dopiero, jak końcówka ostrza naparła na nabój, próbując go podważyć i wyciągnąć. Nawet, jeśli cała operacja trwała stosunkowo krótko, w mniemaniu wymordowanego trwało to mniej więcej od wieczności do mniej więcej dożywocia, z krótką chwilą na odsapnięcie, gdy nabrał powietrza przez nos i zacisnął palce na kocu. Krew zdążyła zabarwić już jego spodnie, nakrycie polowego łóżka i – wiadomo – skórę.
Pojedyncza kropla potu przemknęła od skroni, poprzez piegowaty polik, na podbródku kończąc – skapnęła na udo Growlithe'a akurat wtedy, gdy całe to żelazne ustrojstwo wreszcie wyprowadziło się z jego organizmu. Przycisnął dłoń do rany i parsknął cicho, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę został postrzelony przez jakąś małolatę.
─ Dzięki, Vess-...
─ Och, ależ nie ma za co! – warknęła Vesper, kładąc na ziemi gar z ciepłym... Growlithe uniósł brew... w każdym razie: z czymś ciepłym, co wyglądało jak szara breja z pływającymi kawałkami marchwi i jakiegoś zielska. Zaraz jednak zniknęła ponownie w „kuchni”, ślęcząc jeszcze nad mięsem, mamrocząc pod nosem jakieś warkotliwe uwagi na temat warunków i innych takich.
─ Znów nazwała cię dupkiem – odezwał się po chwili, mrużąc lekko ślepia. ─ O, jeszcze raz. Czekaj... – Przechylił głowę, wyraźnie nasłuchując. ─ Dobra, zmieniła repertuar. Zostałeś „ja pierdole skurwysynem”. Nie mam pewności, ale teraz chyba przeszła na rosyjski... – Dłonie wymordowanego rozwinęły materiał bandaża, po uprzednim przeczyszczeniu jej okolic (szczypanie z góry wywołało u niego rozdrażnienie). Nie minęło zbyt dużo czasu, a przykrył obrażenie pod warstwą bieli, świadom, jak prędko zacznie przez nią przebijać czerwień jego krwi. Krwi, którą miał również na rękach i którą z bezlitosną wręcz obojętnością wytarł w koc. Dopiero po tym sięgnął po materiał rzuconej mu wcześniej bluzy. Nie oczekiwał, że będzie na niego dobra, ale już na bank nie zakładał, że tak mocno będą trząść mu się dłonie. Jak po prochach, przebiegło mu w myślach z rozbawieniem. Najgorsza i tak była świadomość, że jeśli teraz wstanie, nogi pewnie urwą się pod ciężarem ciała. Dlatego kiedy narzucił ciężki materiał bluzy na ramiona, spojrzał na Zero z charakterystyczną prośbą w oczach.
─ To po prostu niemożliwe – mamrotała pod nosem Vesper. Trzymała w rękach niezbyt dobrze dopieczone mięso, które postawiła obok gorącego gara zupy... brei... obok gara z substancją, przypominającą wszystko to, co nie powinno było ujrzeć światła dziennego. Sama jednak przysiadła na piętach obok „łóżka” Growlithe'a, zmarszczyła nos i nabrała eksperymentalnego dania na małą miskę. Wsunęła pierwszy kęs mięsa do ust i zerknęła spod ciemnej grzywki na Zero i Wilczura.
─ Co? ─ miauknęła, przełykając porcję. ─ Może nie wygląda dobrze, ale jest okej. Nie otrujecie się.
„Choć przyświadczylibyście światu przysługę” - mówiło jej spojrzenie, które umknęło w bok, wraz z całą sylwetką. Odwróciła się nieco od nich, z markotnością próbując przełknąć jedyny dzisiejszego dnia posiłek. Growlithe właśnie drugi raz oferował się w związku z przemyciem ran na plecach towarzysza (choć zrobił to takim szeptem, że Vesper pewnie uznała to za przeciąg w pomieszczeniu), nim dziewczyna nie odchrząknęła, zbierając wewnątrz siebie ostatnie siły.
─ Będę mogła – zaczęła niemrawo, dłubiąc łyżką w kleistej masie. W końcu zacisnęła mocniej palce na sztućcu i zadarła głowę, by na nich spojrzeć: ─ Będę mogła ich pochować?
Growlithe uniósł brew, zaciągając zamek bluzy.
─ Po co?
─ Jak po co? - syknęła dziewczyna, piorunując białowłosego wzrokiem.
Do stacji wkroczyła akurat Shatarai. Z jej długiego pyska zwisał wielki kawał mięsa – naprawdę olbrzymi tym razem – chlapiąc podłogę szkarłatną czerwienią. Tym razem wilczyca zatrzymała się w wejściu, przyglądając chłodno Vesper i jej zaciętej minie.
─ Ludzi się chowa, no nie?
─ Nie ma czego chować.
Nacisk był tak wielki, że Vesper się skrzywiła. W jednej chwili chciała warknąć kolejną moralizującą bajeczkę; w drugiej jednak miska wyślizgnęła jej się z rąk, z hukiem upadła na podłogę, oblewając wielką plamą i spód garnka, i kolana dziewczyny. Czarnowłosa przez kilka sekund wpatrywała się nieruchomo w Growlithe'a, jakby ujrzała go po raz pierwszy; jakby nigdy wcześniej go tutaj nie było, a teraz ktoś pstryknął palcami i wyczarował białowłosego chłopaka z lodowym spojrzeniem.
─ Nie powiesz mi chyba...
Uśmiechnął się czarująco.
─ Takie prawo dżungli, Vesp.
─ Nie... ─ Dziewczyna pokręciła głową na boki, robiąc to bardzo powoli. Jej dłoń opadła na gardło, gdy tylko przypomniała sobie moment sprzed chwili; ten, w którym przełykała kawałek czerwonego mięsa. ─ Nie... Niemożliwe. To... to nie może być... ─ Jak na zawołanie zerknęła w kierunku Shatarai. Jej wielkie oczy utkwione były w trzymanym przez marę kawałku truchła.
─ A co? – rzucił rozbawiony, na moment ukazując zęby w uśmiechu. ─ Sądziłaś, że tak prędko upolowałaby zwierzynę na tych pustkowiach?
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: POSTY Z LESLIEM
LESLIE
Istniało wiele sytuacji, w których zachowywał się jak szczeniak, lekceważył przestrogi innych, nie uważał na siebie, bezmyślnie pakował się w kłopoty i świadomie prowokował innych do ataku, a przynajmniej wiedział, że nie każdy miał na tyle żelazną cierpliwość, by wytrzymać uświadamianie mu, że jest tylko tępym fiutem. Były też momenty, kiedy tamten narwany szczeniak zwyczajnie się wyciszał, a wtedy wydawało się, że w tym jednym ciele istniały dwie kompletnie różniące się od siebie osoby. Chociaż Leslie był skłonny zaryzykować własne życie w chwilach, gdy nie potrafił ugryźć się w język, miał w sobie te przebłyski rozsądku, dzięki którym udało mu się przetrwać te siedem wieków w Desperacji. Przemawiały przez niego głównie wtedy, kiedy w grę wchodziło dobro ważnych dla niego osób. Growlithe natomiast miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze.
Jasne brwi skrzydlatego ściągnęły się ku sobie, uświadamiając białowłosemu, że nie był w nastroju do żartów. Syon nie musiał uzyskać maksymalnej ilości punktów na teście na inteligencję, by zauważyć – albo po tym wszystkim przynajmniej zorientować się – że właśnie pokpiwał sobie z faktycznego zmartwienia, które zakorzeniło się w nim na tyle mocno, że nie był w stanie się go pozbyć. Pomijając już fakt, że usta odmawiały posłuszeństwa, gdy przyszło mu podzielić się z wymordowanym tak prostym stwierdzeniem, jak: „Po prostu się martwię” albo „Dobrze wiesz, że nie chcę, żeby coś ci się stało”. Nie znosił tego uwierania w gardle, ale jednocześnie cieszył się swoim milczeniem, jakby obawiał się najgorszego.
― Pewnie masz rację. ― Już w tym momencie oboje dobrze wiedzieli, że jej nie miał. A i niewiele było trzeba, by zauważyć, że coś jeszcze boleśnie podgryzało świadomość Lesliego, skutecznie pozbawiając go na dziś pokładów poczucia humoru.
Powinieneś się cieszyć, że przynajmniej on próbuje rozładować atmosferę.
Wykrwawianie się to nienajlepszy moment na rozładowywanie atmosfery.
Nie żeby to był pierwszy raz. Nie to cię gryzie.
Nie to.
Przesunął paznokciami po boku szyi, chcąc wyładować całe swoje zdenerwowanie. W tej jednej chwili cieszył się, że jego przyjaciel był pochłonięty obserwacją swojej rany, przez co reszta otoczenia przestała mieć dla niego większe znaczenie. Przez dłuższy czas uparcie milczał, chociaż miał wiele do powiedzenia. Słowa, które ugrzęzły mu w gardle, zdawały się palić mu krtań, ale mimo tego postanowił to przeczekać. Obecność Vesper, chociaż nadal nie potrafił jej w pełni zaakceptować, wiele tu ułatwiała – skutecznie odwodziła go od rozpoczynania prywatnych pogawędek z Wilczurem.
„Hm?”
Prędko zauważył, że postawił nogę na niepewnym gruncie. Na całe szczęście rzadko kiedy wycofywał się, widząc, że coś rozdrażniło O'Harleyh'a.
„Jest okej. To nic wielkiego.”
Poza łączącym ich detektorem kłamstwa, znali się już na tyle dobrze, by niektóre rzeczy uznać za przewidywalne. W tej sytuacji to Cillian był tym, który spodziewał się dokładnie takiej odpowiedzi. Odpowiedzi, którą od zawsze odbierali jako „Stało się. Nie ma co drążyć tematu”. Nie zawsze dało się to uszanować, bo i nie zawsze wszystko dało się zbyć machnięciem ręki.
Może ma depresję?
Jasne, prychnął w myślach. „Stracił nadzieję, więc przestał widzieć zielony”. Świetny nagłówek do gazety.
― Zawsze to mówisz. ― A on wcale nie był od niego lepszy. ― Czyli zauważyłeś to już wcześniej ― wymruczał pod nosem i pokręcił głową. Mimo że chwilę pociągnął ten temat, w tym nieznacznym geście dało się wyczuć rezygnację. Tym razem zamierzał się poddać. Nie był pełnoprawnym lekarzem, by móc stwierdzić, co właściwie działo się z jego kumplem. ― Mam nadzieję, że to faktycznie nic poważnego.
A co, nie podobają ci się daltoniści?
Po czyjej to było stronie?
Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że białowłosy zgodzi się bez żadnego „ale”. Ich niegdysiejsza rozmowa utkwiła jasnowłosemu w pamięci do tego stopnia, że jeszcze te kilka sekund temu nie był pewien, czy w ogóle powinien się wychylać. Teraz nie był pewien, czy dobrze go zrozumiał. Wyglądał, jakby zawiesił się na chwilę, wciąż czekając na werdykt, choć w ich obecnym położeniu równie dobrze mógł przygotowywać się mentalnie na wepchnięcie ostrza w brzuch albinosa. Potrzebował tej chwili na zarejestrowanie takich faktów, jak ten, że Grow nawet nie wyciągnął ręki w oczywistym żądaniu podania mu narzędzia oraz ten, że posłusznie odsłonił paskudną ranę.
― Powiedziałbym, żebyś dał znać, jak cię zaboli, ale i tak tego nie zrobisz ― rzucił, unosząc kącik ust, ale sam był w stanie się domyślić, że uśmiech na jego ustach wypadł równie blado co twarz wymordowanego, więc prędko z niego zrezygnował. Wyraz jego twarzy wykrzywił się w nieco nerwowym skupieniu, gdy przysunął wolną rękę do brzucha Jace'a. Przycisnął ostrożnie opuszki palców do brzegów rany, od razu wyczuwając ciepło krwi, które mocno kontrastowało się z chłodem jego mokrych od deszczu rąk. Ta różnica była na tyle wyczuwalna, że przez moment wydawało mu się, że poparzy sobie ręce, by zaraz po tym zapewnić siebie, że to tylko krew.
Ale jego krew.
Wziął głęboki oddech i ostrożnie poszerzył niepotrzebną dziurę w brzuchu. Zatrzymał się na moment, gdy z kuchni dobiegł trzask walających się po podłodze garów. Zaklął pod nosem, najpewniej wyzywając czarnowłosą od najgorszych. Dziwił się, że przetrwała w Desperacji, skoro nie potrafiła poradzić sobie z podgrzaniem jebanej fasoli.
Skup się, zgonił samego siebie i zmrużył oczy, wreszcie wsuwając nóż głębiej. W każdym jego ruchu dało się wyczuć ostrożność. Nie był to pierwszy i nie ostatni raz, kiedy musiał wydłubywać nabój z ciała, chociaż do chirurgicznej precyzji nadal było mu daleko. Może dlatego Growlithe'owi pozostało już tylko zaciskanie zębów, by jakoś poradzić sobie z tym bolesnym przedzieraniem się przez kolejne warstwy tkanek i skrupulatnym omijaniem narządów.
„A jak z tobą?”
― Hm? ― bąknął pod nosem, najwidoczniej nie rozumiejąc, do czego zmierzał drugi jasnowłosy. Dopiero dotyk na policzku przywołał go do porządku, choć w pierwszym odruchu poczuł wyraźny dreszcz, który przebiegł po całym jego kręgosłupie. Mimo tego nie oderwał się od czynności, która bądź co bądź była większym priorytetem niż własna niewygoda czy nagłe uczucie roztargnienia. ― Jest okej. ― Brzmiało znajomo, co? ― W końcu to nie pierwszy raz. Dam sobie radę ― zapewnił.
Ale wygląda paskudnie.
Musi odpoczywać.
Nie chcesz, żeby musiał na to patrzeć.
Nie odpowiedział. Był to jeden z nielicznych przypadków, w których milczenie oznaczało zgodę. Zerknął ukradkiem z ukosa w bok, ledwo zahaczając spojrzeniem o wejście do drugiego pomieszczenia, jakby zrobił to na potwierdzenie słów kumpla.
― Nierozgarnięta. Zaczynam wątpić, że to, co zrobi będzie zjadliwe ― mruknął, robiąc dosłownie wszystko, by nie skupiać się na dotyku na policzku. Co dziwne, kiedy ten zniknął, chłopak mimowolnie uniósł wzrok na twarz Syona, jakby nowy stan rzeczy w ogóle mu się nie spodobał. Rzecz jasna, nie dał tego po sobie poznać. Nawet udało mu się ugryźć w język, gdy miał ochotę spytać, dlaczego przestał. Założył, że to dlatego, że powinien skupić się na dłubaniu w jego ciele.
To też nie było przyjemne, mimo że to nie on był poddawany zabiegowi.
Nigdy nie czuł tak wielkiej ulgi, gdy miał do czynienia z nabojami, jak w chwili, gdy wreszcie udało mu się wyciągnąć pocisk z rannego brzucha. Przez chwilę trzymał metalowy przedmiot w palcach, jakby ważył jego ciężar. Choć kaliber był dość spory, w porównaniu z jego ręką nadal odnosiło się wrażenie, że tak małe cholerstwo było w stanie wyrządzić aż tyle szkód. Po tej krótkiej ocenie odrzucił kulkę na bok i wytarł ręce o swoje spodnie, choć miejscami krew zdążyła już zakrzepnąć na jego skórze. Chwycił za połę koszuli i otarł nią twarz, chcąc pozbyć się z niej resztek wody i potu, który perlił się na jego czole.
„Dzięki, Vess-”
Ledwo kiwnął głową, a głos Vesper rozbrzmiał zza jego pleców niczym wyjątkowo drażniący zgrzyt, przez który mimowolnie uniósł ramiona wyżej, chcąc ochronić uszy przed jej jazgotem. Kobiety – w takich sytuacjach była to pierwsza myśl, która przychodziła do głowy statystycznemu facetowi. Obejrzał się za siebie przez ramię, by ocenić podaną potrawę, na której widok z automatu stracił apetyt. A raczej straciłby go, gdyby w ogóle go miał. Kącik ust blondyna wygiął się w niesmaku, którego czarnowłosej nie było dane zobaczyć, biorąc pod uwagę, jak szybko ulotniła się do drugiego pokoju, by dokończyć zabawę w przykładną panią domu. Co z tego, że co do tej przykładności mógł się spierać.
― Mówiłem ― mruknął i podniósł się na równe nogi, bynajmniej nie z zamiarem odsunięcia się od przyjaciela. Miał zamiar zaoferować mu się z pomocą przy bandażach, choć zauważył, że z tą jedną rzeczą białowłosy chciał poradzić sobie sam. ― No masz, a już myślałem, że się zaprzyjaźnimy ― parsknął krótko pod nosem. Złe zdanie dziewczyny wcale go nie dziwiło, a już na pewno nie wywoływało w nim negatywnych odczuć. ― Poza tym nie jestem jedynym obiektem negatywnych komentarzy, chociaż fakt faktem, że to ty darowałeś jej życie. Pewnie dlatego to akurat mnie prawie dźgnęła nożem.
I co tak stoisz?
Od momentu, w którym wstał nawet nie ruszył się o krok. Możliwe, że przeczuwał, że jego interwencja będzie jeszcze potrzebna. W obecnej chwili nie potrafił pozbyć się tego psiego nastawienia, które nakazywało mu czekać na tyle długo aż poziom E sam nie powie, że już go nie potrzebuje. Tym bardziej, że świadomość, że to z jego winy Wilczur skończył w ten sposób, nieustannie nękała go wewnętrznie. Wystarczyło, że chłopak rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie, a stróż jak na zawołanie pomógł mu dokończyć proces pozbywania się przemoczonych i brudnych ubrań i zamiany ich na czyste. Nie przejmował się obecnością Vesper, choć robiąc za podporę dla O'Harleyh'a, przez cały czas śledził jej ruchy. Na wszelki wypadek, gdyby przyszło jej na myśl zastosowanie poprzedniej sztuczki.
Zanim Grow ponownie mógł usiąść na pryczy, anioł zrzucił na ziemię zakrwawioną pościel, łącznie z brudnymi ubraniami. Może w Desperacji higiena nie była priorytetem, ale zwyczajnie nie wyobrażał sobie, by bliska mu osoba siedziała we własnej posoce. Gdy było już po wszystkim, podszedł do garnka i raz jeszcze z wyraźnym sceptycyzmem przyjrzał się potrawie.
„Może nie wygląda dobrze, ale jest okej. Nie otrujecie się.”
― Wygląda jak wyrzygane przez kota ― mruknął, gubiąc po drodze całą wdzięczność za przygotowany posiłek. Nawet nie zwrócił uwagi na piorunujące spojrzenie dziewczyny. ― Co to w ogóle jest?
― Zupy nie widziałeś? ― sarknęła pod nosem, ale szybko się zreflektowała: ― Czekaj. Nie odpowiadaj. Oczywiście, że nie. Ale weź pod uwagę, że takie niecywilizowane zwierzę w życiu nie załapie się na lepszy posiłek. Wiesz chociaż jak trzymać widelec? ― Ściągnęła brwi, zadzierając głowę wyżej, by przyjrzeć się blondynowi z niezmąconą pewnością siebie.
― Wiem, jak wbić ci go w gardło, żebyś się zamknęła. Wystarczy? ― mruknął i, chociaż wszystkie mięśnie pleców zaprotestowały chórem, schylił się po jedzenie, ładując solidną porcję mięsa dla Syona. Nieco mniej pewnie podszedł do zupy, choć dostrzegłszy, że brunetka – niestety – jeszcze żyła, postanowił nałożyć jej trochę, uznając, że nie samym mięsem
― Powiedziałam, że jest zjadliwe.
Zignorował ją, podając miskę białowłosemu. W milczeniu pokręcił głową, wyrażając brak potrzeby pomocy, gdy ten raz jeszcze ją zaoferował. Zajął miejsce obok, powstrzymując w sobie chęć oparcia się o ścianę. Pochylił się do przodu, opierając łokcie o uda i splótł palce na karku, zawieszając wzrok na pozbawionym szyby oknie, przez które deszcz dostawał się do środka i zdążył uformować już sporą kałużę w pokoju.
„Będę mogła...”
Chcąc nie chcąc znów ściągnęła na siebie jego uwagę, nawet jeśli to nie on był tu tym, który udzielił jej odpowiedzi. Milczał uparcie, przysłuchując się ich krótkiej wymianie zdań i obserwując, jak twarz czarnowłosej zmienia się wraz z każdym wypowiedzianym słowem. Coś niewidzialnego otarło się o jego szyję, wywołując zimny dreszcz, ale mimo to bez zaskoczenia słuchał o tym, że daniem głównym dzisiejszego dnia byli ludzie. Siedemset lat na potępionych ziemiach robiło swoje, a jednak nie tknąłby tego mięsa nawet gdyby mu zapłacono. Ves powoli przekręciła głowę w jego stronę, odrywając wzrok od Shatarai. W jej oczach nie mógł dostrzec nic poza głębokim żalem i niezrozumieniem, gdy fakty docierały do jej umysłu w ślimaczym tempie. Nie mógł jej pomóc ani nawet nie chciał, a jednocześnie stał się pierwszą osobą, do której miała żal o to, że niczego jej nie powiedział. Wiedziała, że mógł to powstrzymać. Że mógł oszczędzić jej życia z myślą o zjedzeniu własnego pobratymca. Ale tego nie zrobił.
Zacisnęła palce na swoich udach, mocno wbijając w nie paznokcie. Dopiero widok Growlithe'a na nowo otworzył jej oczy. Gdyby nie wściekłość, która ogarnęła ją jak na pstryknięcie palców, zapewne już teraz wybiegłaby na zewnątrz, by zwymiotować wszystko, co dotychczas zjadła. Jej mały świat nagle nabrał rozpędu i zaczął kręcić się wokół nienawiści, która ją ogarnęła. I kiedy wydawało im się, że głośniejsza już być nie mogła...
― Niepotrzebnie jej powiedziałeś ― wtrącił krótko Leslie, widząc jak czarnowłosa zrywa się z ziemi. Wplótł palce w blond kosmyki włosów, gdy to bynajmniej nie wrzask dziewczyny, a jej odczucia przeszyły jego czaszkę bolesnym szpikulcem.
― TY SKURWIELU! JAK MOGŁEŚ?! ― przedarła się przez powłokę, która wcześniej blokowała jej gardło, przyciskając ręce do swojej klatki piersiowej. Stała na lekko ugiętych nogach, jakby ciężar wyrządzonych jej szkód tego dnia zaczął ją przytłaczać. ― TO CIEBIE POWINNY ZEŻREĆ BESTIE. ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ Z TEGO, CO W OGÓLE ZROBIŁEŚ?! KURWA! ― Łzy napływały jej do oczu.
Postąpiła o jeden krok do przodu, a Zero jak na zawołanie wyprostował się, dając znać o tym, że nie stracił czujności. Mimo że pod tym jednym względem nie zgadzał się z Syonem, nie było mowy, by pozwolił Vesper na zemstę. Nawet jeśli wiedział, jak się czuła. A wiedział aż za dobrze. Wkurwiało go to.
― To byli tylko ludzie, a ty ich... ― głos czarnowłosej załamał się na chwilę. ― A ty mu pomogłeś ― wplotła palce w swoje włosy i wbiła wzrok w ziemię, jakby usiłowała pojąć, co się właśnie stało. Dopiero po chwili szarpnęła ręką, nawet nie zauważając, że przypadkiem wyrwała sobie kilka kosmyków. ― Zabiję was. ZAPIERDOLĘ JAK JEBANE PSY.
Leslie.
Wiem.
Gwałtownie zerwał się z miejsca, choć jakaś niewidzialna siła chciała go przed tym powstrzymać, szarpiąc za obolałe już plecy. Udało mu się utrzymać na tyle dobre tempo, by przyjąć pierwsze uderzenie na siebie. Pięść czarnowłosej uderzyła o jego klatkę piersiową z siłą, którą mógł wykrzesać z siebie wyłącznie ktoś, komu adrenalina dała się we znaki. Miał wrażenie, że jego prawe płuco przykleiło się do tylnej części żeber.
Szlag.
― Syon- ― co mam z nią zrobić? Reszta zdania utonęła w krótkim syknięciu, gdy przyszło mu odeprzeć kolejny cios.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: POSTY Z LESLIEM
Nie wyglądało na to, by – mimo niezadowolenia Vessare'a, które przecież spokojnie odczuwał – miał zamiar kajać się za wybredne żarty. Nie czuł się winny, że szydzi z jego „zamartwiania się”, ani że kpi z poważnej rany w poważnym miejscu. Jakby na to nie spojrzeć, statystyczny byt o ludzkim umyśle na samą myśl, że w jego ciele znajduje się żelastwo, które mimo swojego rozmiaru mogło zwyczajnie ubić na miejscu – wystarczyłoby parę centymetrów wyżej, a byłby już zimny – zapewne odczuwałby przynajmniej standardowy niepokój. Growlithe traktował to raczej jak drzazgę, którą trzeba było usunąć, która go – owszem – bolała, ale nie na tyle, aby oznajmiać całemu światu, jak bardzo organizm nie wyrabia. Nawet (albo szczególnie) wtedy, gdy faktycznie czuł, jak energia spada do minimum, powieki ciążą, a palce rąk stają się dziwnie ołowiane, ściągając całe dłonie w dół.
─ Tak, mam. – Szorstki ton głosu wygładził wszelkie wątpliwości. Skoro nie stracił jeszcze zapału, a na dnie jego oczu wciąż tlił się hardy błysk, przez który niejeden zakasał rękawy, aby mu wpierdolić i go zgasić pięścią, to było dobrze. Bez ręki, nogi, nerki – ale nadal z nienamacalną, wewnętrzną siłą. Nie znosił, gdy ktoś hiperbolizował jego stan – w końcu on sam najlepiej wiedział, czy zaraz zejdzie na zawał, czy jeszcze moment się wstrzyma. Tym samym wystarczyło czasami drobne piśnięcie, żeby wytrącić go z równowagi. Nic dziwnego, że i tym razem zmarszczył brwi w towarzystwie drgnięcia górnej wargi. Powstrzymał się jednak przed warknięciem, przełykając wszystkie komentarze wraz z nagromadzoną śliną.
W tamtym momencie ważniejsze było wyciągnięcie kuli.
Tym bardziej, że Leslie niezbyt się z tym śpieszył, to wracając do zabiegu, to zerkając ukradkiem w kierunku drzwi. Jasne, że rozumiem. Bo kto by nie rozumiał zagrożenia, mając taki bagaż doświadczenia? Ale nadal mógłby się streszczać. Przecież ja patrzę. I faktycznie co jakiś czas zerkał do kuchni, przyglądając się plecom babrzącej w garach Vesper, świadom, że „jeszcze moment”, a ktoś zetnie ostatnią nitkę, na której trzymały się jej nerwy, wrzucając ją w otchłań czystego szaleństwa.
I tym kimś będziesz ty, Jace. Rozumiesz, prawda? Rozumiesz, że musisz to zrobić, racja? Przecież nie pozwolisz jej odejść. Nie mógłbyś tego zrobić. Poznała imię Leslie'ego. Z twojej winy, pamiętasz?
Chłopak powstrzymał skrzywienie się.
Pamiętasz, racja?
Cichy śmiech, od którego lekko przechylił głowę na bok, jakby chciał strzepnąć coś z głowy.
Poza tym... przecież zabiliście jej towarzyszy. I nie było to tylko zabójstwo. To było paskudne morderstwo godnie nie tyle samych morderców, co bestii. Czułeś ich krew, słyszałeś krzyki wdzierające się aż do zakurzonych, nietkniętych od lat, wewnętrznych zakamarków człowieczeństwa. To było nieuniknione. Dałeś jej cel, zabierając poprzedni. Straciła towarzyszy, ale nie straciła drogi. Bo tę drogę sam jej wyrysowałeś. SAM JEJ JĄ WSKAZAŁEŚ.
Warknął. Przypadkiem i akurat w chwili, gdy Leslie wyciągnął nabój. Na szczęście na tyle cicho, że równie dobrze można uznać odgłos za odchrząknięcie. A jednak zdenerwowanie z niego nie uleciało wraz z tym aktem wściekłości. Coś czarnego, lepkiego i zimnego dotknęło jego nagich pleców. Głównie dlatego tak prędko założył bluzę, naciągając mocno jej poły na tors.
Wskazałeś jej drogę, Jace, którą będzie podążała, aby poczuć spełnienie. Widziałeś w oczach jej blask, widziałeś niesmak na ustach, dotknąłeś jej rozgrzanego ciała, gdy pełna łez już teraz starała się dokonać zemsty.
Shiva odsunęła nos od jego karku.
Rozumiesz?
Rozumiem.
Gdy Leslie zaoferował się co do pomocy, głowa Growlithe lekko przemknęła na bok, w niepełnym zaprzeczeniu. Niepełnym, bo w tym samym momencie spojrzał na Vesper i jej wejście smoka, w którym omal nie wylała połowy kleistej zupy prosto na podłogę. Mimo tego nie skorzystał z pomocy. Nie czuł się na siłach, żeby wstać i biegać po całej stacji, tańcząc Aserejé w przerwach między przewrotami z wyskoku, ale nie wyobrażał sobie, żeby przytrzymywać się kogoś albo – jeszcze gorzej – pozwolić mu się rozebrać i ubrać. Nawet jeśli zęby rozbolały go od zaciskania (w skroniach mu od tego pulsowało), zsunął się z łóżka i pozwolił Zero zmienić całą pościel, samemu użerając się ze spodniami. Nawet nie zauważył zaskoczonej, trochę zdezorientowanej miny Vesper, gdy wreszcie przemoczony i zakrwawiony materiał opadł z plaśnięciem na ziemię. Jak się zresztą szybko okazało – zamiennik garderoby okazał się na niego lekko za duży, ale podtrzymany skórzanym paskiem spełnił swoją funkcję. Co prawda Growlithe nie odczuwał wstydu i mógłby spokojnie paradować bez nich, ale upływ krwi i deszcz i tak solidnie wyziębiły mu ciało. Sam sobie się dziwił, jak chłodne wydaje się pomieszczenie, w którym na ogół potrzebowałby wiatraka.
Wsunął się głębiej na łóżko polowe, krzyżując nogi w kostkach, a potem odebrał od Leslie'ego swoją porcję jedzenia. Nawet jeśli żołądek był maksymalnie skurczony i zgnieciony, a apetyt nie dopisywał, dobrze wiedział, że podobna rewelacja długo się może nie zdarzyć.
─ Nie trzeba – rzucił naprędce na propozycję Zero. Na Desperacji nie brało się pod uwagę smaku – nie aż tak, jak można to zakładać. Liczył się tylko fakt, że było zjadliwe, a patrząc po Vesper, która właśnie wsuwała między wargi pierwszy kęs mięsa – było.
Będzie ci jej żal, Jace?
Shiva przysiadła obok niego, nie uginając fałd koca. Chłopak przyglądał się z rozbawieniem, jak na twarzy dziewczyny malują się skrajne emocje. Od niedowierzania, poprzez zniesmaczenie, potem absolutny wstręt, aż wszystko podeszło jej do gardła i omal nie wylało się na przylgnięty do podniebienia język.
Nie.
Wilczyca wykrzywiła pysk.
I słusznie, Jace. Słusznie.
─ Niepotrzebnie jej powiedziałeś.
Growlithe nawet na niego nie patrzył. Z miską pełną ciepłego dania na kolanach katalogował wszystkie myśli, przez jakie Vesper wykrzywiała twarz w zależności od tego, która emocja wyszła na prowadzenie. Jak jej usta zadrżały, pełne żalu, w kącikach oczu pojawiły się lśniące łzy, twarz pociemniała, ale prędko nabrała kolorów, gdy wargi zmieniły układ i nabrały wrogości. Poderwała się z miejsca, wrzeszcząc i łkając na przemian, gotowa porwać się ze swoimi ludzkimi zębami na gardło wymordowanego.
Leslie zareagował w porę, choć mięśnie Growlithe'a były już napięte, gotowe do uniku i kontrataku.
Najwidoczniej jednak nie musiał tego robić.
Zawsze cię ochroni, co?
Ta.
Nawet mimo świadomości, że Lesliemu niekoniecznie mógł podpaść pomysł z jedzeniem ludzkiego mięsa, Wilczur nawet przez chwilę nie pomyślał, że Vessare mógłby go z tego powodu zostawić. Zbyt dobrze się znali, by stawiać ponad relacją zdanie na temat żarcia. Nawet, jeśli oznaczało to pieczenie na ognisku kawałka uda kogoś, z kim jeszcze kwadrans wstecz handlowali.
Skąd u ciebie taki spokój, Jace?
Chłopak wsunął kawałek mięsa między wargi. A to sprawiło, że Vesper na ułamek sekund się zatrzymała, oparta całym ciałem o pierś Zero, z pięścią na jego ramieniu, drugą w pogotowiu do pierwszej. A gdy ujrzała, jak grdyka wymordowanego porusza się w charakterystycznym geście przełykania, coś w niej pękło. Wrzasnęła tak piskliwie, że – gdyby tylko tu były – popękałyby wszystkie szyby.
─ NIE JEDZ ICH! ─ Pięść trafiła na tors Zero. ─ ODPIERDOL SIĘ OD NIEGO! ODPIERDOL SIĘ OD MOICH PRZYJACIÓŁ! ODPIERDOL SIĘ OD..!
─ Zero – uniósł wzrok ─ puść ją.
Powiedział to tak spokojnie, że zdawał sobie sprawę, jak mógł na to zareagować Leslie. Szczególnie przez to, że rana w brzuchu nadal obficie krwawiła, pozbawiając go wszystkich kolorów. Ale gdy tylko wzrok Growlithe'a dotarł do spojrzenia anioła, Wilczur przytaknął na znak, a potem kiwnął głową na bok – na lewo – tym samym dając mu do zrozumienia, by pchnął dziewczynę w tamtą stronę. To trwało ledwie sekundę. Jeden znak, pół niemego hasła, pchnięcie Vesp, a potem huk i uderzenie, jakby ciężki karton pełen rupieci spadł z półki i walnął o podłogę.
Growlithe odrzucił pistolet z jeszcze dymiącą lufą i zerknął na miskę jedzenia, wsuwając do niej brzydką, poobgryzaną łyżkę tylko po to, by nabrać kolejnej porcji.
─ Musiałem jej powiedzieć. – Charczący głos zmusił go do odchrząknięcia. Przez chwilę nie patrzył na Vessare'a, jakby nie mógł się zdecydować, czy na tym etapie skończyć temat, czy jednak pociągnąć go dalej, ale koniec końców powrócił do niego spojrzeniem, wlepiając parę przymrużonych ślepi w twarz przyjaciela. Dość się już napatrzył na martwą dziewczyną, rozłożoną na środku podłogi, z lekko uchylonymi, liliowymi ustami i czarną, jakby wyborowaną dziurą idealnie między oczami. Oczami, w których zagościła pustka, odganiająca wszelakie oznaki życia machnięciem kościstej dłoni. I ta pustka wycelowana była prosto w Lesliego, przypominając mu, że miał w tym taki sam udział. Może większy. Przecież nie powstrzymał przyjaciela. ─ Wiesz czemu, nie? – Dodał po dłuższej chwili, przełykając kolejny kęs. Jego miska była już praktycznie pusta. Wystarczył ostatni ruch ciężką dłonią, a mógł odłożyć naczynie na bok. Obok ciepłego od wystrzału pistoletu. Wsparł się wtedy rękoma po bokach i wzruszył lekko barkami.
─ Chodź tu do mnie, anielska furio. Opatrzę ci jednak te plecy.
Wraz z tymi słowami Shatarai poczuła się, jakby coś zacisnęło jej imadło na fałdzie gardła. Zawarczała wściekle, ale podeszła powoli do Vesper i chwyciła w zęby jej przedramię. Bardzo powoli, z ociąganiem i nienawistną aurą, wykonała polecenie, aby wyciągnąć – dosłownie za szmaty – martwą dziewczynę, której wzrok pełen pustki oderwał się od Zero dopiero, gdy zniknęła za drzwiami. Gdzieś tam, w oddali, huknął piorun. Matka Natura faktycznie była dziś na nich wściekła.
─ Tak, mam. – Szorstki ton głosu wygładził wszelkie wątpliwości. Skoro nie stracił jeszcze zapału, a na dnie jego oczu wciąż tlił się hardy błysk, przez który niejeden zakasał rękawy, aby mu wpierdolić i go zgasić pięścią, to było dobrze. Bez ręki, nogi, nerki – ale nadal z nienamacalną, wewnętrzną siłą. Nie znosił, gdy ktoś hiperbolizował jego stan – w końcu on sam najlepiej wiedział, czy zaraz zejdzie na zawał, czy jeszcze moment się wstrzyma. Tym samym wystarczyło czasami drobne piśnięcie, żeby wytrącić go z równowagi. Nic dziwnego, że i tym razem zmarszczył brwi w towarzystwie drgnięcia górnej wargi. Powstrzymał się jednak przed warknięciem, przełykając wszystkie komentarze wraz z nagromadzoną śliną.
W tamtym momencie ważniejsze było wyciągnięcie kuli.
Tym bardziej, że Leslie niezbyt się z tym śpieszył, to wracając do zabiegu, to zerkając ukradkiem w kierunku drzwi. Jasne, że rozumiem. Bo kto by nie rozumiał zagrożenia, mając taki bagaż doświadczenia? Ale nadal mógłby się streszczać. Przecież ja patrzę. I faktycznie co jakiś czas zerkał do kuchni, przyglądając się plecom babrzącej w garach Vesper, świadom, że „jeszcze moment”, a ktoś zetnie ostatnią nitkę, na której trzymały się jej nerwy, wrzucając ją w otchłań czystego szaleństwa.
I tym kimś będziesz ty, Jace. Rozumiesz, prawda? Rozumiesz, że musisz to zrobić, racja? Przecież nie pozwolisz jej odejść. Nie mógłbyś tego zrobić. Poznała imię Leslie'ego. Z twojej winy, pamiętasz?
Chłopak powstrzymał skrzywienie się.
Pamiętasz, racja?
Cichy śmiech, od którego lekko przechylił głowę na bok, jakby chciał strzepnąć coś z głowy.
Poza tym... przecież zabiliście jej towarzyszy. I nie było to tylko zabójstwo. To było paskudne morderstwo godnie nie tyle samych morderców, co bestii. Czułeś ich krew, słyszałeś krzyki wdzierające się aż do zakurzonych, nietkniętych od lat, wewnętrznych zakamarków człowieczeństwa. To było nieuniknione. Dałeś jej cel, zabierając poprzedni. Straciła towarzyszy, ale nie straciła drogi. Bo tę drogę sam jej wyrysowałeś. SAM JEJ JĄ WSKAZAŁEŚ.
Warknął. Przypadkiem i akurat w chwili, gdy Leslie wyciągnął nabój. Na szczęście na tyle cicho, że równie dobrze można uznać odgłos za odchrząknięcie. A jednak zdenerwowanie z niego nie uleciało wraz z tym aktem wściekłości. Coś czarnego, lepkiego i zimnego dotknęło jego nagich pleców. Głównie dlatego tak prędko założył bluzę, naciągając mocno jej poły na tors.
Wskazałeś jej drogę, Jace, którą będzie podążała, aby poczuć spełnienie. Widziałeś w oczach jej blask, widziałeś niesmak na ustach, dotknąłeś jej rozgrzanego ciała, gdy pełna łez już teraz starała się dokonać zemsty.
Shiva odsunęła nos od jego karku.
Rozumiesz?
Rozumiem.
Gdy Leslie zaoferował się co do pomocy, głowa Growlithe lekko przemknęła na bok, w niepełnym zaprzeczeniu. Niepełnym, bo w tym samym momencie spojrzał na Vesper i jej wejście smoka, w którym omal nie wylała połowy kleistej zupy prosto na podłogę. Mimo tego nie skorzystał z pomocy. Nie czuł się na siłach, żeby wstać i biegać po całej stacji, tańcząc Aserejé w przerwach między przewrotami z wyskoku, ale nie wyobrażał sobie, żeby przytrzymywać się kogoś albo – jeszcze gorzej – pozwolić mu się rozebrać i ubrać. Nawet jeśli zęby rozbolały go od zaciskania (w skroniach mu od tego pulsowało), zsunął się z łóżka i pozwolił Zero zmienić całą pościel, samemu użerając się ze spodniami. Nawet nie zauważył zaskoczonej, trochę zdezorientowanej miny Vesper, gdy wreszcie przemoczony i zakrwawiony materiał opadł z plaśnięciem na ziemię. Jak się zresztą szybko okazało – zamiennik garderoby okazał się na niego lekko za duży, ale podtrzymany skórzanym paskiem spełnił swoją funkcję. Co prawda Growlithe nie odczuwał wstydu i mógłby spokojnie paradować bez nich, ale upływ krwi i deszcz i tak solidnie wyziębiły mu ciało. Sam sobie się dziwił, jak chłodne wydaje się pomieszczenie, w którym na ogół potrzebowałby wiatraka.
Wsunął się głębiej na łóżko polowe, krzyżując nogi w kostkach, a potem odebrał od Leslie'ego swoją porcję jedzenia. Nawet jeśli żołądek był maksymalnie skurczony i zgnieciony, a apetyt nie dopisywał, dobrze wiedział, że podobna rewelacja długo się może nie zdarzyć.
─ Nie trzeba – rzucił naprędce na propozycję Zero. Na Desperacji nie brało się pod uwagę smaku – nie aż tak, jak można to zakładać. Liczył się tylko fakt, że było zjadliwe, a patrząc po Vesper, która właśnie wsuwała między wargi pierwszy kęs mięsa – było.
Będzie ci jej żal, Jace?
Shiva przysiadła obok niego, nie uginając fałd koca. Chłopak przyglądał się z rozbawieniem, jak na twarzy dziewczyny malują się skrajne emocje. Od niedowierzania, poprzez zniesmaczenie, potem absolutny wstręt, aż wszystko podeszło jej do gardła i omal nie wylało się na przylgnięty do podniebienia język.
Nie.
Wilczyca wykrzywiła pysk.
I słusznie, Jace. Słusznie.
─ Niepotrzebnie jej powiedziałeś.
Growlithe nawet na niego nie patrzył. Z miską pełną ciepłego dania na kolanach katalogował wszystkie myśli, przez jakie Vesper wykrzywiała twarz w zależności od tego, która emocja wyszła na prowadzenie. Jak jej usta zadrżały, pełne żalu, w kącikach oczu pojawiły się lśniące łzy, twarz pociemniała, ale prędko nabrała kolorów, gdy wargi zmieniły układ i nabrały wrogości. Poderwała się z miejsca, wrzeszcząc i łkając na przemian, gotowa porwać się ze swoimi ludzkimi zębami na gardło wymordowanego.
Leslie zareagował w porę, choć mięśnie Growlithe'a były już napięte, gotowe do uniku i kontrataku.
Najwidoczniej jednak nie musiał tego robić.
Zawsze cię ochroni, co?
Ta.
Nawet mimo świadomości, że Lesliemu niekoniecznie mógł podpaść pomysł z jedzeniem ludzkiego mięsa, Wilczur nawet przez chwilę nie pomyślał, że Vessare mógłby go z tego powodu zostawić. Zbyt dobrze się znali, by stawiać ponad relacją zdanie na temat żarcia. Nawet, jeśli oznaczało to pieczenie na ognisku kawałka uda kogoś, z kim jeszcze kwadrans wstecz handlowali.
Skąd u ciebie taki spokój, Jace?
Chłopak wsunął kawałek mięsa między wargi. A to sprawiło, że Vesper na ułamek sekund się zatrzymała, oparta całym ciałem o pierś Zero, z pięścią na jego ramieniu, drugą w pogotowiu do pierwszej. A gdy ujrzała, jak grdyka wymordowanego porusza się w charakterystycznym geście przełykania, coś w niej pękło. Wrzasnęła tak piskliwie, że – gdyby tylko tu były – popękałyby wszystkie szyby.
─ NIE JEDZ ICH! ─ Pięść trafiła na tors Zero. ─ ODPIERDOL SIĘ OD NIEGO! ODPIERDOL SIĘ OD MOICH PRZYJACIÓŁ! ODPIERDOL SIĘ OD..!
─ Zero – uniósł wzrok ─ puść ją.
Powiedział to tak spokojnie, że zdawał sobie sprawę, jak mógł na to zareagować Leslie. Szczególnie przez to, że rana w brzuchu nadal obficie krwawiła, pozbawiając go wszystkich kolorów. Ale gdy tylko wzrok Growlithe'a dotarł do spojrzenia anioła, Wilczur przytaknął na znak, a potem kiwnął głową na bok – na lewo – tym samym dając mu do zrozumienia, by pchnął dziewczynę w tamtą stronę. To trwało ledwie sekundę. Jeden znak, pół niemego hasła, pchnięcie Vesp, a potem huk i uderzenie, jakby ciężki karton pełen rupieci spadł z półki i walnął o podłogę.
Growlithe odrzucił pistolet z jeszcze dymiącą lufą i zerknął na miskę jedzenia, wsuwając do niej brzydką, poobgryzaną łyżkę tylko po to, by nabrać kolejnej porcji.
─ Musiałem jej powiedzieć. – Charczący głos zmusił go do odchrząknięcia. Przez chwilę nie patrzył na Vessare'a, jakby nie mógł się zdecydować, czy na tym etapie skończyć temat, czy jednak pociągnąć go dalej, ale koniec końców powrócił do niego spojrzeniem, wlepiając parę przymrużonych ślepi w twarz przyjaciela. Dość się już napatrzył na martwą dziewczyną, rozłożoną na środku podłogi, z lekko uchylonymi, liliowymi ustami i czarną, jakby wyborowaną dziurą idealnie między oczami. Oczami, w których zagościła pustka, odganiająca wszelakie oznaki życia machnięciem kościstej dłoni. I ta pustka wycelowana była prosto w Lesliego, przypominając mu, że miał w tym taki sam udział. Może większy. Przecież nie powstrzymał przyjaciela. ─ Wiesz czemu, nie? – Dodał po dłuższej chwili, przełykając kolejny kęs. Jego miska była już praktycznie pusta. Wystarczył ostatni ruch ciężką dłonią, a mógł odłożyć naczynie na bok. Obok ciepłego od wystrzału pistoletu. Wsparł się wtedy rękoma po bokach i wzruszył lekko barkami.
─ Chodź tu do mnie, anielska furio. Opatrzę ci jednak te plecy.
Wraz z tymi słowami Shatarai poczuła się, jakby coś zacisnęło jej imadło na fałdzie gardła. Zawarczała wściekle, ale podeszła powoli do Vesper i chwyciła w zęby jej przedramię. Bardzo powoli, z ociąganiem i nienawistną aurą, wykonała polecenie, aby wyciągnąć – dosłownie za szmaty – martwą dziewczynę, której wzrok pełen pustki oderwał się od Zero dopiero, gdy zniknęła za drzwiami. Gdzieś tam, w oddali, huknął piorun. Matka Natura faktycznie była dziś na nich wściekła.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: POSTY Z LESLIEM
LESLIE
Już sam nie wiedział, co drażniło go bardziej – szaleńcze ciosy pięściami wymierzane w jego tors czy może wrzaski czarnowłosej, od których miał wrażenie wierteł wsuwających się w jego uszy z nieprzyjemnym zgrzytem. Zacisnął zęby, chwytając dziewczynę za nadgarstek w momencie, gdy ta całkiem straciła swój rezon, choć wydawało mu się, że mięśnie zaraz odmówią mu posłuszeństwa, gdy musiał się z nią siłować. Była dużo mniejsza, słabsza, a mimo tego otwarte rany i ciężar jej nienawistnych emocji, przytłaczały go do tego stopnia, że padnięcie na kolana przez krótką chwilę wydawało mu się dobrym pomysłem. Naprawdę krótką. Starał się nie stracić swojego głównego celu sprzed oczu, a odcięcie brunetki od Syona było jego priorytetem, nawet jeśli białowłosy wcale tego nie oczekiwał. Nie musiał. Sam też zrobił wcześniej coś, co było niewskazane, choć Lesliemu udało uchronić się przed śmiercionośnym nabojem w ciele.
„Zero, puść ją.”
― Żartu-- ― reszta słowa została urwana przez nagłe zamknięcie się ust Zero, gdy zerknął na swojego Growa kątem oka. Dostrzegł wymowny ruch głową, choć w pierwszej chwili sceptycznie podszedł do tego planu. To jednak nie od niego zależał los dziewczyny, choć obecnie w równym stopniu był zamieszany w całą tę szopkę. Nic więc dziwnego, że już po chwili odepchnął ciemnowłosą we wskazane miejsce, nie mając czasu na odnalezienie lepszego rozwiązania. Tępe pulsowanie rozchodziło się z każdego uderzonego miejsca. Ten nagły przypływ adrenaliny u Vesper już wkrótce mógł połamać mu żebra. Wolał tego uniknąć.
HUK.
Młodzieniec uniósł ramiona wyżej, mrużąc dwukolorowe oczy, choć nawet to nie uchroniło go przed kaleczącym bębenki brzmieniem. Krew zahuczała mu w uszach, przez co ledwo usłyszał głuchy dźwięk upadającego na ziemię ciała, ale doskonale widział moment, w którym kula przeszyła czaszkę, jednocześnie uwalniając go od lepkich objęć nienawiści. Ciężar spadł z jego barków z gracją kowadła, a mimo tego zamarł w bezruchu, jakby nadal nie mógł się pozbierać. Co prawda, bardziej przypominał kogoś, kto nie do końca rozumiał, co się właśnie stało.
„Musiałem jej powiedzieć.”
Mimowolnie pokiwał głową w niemym zrozumieniu, chociaż bliżej było temu do udawania, że w ogóle go słuchał.
― Nie wiem, Syon ― wymruczał pod nosem, wyglądając na nieco nieobecnego, gdy przyglądał się niewidzącym oczom brunetki, które równie dobrze mogły należeć do ryby. Były równie puste i zimne. Jedynie jej usta zdradzały stan, w którym odeszła z tego świata. Nie było mu jej żal. Nie potrafił zrozumieć tylko tego, dlaczego musiał przejść przez to wszystko, by potem odkryć, że i tak zamierzał ją zabić. Rozmasował ręką obolałą klatkę piersiową, uwalniając się od chwilowego letargu. Pozbawionym wyrazu spojrzeniem najpierw przemknął po ścianach budynku, jakby celowo odwlekał moment, w którym wreszcie zderzył się spojrzeniem z różnobarwnymi tęczówkami. Zdusił w gardle słowa, które byłyby adekwatne do jego odczuć, nie mając ochoty się nimi dzielić.
Jak zawsze.
Co „jak zawsze”?
Odpuszczasz mu.
To nie odpuszczanie.
To może powiesz mu, jak bardzo bolało, gdy znienawidziła was tak mocno, jak tylko można nienawidzić drugiej osoby?
― Ale to już raczej nieważne. Prędzej czy później i tak postanowiłaby targnąć się na nasze życia, choć wydaje mi się, że nie o to ci chodziło. W końcu to tylko człowiek ― rzucił, wzruszając ledwo widocznie barkami. Wolał spojrzeć na to wszystko z tej perspektywy, choć bynajmniej nie miał na celu wybielenia swoich win. Wiedział, że tkwili w tym razem. Tak samo jak wiedział, że nie cofnąłby czasu, by zapobiec śmierci czarnowłosej, mając na uwadze, że nadal mogłaby skrzywdzić i tak poważnie rannego O'Harleyh'a, który odgrywał o wiele ważniejszą rolę w jego życiu. Skrzydlaty już nawet nie próbował zastanawiać się, dlaczego tak było, nawet jeśli czasem nie był już całkowicie pewien, z kim miał do czynienia.
Rozluźnił palce jednej dłoni, dopiero teraz zauważając, że przez cały ten czas zaciskał je na tyle mocno, że po jej wewnętrznej stronie zdążyły uformować się łukowate ślady po paznokciach, które stopniowo odzyskiwały biały kolor. Rozmasował je kciukiem drugiej dłoni, zwracając głowę ku wyjściu z budynku, gdy pokój wypełniło światło błyskawicy, która uderzyła gdzieś nieopodal. Matka Natura coraz bardziej chciała uświadomić im, jaki ten dzień był zjebany, choć z początku wydawało się, że wszystko przebiegnie wręcz idealnie – tym bardziej, że po ostatnich wydarzeniach jakoś udało im się pogodzić.
Nie mów hop, Leslie.
„Opatrzę ci jednak te plecy.”
― Do trzech razy sztuka, co? ― spytał, nawiązując do wcześniejszych ofert. Różniły się od siebie wyłącznie formą – białowłosy wcześniej pytał, czy ma mu pomóc, a tym razem wymagał, by usiadł przed nim i pozwolił sobie pomóc. Blondyn wypuścił powietrze ustami i chwycił za kołnierz koszuli i niechętnie zsunął ją z ramion. ― I tak dość już zrobiłeś ― dodał po chwili, uważniej przyglądając się zmianom na twarzy albinosa, jakby oczekiwał, że po tych słowach zmieni zdanie i postanowi odpocząć, zamiast zawracać sobie głowę czymś, z czym jasnowłosy mógł sobie poradzić później.
Nie będzie żadnego później.
Zwinął niedbale koszulę w rękach i odrzucił ją na łóżko obok Wilczura. Złapawszy za brzeg podkoszulka pod szyją, podciągnął go do góry, od razu odczuwając, jak materiał nieprzyjemnie przesuwa się po otwartych ranach, podrażniając je jeszcze bardziej. Poszarpana partia ubrania została rzucona na ziemię, gdy straciła już swoje pierwotne zastosowanie. Teraz już mało kto odważyłby się wytrzeć nią podłogę. Chłodny podmuch wiatru wprosił się do środka, wywołując dreszcze na odsłoniętym torsie. Potarł dłonią przedramię, zanim odwrócił się tyłem do wymordowanego i powoli opadł do siadu skrzyżnego tuż przy jego nogach. Pochylił się lekko do przodu, opierając ręce o kolana i wbił wzrok w miejsce, w którym jeszcze przed momentem leżało ciało brunetki, o czym świadczyła plama krwi, od której ciągnęła się nieco bledsza smuga, wskazująca kierunek wyjścia.
― Nie jest tak źle, jak na to wygląda ― rzucił, jakby to miało zabezpieczyć go przed niechcianymi komentarzami. Rany wyglądały paskudnie. Przypominały breję świeżego mięsa, ciągnącą się od łopatek do lędźwi. Nierówne brzegi ran dzieliła dość głęboka przestrzeń, która nieustannie wypluwała z siebie szkarłatną ciecz, która ubarwiła jasną skórę anioła. Miejscami, z tego obrzydliwego morza czerwieni, wyglądała biel gdzieniegdzie ogołoconych z mięśni kości. Vessare przekręcił głowę w bok, ukradkiem zerkając na kumpla przez ramię, choć stosunkowo szybko wbił wzrok przed siebie, wzniecając błękitno-fioletowy płomień na samym środku pokoju. Tańczące języki ognia, rzucały na przemian cienie i światła na ich twarze, jakby nie potrafiły się zdecydować, w jakim wydaniu wyglądają najlepiej, jednak najważniejsze, że wreszcie zrobiło się cieplej. ― Posłuchaj ― zaczął, milknąc na chwilę, jakby jeszcze rozważał, czy w ogóle powinien mówić dalej, chociaż fakt, że w ogóle podjął się zaczęcia tego niewiadomego powodu sprawił, że dla Cilliana nie było już odwrotu, a palące uczucie w gardle od dłuższego czasu nie dawało mu spokoju. ― Wiem, że dla ciebie to nic. Znowu ci się udało, ale nie chcę, żebyś więcej pakował się na linię strzału. Wystarczyło, by udało jej się wycelować nieco wyżej i... ― uniósł rękę, by przesunąć paznokciami po boku szyi. Nie dokończył zdania, uświadamiając Syonowi, że jego wyobraźnia nie była w stanie sięgnąć tak daleko, gdy uparcie wypierał z głowy możliwość, że chłopak właśnie mógł leżeć martwy w towarzystwie pozostałych ciał. ― Nie mam zamiaru nosić twojej krwi na rękach. Czułbym się o wiele gorzej niż z tą, którą już noszę ― dodał nieco ostrzej po głębszym oddechu, który wziął, zanim wypowiedział te słowa.
Nie mów, że ci ich szkoda.
Nie szkoda.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: POSTY Z LESLIEM
Wsunął rozcapierzone, ciepłe palce na zziębnięte, przygarbione ramiona Lesliego, przez chwilę opierając tylko wnętrza dłoni o jego barki, nim nie wydał z gardła czegoś na wzór pomruku. Milczał przez jakiś czas, przyglądając się wyzutym z barw spojrzeniem po ciągnącym się na podłożu śladzie. Parabola czerwieni to zwężała się, to rozszerzała do paskudnych rozmiarów, co jakiś czas ubarwiona kleksami – w zależności od tego, w którym momencie Vesper wypadła z uchwytu Shatarai, w którym została przeciągnięta mocnym szarpnięciem, a kiedy przesuwała się niespiesznie płynniejszym ruchem. Aż w końcu Growlithe zacisnął palce na jego ramionach i wypuścił powietrze przez zęby.
─ No niestety – mruknął, wpychając w ton pozostałe szczątki rozbawienia. Rozluźnianie atmosfery na siłę nigdy nie było jego priorytetem, ale teraz wydawało się, że miał szczególnie dość słuchania o poważnych sprawach, od których huczało mu w głowie równie mocno, co Zero po przejęciu nienawiści dziewczyny. Poklepał go nagle po ramieniu, prostując się. ─ Ale musisz usiąść tutaj. – I jak na zawołanie podciągnął jedną z nóg, by wsunąć i ją, i siebie głębiej na łóżko. Jego dłoń stuknęła w powietrze, tuż nad miejscem, gdzie przed chwilą sam siedział, a spojrzenie utkwiło w twarzy Lesliego, dając mu znać, że przecież cię nie ugryzę, kretynie. ─ Nie mogę się tak pochylać – mruknął, wykrzywiając lekko usta. Oparł obie ręce o kostkę, którą przyciągnął jak najbliżej, aż stopą nie dotknął boku uda drugiej nogi. Zwolnił miejsce dla Zero i uniósł przy tym nieco ramiona, czując wewnętrzne rozbawienie. Czyli jednak, jakkolwiek źle by nie było... ─ Rozumiesz.
Odczekał niecierpliwie, aż Leslie i jego szeroko pojęte Nigdy-Więcej-Tak-Nie-Rób-Grow spełni jego prośbę – o ile można to w ogóle nazwać prośbą – a potem, korzystając z faktu, że był do niego tyłem, uśmiechnął się lekko i oparł opuszki o miejsce między jego łopatkami. Czuł pod nimi napiętą skórę, czuł ciepło krwi, był nawet w stanie zaryzykować, że czuł też rytm jego serca. Przez chwilę wpatrywał się jeszcze w długie smugi czerwieni, jakie zdobiły paskudnie poharatane plecy, nim nie zjechał dłonią niżej, aż do linii lędźwi, ostrożnie badając wypukłości kręgosłupa.
─ Wiesz. – Powiedział to tak dobitnie, że równie dobrze mógł mu przyłożyć z pięści w szczękę. Oboje mieli już jednak wystarczająco dużo ran, by dać sobie na wstrzymanie, więc Wilczur ograniczył się tylko do zerwania z nim kontaktu fizycznego, choć z wewnętrzną niechęcią. Ubrudzona dłoń sięgnęła na bok, w kierunku rzuconych tam wcześniej medykamentów, pozostawiając na niepotrzebnych, przestawianych fiolkach szkarłatne ślady. ─ Doskonale wiesz, jakby to było. Musieliśmy ją zabić tak czy inaczej, nie? Takie prawo. Jeśli wypuścilibyśmy ją, nabrałaby celu, mobilizacji, ambicji... Syciłaby się tą zemstą i hartowała nią, aż w końcu znów byśmy się spotkali. Ze świadomością, że mogliśmy zakończyć to dawno temu, ale byliśmy zbyt słabi, żeby wziąć odpowiedzialność za grzechy. – Ostatnie kwestie wypowiedział marudnie, gdy czystym materiałem ostrożnie dotykał miejsc blisko mięsnych, wygrzebanych, porwanych krawędzi. Widział strzępy skóry, choć nie prezentował się jak ktoś, komu podobne widoki przeszkadzają. Robił to, co do niego należało i jakkolwiek Zero nie chciał mu wcześniej pokazywać obrażeń, tak mógł mieć pewność, że jeśli nie po dobroci, to Growlithe siłą dopiąłby swego. ─ Mogliśmy dać się jej zabić, by się uspokoiła, rozkoszując zemstą. Tyle, że jej śmierć była mniejszą stratą. Brak nienawistnej kobiety... – zawiesił na moment głos, zatrzymując nawet rękę; szybko jednak parsknął, wznawiając i czynność, i wątek: ─ brak takiej dziewczyny nie zrobi nam, hah, nawet światu, żadnej różnicy. W sumie wychodzi na to, że poszedł na naszą korzyść. Gdyby sprawiedliwości stało się zadość i sprzątnęłaby nas, jak sobie to zaplanowała... umarłyby trzy jednostki z indywidualnymi celami. Wiesz, jak mało osób ma teraz własny cel? A jak mało do niego dąży?
A ona? Z chwilą, gdy pociągnęłaby dwukrotnie za spust, straciłaby sens życia. I była bezwartościowa. Ja, pociągając za spust, wyeliminowałem wroga, a mój cel istnieje nadal - wyszedłem na plus. Ty również, hm?
Przerwał, by przyjrzeć się porządniej dużym, czerwono-brązowym dziurom, z których – mimo prowizorycznego, wstępnego oczyszczenia – nadal wyciekały gęste łzy bólu. Każda kropla oznaczała minimalny spadek energii, życia. Growlithe wiedział o tym aż za dobrze.
Shiva prychnęła gdzieś z kąta. Zawtórowała jej Haye. Tylko Lars drżał gdzieś pod łóżkiem, stale mamrocząc to samo zdanie. Zabito ją. Zabito ją... Zabito ją... Zabito...
─ Jak wolałbyś umrzeć, Leslie? – Anioł mógł poczuć coś ciepłego na plecach. Chwilę wcześniej miękkie kosmyki włosów wymordowanego tknęły jego kark, ramię... aż wreszcie Wilczur szorstkimi wargami musnął miejsce, gdzie skrzydła rozerwały tkankę. ─ Ze świadomością, że zmarli wszyscy, na których ci zależy i nie tylko zmarli: zostali zamordowani, bo byłeś za słaby, za słaby też na to, by się postawić, gdy zostawiono cię i zaczęto wykorzystywać dla idiotycznych, trywialnych spraw, a potem, też z racji zachcianki, by cię zabito. – Warczał, nieświadom, że jego głos wprawia powietrze w tak wielkie drżenie. ─ Czy będąc przekonanym, że umarłeś, bo musieli cię zabić, bo stanowiłeś dla nich zagrożenie, bo chciałeś odpłacić się za przyjaciół, rodzinę, kochanka, bo próbowałeś? – Usta Growlithe'a musnęły raz jeszcze poszarpaną skórę, nim nie wysunął nieco języka, zmywając nim świeżą krew. ─ Była świadoma, że nie puścimy jej wolno. Z nienawiścią była spokojniejsza. Nie umarła bezsilna. Nie musi tego żałować. W końcu to my... – Uśmiechnął się – można to było wyczuć po samym głosie. Palce dotknęły bioder Lesliego, ciało przysunęło się, nie przylegając jednak do jego pleców, broda wsunęła na ramię, wargi dotknęły ciepłym oddechem płatka ucha. ─ Ja ją sprowokowałem. Zrobiła tylko to, co należało zrobić. Nie jej wina, że została pokonana przez kogoś silniejszego. Ale wiesz... – Wypuścił powietrze przez zęby, przymykając na moment oczy i opierając czoło o jego ramię. Obejmował go lekko, bez natarczywości, zahaczając palcami jednej ręki, o nadgarstek drugiej, czując szorstki materiał spodni Vesssare'a, do którego nimi [rękoma] przylegał. Wiedział, że powinien opatrzyć go jak najszybciej, pozwolić odpocząć i odsapnąć, bo zmusił go – gdybyś był silniejszy, Jace, nie musiałby używać skrzydeł! - do pokazania swojej prawdziwej formy. Formy, która była równie przydatna, co niebezpieczna.
Wiem o tym.
─ Wystarczyło, by pociągnięto za spust tylko sekundę wcześniej i...
Nie różnili się od siebie tak bardzo. Charakterem, wyglądem, poglądami – owszem. Ale to wszystko sprowadzało się do jednego skrzyżowania. Growlithe parsknął nagle i puścił go – zabrał ręce, wyprostował plecy, sięgnął dłonią po materiał nasączony wodą utlenioną, by przytknąć go do miejsca, na którym jeszcze nie tak dawno złożył przelotny pocałunek, zmazując tym samym jakiekolwiek ślady. Oczyszczał sprawnie, mimo wrażenia ciężkości w dłoniach (co zabawne: nadgarstki wydawały mu się lekkie), manewrując wyłącznie przy ząbkowanych brzegach.
Wiedział, że anielska krew była dla Vessare'a dużym brzemieniem, które dźwigał w samotności. Mimo zadziornych chwytów, mimo czasu, jaki spędzili razem, złych, dobrych, niezapamiętanych motywów, kłótni, doświadczenia, czegokolwiek, co jeszcze było możliwe w relacji, jaką zawiązali, Growlithe wyczuwał pod dłonią szorstkość muru, jaki został postawiony.
Kocha cię, Jace. Wiesz, że to wszystko niszczy. Nie pozwoli ci na wiele decyzji tylko z tego powodu.
Zmrużył ślepia, odkładając na bok zakrwawioną szmatę. Drgnął jakiś mięsień na szczęce, gdy zacisnął kły, aż rozbolały go dziąsła i poczuł ucisk w skroniach. Puścił jednak, gdy zabrał się za bandażowanie, by jak najprędzej zminimalizować drogę ucieczki wszystkim kurwiszonom, tym małym uciekinierom-erytrocytom, które akurat w tym momencie postanowiły wyprowadzić się z organizmu przyjaciela i zamieszkać w pościeli. Dopiero kiedy głębokie obrażenia zostały przykryte przez biel, klepnął go w bark, dając znak, że to już koniec i oparł się o ścianę, zerkając na jasnowłosego spod przeschniętej już grzywki.
─ Nie traktuj mnie tak ostro, skoro wiesz, jak to jest. Nie muszę ci mówić wielu rzeczy, pojmujesz to po swojemu, nie zgadzasz się na masie płaszczyzn, ja ujadam ci przed twarzą, napierając gardłem na twoją rękę, ale w kwestii, że przyjaciel to nie ten, który podaje ci rękę, gdy upadniesz, ale który nadbiega z naprzeciwka, nim zorientujesz się, że pomocy w ogóle potrzebujesz, na pewno się ze mną zgodzisz. – Ostrożnie wciągnął drugą stopę na łóżko polowe, siadając skrzyżnie, z dłońmi opartymi o kostki. ─ Nie chcę cię stracić w tak głupi sposób. Nie wtedy, gdy strzelano ci w plecy, nie, gdy robił to najgorszy tchórz z nich wszystkich, pieprzony chojrak, nie umiejący spojrzeć ci w oczy, gdy odbezpieczał broń. Nie obchodzi mnie, że była kobietą, że była słaba, bała się, chciała chronić innych. Masz żyć – nawet ceną mojego zdrowia, bo krew na twoich rękach to moje decyzje. Nie pchałeś mnie w linię strzału. Nie żałuję tego. Do diabła, niczego nie żałuję. – Warknął gardłowo, przełykając głośno ślinę. ─ Rany, pocałunku, wyznania, kłótni, spotkań, milczenia, kłamstw, zabaw. Przepraszam, cholera, że oferowałem ci ciało. Wcześniej jakoś nie pomyślałem, że to dla ciebie trudne, a ja zachowałem się jak dupek. Ale ty też się naucz, że nie jesteś jedynym, który czułby się winny.
─ No niestety – mruknął, wpychając w ton pozostałe szczątki rozbawienia. Rozluźnianie atmosfery na siłę nigdy nie było jego priorytetem, ale teraz wydawało się, że miał szczególnie dość słuchania o poważnych sprawach, od których huczało mu w głowie równie mocno, co Zero po przejęciu nienawiści dziewczyny. Poklepał go nagle po ramieniu, prostując się. ─ Ale musisz usiąść tutaj. – I jak na zawołanie podciągnął jedną z nóg, by wsunąć i ją, i siebie głębiej na łóżko. Jego dłoń stuknęła w powietrze, tuż nad miejscem, gdzie przed chwilą sam siedział, a spojrzenie utkwiło w twarzy Lesliego, dając mu znać, że przecież cię nie ugryzę, kretynie. ─ Nie mogę się tak pochylać – mruknął, wykrzywiając lekko usta. Oparł obie ręce o kostkę, którą przyciągnął jak najbliżej, aż stopą nie dotknął boku uda drugiej nogi. Zwolnił miejsce dla Zero i uniósł przy tym nieco ramiona, czując wewnętrzne rozbawienie. Czyli jednak, jakkolwiek źle by nie było... ─ Rozumiesz.
Odczekał niecierpliwie, aż Leslie i jego szeroko pojęte Nigdy-Więcej-Tak-Nie-Rób-Grow spełni jego prośbę – o ile można to w ogóle nazwać prośbą – a potem, korzystając z faktu, że był do niego tyłem, uśmiechnął się lekko i oparł opuszki o miejsce między jego łopatkami. Czuł pod nimi napiętą skórę, czuł ciepło krwi, był nawet w stanie zaryzykować, że czuł też rytm jego serca. Przez chwilę wpatrywał się jeszcze w długie smugi czerwieni, jakie zdobiły paskudnie poharatane plecy, nim nie zjechał dłonią niżej, aż do linii lędźwi, ostrożnie badając wypukłości kręgosłupa.
─ Wiesz. – Powiedział to tak dobitnie, że równie dobrze mógł mu przyłożyć z pięści w szczękę. Oboje mieli już jednak wystarczająco dużo ran, by dać sobie na wstrzymanie, więc Wilczur ograniczył się tylko do zerwania z nim kontaktu fizycznego, choć z wewnętrzną niechęcią. Ubrudzona dłoń sięgnęła na bok, w kierunku rzuconych tam wcześniej medykamentów, pozostawiając na niepotrzebnych, przestawianych fiolkach szkarłatne ślady. ─ Doskonale wiesz, jakby to było. Musieliśmy ją zabić tak czy inaczej, nie? Takie prawo. Jeśli wypuścilibyśmy ją, nabrałaby celu, mobilizacji, ambicji... Syciłaby się tą zemstą i hartowała nią, aż w końcu znów byśmy się spotkali. Ze świadomością, że mogliśmy zakończyć to dawno temu, ale byliśmy zbyt słabi, żeby wziąć odpowiedzialność za grzechy. – Ostatnie kwestie wypowiedział marudnie, gdy czystym materiałem ostrożnie dotykał miejsc blisko mięsnych, wygrzebanych, porwanych krawędzi. Widział strzępy skóry, choć nie prezentował się jak ktoś, komu podobne widoki przeszkadzają. Robił to, co do niego należało i jakkolwiek Zero nie chciał mu wcześniej pokazywać obrażeń, tak mógł mieć pewność, że jeśli nie po dobroci, to Growlithe siłą dopiąłby swego. ─ Mogliśmy dać się jej zabić, by się uspokoiła, rozkoszując zemstą. Tyle, że jej śmierć była mniejszą stratą. Brak nienawistnej kobiety... – zawiesił na moment głos, zatrzymując nawet rękę; szybko jednak parsknął, wznawiając i czynność, i wątek: ─ brak takiej dziewczyny nie zrobi nam, hah, nawet światu, żadnej różnicy. W sumie wychodzi na to, że poszedł na naszą korzyść. Gdyby sprawiedliwości stało się zadość i sprzątnęłaby nas, jak sobie to zaplanowała... umarłyby trzy jednostki z indywidualnymi celami. Wiesz, jak mało osób ma teraz własny cel? A jak mało do niego dąży?
A ona? Z chwilą, gdy pociągnęłaby dwukrotnie za spust, straciłaby sens życia. I była bezwartościowa. Ja, pociągając za spust, wyeliminowałem wroga, a mój cel istnieje nadal - wyszedłem na plus. Ty również, hm?
Przerwał, by przyjrzeć się porządniej dużym, czerwono-brązowym dziurom, z których – mimo prowizorycznego, wstępnego oczyszczenia – nadal wyciekały gęste łzy bólu. Każda kropla oznaczała minimalny spadek energii, życia. Growlithe wiedział o tym aż za dobrze.
Shiva prychnęła gdzieś z kąta. Zawtórowała jej Haye. Tylko Lars drżał gdzieś pod łóżkiem, stale mamrocząc to samo zdanie. Zabito ją. Zabito ją... Zabito ją... Zabito...
─ Jak wolałbyś umrzeć, Leslie? – Anioł mógł poczuć coś ciepłego na plecach. Chwilę wcześniej miękkie kosmyki włosów wymordowanego tknęły jego kark, ramię... aż wreszcie Wilczur szorstkimi wargami musnął miejsce, gdzie skrzydła rozerwały tkankę. ─ Ze świadomością, że zmarli wszyscy, na których ci zależy i nie tylko zmarli: zostali zamordowani, bo byłeś za słaby, za słaby też na to, by się postawić, gdy zostawiono cię i zaczęto wykorzystywać dla idiotycznych, trywialnych spraw, a potem, też z racji zachcianki, by cię zabito. – Warczał, nieświadom, że jego głos wprawia powietrze w tak wielkie drżenie. ─ Czy będąc przekonanym, że umarłeś, bo musieli cię zabić, bo stanowiłeś dla nich zagrożenie, bo chciałeś odpłacić się za przyjaciół, rodzinę, kochanka, bo próbowałeś? – Usta Growlithe'a musnęły raz jeszcze poszarpaną skórę, nim nie wysunął nieco języka, zmywając nim świeżą krew. ─ Była świadoma, że nie puścimy jej wolno. Z nienawiścią była spokojniejsza. Nie umarła bezsilna. Nie musi tego żałować. W końcu to my... – Uśmiechnął się – można to było wyczuć po samym głosie. Palce dotknęły bioder Lesliego, ciało przysunęło się, nie przylegając jednak do jego pleców, broda wsunęła na ramię, wargi dotknęły ciepłym oddechem płatka ucha. ─ Ja ją sprowokowałem. Zrobiła tylko to, co należało zrobić. Nie jej wina, że została pokonana przez kogoś silniejszego. Ale wiesz... – Wypuścił powietrze przez zęby, przymykając na moment oczy i opierając czoło o jego ramię. Obejmował go lekko, bez natarczywości, zahaczając palcami jednej ręki, o nadgarstek drugiej, czując szorstki materiał spodni Vesssare'a, do którego nimi [rękoma] przylegał. Wiedział, że powinien opatrzyć go jak najszybciej, pozwolić odpocząć i odsapnąć, bo zmusił go – gdybyś był silniejszy, Jace, nie musiałby używać skrzydeł! - do pokazania swojej prawdziwej formy. Formy, która była równie przydatna, co niebezpieczna.
Wiem o tym.
─ Wystarczyło, by pociągnięto za spust tylko sekundę wcześniej i...
Nie różnili się od siebie tak bardzo. Charakterem, wyglądem, poglądami – owszem. Ale to wszystko sprowadzało się do jednego skrzyżowania. Growlithe parsknął nagle i puścił go – zabrał ręce, wyprostował plecy, sięgnął dłonią po materiał nasączony wodą utlenioną, by przytknąć go do miejsca, na którym jeszcze nie tak dawno złożył przelotny pocałunek, zmazując tym samym jakiekolwiek ślady. Oczyszczał sprawnie, mimo wrażenia ciężkości w dłoniach (co zabawne: nadgarstki wydawały mu się lekkie), manewrując wyłącznie przy ząbkowanych brzegach.
Wiedział, że anielska krew była dla Vessare'a dużym brzemieniem, które dźwigał w samotności. Mimo zadziornych chwytów, mimo czasu, jaki spędzili razem, złych, dobrych, niezapamiętanych motywów, kłótni, doświadczenia, czegokolwiek, co jeszcze było możliwe w relacji, jaką zawiązali, Growlithe wyczuwał pod dłonią szorstkość muru, jaki został postawiony.
Kocha cię, Jace. Wiesz, że to wszystko niszczy. Nie pozwoli ci na wiele decyzji tylko z tego powodu.
Zmrużył ślepia, odkładając na bok zakrwawioną szmatę. Drgnął jakiś mięsień na szczęce, gdy zacisnął kły, aż rozbolały go dziąsła i poczuł ucisk w skroniach. Puścił jednak, gdy zabrał się za bandażowanie, by jak najprędzej zminimalizować drogę ucieczki wszystkim kurwiszonom, tym małym uciekinierom-erytrocytom, które akurat w tym momencie postanowiły wyprowadzić się z organizmu przyjaciela i zamieszkać w pościeli. Dopiero kiedy głębokie obrażenia zostały przykryte przez biel, klepnął go w bark, dając znak, że to już koniec i oparł się o ścianę, zerkając na jasnowłosego spod przeschniętej już grzywki.
─ Nie traktuj mnie tak ostro, skoro wiesz, jak to jest. Nie muszę ci mówić wielu rzeczy, pojmujesz to po swojemu, nie zgadzasz się na masie płaszczyzn, ja ujadam ci przed twarzą, napierając gardłem na twoją rękę, ale w kwestii, że przyjaciel to nie ten, który podaje ci rękę, gdy upadniesz, ale który nadbiega z naprzeciwka, nim zorientujesz się, że pomocy w ogóle potrzebujesz, na pewno się ze mną zgodzisz. – Ostrożnie wciągnął drugą stopę na łóżko polowe, siadając skrzyżnie, z dłońmi opartymi o kostki. ─ Nie chcę cię stracić w tak głupi sposób. Nie wtedy, gdy strzelano ci w plecy, nie, gdy robił to najgorszy tchórz z nich wszystkich, pieprzony chojrak, nie umiejący spojrzeć ci w oczy, gdy odbezpieczał broń. Nie obchodzi mnie, że była kobietą, że była słaba, bała się, chciała chronić innych. Masz żyć – nawet ceną mojego zdrowia, bo krew na twoich rękach to moje decyzje. Nie pchałeś mnie w linię strzału. Nie żałuję tego. Do diabła, niczego nie żałuję. – Warknął gardłowo, przełykając głośno ślinę. ─ Rany, pocałunku, wyznania, kłótni, spotkań, milczenia, kłamstw, zabaw. Przepraszam, cholera, że oferowałem ci ciało. Wcześniej jakoś nie pomyślałem, że to dla ciebie trudne, a ja zachowałem się jak dupek. Ale ty też się naucz, że nie jesteś jedynym, który czułby się winny.
Arcanine- NAZWA RANGI
:: Wielka Brytrania :: Minami – Południe :: Przewodnik
Strona 1 z 1
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach