Posty z Nathairem :v
2 posters
:: Wielka Brytrania :: Minami – Południe :: Przewodnik
Strona 1 z 3
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Posty z Nathairem :v
Płakał.
To jedno, durne słowo, wgryzło się w jego umysł – gdyby było nożem, pewnie wbiłoby się po rękojeść i boleśnie przekręciło, dając jasno do zrozumienia, że rana jeszcze długo wywoływać będzie dyskomfort. Po nim spodziewał się wszystkiego – od rzucania garami, po odgrywanie roli księżniczki, na wywaleniu „gościa” na zbity pysk, dupą do góry. A zamiast tego blokady opadły, bariery pękły jak szkło, zamki puściły...
NIE WIESZ CO ZE SOBĄ ZROBIĆ. Lars pokiwał głową. SAM BYM PEWNIE NIE WIEDZIAŁ.
Wymordowany zmarszczył piegowaty nos, gdy tylko poczuł materiał na ramieniu. Kątem oka zerknął za siebie, dostrzegając jeszcze zaspaną twarz Nathaira.
─ Idź na kanapę – warknął na odczepnego, zaciskając palce zdrowej dłoni na kołdrze, którą podciągnął aż pod samą szyję, choć nigdy tego nie potrzebował. Tym razem prędko powróciła gorączka i rozgrzane ciało wariowało, nie mogąc zrozumieć temperatury – tak organizmu, jak i otoczenia. Nie to jednak teraz walało się w jego czaszce. Jasna brew drgnęła, a on sam przewrócił się na plecy, żeby dodać rozdrażnione: ─ No spieprzaj stąd – prędko jednak ucięte. Usta Wilczura zacisnęły się w linie, gdy dostrzegł oblicze Heathera. Nie tylko spał. Po prostu był spokojny. Coś, na co rzadko mogli sobie pozwolić w swoim towarzystwie. Grow skrzywił się, gdy przenosił zdezelowaną dłoń na drugą stronę. Oparł ją ostrożnie o materac, przewracając się na prawe ramię i wysunął zdrową rękę, żeby dotknąć policzka Nathaira. Opuszki ledwo musnęły bliznę, którą sam mu przecież sprezentował, a potem...
PLASK.
Warknął, odtrącając jego łapsko.
─ Pogrzało? – syknął rozdrażniony, wierzchem ręki rozmasowując miejsce na twarzy, w które z impetem huknął Nathair. ─ Jeszcze raz, a na pewno...
TRZASK.
─ TY CHUJU.
Nathair go objął.
Nie ma.kurwa.opcji.
---------------------------------
Huknęło, gdy podłoga się zdziwiła i z tego zdziwienia aż wstała, uderzając go w twarz. Stopa (jedyna pozostała na materacu część ciała) mu drgnęła, usta ściągnęły, a brew wpadła w konwulsje, jak tylko został zrzucony z łóżka i to w dość drastycznym stylu (brzuch do teraz go bolał, a Nathair wycelował tak nisko, że kapkę niżej, a Grow mógłby się przekwalifikować zawodowo i wstąpić do Drużyny Hardych Sopranów w operze mydlanej w Chrzanowie). Nathair wydał w tym czasie coś pomiędzy chrumknięciem, a chrapnięciem, kiedy Growlithe powoli podnosił się do siadu, ściągając nogę z łóżka. Albinos obrzucił go zaspanym spojrzeniem i warknął gardło na widok rozwalonego w poprzek anioła. W życiu by nie pomyślał, że będzie musiał spać z kimś, kto odwala takie pozycje, nie będąc wcześniej uniwersalnym tancerzem w balecie. Kiedy z głuchym trzaskiem pięta Nathaira trafiła w ścianę (Grow musiał schylić głowę, żeby nie oberwać nią w pysk), Wilczur podniósł się do pionu, chwycił go za kostkę i szarpnął do siebie, chcąc go przekręcić na odpowiednie miejsce.
Ale to, co się potem działo...
---------------------------------
─ Słuchaj, kurwa! – charknął, przyciskając jego kolano do materaca. ─ Na tym łóżku nie ma miejsca dla nas dwóch, jasne? – Ręka mocniej przygwoździła wierzgającą nogę, gdy sam Grow musiał dodatkowo zmierzyć się z rękoma uwieszonymi jego szyi, co skutecznie utrudniało mu klęczenie na łóżku. ─ I czego się szczerzysz, palancie? – Syk towarzyszył pomrukowi, w czasie którego głowa Nathaira opadła na jego ramię, ramiona zakleszczyły się mocniej (utrudniając oddychanie), a noga jednak wskoczyła mu na biodro, wyślizgując się spomiędzy drżących palców. Wilczur szybko oparł je więc o jego biodro i spróbował od siebie odkleić, ale zamiast efektów, spotkał się tylko z cichym chichotem i śliną spływającą po klatce piersiowej.
---------------------------------
Siedział zrezygnowany na brzegu kanapy... w sumie na samym jej koniuszku, z łokciem opartym o kolano, z czołem wspartym na dłoni, z palcami wsuniętymi w potarganą grzywkę. Nie spał już od czterech godzin, od kiedy udało mu się zdrzemnąć na krótki okres, a teraz Nathair – owinięty w kołdrę jak tortilla – właśnie rzucał się i mamrotał, że żywcem go nie wezmą.
─ Widzę cię! - rzucił butnie Nathair, wyginając się w swoim ciasnym kokonie. Growlithe zerknął na niego niechętnie, opierając usta o wnętrze dłoni i lustrując ludzką wersję piskorza wyrzuconego na brzeg. ─ Widzę cię! Wiedz, że mam cię na oku! Wiedz, że jestem spoza miasta! Ouughhh... moje obcasy... co my tu robimy?
─ Oglądamy stragany.
─ Zbrodnia była w Chinach... Trucizna była z Chin... - Nathair przewrócił się na bok, wykrzywiając ciało w eskę. ─ Chińczycy są z Chin... - mamrot. - Może za późno na wnioski, ale... myślę... że to Chińczyk.
---------------------------------
─ Kuźwa mać – warknął, łapiąc go w talii. Ciało przestało wyglądać przez okno, wciągnięte do środka sprawnym ruchem. Nathair mruknął praktycznie niesłyszalnie i opadł na pierś wymordowanego, uwieszając się na jego ramieniu całym swoim ciężarem. Do tego stopnia, że Grow aż sapnął, uginając się wpół. Nadal drżały mu mięśnie... i nic dziwnego, że w końcu upuścił anioła, który z hukiem dotarł do podłogi i przytulił ją z rozmarzonym uśmiechem. ─ Jak ty się z tego wydostałeś? – Szturchnął bosą stopą ciało Nathaira. Dzieciak wymamrotał coś jeszcze pod nosem i skulił się, prawdopodobnie z zimna, mocniej zaciskając powieki, jakby za moment miał się obudzić. Poniekąd Grow właśnie na to liczył, ale jego modły znów zostały zignorowane przez wszystkich bożków. Musieli mieć z niego niezły ubaw, gdy wsuwał rękę pod przedramię anioła, a ten, w ramach wdzięczności, wyznał mu, że chciałby mieć...
─ Ale dwunastkę... ale dwunastkę chibi Ryanów... skandujących moje...
─ Fascynujące... – sarknął, wrzucając go z powrotem na łóżko.
─ … imię... teheh...
---------------------------------
Nie wiedział, która jest godzina, ale słońce wzeszło już wystarczająco, żeby wpuścić do kuchni jasne światło. Ciepłe promienie muskały nagą pierś wymordowanego, który siedział z odchyloną głową na krześle i przykładał sobie zmrożone mięso do twarzy. Dopiero, gdy zaczęło go razić zamknął mocniej powieki i syknął, przechylając się do przodu. Prowizoryczny, chłodny opatrunek został niedbale rzucony na blat, a on sam dotknął opuszkami wielkiej śliwy, jaka wykwitła mu pod okiem, szczycąc się swoją fioletowo-zielonkawą barwą. Po tym, jak próbował Nathaira położyć do łóżka i wytłumaczyć, że nie, nie może zostać superbohaterem i nikt nie czeka w jego Batmobilu i to wcale nie tak, że Robin przestał do niego przychodzić, bo wziął sobie chorobowe, dzieciak wystrzelił z pięścią, aż do teraz dzwoniły mu zęby. Grow złapał się za szczękę (notabene, na żuchwie też miał niezłe limo) i rozmasował ją z marudnym pomrukiem. W ogóle nie spał. Przetrząsnął pół domu, żeby znaleźć skórzany pasek do spodni, którym kolejne czterdzieści minut związywał nadgarstki mamroczącego o wybuchu powstania warszawskiego Nathaira. Potrzebował do tego nie tylko cierpliwości, bo jedna z rąk nadal nie była sprawna. Nawet nie chciał sobie przypominać, jak usiadł dzieciakowi na piersi, kolanem przygniótł jedno przedramię, siłując się z drugim, a ten burczał coś o tym, że w tym tygodniu był już wiązany i mogliby wymyślić coś nowego.
─ Bogate życie seksualne, nie ma co – wywarczał, wchodząc po schodach. Sam nie wiedział czego się spodziewać, gdy znów znajdzie się w pokoju. Po tym, jak znalazł Heathera pod łóżkiem i musiał go wyciągać miotłą, mimo wszystko nie miał zbyt wielkich nadziei. Ulga, jaką odczuł, gdy tylko na niego spojrzał, była jak chluśnięcie arktyczną wodą w najgorszy ukrop. Dzieciak leżał, nadal z nadgarstkami przymocowanymi do nogi łóżka (po tym, jak został wreszcie wyciągnięty spod niego, nie chciał już wleźć na górę, zawodząc, że żywcem go nie wezmą).
─ Ej, władco kamasutry – zawołał głośniej, dźgając go kantem stopy w bok. ─ Pobudka. No budź te kaprawe ślepia. – Szturchnął go mocniej, zaciskając palce wolnej dłoni w pięść. W końcu wypuścił powietrze przez zęby, spojrzał w sufit (za jakie, do diabła, grzechy...) i znów zerknął na stróża, tym razem postanawiając sięgnąć po drastyczne środki. ─ Hej, Nathie. Ryan czeka na dole i chce się z tobą widzieć. Mówił coś o pójściu w ustronne miejsce.
To jedno, durne słowo, wgryzło się w jego umysł – gdyby było nożem, pewnie wbiłoby się po rękojeść i boleśnie przekręciło, dając jasno do zrozumienia, że rana jeszcze długo wywoływać będzie dyskomfort. Po nim spodziewał się wszystkiego – od rzucania garami, po odgrywanie roli księżniczki, na wywaleniu „gościa” na zbity pysk, dupą do góry. A zamiast tego blokady opadły, bariery pękły jak szkło, zamki puściły...
NIE WIESZ CO ZE SOBĄ ZROBIĆ. Lars pokiwał głową. SAM BYM PEWNIE NIE WIEDZIAŁ.
Wymordowany zmarszczył piegowaty nos, gdy tylko poczuł materiał na ramieniu. Kątem oka zerknął za siebie, dostrzegając jeszcze zaspaną twarz Nathaira.
─ Idź na kanapę – warknął na odczepnego, zaciskając palce zdrowej dłoni na kołdrze, którą podciągnął aż pod samą szyję, choć nigdy tego nie potrzebował. Tym razem prędko powróciła gorączka i rozgrzane ciało wariowało, nie mogąc zrozumieć temperatury – tak organizmu, jak i otoczenia. Nie to jednak teraz walało się w jego czaszce. Jasna brew drgnęła, a on sam przewrócił się na plecy, żeby dodać rozdrażnione: ─ No spieprzaj stąd – prędko jednak ucięte. Usta Wilczura zacisnęły się w linie, gdy dostrzegł oblicze Heathera. Nie tylko spał. Po prostu był spokojny. Coś, na co rzadko mogli sobie pozwolić w swoim towarzystwie. Grow skrzywił się, gdy przenosił zdezelowaną dłoń na drugą stronę. Oparł ją ostrożnie o materac, przewracając się na prawe ramię i wysunął zdrową rękę, żeby dotknąć policzka Nathaira. Opuszki ledwo musnęły bliznę, którą sam mu przecież sprezentował, a potem...
PLASK.
Warknął, odtrącając jego łapsko.
─ Pogrzało? – syknął rozdrażniony, wierzchem ręki rozmasowując miejsce na twarzy, w które z impetem huknął Nathair. ─ Jeszcze raz, a na pewno...
TRZASK.
─ TY CHUJU.
Nathair go objął.
Nie ma.kurwa.opcji.
Huknęło, gdy podłoga się zdziwiła i z tego zdziwienia aż wstała, uderzając go w twarz. Stopa (jedyna pozostała na materacu część ciała) mu drgnęła, usta ściągnęły, a brew wpadła w konwulsje, jak tylko został zrzucony z łóżka i to w dość drastycznym stylu (brzuch do teraz go bolał, a Nathair wycelował tak nisko, że kapkę niżej, a Grow mógłby się przekwalifikować zawodowo i wstąpić do Drużyny Hardych Sopranów w operze mydlanej w Chrzanowie). Nathair wydał w tym czasie coś pomiędzy chrumknięciem, a chrapnięciem, kiedy Growlithe powoli podnosił się do siadu, ściągając nogę z łóżka. Albinos obrzucił go zaspanym spojrzeniem i warknął gardło na widok rozwalonego w poprzek anioła. W życiu by nie pomyślał, że będzie musiał spać z kimś, kto odwala takie pozycje, nie będąc wcześniej uniwersalnym tancerzem w balecie. Kiedy z głuchym trzaskiem pięta Nathaira trafiła w ścianę (Grow musiał schylić głowę, żeby nie oberwać nią w pysk), Wilczur podniósł się do pionu, chwycił go za kostkę i szarpnął do siebie, chcąc go przekręcić na odpowiednie miejsce.
Ale to, co się potem działo...
─ Słuchaj, kurwa! – charknął, przyciskając jego kolano do materaca. ─ Na tym łóżku nie ma miejsca dla nas dwóch, jasne? – Ręka mocniej przygwoździła wierzgającą nogę, gdy sam Grow musiał dodatkowo zmierzyć się z rękoma uwieszonymi jego szyi, co skutecznie utrudniało mu klęczenie na łóżku. ─ I czego się szczerzysz, palancie? – Syk towarzyszył pomrukowi, w czasie którego głowa Nathaira opadła na jego ramię, ramiona zakleszczyły się mocniej (utrudniając oddychanie), a noga jednak wskoczyła mu na biodro, wyślizgując się spomiędzy drżących palców. Wilczur szybko oparł je więc o jego biodro i spróbował od siebie odkleić, ale zamiast efektów, spotkał się tylko z cichym chichotem i śliną spływającą po klatce piersiowej.
Siedział zrezygnowany na brzegu kanapy... w sumie na samym jej koniuszku, z łokciem opartym o kolano, z czołem wspartym na dłoni, z palcami wsuniętymi w potarganą grzywkę. Nie spał już od czterech godzin, od kiedy udało mu się zdrzemnąć na krótki okres, a teraz Nathair – owinięty w kołdrę jak tortilla – właśnie rzucał się i mamrotał, że żywcem go nie wezmą.
─ Widzę cię! - rzucił butnie Nathair, wyginając się w swoim ciasnym kokonie. Growlithe zerknął na niego niechętnie, opierając usta o wnętrze dłoni i lustrując ludzką wersję piskorza wyrzuconego na brzeg. ─ Widzę cię! Wiedz, że mam cię na oku! Wiedz, że jestem spoza miasta! Ouughhh... moje obcasy... co my tu robimy?
─ Oglądamy stragany.
─ Zbrodnia była w Chinach... Trucizna była z Chin... - Nathair przewrócił się na bok, wykrzywiając ciało w eskę. ─ Chińczycy są z Chin... - mamrot. - Może za późno na wnioski, ale... myślę... że to Chińczyk.
─ Kuźwa mać – warknął, łapiąc go w talii. Ciało przestało wyglądać przez okno, wciągnięte do środka sprawnym ruchem. Nathair mruknął praktycznie niesłyszalnie i opadł na pierś wymordowanego, uwieszając się na jego ramieniu całym swoim ciężarem. Do tego stopnia, że Grow aż sapnął, uginając się wpół. Nadal drżały mu mięśnie... i nic dziwnego, że w końcu upuścił anioła, który z hukiem dotarł do podłogi i przytulił ją z rozmarzonym uśmiechem. ─ Jak ty się z tego wydostałeś? – Szturchnął bosą stopą ciało Nathaira. Dzieciak wymamrotał coś jeszcze pod nosem i skulił się, prawdopodobnie z zimna, mocniej zaciskając powieki, jakby za moment miał się obudzić. Poniekąd Grow właśnie na to liczył, ale jego modły znów zostały zignorowane przez wszystkich bożków. Musieli mieć z niego niezły ubaw, gdy wsuwał rękę pod przedramię anioła, a ten, w ramach wdzięczności, wyznał mu, że chciałby mieć...
─ Ale dwunastkę... ale dwunastkę chibi Ryanów... skandujących moje...
─ Fascynujące... – sarknął, wrzucając go z powrotem na łóżko.
─ … imię... teheh...
Nie wiedział, która jest godzina, ale słońce wzeszło już wystarczająco, żeby wpuścić do kuchni jasne światło. Ciepłe promienie muskały nagą pierś wymordowanego, który siedział z odchyloną głową na krześle i przykładał sobie zmrożone mięso do twarzy. Dopiero, gdy zaczęło go razić zamknął mocniej powieki i syknął, przechylając się do przodu. Prowizoryczny, chłodny opatrunek został niedbale rzucony na blat, a on sam dotknął opuszkami wielkiej śliwy, jaka wykwitła mu pod okiem, szczycąc się swoją fioletowo-zielonkawą barwą. Po tym, jak próbował Nathaira położyć do łóżka i wytłumaczyć, że nie, nie może zostać superbohaterem i nikt nie czeka w jego Batmobilu i to wcale nie tak, że Robin przestał do niego przychodzić, bo wziął sobie chorobowe, dzieciak wystrzelił z pięścią, aż do teraz dzwoniły mu zęby. Grow złapał się za szczękę (notabene, na żuchwie też miał niezłe limo) i rozmasował ją z marudnym pomrukiem. W ogóle nie spał. Przetrząsnął pół domu, żeby znaleźć skórzany pasek do spodni, którym kolejne czterdzieści minut związywał nadgarstki mamroczącego o wybuchu powstania warszawskiego Nathaira. Potrzebował do tego nie tylko cierpliwości, bo jedna z rąk nadal nie była sprawna. Nawet nie chciał sobie przypominać, jak usiadł dzieciakowi na piersi, kolanem przygniótł jedno przedramię, siłując się z drugim, a ten burczał coś o tym, że w tym tygodniu był już wiązany i mogliby wymyślić coś nowego.
─ Bogate życie seksualne, nie ma co – wywarczał, wchodząc po schodach. Sam nie wiedział czego się spodziewać, gdy znów znajdzie się w pokoju. Po tym, jak znalazł Heathera pod łóżkiem i musiał go wyciągać miotłą, mimo wszystko nie miał zbyt wielkich nadziei. Ulga, jaką odczuł, gdy tylko na niego spojrzał, była jak chluśnięcie arktyczną wodą w najgorszy ukrop. Dzieciak leżał, nadal z nadgarstkami przymocowanymi do nogi łóżka (po tym, jak został wreszcie wyciągnięty spod niego, nie chciał już wleźć na górę, zawodząc, że żywcem go nie wezmą).
─ Ej, władco kamasutry – zawołał głośniej, dźgając go kantem stopy w bok. ─ Pobudka. No budź te kaprawe ślepia. – Szturchnął go mocniej, zaciskając palce wolnej dłoni w pięść. W końcu wypuścił powietrze przez zęby, spojrzał w sufit (za jakie, do diabła, grzechy...) i znów zerknął na stróża, tym razem postanawiając sięgnąć po drastyczne środki. ─ Hej, Nathie. Ryan czeka na dole i chce się z tobą widzieć. Mówił coś o pójściu w ustronne miejsce.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Posty z Nathairem :v
To była udana noc.
Tak przynajmniej sądził Nathair.
Rzeczywistość przyszła powoli, wręcz wślizgnęła się w zaspany umysł chłopaka, niespiesznie wyciągając go ze szponów Morfeusza. Wydał cichy pomruk, kiedy wreszcie uchylił swoje powieki, wpatrując się nieprzytomnie w sufit.
” (…)Ryan (…) na dole.”
Anioł podniósł się do siadu w błyskawicznym tempie i rozejrzał po pokoju nieco rozkojarzonym wzrokiem, aż wreszcie jasne spojrzenie spoczęło na wymordowanym.
– Co robisz? – zapytał cicho I ziewnął szeroko, chcąc przetrzeć oczy ale… poczuł szarpnięcie dookoła nadgarstków. Wzrok momentalnie padł na skrępowane ręce, a usta wygięły się w lekkim grymasie.
– Jaja sobie robisz? – warknął ponownie się szarpiąc, ale pas nie chciał puścić.
– Co robię na ziemi? Czemu jestem półnagi I związany? ZGWAŁCIŁEŚ MNIE TY NIEWYŻYTY PROSIAKU? – rzucił zaskoczony powarkując cicho, kiedy długie palce wymordowanego zaczęły rozwiązywać krępujące więzy.
– Tak na śpiocha? Nie mo—AHAHAHAHAHAHA CO CI SIĘ STAŁO? – pasek puścił i uderzył cicho klamrą o drewnianą posadzkę kiedy anioł wybuchnął głośnym śmiechem, łapiąc się wolną ręką za brzuch. – Spadłeś z łóżka czy jak? Wyglądasz jak jakiś dalmatyńczyk ahahahaha zaraz się posikam. – chwilę jeszcze trwał jego atak śmiechu, kiedy wreszcie odsapnął i się podniósł z ziemi otrzepując prawie nagi tyłek.
– Dobra, koniec tych zabawach. Jadłeś już coś? – zapytał sięgając po spodnie, które wcisnął na swój chudy zad a następnie zarzucił na siebie podkoszulkę, na tę krótką chwilę zapominając o jakiejkolwiek wstydliwości przed Growem.
– A jak twoje rany, hm? – mruknął ciągną za zamek, by zapiąć bluzę do połowy klatki piersiowej, po czym przeciągnął się, pozwalając, by wszystkie kości strzeliły.
Podszedł do Growa i na bezczelnego złapał za materiał bandażu, odchylając nieco, by spojrzeć na rany, marszcząc przy tym brwi i robiąc minę wielkiego znawcy. Ale się nie znał. Aczkolwiek rana nie ropiała, więc nie wyglądała aż tak źle.
– Będziesz żył. Niestety. – powiedział bardziej pod nosem po czym wzruszył ramionami wychodząc z pomieszczenia I kierując się na dół, mając nadzieję, że Growlithe podąży za nim. Po drodze jeszcze raz pozwolił sobie na przeciągnięcie, pozwalając wszystkim kościom na strzelanie, co przyniosło mu nieoczekiwaną ulgę.
– Lubisz jajka? – zapytał odwracając głowę przez ramię, żeby na niego spojrzeć. – Jak nie to… polubisz. – dodał z cichym parsknięciem, wchodząc do kuchni.
– Dzień dobry Shuya. – wyciągnął rękę do kolorowego ptaka, który przysiadł na blacie I wydał z siebie cichy dźwięk. Jeszcze nieco zaspany anioł sięgnął do jednej z szafek i wyciągnął z niej pudełko z ziarnem, po czym wziął garść i sypnął do małej miski. Ptak załopotał skrzydłami i podreptał do swojego jedzenia gdzie zaczął dzióbać, od czasu do czasu wydając z siebie cichutkie pomruki.
– Dzisiaj musimy gdzieś pójść. Mam nadzieję, że dasz radę. – odezwał się, kiedy wyciągał z kartonowego pudełka parę sztuk jajek. – Mógłbyś? – wskazał głową na grzejnik, niemo prosząc go o drobną przysługę w postaci stworzenia ognia. – Nie dlatego, że nie chcę cię zostawić samego w domu…
Trzask
Pierwsza skorupka puściła, wypuszczając z siebie jajko wprost na rozgrzaną patelnię. – Po prostu możesz mi się przydać. Nie masz nic przeciwko, co nie? – odwrócił się do niego przodem opierając biodrem o blat i sięgnął do koszyka po dwa jabłka, gdzie jedno rzucił w stronę wymordowanego.
– W sumie gdybym tak cię nie lubił, to byłbyś nawet w porządku.
Och Nathairze, cóż za wyznanie!
Anioł odwrócił się i sięgnął po patelnię, z której zawartość jajecznicy rozdzielił na wcześniej przygotowane dwa talerze. Odstawił ją na kuchenkę i krzątając się w swoim małym królestwie, wyciągnął zjadliwy chleb, kawałek sera, jakiejś wędliny i to wszystko położył na małym stole przed nosem wymordowanego. A chwilę później dołączył talerz z jajecznicą.
Tak przynajmniej sądził Nathair.
Rzeczywistość przyszła powoli, wręcz wślizgnęła się w zaspany umysł chłopaka, niespiesznie wyciągając go ze szponów Morfeusza. Wydał cichy pomruk, kiedy wreszcie uchylił swoje powieki, wpatrując się nieprzytomnie w sufit.
” (…)Ryan (…) na dole.”
Anioł podniósł się do siadu w błyskawicznym tempie i rozejrzał po pokoju nieco rozkojarzonym wzrokiem, aż wreszcie jasne spojrzenie spoczęło na wymordowanym.
– Co robisz? – zapytał cicho I ziewnął szeroko, chcąc przetrzeć oczy ale… poczuł szarpnięcie dookoła nadgarstków. Wzrok momentalnie padł na skrępowane ręce, a usta wygięły się w lekkim grymasie.
– Jaja sobie robisz? – warknął ponownie się szarpiąc, ale pas nie chciał puścić.
– Co robię na ziemi? Czemu jestem półnagi I związany? ZGWAŁCIŁEŚ MNIE TY NIEWYŻYTY PROSIAKU? – rzucił zaskoczony powarkując cicho, kiedy długie palce wymordowanego zaczęły rozwiązywać krępujące więzy.
– Tak na śpiocha? Nie mo—AHAHAHAHAHAHA CO CI SIĘ STAŁO? – pasek puścił i uderzył cicho klamrą o drewnianą posadzkę kiedy anioł wybuchnął głośnym śmiechem, łapiąc się wolną ręką za brzuch. – Spadłeś z łóżka czy jak? Wyglądasz jak jakiś dalmatyńczyk ahahahaha zaraz się posikam. – chwilę jeszcze trwał jego atak śmiechu, kiedy wreszcie odsapnął i się podniósł z ziemi otrzepując prawie nagi tyłek.
– Dobra, koniec tych zabawach. Jadłeś już coś? – zapytał sięgając po spodnie, które wcisnął na swój chudy zad a następnie zarzucił na siebie podkoszulkę, na tę krótką chwilę zapominając o jakiejkolwiek wstydliwości przed Growem.
– A jak twoje rany, hm? – mruknął ciągną za zamek, by zapiąć bluzę do połowy klatki piersiowej, po czym przeciągnął się, pozwalając, by wszystkie kości strzeliły.
Podszedł do Growa i na bezczelnego złapał za materiał bandażu, odchylając nieco, by spojrzeć na rany, marszcząc przy tym brwi i robiąc minę wielkiego znawcy. Ale się nie znał. Aczkolwiek rana nie ropiała, więc nie wyglądała aż tak źle.
– Będziesz żył. Niestety. – powiedział bardziej pod nosem po czym wzruszył ramionami wychodząc z pomieszczenia I kierując się na dół, mając nadzieję, że Growlithe podąży za nim. Po drodze jeszcze raz pozwolił sobie na przeciągnięcie, pozwalając wszystkim kościom na strzelanie, co przyniosło mu nieoczekiwaną ulgę.
– Lubisz jajka? – zapytał odwracając głowę przez ramię, żeby na niego spojrzeć. – Jak nie to… polubisz. – dodał z cichym parsknięciem, wchodząc do kuchni.
– Dzień dobry Shuya. – wyciągnął rękę do kolorowego ptaka, który przysiadł na blacie I wydał z siebie cichy dźwięk. Jeszcze nieco zaspany anioł sięgnął do jednej z szafek i wyciągnął z niej pudełko z ziarnem, po czym wziął garść i sypnął do małej miski. Ptak załopotał skrzydłami i podreptał do swojego jedzenia gdzie zaczął dzióbać, od czasu do czasu wydając z siebie cichutkie pomruki.
– Dzisiaj musimy gdzieś pójść. Mam nadzieję, że dasz radę. – odezwał się, kiedy wyciągał z kartonowego pudełka parę sztuk jajek. – Mógłbyś? – wskazał głową na grzejnik, niemo prosząc go o drobną przysługę w postaci stworzenia ognia. – Nie dlatego, że nie chcę cię zostawić samego w domu…
Trzask
Pierwsza skorupka puściła, wypuszczając z siebie jajko wprost na rozgrzaną patelnię. – Po prostu możesz mi się przydać. Nie masz nic przeciwko, co nie? – odwrócił się do niego przodem opierając biodrem o blat i sięgnął do koszyka po dwa jabłka, gdzie jedno rzucił w stronę wymordowanego.
– W sumie gdybym tak cię nie lubił, to byłbyś nawet w porządku.
Och Nathairze, cóż za wyznanie!
Anioł odwrócił się i sięgnął po patelnię, z której zawartość jajecznicy rozdzielił na wcześniej przygotowane dwa talerze. Odstawił ją na kuchenkę i krzątając się w swoim małym królestwie, wyciągnął zjadliwy chleb, kawałek sera, jakiejś wędliny i to wszystko położył na małym stole przed nosem wymordowanego. A chwilę później dołączył talerz z jajecznicą.
Misha- Świeża krew
Re: Posty z Nathairem :v
Wiedział, że to podziała. Kto jak kto, ale Nathair był prosty jak obsługa cepa i wystarczyła najmniej ważna wzmianka o Ryanie, żeby już skakał na sprężynie, obracając się dookoła własnej osi w poszukiwaniu „właściciela” serca, merdając niewidzialnym ogonem, węsząc jego zapach, generalnie robiąc wszystko to, co robią nadpobudliwe fangirly w pobliżu swojego idola. Palce zdrowej ręki dotknęły paska, zaczynając powolny proces uwalniania wyszczekanego kretyna.
─ Nie pluj, jak piszczysz – warknął, bez pośpiechu bawiąc się klamrą; poniekąd robił to specjalnie, bo szarpiący się na wszystkie strony anioł z pewnością mocno wykręcał sobie ramiona, przy okazji na własne życzenie odciskając ślad mocno zaciśniętego pasa na nadgarstkach. ─ Głupota jest zaraźliwa.
─ … ahahahahahah, zaraz się posikam.
Przewrócił oczami, kiedy wreszcie klamra puściła. Oparł dłoń o udo i podniósł się z kucek, niechętnie obdarowując Nathaira i jego szeroko pojęte rozbawienie znużonym (i przede wszystkim zmęczonym) spojrzeniem. Gdyby nie senność, która wyładowała jego ciało kamieniami, zwiotczała mięśnie i przytłumiła trzeźwość umysłu, pewnie nawet przeszukałby najbardziej zakurzone zakamarki i wyciągnął jakąś ripostę. Teraz ograniczył się tylko do przyglądania, jak chłopak wreszcie się uspokaja; jak do niego podszedł, jak odgarnął kawałek brudnego od krwi bandaża. Rany się nie jątrzyły, a on sam odczuwał tylko typowy dyskomfort – ból był, ale nie na tyle silny, aby wykrzywiać mu twarz i uginać kolana, gdy stawiał krwi. Co więcej: już bardziej czuł prawą dłoń, choć nadal miał wrażenie, jakby była masą zbitego tłuczkiem mięsa z kośćmi zgruchotanymi na popiół.
─ Lubisz jajka?
Ziewnął dyskretnie, człapiąc za nim do kuchni.
─ Nie, ale co do ciebie nie mam żadnych wątpliwości, że je ubóstwiasz, pedale. – Bosa stopa zsunęła się z ostatniego stopnia, a po nagim torsie przemknęły przydługie paznokcie. Rany swędziały, na przemian z siniakami, które po muśnięciu wysyłały do mózgu charakterystyczny impuls, którego nawet nie można było nazwać w pełni prawnie bólem. Samo ciało Growlithe'a prezentowało się teraz jak obite ze wszystkich stron jabłko, a on sam zdawał się spowolniony. Wsunął właśnie polik na dłoń, gdy Nathair zaczął coś paplać. Powieki drgnęły, ale nie otworzyły się, zbyt złaknione odpoczynku. Nie spał całą noc i choć wcześniej musiał przeleżeć u anioła spory kawał czasu, to nadal czuł się wyczerpany.
─ ... dzieś pójść... mógłbyś?
Uchylił wreszcie powiekę i zerknął na niego. Głowa odchyliła się nieco bardziej na bok, nadal wsparta na ustawionej łokciem na blacie ręce, a potem wysunął wolną rękę – ranną co prawda, ale nie chciało mu się podnosić łba – i dotknął opuszkami grzejnika, który jak na zawołanie zapłonął pomarańczowo-czerwonym płomieniem; początkowo zbyt dużym, jak na przyjęcie patelni, ale wymordowany szybko stłamsił języki ognia, minimalizując je do odpowiedniego rozmiaru. Głowę podniósł dopiero, gdy linią prostą wystrzeliło do niego jabłko. Owoc zatrzymał się milimetr od jego twarzy, złapany w zręczne palce, działające najwidoczniej automatycznie. W porównaniu do umysłu, który posłał jego policzek na ścianę i wydusił z gardła cichy, chrypliwy pomruk.
─ Przestań – wyburczał ledwo słyszalnie, opuszczając rękę uzbrojoną w kwaśny owoc na udo. ─ Bo się wzruszę.
Niedoczekanie, co?
Uśmiechnął się zadziornie, mimo zmęczenia.
Mhm. Niedoczekanie.
─ Okej. – Przytaknął dawno po fakcie, celując w niego widelcem. Sztuciec drżał z góry na dół, nim nie wbił jego ząbków z powrotem w talerz. Skrzyżował nogi w kostkach, pakując do ust kolejny plaster szynki. ─ Jak dasz mi więcej krwi, pójdę z tobą.
─ Nie pluj, jak piszczysz – warknął, bez pośpiechu bawiąc się klamrą; poniekąd robił to specjalnie, bo szarpiący się na wszystkie strony anioł z pewnością mocno wykręcał sobie ramiona, przy okazji na własne życzenie odciskając ślad mocno zaciśniętego pasa na nadgarstkach. ─ Głupota jest zaraźliwa.
─ … ahahahahahah, zaraz się posikam.
Przewrócił oczami, kiedy wreszcie klamra puściła. Oparł dłoń o udo i podniósł się z kucek, niechętnie obdarowując Nathaira i jego szeroko pojęte rozbawienie znużonym (i przede wszystkim zmęczonym) spojrzeniem. Gdyby nie senność, która wyładowała jego ciało kamieniami, zwiotczała mięśnie i przytłumiła trzeźwość umysłu, pewnie nawet przeszukałby najbardziej zakurzone zakamarki i wyciągnął jakąś ripostę. Teraz ograniczył się tylko do przyglądania, jak chłopak wreszcie się uspokaja; jak do niego podszedł, jak odgarnął kawałek brudnego od krwi bandaża. Rany się nie jątrzyły, a on sam odczuwał tylko typowy dyskomfort – ból był, ale nie na tyle silny, aby wykrzywiać mu twarz i uginać kolana, gdy stawiał krwi. Co więcej: już bardziej czuł prawą dłoń, choć nadal miał wrażenie, jakby była masą zbitego tłuczkiem mięsa z kośćmi zgruchotanymi na popiół.
─ Lubisz jajka?
Ziewnął dyskretnie, człapiąc za nim do kuchni.
─ Nie, ale co do ciebie nie mam żadnych wątpliwości, że je ubóstwiasz, pedale. – Bosa stopa zsunęła się z ostatniego stopnia, a po nagim torsie przemknęły przydługie paznokcie. Rany swędziały, na przemian z siniakami, które po muśnięciu wysyłały do mózgu charakterystyczny impuls, którego nawet nie można było nazwać w pełni prawnie bólem. Samo ciało Growlithe'a prezentowało się teraz jak obite ze wszystkich stron jabłko, a on sam zdawał się spowolniony. Wsunął właśnie polik na dłoń, gdy Nathair zaczął coś paplać. Powieki drgnęły, ale nie otworzyły się, zbyt złaknione odpoczynku. Nie spał całą noc i choć wcześniej musiał przeleżeć u anioła spory kawał czasu, to nadal czuł się wyczerpany.
─ ... dzieś pójść... mógłbyś?
Uchylił wreszcie powiekę i zerknął na niego. Głowa odchyliła się nieco bardziej na bok, nadal wsparta na ustawionej łokciem na blacie ręce, a potem wysunął wolną rękę – ranną co prawda, ale nie chciało mu się podnosić łba – i dotknął opuszkami grzejnika, który jak na zawołanie zapłonął pomarańczowo-czerwonym płomieniem; początkowo zbyt dużym, jak na przyjęcie patelni, ale wymordowany szybko stłamsił języki ognia, minimalizując je do odpowiedniego rozmiaru. Głowę podniósł dopiero, gdy linią prostą wystrzeliło do niego jabłko. Owoc zatrzymał się milimetr od jego twarzy, złapany w zręczne palce, działające najwidoczniej automatycznie. W porównaniu do umysłu, który posłał jego policzek na ścianę i wydusił z gardła cichy, chrypliwy pomruk.
─ Przestań – wyburczał ledwo słyszalnie, opuszczając rękę uzbrojoną w kwaśny owoc na udo. ─ Bo się wzruszę.
Niedoczekanie, co?
Uśmiechnął się zadziornie, mimo zmęczenia.
Mhm. Niedoczekanie.
─ Okej. – Przytaknął dawno po fakcie, celując w niego widelcem. Sztuciec drżał z góry na dół, nim nie wbił jego ząbków z powrotem w talerz. Skrzyżował nogi w kostkach, pakując do ust kolejny plaster szynki. ─ Jak dasz mi więcej krwi, pójdę z tobą.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Posty z Nathairem :v
Wbił spojrzenie w mężczyznę i jakby potrafił nim zadawać ból, to Grow właśnie zwijałby się w agonii. Drobne palce zacisnęły się dookoła widelca a anioł rozważał przez moment, co by się stało, gdyby wbił go prosto w jedno z dwubarwnych oczu. Odkaszlnął cicho, licząc w myślach do dziesięciu, chcąc przełknąć złośliwe słowa, które cisnęły się wprost na jego usta.
– ”pedale”? A ty to niby co? Kto mi się wczoraj dobierał do majtek i koniec końców spękał? - … a jednak. Nie umiesz jeść w ciszy, prawda? Pomijając prawdę i rzeczywistość, jak to naprawdę wyglądało, to Nathair zorientował się, że czerpie dziwnie chorą satysfakcję z gryzienia się z jasnowłosym. Jakby dzień bez tego był dniem straconym. Nathair oparł się wygodniej o krzesło i nieco odchylił, w efekcie końcowym nieco gibając się na nim, przez co mebel wydawał z siebie ciche skrzypienia.
– Ty, Jace…. – zaczął wbijając widelec w jajecznicę I nabrał jej trochę, po czym wcisnął sobie do ust.
– W sumie jak to u ciebie jest z tym, no… no wiesz. Ze zbliżeniami. – zapytał czując lekki wstyd, że pyta go o coś takiego. Że pyta kogokolwiek. – Bo sypiasz z mężczyznami, co nie? Ale z kobietami też? I jesteś którą stroną? – przechylił lekko głowę w bok, pozwalając kosmykom, by opadły na ciepły policzek, kiedy wpakował sobie kolejną dawkę jedzenia do ust.
Aż tak cię to interesuje?
Po prostu był ciekawy. Wczoraj dostał jedynie zalążek tego wszystkiego, jedynie muśnięcie, ale już mógł powiedzieć, że same pocałunki wymordowanego potrafiły wprowadzić go w nastrój. I to go cholernie irytowało. A co, jeśli zabrnęłoby to za daleko? Co wtedy?
Nathair odchrząknął ponownie, przestając się gibać na krześle i wlepił spojrzenie w swój talerz. To nie tak, że chciał się wycofać, ale naprawdę poczuł się trochę zażenowany swoimi pytaniami, czując się, jakby chciał za wszelką cenę wcisnąć się w jego życie butami. Powinien się już zamknąć, ale…
– A jego? Tknąłeś kiedyś? – nie, żeby podejrzewał jedną z najbliższych mu osób o homoseksualizm, aczkolwiek samego siebie tego nie podejrzewał. A przecież… no właśnie. Domyślał się, że może liznąć niewygodnego tematu. Domyślał się, że tak samo Grow jak i on, nie widzieli się z nim od naprawdę dawna i nie wiedzą co się z nim dzieje. Domyślał się, że może się o to wkurwić. Powinien trzymać gębę na kłódkę. Zdecydowanie.
Podniósł się gwałtownie, uderzając obiema rękoma o blat stołu i spojrzał na wymordowanego dziwnym wzrokiem, prychając cicho pod nosem.
– Znowu? – uniósł na chwilę oczy ku górze, jakby tam mógł odnaleźć jakąś odpowiedź, po czym wyprostował się I zaczął podwijać rękaw bluzy, odsłaniając jasne przedramię.
– Ależ jesteś nienasycony. Dobra, dam ci trochę. Ale nie przesadzaj z tym, dobra? – obszedł stół podchodząc do niego i podsunął bliżej odsłonięty skrawek swojego ciała. – I nie za mocno. To boli. – dodał o wiele ciszej, zaciskając mocniej dolną wargę, czekając na ugryzienie i towarzyszący temu dyskomfort.
”obrzydliwe.”
Uśmiechnął się lekko na wspomnienie słów Wilczura.
– Nie jest taka obrzydliwa, co nie?
– ”pedale”? A ty to niby co? Kto mi się wczoraj dobierał do majtek i koniec końców spękał? - … a jednak. Nie umiesz jeść w ciszy, prawda? Pomijając prawdę i rzeczywistość, jak to naprawdę wyglądało, to Nathair zorientował się, że czerpie dziwnie chorą satysfakcję z gryzienia się z jasnowłosym. Jakby dzień bez tego był dniem straconym. Nathair oparł się wygodniej o krzesło i nieco odchylił, w efekcie końcowym nieco gibając się na nim, przez co mebel wydawał z siebie ciche skrzypienia.
– Ty, Jace…. – zaczął wbijając widelec w jajecznicę I nabrał jej trochę, po czym wcisnął sobie do ust.
– W sumie jak to u ciebie jest z tym, no… no wiesz. Ze zbliżeniami. – zapytał czując lekki wstyd, że pyta go o coś takiego. Że pyta kogokolwiek. – Bo sypiasz z mężczyznami, co nie? Ale z kobietami też? I jesteś którą stroną? – przechylił lekko głowę w bok, pozwalając kosmykom, by opadły na ciepły policzek, kiedy wpakował sobie kolejną dawkę jedzenia do ust.
Aż tak cię to interesuje?
Po prostu był ciekawy. Wczoraj dostał jedynie zalążek tego wszystkiego, jedynie muśnięcie, ale już mógł powiedzieć, że same pocałunki wymordowanego potrafiły wprowadzić go w nastrój. I to go cholernie irytowało. A co, jeśli zabrnęłoby to za daleko? Co wtedy?
Nathair odchrząknął ponownie, przestając się gibać na krześle i wlepił spojrzenie w swój talerz. To nie tak, że chciał się wycofać, ale naprawdę poczuł się trochę zażenowany swoimi pytaniami, czując się, jakby chciał za wszelką cenę wcisnąć się w jego życie butami. Powinien się już zamknąć, ale…
– A jego? Tknąłeś kiedyś? – nie, żeby podejrzewał jedną z najbliższych mu osób o homoseksualizm, aczkolwiek samego siebie tego nie podejrzewał. A przecież… no właśnie. Domyślał się, że może liznąć niewygodnego tematu. Domyślał się, że tak samo Grow jak i on, nie widzieli się z nim od naprawdę dawna i nie wiedzą co się z nim dzieje. Domyślał się, że może się o to wkurwić. Powinien trzymać gębę na kłódkę. Zdecydowanie.
Podniósł się gwałtownie, uderzając obiema rękoma o blat stołu i spojrzał na wymordowanego dziwnym wzrokiem, prychając cicho pod nosem.
– Znowu? – uniósł na chwilę oczy ku górze, jakby tam mógł odnaleźć jakąś odpowiedź, po czym wyprostował się I zaczął podwijać rękaw bluzy, odsłaniając jasne przedramię.
– Ależ jesteś nienasycony. Dobra, dam ci trochę. Ale nie przesadzaj z tym, dobra? – obszedł stół podchodząc do niego i podsunął bliżej odsłonięty skrawek swojego ciała. – I nie za mocno. To boli. – dodał o wiele ciszej, zaciskając mocniej dolną wargę, czekając na ugryzienie i towarzyszący temu dyskomfort.
”obrzydliwe.”
Uśmiechnął się lekko na wspomnienie słów Wilczura.
– Nie jest taka obrzydliwa, co nie?
Misha- Świeża krew
Re: Posty z Nathairem :v
Wsunął widelec z odrobiną jajecznicy prosto do buzi i choć przełknięciu towarzyszył dziwny ścisk, jakby coś po drodze i tak solidnie blokowało mu gardło, to jednak ciepły posiłek górował w rankingu, nawet jeśli wyszedł spod destrukcyjnych rąk wiecznie złośliwej papużki, wepchniętej teraz w krzesło naprzeciwko. Wymordowany dłubał chwilę w kolejnej capniętej szynce, a potem podniósł sztuciec i wsunął go między wargi. Czując na wargach lód metalu uniósł wzrok prosto na twarz Nathaira. A potem się uśmiechnął.
─ Żal ci, że nie wykorzystałem szansy? – Jeśli jeszcze do niedawna zachował szczątkowe zasady savuor vivre, to właśnie umarły pod podeszwą buta. Łokieć wylądował z powrotem na stole, głowa opadła, policzek wsunął się na zaciśniętą pięść, a na widelec została nadziana kromka chleba, potem ser, szynka, kolejna kromka, szynka... ─ I może nie wspomnę, który któremu ładował się na kolana z własnej woli. Albo który to przerwał. I który dał reprymendę. Mówić dalej czy lubisz, jak się ciebie pogrąża? – Przyglądał się beznamiętnie szaszłykowi, obracając go niespiesznie w dziwnie wiotkich palcach. Praktycznie czuł, jak metal wyślizguje mu się z uścisku, bo nie jest w stanie zamknąć go w wystarczająco mocnym chwycie.
─ Ty, Jace.
Warknął gardłowo.
Miał dość nazywania go po imieniu, które dawno temu spoczęło w piachu. Tym bardziej, że to sprawka...
─ W sumie jak to u ciebie jest...
Uniósł na niego wzrok.
─ … z tym, no... no wiesz.
─ Co? – sarknął, choć wcale nie potrzebował dodatkowego tłumaczenia. Z jakiejś racji wiedział w czym rzecz jeszcze przed wyjaśnieniami. Nie cierpiał podobnych tematów i było to widać w jego oczach, gdy ze słowa na słowo tęczówki lodowaciały, pozostawiając na nieskazitelnej barwie grubą warstwę zimnej powierzchni.
─ Tylko z kobietami, głównie z loli. I uległą. Lubię, jak małe dziewczynki trzymają bat w dłoniach i wyzywają mnie od zboczonych prosiaków. – Sztuciec opadł na talerz z głośnym brzdęknięciem, a on sam zdjął z ząbków widelca szynkę. ─ Co się taki ciekawski zrobiłeś? Jesteś cholernym aniołem to nim pozostań. Buzi w policzek to twój limit, bo inaczej Bóg pogrozi paluszkiem i wepchnie ci go w dupę, żeby ci się odechciało eksperymentów.
Zamilkł nagle, choć jeszcze dużo cisnęło mu się na usta. Przebiegł jednak po nich językiem, jakby zebrał z dolnej wargi wszystkie niewypowiedziane obelgi, uwagi i złorzeczenia, a potem zasmakował w mięsie, szybko przełykając kolejne kęsy... tym samym zapychając przełyk i nie pozwalając niczemu więcej opuścić jego głowy. Ludzie dzielili się na tych, którzy nakręceni gadali jak katarynka, z umiejętnością opowiedzenia jednej historii w trzech różnych wersjach w nie dłużej niż kwadrans. I na tych, którzy zaciskali zęby, gdy łamano im kości, szarpano za bluzy albo pluto w twarz, grożąc gorszymi rozwiązaniami, niż krzywy gwóźdź w oku. I najgorsze w tym wszystkim było to, że jeszcze sekund, jeszcze pół słowa, a Growlithe'owi rozsznurowano by usta.
Nie masz się przed nim zwierzać albo tłumaczyć, Jace. Masz go nie znosić. Co z tego, że cię uratował? Może od początku byłeś mu potrzebny jako seks zabawka, nauczyciel od tego, jak długo i jak głęboko? Pod przykrywką, niewinną mentalnością wyuczoną na pamięć, sprzedaje ci słabe, nieważne zapewnienia, że masz rację, on wcale tego nie chciał. Wierzysz mu? Wierzysz kłamcy?
Białowłosy oblizał palec, wysuwając go z ust z cichutkim cmoknięciem. Przelotnie spojrzał na twarz Nathaira, na jego skrępowanie i uciekający wzrok, który finalnie trafił na talerz. Ich relacja, jakkolwiek nie wyglądałby teraz na całkiem kumpelską (w końcu co za wrogowie żrą jak świnie w środku domu jednego z nich i gaworzą o seksie?), nadal była czysto... Wymordowany zmrużył ślepia. Czysto fałszywa. Jeszcze chwila, a wszystko to, co teraz zbudowali, zostanie rozerwane jak pajęczyna dotknięta przez rękę.
Zagubiłeś się, Jace. Ale nie musisz się martwić. Jesteś mi potrzebny. Jesteś potrzebny nam wszystkim. I tylko dlatego, tylko ze względu na to, po prostu nie musisz się obawiać. Jakkolwiek będzie ciężko, jakkolwiek boleśnie upadniesz na kolana, będziemy tuż obok. Pomożemy. Tylko nas wypuść. Wiesz, że sobie bez tego nie poradzisz, racja? Wiesz, że tylko my, tylko ja, jestem w stanie pokazać ci, komu powinieneś ufać. Ale jemu nie ufaj. Nie możesz. Wyrządził ci krzywdę. Czujesz nadal ten oszałamiający ból?
Poczuł zimno na nagiej skórze, jakby ktoś wrócił nagle z grudniowego spaceru i przyłożył rękę do jego barku, wcześniej wygrzewanego przy kominku pełnym ukropu. Chłopak poruszył niespokojnie nogą, czując, jak mięśnie napinają się i tężeją, gdy lód zszedł z z barku na ramię, na przedramię, dokładnie kreśląc krawędzie paskudnej, wystawionej na cudze spojrzenia blizny.
─ A jego?
Coś za niego szarpnęło. Sam nie wiedział. Może jedna z mar zatopiła kły przeszywając na wylot jego pierś. A może naprawdę coś go ścisnęło, a potem zaczęło wygniatać i wykręcać, zamieniając śniadanie w bulgoczącą, pragnącą się wydostać papkę, która już podeszła do jego gardła. Przez chwilę jeszcze przełykał słodko-kwaśny smak, nim nie poderwał się do pionu i nie chwycił Nathaira za wyciągnięty nadgarstek. Nie wgryzł się w niego. Jeszcze nie. Nie tak. Nie tak delikatnie i niegodnie.
Szarpnął, obracając go mocno. Nie wiedzieć kiedy wyciągnął nogę spod stołu, krzesło szurnęło po podłodze, gdy lekko się odepchnął, a potem uderzył kantem bosej stopy o kostkę anioła, sprowadzając go do siebie na kolana. Brutalnie pociągnął za suwak, rozpinając jego bluzę. Mógł się wyrywać, wiesz, Jace? Ciepłe usta dotknęły jego karku, gdy owiewał skórę charczącym powietrzem. Warczał. Wiedział. Oczywiście, że wiedział. Złapał go zaraz za koszulkę, u samego wylotu t-shirtu i pociągnął, odsłaniając gładką, miękką skórę, w którą – dopiero teraz – wgryzł się, zatapiając w nim kły równie bezproblemowo, co gdyby wsunął po rękojeść ostrze noża w rozmiękłe ciasto.
Pociągnął go bliżej siebie, zaciskając mocno szczęki na jego ciele, jakby chciał wyrwać wielki kawał mięsa z jego barku. Otoczył go ramieniem w geście tak zgubnym, że aż śmiesznym – złapał go na wysokości przedramion, przygarniając ściśle do siebie, do ciepła, paznokciami wbijając się w bok.
Shatarai przysiadła na tylnych łapach. Jej długie, czarne ucho drgało z każdym przełknięciem. Mimo słów Nathaira, nie wyglądało na to, żeby się hamował. „Dobrze, Jace” - mówiła jej mina, gdy rozciągnęła bezwargie usta w uśmiechu. „Bardzo dobrze”. Przymknął powieki, czując, jak przez gardło przelewa się gorąco cudzej krwi; jak język muska co jakiś czas ściśniętą skórę Nathaira; jak ciało pod nim reaguje na ból, świadome kradzieży, której się dopuścił.
Sam mi pozwoliłeś.
Jeszcze troszeczkę, Jace.
Shatarai zachęcała go czule, gdy wysunął do połowy kły. Kolorowe ślepia błysnęły spod powiek, gdy unosił spojrzenie na marę. Wilczyca kiwnęła i wydała z siebie zadowolony pomruk, widząc, jak ponownie zaciska szczęki, a jego gardło porusza się w takt kolejnych łyków.
Hej, chłopcze! - Shatarai skierowała ku niemu uszy. Jeszcze odrobina. Przecież ma dużo krwi, racja?
Język przesunął się po ranach na szyi, zbierając szkarłatne krople w kształcie łez. Dłoń puściła materiał jego koszulki i wsunęła się na brzuch anioła, nie pozwalając mu uciec z klatki. Mógł się szarpać, wyrywać, kopać i wrzeszczeć, ale... po co? Byli tak daleko od cudzych uszu, tak głęboko w lesie, zdecydowanie zbyt głęboko, by jego krzyk mógł kogoś przywołać. Obaj o tym wiedzieli. Growlithe szczególnie.
─ Tylko na chwilę. – Rozległo się zza Nathaira, gdy oparł czoło o jego ramię, wypuszczając powoli powietrze. Krew dudniła mu w skroniach i płonęła w całym organizmie, aż mrowiło go w każdym zakamarku ciała. ─ Nie tknąłem go. – Przełknął ślinę. ─ Ale zrobiłbym to, gdyby nie uciekł. Gdyby nie był pieprzonym tchórzem. Równie pieprzonym, co cały jego walony kodeks, cała ta chora otoczka pracoholizmu. Szczerze? Jedyne, czego mi żal, to to, że nie zniknął wcześniej. – Podniósł głowę, przesuwając miękkimi, łaskoczącymi kosmkami po szyi Nathaira. Uścisk zelżał, a dłonie spłynęły po jego biodrach, umożliwiając odsunięcie się. ─ Nie jesteś do niego w ogóle podobny, choć cię wychował. – Baczne spojrzenie padło na Shatarai, która cała najeżona wciąż mamrotała pod nosem swą mantrę. Gryź go, gryź go, gryź, gryź, gryź... gryź...
─ On chociaż umiał trzymać gębę na kłódkę.
─ Żal ci, że nie wykorzystałem szansy? – Jeśli jeszcze do niedawna zachował szczątkowe zasady savuor vivre, to właśnie umarły pod podeszwą buta. Łokieć wylądował z powrotem na stole, głowa opadła, policzek wsunął się na zaciśniętą pięść, a na widelec została nadziana kromka chleba, potem ser, szynka, kolejna kromka, szynka... ─ I może nie wspomnę, który któremu ładował się na kolana z własnej woli. Albo który to przerwał. I który dał reprymendę. Mówić dalej czy lubisz, jak się ciebie pogrąża? – Przyglądał się beznamiętnie szaszłykowi, obracając go niespiesznie w dziwnie wiotkich palcach. Praktycznie czuł, jak metal wyślizguje mu się z uścisku, bo nie jest w stanie zamknąć go w wystarczająco mocnym chwycie.
─ Ty, Jace.
Warknął gardłowo.
Miał dość nazywania go po imieniu, które dawno temu spoczęło w piachu. Tym bardziej, że to sprawka...
─ W sumie jak to u ciebie jest...
Uniósł na niego wzrok.
─ … z tym, no... no wiesz.
─ Co? – sarknął, choć wcale nie potrzebował dodatkowego tłumaczenia. Z jakiejś racji wiedział w czym rzecz jeszcze przed wyjaśnieniami. Nie cierpiał podobnych tematów i było to widać w jego oczach, gdy ze słowa na słowo tęczówki lodowaciały, pozostawiając na nieskazitelnej barwie grubą warstwę zimnej powierzchni.
─ Tylko z kobietami, głównie z loli. I uległą. Lubię, jak małe dziewczynki trzymają bat w dłoniach i wyzywają mnie od zboczonych prosiaków. – Sztuciec opadł na talerz z głośnym brzdęknięciem, a on sam zdjął z ząbków widelca szynkę. ─ Co się taki ciekawski zrobiłeś? Jesteś cholernym aniołem to nim pozostań. Buzi w policzek to twój limit, bo inaczej Bóg pogrozi paluszkiem i wepchnie ci go w dupę, żeby ci się odechciało eksperymentów.
Zamilkł nagle, choć jeszcze dużo cisnęło mu się na usta. Przebiegł jednak po nich językiem, jakby zebrał z dolnej wargi wszystkie niewypowiedziane obelgi, uwagi i złorzeczenia, a potem zasmakował w mięsie, szybko przełykając kolejne kęsy... tym samym zapychając przełyk i nie pozwalając niczemu więcej opuścić jego głowy. Ludzie dzielili się na tych, którzy nakręceni gadali jak katarynka, z umiejętnością opowiedzenia jednej historii w trzech różnych wersjach w nie dłużej niż kwadrans. I na tych, którzy zaciskali zęby, gdy łamano im kości, szarpano za bluzy albo pluto w twarz, grożąc gorszymi rozwiązaniami, niż krzywy gwóźdź w oku. I najgorsze w tym wszystkim było to, że jeszcze sekund, jeszcze pół słowa, a Growlithe'owi rozsznurowano by usta.
Nie masz się przed nim zwierzać albo tłumaczyć, Jace. Masz go nie znosić. Co z tego, że cię uratował? Może od początku byłeś mu potrzebny jako seks zabawka, nauczyciel od tego, jak długo i jak głęboko? Pod przykrywką, niewinną mentalnością wyuczoną na pamięć, sprzedaje ci słabe, nieważne zapewnienia, że masz rację, on wcale tego nie chciał. Wierzysz mu? Wierzysz kłamcy?
Białowłosy oblizał palec, wysuwając go z ust z cichutkim cmoknięciem. Przelotnie spojrzał na twarz Nathaira, na jego skrępowanie i uciekający wzrok, który finalnie trafił na talerz. Ich relacja, jakkolwiek nie wyglądałby teraz na całkiem kumpelską (w końcu co za wrogowie żrą jak świnie w środku domu jednego z nich i gaworzą o seksie?), nadal była czysto... Wymordowany zmrużył ślepia. Czysto fałszywa. Jeszcze chwila, a wszystko to, co teraz zbudowali, zostanie rozerwane jak pajęczyna dotknięta przez rękę.
Zagubiłeś się, Jace. Ale nie musisz się martwić. Jesteś mi potrzebny. Jesteś potrzebny nam wszystkim. I tylko dlatego, tylko ze względu na to, po prostu nie musisz się obawiać. Jakkolwiek będzie ciężko, jakkolwiek boleśnie upadniesz na kolana, będziemy tuż obok. Pomożemy. Tylko nas wypuść. Wiesz, że sobie bez tego nie poradzisz, racja? Wiesz, że tylko my, tylko ja, jestem w stanie pokazać ci, komu powinieneś ufać. Ale jemu nie ufaj. Nie możesz. Wyrządził ci krzywdę. Czujesz nadal ten oszałamiający ból?
Poczuł zimno na nagiej skórze, jakby ktoś wrócił nagle z grudniowego spaceru i przyłożył rękę do jego barku, wcześniej wygrzewanego przy kominku pełnym ukropu. Chłopak poruszył niespokojnie nogą, czując, jak mięśnie napinają się i tężeją, gdy lód zszedł z z barku na ramię, na przedramię, dokładnie kreśląc krawędzie paskudnej, wystawionej na cudze spojrzenia blizny.
─ A jego?
Coś za niego szarpnęło. Sam nie wiedział. Może jedna z mar zatopiła kły przeszywając na wylot jego pierś. A może naprawdę coś go ścisnęło, a potem zaczęło wygniatać i wykręcać, zamieniając śniadanie w bulgoczącą, pragnącą się wydostać papkę, która już podeszła do jego gardła. Przez chwilę jeszcze przełykał słodko-kwaśny smak, nim nie poderwał się do pionu i nie chwycił Nathaira za wyciągnięty nadgarstek. Nie wgryzł się w niego. Jeszcze nie. Nie tak. Nie tak delikatnie i niegodnie.
Szarpnął, obracając go mocno. Nie wiedzieć kiedy wyciągnął nogę spod stołu, krzesło szurnęło po podłodze, gdy lekko się odepchnął, a potem uderzył kantem bosej stopy o kostkę anioła, sprowadzając go do siebie na kolana. Brutalnie pociągnął za suwak, rozpinając jego bluzę. Mógł się wyrywać, wiesz, Jace? Ciepłe usta dotknęły jego karku, gdy owiewał skórę charczącym powietrzem. Warczał. Wiedział. Oczywiście, że wiedział. Złapał go zaraz za koszulkę, u samego wylotu t-shirtu i pociągnął, odsłaniając gładką, miękką skórę, w którą – dopiero teraz – wgryzł się, zatapiając w nim kły równie bezproblemowo, co gdyby wsunął po rękojeść ostrze noża w rozmiękłe ciasto.
Pociągnął go bliżej siebie, zaciskając mocno szczęki na jego ciele, jakby chciał wyrwać wielki kawał mięsa z jego barku. Otoczył go ramieniem w geście tak zgubnym, że aż śmiesznym – złapał go na wysokości przedramion, przygarniając ściśle do siebie, do ciepła, paznokciami wbijając się w bok.
Shatarai przysiadła na tylnych łapach. Jej długie, czarne ucho drgało z każdym przełknięciem. Mimo słów Nathaira, nie wyglądało na to, żeby się hamował. „Dobrze, Jace” - mówiła jej mina, gdy rozciągnęła bezwargie usta w uśmiechu. „Bardzo dobrze”. Przymknął powieki, czując, jak przez gardło przelewa się gorąco cudzej krwi; jak język muska co jakiś czas ściśniętą skórę Nathaira; jak ciało pod nim reaguje na ból, świadome kradzieży, której się dopuścił.
Sam mi pozwoliłeś.
Jeszcze troszeczkę, Jace.
Shatarai zachęcała go czule, gdy wysunął do połowy kły. Kolorowe ślepia błysnęły spod powiek, gdy unosił spojrzenie na marę. Wilczyca kiwnęła i wydała z siebie zadowolony pomruk, widząc, jak ponownie zaciska szczęki, a jego gardło porusza się w takt kolejnych łyków.
Hej, chłopcze! - Shatarai skierowała ku niemu uszy. Jeszcze odrobina. Przecież ma dużo krwi, racja?
Język przesunął się po ranach na szyi, zbierając szkarłatne krople w kształcie łez. Dłoń puściła materiał jego koszulki i wsunęła się na brzuch anioła, nie pozwalając mu uciec z klatki. Mógł się szarpać, wyrywać, kopać i wrzeszczeć, ale... po co? Byli tak daleko od cudzych uszu, tak głęboko w lesie, zdecydowanie zbyt głęboko, by jego krzyk mógł kogoś przywołać. Obaj o tym wiedzieli. Growlithe szczególnie.
─ Tylko na chwilę. – Rozległo się zza Nathaira, gdy oparł czoło o jego ramię, wypuszczając powoli powietrze. Krew dudniła mu w skroniach i płonęła w całym organizmie, aż mrowiło go w każdym zakamarku ciała. ─ Nie tknąłem go. – Przełknął ślinę. ─ Ale zrobiłbym to, gdyby nie uciekł. Gdyby nie był pieprzonym tchórzem. Równie pieprzonym, co cały jego walony kodeks, cała ta chora otoczka pracoholizmu. Szczerze? Jedyne, czego mi żal, to to, że nie zniknął wcześniej. – Podniósł głowę, przesuwając miękkimi, łaskoczącymi kosmkami po szyi Nathaira. Uścisk zelżał, a dłonie spłynęły po jego biodrach, umożliwiając odsunięcie się. ─ Nie jesteś do niego w ogóle podobny, choć cię wychował. – Baczne spojrzenie padło na Shatarai, która cała najeżona wciąż mamrotała pod nosem swą mantrę. Gryź go, gryź go, gryź, gryź, gryź... gryź...
─ On chociaż umiał trzymać gębę na kłódkę.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Posty z Nathairem :v
” Żal ci, że nie wykorzystałem szansy?”
Drew niebezpiecznie drgnęła, kiedy z impetem wbił widelec w bogu ducha winne jajko, miażdżąc je i bezlitośnie ugniatając, oczami wyobraźni widząc tutaj twarz wymordowanego. Prychnął pod nosem, tym jednym gestem wyrażając więcej, niż słowami. Żal? Że niby czego? Oczywiście, że nie było mu żal. Jeszcze czego. Niedoczekanie.
– I tak bym ci się nie oddał. – odezwał się w końcu, kiedy przełknął ułamaną wcześniej kromkę chleba. – Nie jesteś w moim typie. – uniósł spojrzenie z nad talerza i wbił je w mężczyznę, taksując niemal na wylot jasnymi tęczówkami.
Trzeba powiedzieć, że był krótki moment, kiedy niemal uwierzył mu. Odnośnie jego preferencji. Ale to była sekunda, kiedy zdał sobie sprawę, jak Grow próbuje go zrobić w konia. Na jego twarzy przez jedno uderzenie serca połyskiwała satysfakcja, że nie dał się oszukać. W końcu to też jakiś wyczyn, prawda?
– Wiesz… – zaczął odkładając sztućce I odchylił się do tyłu, mając lepszy wgląd w jasnowłosego. – To moja sprawa co robię. To raz. A dwa, Boga aktualnie nigdzie nie ma, więc…. A może on sam lubi takie zabawy, hm? – uniósł jasną brew tak wysoko, że zniknęła pod postrzępioną grzywką, aż wreszcie parsknął głośnym śmiechem, jakby opowiedział co najmniej jakiś dobry kawał.
– I weź takie kity pociskaj innym, a nie mnie. Przecież wiem, że sypiasz z facetami. Ale dobrze wiedzieć, że lubisz być wiązany i torturowany na przemyślne sposoby przez swoich partnerów. – i znowu ten niezrozumiały błysk w jego oku, który mógł oznaczać tak naprawdę wiele, a jednocześnie nic. W takich sytuacjach jak te naprawdę ciężko było wejść w jego umysł i zrozumieć jego tok myślenia. A może właśnie tak było lepiej? Czasami nie warto odkrywać niektórych zakamarków cudzego umysłu.
Wydawało się, że pomimo ich napiętej relacji w kuchni panuje zaskakująco luźna atmosfera. Dlatego też nie spodziewał się ataku, jakiego dokonał na niego wymordowany. Moment, gdy ten wystrzeliło pionu jak struna, Nathair instynktownie zrobił krok w tył, jednocześnie wpadając na stół. Już odwracał się tyłem, już jego wzrok szukał drzwi, już miał podjąć się desperackiej ucieczki przed jasnowłosym, ale nim zdołał postąpić choćby jeden krok, poczuł mocny ścisk a potem szarpnięcie. Nawet nie zarejestrował za co został pochwycony. Wiedział tylko, że wpadł w pułapkę. Pułapkę, z której tak ciężko było uciec, choć z parę razy się szarpnął, warcząc na Wilczura niczym zaszczute zwierzę, którym poniekąd w tej sytuacji był, w akompaniamencie rozpinanej bluzy. Ale wszystko się zatrzymało w chwili, kiedy ciepłe usta musnęły jego skórę drapiąc ją i wywołując nagły przypływ niekontrolowanych dreszczy. Anioł zacisnął mocno dolną wargę w chwili, kiedy poczuł pierwsze wgryzienie, szarpnięcie jego skóry, a zaraz potem ten cholerny, osłabiający ból, który rozlał się po jego ciele niczym płynny ogień.
Nieświadomie zacisnął paznokcie jednej dłoni na jego przegubie, który go obejmował, pozostawiając po sobie charakterystyczne ślady w kształcie czerwonych półksiężyców, a druga dłoń odchyliła się do tyłu i musnęła jego cholernie delikatne kosmyki, aż w końcu wsunął w nie palce i zacisnął mocno.
– Cholera, Jace… – jęknął czując pieczenie pod powiekami. – … boli.
Oczywiście, że bolało. O ile picie krwi z jego nadgarstka było do wytrzymania, tak zatopienie ostrych jak brzytwy kłów w delikatnej skórze na szyi doprowadzało do obłędu. Nie spodziewał się, chociaż zezwolił. Prawda była taka, że nie określił jasno z jakiej części jego ciała wymordowany ma prawo się pożywiać. Dlatego też, mimo wszystko z cholernym wysiłkiem, odchylił nieco bardziej głowę w bok, tym samym udostępniając Wilczurowi więcej swojej skóry, niemo oferując jeszcze więcej siebie. Chociaż podskórnie wiedział, każdą swoją komórką i nerwem – że pożałuje.
Poniekąd już żałował.
A czas jakby dookoła nich nagle stanął. Nahair nie wiedział jak długo jest pozbawiany krwi, ale czuł, jak z każdym kolejnym łykiem jego ciało robi się słabsze, w głowie zaczyna się kręcić a przed oczami migają czarne plamki, kiedy uchylił nieco usta, by oddychało mu się swobodniej płytkim oddechem.
Nie wiedział kiedy Growlithe w końcu przestał, nie czuł tego. Dopiero w chwili, kiedy poczuł jak materiał przestaje być napięty i wraca na swoje miejsce zorientował się, że to już koniec. Dłoń samoistnie i instynktownie powędrowała do szyi, gdzie musnął opuszkami miejsce ugryzienia. Napiął wszystkie mięśnie, chcąc się podnieść i wycofać, ale…
”Tylko na chwilę.”
… pozostał spokojny na kolanach wymordowanego, pozwalając mu na przylgnięcie do jego pleców, samemu czerpiąc z tego korzyści w postaci ciepłego uczucia. Nie spodziewał się jednak takiego wyznania. Nie od niego. Nie czegoś takiego. Świadomość momentalnie rąbnęła go w twarz, kiedy uchylił szerzej oczy w zaskoczeniu.
– Ty… – …. go kochasz. Poruszył bezwiednie wargami, jednakże nic więcej nie powiedział. Wiedział, że w tym przypadku słowa są niepotrzebne. Oboje o tym wiedzieli. W jednej chwili, w jednej sekundzie zrozumiał go. Zrozumiał jego wściekłość wtedy u niego w domu, wszystko stało się jaśniejsze. Oboje zostali przez niego porzuceni i skrzywdzeni, ale to jeden z ich dwójki cierpiał bardziej. A kto jak kto, ale Nathair w tym momencie wiedział najlepiej co czuje osoba ze zdeptanym, zmielonym i wyplutym sercem.
Poruszył się i podniósł, ale nie odsunął. Wsunął delikatnie kolano pomiędzy uda Wilczura, żeby wygodnie oprzeć się o krzesło, przekręcił się przodem do niego po czym objął, przyciągając do siebie. Nawet, jeśli jasnowłosy zacząłby się wyrywać i krzyczeć, walczyć, to Nathair nie zamierzał odpuścić. Wsunął palce w jego włosy, a drugą dłonią przesunął po jego łopatkach, aż dotarł do karku, który pogładził delikatnie kciukiem. Nie musiał nic mówić.
Trwał tak przez chwilę, dając z siebie jak najwięcej tylko mógł, aż w końcu odchylił głowę nieco w bok i musnął delikatnie swoimi wargami jego skroń, składając lekki pocałunek. Dopiero wtedy odsunął się od niego na tyle, by móc na niego spojrzeć, ale nie zerwał z nim kontaktu fizycznego. Jeszcze nie.
– Lubisz mięso? Pewnie, że tak. Mam w schowku trochę sarniego mięsa. Przyrządzę i zrobię kotlety, dobra? Ponoć całkiem nieźle gotuję.
Nie umiesz pocieszać, prawda?
Nie, ale starał się. Był wciąż dzieckiem w obcym świecie. Uczył się życia.
Drew niebezpiecznie drgnęła, kiedy z impetem wbił widelec w bogu ducha winne jajko, miażdżąc je i bezlitośnie ugniatając, oczami wyobraźni widząc tutaj twarz wymordowanego. Prychnął pod nosem, tym jednym gestem wyrażając więcej, niż słowami. Żal? Że niby czego? Oczywiście, że nie było mu żal. Jeszcze czego. Niedoczekanie.
– I tak bym ci się nie oddał. – odezwał się w końcu, kiedy przełknął ułamaną wcześniej kromkę chleba. – Nie jesteś w moim typie. – uniósł spojrzenie z nad talerza i wbił je w mężczyznę, taksując niemal na wylot jasnymi tęczówkami.
Trzeba powiedzieć, że był krótki moment, kiedy niemal uwierzył mu. Odnośnie jego preferencji. Ale to była sekunda, kiedy zdał sobie sprawę, jak Grow próbuje go zrobić w konia. Na jego twarzy przez jedno uderzenie serca połyskiwała satysfakcja, że nie dał się oszukać. W końcu to też jakiś wyczyn, prawda?
– Wiesz… – zaczął odkładając sztućce I odchylił się do tyłu, mając lepszy wgląd w jasnowłosego. – To moja sprawa co robię. To raz. A dwa, Boga aktualnie nigdzie nie ma, więc…. A może on sam lubi takie zabawy, hm? – uniósł jasną brew tak wysoko, że zniknęła pod postrzępioną grzywką, aż wreszcie parsknął głośnym śmiechem, jakby opowiedział co najmniej jakiś dobry kawał.
– I weź takie kity pociskaj innym, a nie mnie. Przecież wiem, że sypiasz z facetami. Ale dobrze wiedzieć, że lubisz być wiązany i torturowany na przemyślne sposoby przez swoich partnerów. – i znowu ten niezrozumiały błysk w jego oku, który mógł oznaczać tak naprawdę wiele, a jednocześnie nic. W takich sytuacjach jak te naprawdę ciężko było wejść w jego umysł i zrozumieć jego tok myślenia. A może właśnie tak było lepiej? Czasami nie warto odkrywać niektórych zakamarków cudzego umysłu.
Wydawało się, że pomimo ich napiętej relacji w kuchni panuje zaskakująco luźna atmosfera. Dlatego też nie spodziewał się ataku, jakiego dokonał na niego wymordowany. Moment, gdy ten wystrzeliło pionu jak struna, Nathair instynktownie zrobił krok w tył, jednocześnie wpadając na stół. Już odwracał się tyłem, już jego wzrok szukał drzwi, już miał podjąć się desperackiej ucieczki przed jasnowłosym, ale nim zdołał postąpić choćby jeden krok, poczuł mocny ścisk a potem szarpnięcie. Nawet nie zarejestrował za co został pochwycony. Wiedział tylko, że wpadł w pułapkę. Pułapkę, z której tak ciężko było uciec, choć z parę razy się szarpnął, warcząc na Wilczura niczym zaszczute zwierzę, którym poniekąd w tej sytuacji był, w akompaniamencie rozpinanej bluzy. Ale wszystko się zatrzymało w chwili, kiedy ciepłe usta musnęły jego skórę drapiąc ją i wywołując nagły przypływ niekontrolowanych dreszczy. Anioł zacisnął mocno dolną wargę w chwili, kiedy poczuł pierwsze wgryzienie, szarpnięcie jego skóry, a zaraz potem ten cholerny, osłabiający ból, który rozlał się po jego ciele niczym płynny ogień.
Nieświadomie zacisnął paznokcie jednej dłoni na jego przegubie, który go obejmował, pozostawiając po sobie charakterystyczne ślady w kształcie czerwonych półksiężyców, a druga dłoń odchyliła się do tyłu i musnęła jego cholernie delikatne kosmyki, aż w końcu wsunął w nie palce i zacisnął mocno.
– Cholera, Jace… – jęknął czując pieczenie pod powiekami. – … boli.
Oczywiście, że bolało. O ile picie krwi z jego nadgarstka było do wytrzymania, tak zatopienie ostrych jak brzytwy kłów w delikatnej skórze na szyi doprowadzało do obłędu. Nie spodziewał się, chociaż zezwolił. Prawda była taka, że nie określił jasno z jakiej części jego ciała wymordowany ma prawo się pożywiać. Dlatego też, mimo wszystko z cholernym wysiłkiem, odchylił nieco bardziej głowę w bok, tym samym udostępniając Wilczurowi więcej swojej skóry, niemo oferując jeszcze więcej siebie. Chociaż podskórnie wiedział, każdą swoją komórką i nerwem – że pożałuje.
Poniekąd już żałował.
A czas jakby dookoła nich nagle stanął. Nahair nie wiedział jak długo jest pozbawiany krwi, ale czuł, jak z każdym kolejnym łykiem jego ciało robi się słabsze, w głowie zaczyna się kręcić a przed oczami migają czarne plamki, kiedy uchylił nieco usta, by oddychało mu się swobodniej płytkim oddechem.
Nie wiedział kiedy Growlithe w końcu przestał, nie czuł tego. Dopiero w chwili, kiedy poczuł jak materiał przestaje być napięty i wraca na swoje miejsce zorientował się, że to już koniec. Dłoń samoistnie i instynktownie powędrowała do szyi, gdzie musnął opuszkami miejsce ugryzienia. Napiął wszystkie mięśnie, chcąc się podnieść i wycofać, ale…
”Tylko na chwilę.”
… pozostał spokojny na kolanach wymordowanego, pozwalając mu na przylgnięcie do jego pleców, samemu czerpiąc z tego korzyści w postaci ciepłego uczucia. Nie spodziewał się jednak takiego wyznania. Nie od niego. Nie czegoś takiego. Świadomość momentalnie rąbnęła go w twarz, kiedy uchylił szerzej oczy w zaskoczeniu.
– Ty… – …. go kochasz. Poruszył bezwiednie wargami, jednakże nic więcej nie powiedział. Wiedział, że w tym przypadku słowa są niepotrzebne. Oboje o tym wiedzieli. W jednej chwili, w jednej sekundzie zrozumiał go. Zrozumiał jego wściekłość wtedy u niego w domu, wszystko stało się jaśniejsze. Oboje zostali przez niego porzuceni i skrzywdzeni, ale to jeden z ich dwójki cierpiał bardziej. A kto jak kto, ale Nathair w tym momencie wiedział najlepiej co czuje osoba ze zdeptanym, zmielonym i wyplutym sercem.
Poruszył się i podniósł, ale nie odsunął. Wsunął delikatnie kolano pomiędzy uda Wilczura, żeby wygodnie oprzeć się o krzesło, przekręcił się przodem do niego po czym objął, przyciągając do siebie. Nawet, jeśli jasnowłosy zacząłby się wyrywać i krzyczeć, walczyć, to Nathair nie zamierzał odpuścić. Wsunął palce w jego włosy, a drugą dłonią przesunął po jego łopatkach, aż dotarł do karku, który pogładził delikatnie kciukiem. Nie musiał nic mówić.
Trwał tak przez chwilę, dając z siebie jak najwięcej tylko mógł, aż w końcu odchylił głowę nieco w bok i musnął delikatnie swoimi wargami jego skroń, składając lekki pocałunek. Dopiero wtedy odsunął się od niego na tyle, by móc na niego spojrzeć, ale nie zerwał z nim kontaktu fizycznego. Jeszcze nie.
– Lubisz mięso? Pewnie, że tak. Mam w schowku trochę sarniego mięsa. Przyrządzę i zrobię kotlety, dobra? Ponoć całkiem nieźle gotuję.
Nie umiesz pocieszać, prawda?
Nie, ale starał się. Był wciąż dzieckiem w obcym świecie. Uczył się życia.
Misha- Świeża krew
Re: Posty z Nathairem :v
─ Czyżby? ─ Przewrócił oczami. ─ A ja sądzę, że nikt nie jest w twoim typie, aniele. ─ Skubnął kolejny kęs szynki i wzruszył lekko barkami, odchylając się na oparcie. ─ Nie jesteś z tych, co to patrzą na wygląd, płeć i inne pierdoły. Nie obchodzi cię, czy dostaniesz w dupę, czy będziesz musiał się zająć słodką dziewczyną. Zakochałeś się nie dlatego, że Ryan wygląda, jak wygląda, nie po to, by przekwalifikować się na geja, choć twój Papcio na pewno aż zakrył się nogami... o ile Bóg może mieć nogi... a już na pewno nie urzekł cię w nim charakter. To musiało być coś głębszego, ale czymkolwiek to było, nie miało nic wspólnego z obranym wcześniej typem. W bajki już nie wierzę, Nathie.
Ale wierzył w ironię.
Wierzył, że świat stworzony jest z dwóch równoważących się sił. Jeśli ktoś komuś wyrządził krzywdę, to tylko po to, by inny człowiek zyskał niepowtarzalną, szczęśliwą chwilę, pełną śmiechu i zapachu ciepła. Jeśli gdzieś, w jakimś odległym zakamarku Ziemi, ktoś złamał sobie rękę, po drugiej stronie globu ktoś właśnie przeżył wypadek samochodowy – w dodatku wychodząc z niego z ledwie małym zadrapaniem na wierzchu dłoni. W końcu wszystko musi się wyrównać, racja?
Growlithe nie miał zamiaru go puszczać, nawet jeśli musiałby połamać dzieciakowi wszystkie kości i raz jeszcze zakneblować mu usta. Dopiero po czasie, gdy wzdłuż piersi chłopaka spłynęła krew, Wilczur poluzował uścisk. To było głupie. Naiwne.
Jeśli ktoś zapytałby go o to, czy go kochał, z miejsca by się roześmiał. Z żalu, bo tak właśnie było.
Nie potrafił dokładnie określić czasu, kiedy poczuł się jak w klatce, ani tym bardziej zrozumieć, dlaczego się w niej znalazł. Pewnego razu po prostu uniósł głowę i otworzył oczy, przed którymi wyrysowały się szare, niemożliwe do zmiażdżenia kraty. Zaciśnięte na nich dłonie były skrępowane, w gardle mu zasychało, a serce waliło jak młotem – sam nie był w stanie określić, czy z zaskoczenia, czy jednak przez to, co ujrzał przed sobą. Srebrny kluczyk błyszczał na obręczy przymocowanej do paska spodni strażnika. A gdy tylko podnieść wzrok wyżej, wzdłuż szczupłej sylwetki, przygarbionym ramionom i smukłej szyi, natrafiało się na przyprószoną śnieżnymi kosmykami głowę. Usta zamknięte, bez żadnego wyrazu, oczy błyszczące, ale nie od zainteresowania.
Nikt ci nie kazał tam włazić, Jace.
Usta drgnęły.
Wiedział. Samo wyszło.
Po prostu lubił na niego patrzeć, przysypiać przy nudnych wieczorach z policzkiem na jego ramieniu, słuchać szorstkiego tonu wypełnionego reprymend. Źle, Jace. Znów źle. Mówiłeś, że już tak nie zrobisz.
Teraz, gdy go wspominał, czuł się dokładnie tak samo. W dłoniach trzymał jego wychowanka, ale Nathair nie był do niego w ogóle podobny. Wrzeszczał, śmiał się...
Dotykał, nie brzydził. To chciałeś dodać, racja?
Growlithe spuścił wzrok, czując się jak dzieciak, któremu dano reprymendę. Na tyle solidną, że poczuł skruchę. Wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy, bo choć bez zająknięcia przyznawał się przed samym sobą do tego uczucia, nie traktował go jak brzemienia. A jednak zasypiał i budził się z myślą, że znów go nie zobaczy, znów odwiedzi starą chatę, w której jeszcze kilka miesięcy wstecz rozlegało się kasłanie, teraz opuszczoną, wysprzątaną z zapachu, hałasów, ale napełnioną mdłymi, rozwiewającymi się jak para wspomnieniami. Dopiero teraz, krok za krokiem, głaz po głazie, cała świadomość zwalała mu się na głowę, przypominając czasy, w których nie wykorzystał swojej szansy, w których potrafił powiedzieć mu prosto w twarz, jak go nienawidzi.
To ty kazałeś mu odejść, Jace.
Palce drgnęły, ale nie zwinęły się w pięści. Przyglądał się kantowi stołu, choć przed oczami malowała mu się inna sceneria.
Nie wiedziałem, że to zrobi.
Kyuuri uśmiechnął się żałośnie, a Grow skrzywił na przerwanie ciszy.
─ Ty...
Obrócił głowę w jego stronę ─ Niepra... – i natrafił ustami na miękki materiał koszulki, milknąc, jakby ktoś znienacka wyłączył przycisk. Powieki drgnęły w zaskoczeniu, a w oczach pojawiło się niezrozumienie, gdy ramiona anioła zacisnęły się na szyi. Nie rozumiał. W pierwszym odruchu oparł dłonie o jego biodra, naciskając na nie na tyle mocno, by odsunąć od siebie stróża. Ale trwało to tak złudną chwilę, że gdy Heather wzmocnił uścisk, palce Growlithe'a poluzowały się, a on sam przymknął oczy, nabierając powoli wdechu.
Pachniał truskawkami. I lasem.
Zupełnie inaczej. Zupełnie nie tak, jak powinien.
Growlithe trwał przez chwilę w stuporze, aż w końcu napiął mięśnie i spróbował odchylić głowę, wyrwać się z duszącego go uścisku, odsunąć od ciała, przez które serce zamiast walić młotem, zamierało na dłużące się sekundy.
To nie to samo. Puść go.
Zamrugał zniechęcony, czując, jak cała bariera powoli zaczyna się rozklejać, a pod powiekami zbiera się ciepło. Nie zamierzał sobie na to pozwolić. Dotknął palcami jego ramion i odsunął od siebie, ale w tym samym momencie Nathair sam postanowił dać mu przestrzeń, a jego kolejne słowa sprawiły, że wymordowany wydał z siebie coś pomiędzy charknięciem, a stęknięciem.
Nie tylko nie skorzystał z propozycji, ale bez słowa dźwignął się na nogi i wyszedł, przegryzając wszystkie słowa, które miał ochotę wypowiedzieć, a które były równie bluźniercze, co prawdziwe.
|| zt + Nathair
Ale wierzył w ironię.
Wierzył, że świat stworzony jest z dwóch równoważących się sił. Jeśli ktoś komuś wyrządził krzywdę, to tylko po to, by inny człowiek zyskał niepowtarzalną, szczęśliwą chwilę, pełną śmiechu i zapachu ciepła. Jeśli gdzieś, w jakimś odległym zakamarku Ziemi, ktoś złamał sobie rękę, po drugiej stronie globu ktoś właśnie przeżył wypadek samochodowy – w dodatku wychodząc z niego z ledwie małym zadrapaniem na wierzchu dłoni. W końcu wszystko musi się wyrównać, racja?
Growlithe nie miał zamiaru go puszczać, nawet jeśli musiałby połamać dzieciakowi wszystkie kości i raz jeszcze zakneblować mu usta. Dopiero po czasie, gdy wzdłuż piersi chłopaka spłynęła krew, Wilczur poluzował uścisk. To było głupie. Naiwne.
Jeśli ktoś zapytałby go o to, czy go kochał, z miejsca by się roześmiał. Z żalu, bo tak właśnie było.
Nie potrafił dokładnie określić czasu, kiedy poczuł się jak w klatce, ani tym bardziej zrozumieć, dlaczego się w niej znalazł. Pewnego razu po prostu uniósł głowę i otworzył oczy, przed którymi wyrysowały się szare, niemożliwe do zmiażdżenia kraty. Zaciśnięte na nich dłonie były skrępowane, w gardle mu zasychało, a serce waliło jak młotem – sam nie był w stanie określić, czy z zaskoczenia, czy jednak przez to, co ujrzał przed sobą. Srebrny kluczyk błyszczał na obręczy przymocowanej do paska spodni strażnika. A gdy tylko podnieść wzrok wyżej, wzdłuż szczupłej sylwetki, przygarbionym ramionom i smukłej szyi, natrafiało się na przyprószoną śnieżnymi kosmykami głowę. Usta zamknięte, bez żadnego wyrazu, oczy błyszczące, ale nie od zainteresowania.
Nikt ci nie kazał tam włazić, Jace.
Usta drgnęły.
Wiedział. Samo wyszło.
Po prostu lubił na niego patrzeć, przysypiać przy nudnych wieczorach z policzkiem na jego ramieniu, słuchać szorstkiego tonu wypełnionego reprymend. Źle, Jace. Znów źle. Mówiłeś, że już tak nie zrobisz.
Teraz, gdy go wspominał, czuł się dokładnie tak samo. W dłoniach trzymał jego wychowanka, ale Nathair nie był do niego w ogóle podobny. Wrzeszczał, śmiał się...
Dotykał, nie brzydził. To chciałeś dodać, racja?
Growlithe spuścił wzrok, czując się jak dzieciak, któremu dano reprymendę. Na tyle solidną, że poczuł skruchę. Wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy, bo choć bez zająknięcia przyznawał się przed samym sobą do tego uczucia, nie traktował go jak brzemienia. A jednak zasypiał i budził się z myślą, że znów go nie zobaczy, znów odwiedzi starą chatę, w której jeszcze kilka miesięcy wstecz rozlegało się kasłanie, teraz opuszczoną, wysprzątaną z zapachu, hałasów, ale napełnioną mdłymi, rozwiewającymi się jak para wspomnieniami. Dopiero teraz, krok za krokiem, głaz po głazie, cała świadomość zwalała mu się na głowę, przypominając czasy, w których nie wykorzystał swojej szansy, w których potrafił powiedzieć mu prosto w twarz, jak go nienawidzi.
To ty kazałeś mu odejść, Jace.
Palce drgnęły, ale nie zwinęły się w pięści. Przyglądał się kantowi stołu, choć przed oczami malowała mu się inna sceneria.
Nie wiedziałem, że to zrobi.
Kyuuri uśmiechnął się żałośnie, a Grow skrzywił na przerwanie ciszy.
─ Ty...
Obrócił głowę w jego stronę ─ Niepra... – i natrafił ustami na miękki materiał koszulki, milknąc, jakby ktoś znienacka wyłączył przycisk. Powieki drgnęły w zaskoczeniu, a w oczach pojawiło się niezrozumienie, gdy ramiona anioła zacisnęły się na szyi. Nie rozumiał. W pierwszym odruchu oparł dłonie o jego biodra, naciskając na nie na tyle mocno, by odsunąć od siebie stróża. Ale trwało to tak złudną chwilę, że gdy Heather wzmocnił uścisk, palce Growlithe'a poluzowały się, a on sam przymknął oczy, nabierając powoli wdechu.
Pachniał truskawkami. I lasem.
Zupełnie inaczej. Zupełnie nie tak, jak powinien.
Growlithe trwał przez chwilę w stuporze, aż w końcu napiął mięśnie i spróbował odchylić głowę, wyrwać się z duszącego go uścisku, odsunąć od ciała, przez które serce zamiast walić młotem, zamierało na dłużące się sekundy.
To nie to samo. Puść go.
Zamrugał zniechęcony, czując, jak cała bariera powoli zaczyna się rozklejać, a pod powiekami zbiera się ciepło. Nie zamierzał sobie na to pozwolić. Dotknął palcami jego ramion i odsunął od siebie, ale w tym samym momencie Nathair sam postanowił dać mu przestrzeń, a jego kolejne słowa sprawiły, że wymordowany wydał z siebie coś pomiędzy charknięciem, a stęknięciem.
Nie tylko nie skorzystał z propozycji, ale bez słowa dźwignął się na nogi i wyszedł, przegryzając wszystkie słowa, które miał ochotę wypowiedzieć, a które były równie bluźniercze, co prawdziwe.
|| zt + Nathair
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Posty z Nathairem :v
W geście, którym obdarzył wymordowanego, nie było ani krzty fałszywości. Ani też nie zastanowił się nad tym, co robi. Po prostu działał. Robił to, co jego instynkt aktualnie mu podpowiadał. Jasne, wielokrotnie się na tym przejechał i ponosił srogie konsekwencje swoich nieprzemyślanych czynów czy też wypowiedzianych słów. Ale taki już był. Najpierw działał, a dopiero potem myślał.
Wyczuwszy, że wymordowany go odpycha, nie odsunął się, jak nakazywałby rozsądek, tylko przylgnął do niego jeszcze mocniej. Sam nie wiedział co chce przez to przekazać. Zrozumienie? Prawda była taka, że nie do końca rozumiał. Współczucie? Litość? Chciał dodać otuchy? Nie. To było zupełnie co innego. Nabrał więcej powietrza w płuca, wdychając jego bliskość i zapach, otulając się mgłą ciepła, jaka biła od jasnowłosego. W końcu powoli go puścił, choć palce ostatni raz przemknęły po miękkich kosmykach, żegnając się z nimi niczym rozdzieleni kochankowie. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, otwierał już nawet usta ale… nie zdążył. Zaskoczony zamrugał parokrotnie, nim został wyminięty i w ostateczności opuszczony w kuchni. I być może stałby dalej jak ten ostatni słup soli, gdyby nie uświadomił sobie parę niewypowiedzianych kwestii. Odwrócił się na pięcie i ruszył pędem, prawie wpadając na uchylone drzwi, w ślad za Growlithe’m, nie zamierzając dopuścić, żeby opuścił jego dom. Nie w takim stanie.
W ostatniej chwili wyprzedził wymordowanego i rozciągając obie ręce w poziomie, zacisnął palce na framugach, stając się przeszkodą na linii Grow a drzwi.
– Ani kroku dalej! – wyrzucił z siebie próbując ustabilizować rozszalały oddech. – Wciąż jesteś w opłakanym stanie. Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim wypuszczę cię, rzucając na żer tym padalcom, co tylko czyhają, żeby się do ciebie dobrać, hę? – prychnął i przełknął ślinę, chcąc nawilżyć zdrapane gardło.
– Zostajesz. Chociaż jeszcze ta jedna noc. No już, w tył obrót. – i nawet nie dając mu możliwości jakiegokolwiek protestu, naparł obiema rękoma na jego ciało i zaczął popychać do tyłu, gotowy walczyć do samego końca, niczym Rejtan zrywający swoje ubranie.
– Zostaniesz… u… mnie…. i…. już. – wystękał siłując się z jego szczupłym ciałem, prowadząc wprost do salonu. Salonu, gdzie bez jakichkolwiek ceregieli pchnął go na kanapę, żeby klapnął swoim dupskiem a następnie podparł się dłońmi o drobne biodra i spojrzał na niego z góry, marszcząc przy tym lekko nos.
– I chciałeś wyjść… TAK? Toż to będziesz straszył anielskie społeczeństwo. Nie świeć tyłkiem jak księżyc w pełni. Ubierz coś na siebie. Ja wychodzę i wrócę niebawem. Muszę coś załatwić. A ty… czuj się jak u siebie w domu. No, prawie. Nie śmieć mi tutaj. Zajmij się sobą…. W normalny sposób. – zaczął mruczeć, bardziej mamrotać pod nosem, z każdą kolejną chwilą czując coraz bardziej niepewność z pozostawienia go samego w domu.
– Tylko nie wychodź. Jak wrócę.. Zresztą nieważne. A… jeszcze jedno. – momentalnie jego twarz zrobiła się koloru buraczanego, a on sam spuścił wzrok pełen wstydu, zaskoczenia i irytacji. Pełna plejada wszelakich emocji.
– Ja… ja go nie kocham, jasne? No. Lubię… no. Trochę bardzo, ale tylko lubię! Ja kochać jego? Pffff. Jestem jego stróżem i dlatego się o niego martwię. – pokiwał głową, jakby samego siebie chciał jakoś przekonać. – Skąd ci przyszło to do głowy? To przecie absurdalne. Taki stary a taki głupi, no. – mlasnął cicho i powiódł spojrzeniem po suficie. – Tak więc… no. Bez takich mi tutaj. Dobra. Siedź, odpoczywaj a ja idę. Postaram się wrócić jak najszybciej. A, nakarm Shuyę za godzinę, bo zacznie Ci skrzeczeć i dziobać. To lecę! – krzyknął wybiegając z salonu. Ale nim w ogóle wyszedł z domu, biegał z parę razy tam i nazad, ubierając się w locie, mamrocząc pod nosem, że o czymś zapomniał oraz psiocząc na pogodę. Wreszcie huk zamykanych drzwi zwiastował spokój na jakiś czas.
- Ratujesz mi życie. – mruknął Euzebiusz, podstarzały anioł, który widział już niejedno w swym życiu. Przesunął palcem po nienagannie zaczesanych włosach i spojrzał na działający generator.
- Bez tego wszystkie zapasy na zimę szlag trafiłby. A przecież nie tylko naszych braci i siostry mamy do wykarmienia. – dodał i westchnął ciężko, jakby cały trud tego świata właśnie spoczął na jego wątłych ramionach. Nathair skinął jedynie głową, nie siląc się na zbędne pogaduszki. Spieszyło mu się, i to cholernie, myślami cały czas będąc w domu. To nie tak, że nie ufał Growowi, bo… nie ufał mu. Ale nie wiedział, czy jasnowłosy koniec końców zostanie w jego domu. Inaczej Zastęp od razu go pochwyci a z nimi to nigdy nic niewiadomo.
- … mordowanego.
– Co? – Nathair zadarł głowę I spojrzał na Euzebiusza, który od paru chwil próbował dobić się swoim głosem do umysłu drugiego anioła.
- Pytałem… – ponownie westchnął – Czy to prawda, że trzymasz w domu wymordowanego?
– No tak. – wzruszył ramionami kierując się w stronę wyjścia. Euzebiusz cmoknął cicho pod nosem.
- To zwierzęta.
– Inteligentne.
- Wyjątki. Ogólnie to zwierzęta. Niebezpieczne. Nie boisz się-
– Zejdź z niego, co? W ogóle go nie znasz a już oceniasz. – warknął chłopak przyspieszając, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce i Euzebiusza, który uniósł ręce w obronnym geście.
- Ja tylko wyrażam swoje zdanie…
– Pamiętaj o wyłączeniu go przy burzy, bo znowu siądzie. – rzucił na odchodne chłopak, nawet nie racząc anioła swoim spojrzeniem.
Nie było go może z dwie godziny. Wróciłby o wiele szybciej, gdyby nie trudności w postaci pogody. Wiało i lało, a na domiar złego w oddali zaczęło grzmieć. Kiedy w końcu wszedł do domu, był cały przemoczony, a każdy kolejny krok przypominał poruszanie się po bagnie, kiedy w z trampek wylewała się woda, pozostawiając po sobie mokre ślady. Jeszcze w przedpokoju zrzucił z siebie ciężką od wody bluzę i zawiesił ją na poręczy schodów. Następnie „stracił” pierwszego buta, potem kolejnego… w efekcie końcowym zostając w samej bieliźnie i przylegającym do jego ciała podkoszulku.
– Jace…? – zapytał cicho wsuwając głowę do salonu, by sprawdzić co porabia jego… “gość”. Wzrok anioła od razu utkwił w leżącej sylwetce. Przez moment przyglądał mu się uważnie, w końcu nabierając w sobie na tyle odwagi, by wejść do środka. Pokonał dzielące ich metry w szybkim tempie, po czym przykucnął nad drzemiącym… albo i śpiącym wymordowanym.
– Hmm.. – mruknął cicho sam do siebie, przyglądając się wyjątkowo spokojne, przyprószonej piegami twarzy. Uniósł dłoń i przesunął nią delikatnie po bliźnie na gardle Growa. Kąciki ust anioła poruszyły się niemo i tylko on jeden jedyny wiedział, co jego wargi wypowiedziały. W końcu podniósł się, czując drżenie na całym ciele z zimna i sięgnął po koc, który najwyraźniej zsunął się z jasnowłosego. Ale zamiast owinąć siebie samego, przykrył nim szczelnie wymordowanego.
– Dobra. – mruknął, wybiegając z salonu, kierując się do swojego pokoju na piętrze, gdzie doprowadził siebie d jakiegokolwiek użytku, wycierając się I zakładając ciepłe I wygodne ubrania. Przynajmniej dupa już mu nie zmarznie.
Nie chcąc zbudzić Growa, od razu udał się do kuchni i spojrzał po blacie.
– Dobra. – powtórzył podwijając rękawy, sięgając po marchewkę.
– Zrobię mu taki obiad, że będzie wspominał go przez najbliższe tygodnie. – wyciągnął nóż i zaczął szatkować warzywa. Plan był prosty. Pożywna zupa na bazie królika oraz sarnina z kartoflami plus dodatki. Nathair był dobry w kuchni. Pod tym względem pewność siebie mu dopisywała. Nucąc cicho pod nosem dał się porwać robocie, a już po niecałej godzinie w całym domu unosił się przyjemny zapach pieczonego mięsa…
Wyczuwszy, że wymordowany go odpycha, nie odsunął się, jak nakazywałby rozsądek, tylko przylgnął do niego jeszcze mocniej. Sam nie wiedział co chce przez to przekazać. Zrozumienie? Prawda była taka, że nie do końca rozumiał. Współczucie? Litość? Chciał dodać otuchy? Nie. To było zupełnie co innego. Nabrał więcej powietrza w płuca, wdychając jego bliskość i zapach, otulając się mgłą ciepła, jaka biła od jasnowłosego. W końcu powoli go puścił, choć palce ostatni raz przemknęły po miękkich kosmykach, żegnając się z nimi niczym rozdzieleni kochankowie. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, otwierał już nawet usta ale… nie zdążył. Zaskoczony zamrugał parokrotnie, nim został wyminięty i w ostateczności opuszczony w kuchni. I być może stałby dalej jak ten ostatni słup soli, gdyby nie uświadomił sobie parę niewypowiedzianych kwestii. Odwrócił się na pięcie i ruszył pędem, prawie wpadając na uchylone drzwi, w ślad za Growlithe’m, nie zamierzając dopuścić, żeby opuścił jego dom. Nie w takim stanie.
W ostatniej chwili wyprzedził wymordowanego i rozciągając obie ręce w poziomie, zacisnął palce na framugach, stając się przeszkodą na linii Grow a drzwi.
– Ani kroku dalej! – wyrzucił z siebie próbując ustabilizować rozszalały oddech. – Wciąż jesteś w opłakanym stanie. Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim wypuszczę cię, rzucając na żer tym padalcom, co tylko czyhają, żeby się do ciebie dobrać, hę? – prychnął i przełknął ślinę, chcąc nawilżyć zdrapane gardło.
– Zostajesz. Chociaż jeszcze ta jedna noc. No już, w tył obrót. – i nawet nie dając mu możliwości jakiegokolwiek protestu, naparł obiema rękoma na jego ciało i zaczął popychać do tyłu, gotowy walczyć do samego końca, niczym Rejtan zrywający swoje ubranie.
– Zostaniesz… u… mnie…. i…. już. – wystękał siłując się z jego szczupłym ciałem, prowadząc wprost do salonu. Salonu, gdzie bez jakichkolwiek ceregieli pchnął go na kanapę, żeby klapnął swoim dupskiem a następnie podparł się dłońmi o drobne biodra i spojrzał na niego z góry, marszcząc przy tym lekko nos.
– I chciałeś wyjść… TAK? Toż to będziesz straszył anielskie społeczeństwo. Nie świeć tyłkiem jak księżyc w pełni. Ubierz coś na siebie. Ja wychodzę i wrócę niebawem. Muszę coś załatwić. A ty… czuj się jak u siebie w domu. No, prawie. Nie śmieć mi tutaj. Zajmij się sobą…. W normalny sposób. – zaczął mruczeć, bardziej mamrotać pod nosem, z każdą kolejną chwilą czując coraz bardziej niepewność z pozostawienia go samego w domu.
– Tylko nie wychodź. Jak wrócę.. Zresztą nieważne. A… jeszcze jedno. – momentalnie jego twarz zrobiła się koloru buraczanego, a on sam spuścił wzrok pełen wstydu, zaskoczenia i irytacji. Pełna plejada wszelakich emocji.
– Ja… ja go nie kocham, jasne? No. Lubię… no. Trochę bardzo, ale tylko lubię! Ja kochać jego? Pffff. Jestem jego stróżem i dlatego się o niego martwię. – pokiwał głową, jakby samego siebie chciał jakoś przekonać. – Skąd ci przyszło to do głowy? To przecie absurdalne. Taki stary a taki głupi, no. – mlasnął cicho i powiódł spojrzeniem po suficie. – Tak więc… no. Bez takich mi tutaj. Dobra. Siedź, odpoczywaj a ja idę. Postaram się wrócić jak najszybciej. A, nakarm Shuyę za godzinę, bo zacznie Ci skrzeczeć i dziobać. To lecę! – krzyknął wybiegając z salonu. Ale nim w ogóle wyszedł z domu, biegał z parę razy tam i nazad, ubierając się w locie, mamrocząc pod nosem, że o czymś zapomniał oraz psiocząc na pogodę. Wreszcie huk zamykanych drzwi zwiastował spokój na jakiś czas.
[ * * * ]
- Ratujesz mi życie. – mruknął Euzebiusz, podstarzały anioł, który widział już niejedno w swym życiu. Przesunął palcem po nienagannie zaczesanych włosach i spojrzał na działający generator.
- Bez tego wszystkie zapasy na zimę szlag trafiłby. A przecież nie tylko naszych braci i siostry mamy do wykarmienia. – dodał i westchnął ciężko, jakby cały trud tego świata właśnie spoczął na jego wątłych ramionach. Nathair skinął jedynie głową, nie siląc się na zbędne pogaduszki. Spieszyło mu się, i to cholernie, myślami cały czas będąc w domu. To nie tak, że nie ufał Growowi, bo… nie ufał mu. Ale nie wiedział, czy jasnowłosy koniec końców zostanie w jego domu. Inaczej Zastęp od razu go pochwyci a z nimi to nigdy nic niewiadomo.
- … mordowanego.
– Co? – Nathair zadarł głowę I spojrzał na Euzebiusza, który od paru chwil próbował dobić się swoim głosem do umysłu drugiego anioła.
- Pytałem… – ponownie westchnął – Czy to prawda, że trzymasz w domu wymordowanego?
– No tak. – wzruszył ramionami kierując się w stronę wyjścia. Euzebiusz cmoknął cicho pod nosem.
- To zwierzęta.
– Inteligentne.
- Wyjątki. Ogólnie to zwierzęta. Niebezpieczne. Nie boisz się-
– Zejdź z niego, co? W ogóle go nie znasz a już oceniasz. – warknął chłopak przyspieszając, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce i Euzebiusza, który uniósł ręce w obronnym geście.
- Ja tylko wyrażam swoje zdanie…
– Pamiętaj o wyłączeniu go przy burzy, bo znowu siądzie. – rzucił na odchodne chłopak, nawet nie racząc anioła swoim spojrzeniem.
[ * * * ]
Nie było go może z dwie godziny. Wróciłby o wiele szybciej, gdyby nie trudności w postaci pogody. Wiało i lało, a na domiar złego w oddali zaczęło grzmieć. Kiedy w końcu wszedł do domu, był cały przemoczony, a każdy kolejny krok przypominał poruszanie się po bagnie, kiedy w z trampek wylewała się woda, pozostawiając po sobie mokre ślady. Jeszcze w przedpokoju zrzucił z siebie ciężką od wody bluzę i zawiesił ją na poręczy schodów. Następnie „stracił” pierwszego buta, potem kolejnego… w efekcie końcowym zostając w samej bieliźnie i przylegającym do jego ciała podkoszulku.
– Jace…? – zapytał cicho wsuwając głowę do salonu, by sprawdzić co porabia jego… “gość”. Wzrok anioła od razu utkwił w leżącej sylwetce. Przez moment przyglądał mu się uważnie, w końcu nabierając w sobie na tyle odwagi, by wejść do środka. Pokonał dzielące ich metry w szybkim tempie, po czym przykucnął nad drzemiącym… albo i śpiącym wymordowanym.
– Hmm.. – mruknął cicho sam do siebie, przyglądając się wyjątkowo spokojne, przyprószonej piegami twarzy. Uniósł dłoń i przesunął nią delikatnie po bliźnie na gardle Growa. Kąciki ust anioła poruszyły się niemo i tylko on jeden jedyny wiedział, co jego wargi wypowiedziały. W końcu podniósł się, czując drżenie na całym ciele z zimna i sięgnął po koc, który najwyraźniej zsunął się z jasnowłosego. Ale zamiast owinąć siebie samego, przykrył nim szczelnie wymordowanego.
– Dobra. – mruknął, wybiegając z salonu, kierując się do swojego pokoju na piętrze, gdzie doprowadził siebie d jakiegokolwiek użytku, wycierając się I zakładając ciepłe I wygodne ubrania. Przynajmniej dupa już mu nie zmarznie.
Nie chcąc zbudzić Growa, od razu udał się do kuchni i spojrzał po blacie.
– Dobra. – powtórzył podwijając rękawy, sięgając po marchewkę.
– Zrobię mu taki obiad, że będzie wspominał go przez najbliższe tygodnie. – wyciągnął nóż i zaczął szatkować warzywa. Plan był prosty. Pożywna zupa na bazie królika oraz sarnina z kartoflami plus dodatki. Nathair był dobry w kuchni. Pod tym względem pewność siebie mu dopisywała. Nucąc cicho pod nosem dał się porwać robocie, a już po niecałej godzinie w całym domu unosił się przyjemny zapach pieczonego mięsa…
Misha- Świeża krew
Re: Posty z Nathairem :v
─ Ani kroku dalej!
─ Zjeżdżaj ─ warknął, odpychając go na bok. Miał zamiar się stąd wydostać, choćby zmuszono go do wyważenia drzwi. Nie oszukujmy się – w obecnym stanie drzwi by wygrały. Ta myśl nie docierała jednak do Growlithe'a, który ignorując paplaninę towarzysza, przechodził kolejne kroki ku wyjściu, puszczając wszelkie komentarze mimo uszu. Zdeterminowany, zirytowany i wydrążony z wszystkiego, czym wcześniej był wypchany. Plątanina myśli atakowała go z każdą kolejną sekundą i zdał sobie sprawę, że dusi się w tym domu. Był dzikim zwierzęciem, wmawiał sobie, że potrzebuje świeżego powietrza, które Nathair mu odbierał z dziecięcą łatwością. Wystarczyło parę chwil, by z ust wymsknęły się tłumione latami słowa.
Wygadałeś się, co? - Jedna z mar szła obok niego od dłuższego czasu. Czuł jej chłód, ale zobaczył dopiero teraz ten smukły, wyrzeźbiony kształt. Shiva. Palce Growlithe'a musnęły ledwie klamkę, nim poczuł na swoim brzuchu opór. Spojrzał w dół, mrużąc nagle oczy. Dopiero dostrzegł przed sobą Nathaira, który wciąż gadał (i gadał, i gadał...), tym razem napierając na niego i skutecznie odsuwając od drzwi. Bosa stopa przemknęła do tyłu, mięśnie napięły się jeszcze bardziej chcąc mu się przeciwstawić, ale im dalej, tym bardziej zmęczony był.
W końcu uległ z myślą, że dzieciak i tak szybko straci rezon, a jemu uda się wymknąć z tego domu wariatów, nim skończy swój monolog. Odpuścił i dał się zaprowadzić do salonu. Nie dał się co prawda usadzić na kanapie, ale pohamował skrzywienie na wzmiankę o wyjściu.
Świetnie, przemknęło mu przez myśl, nawet nie świadom, że mu grożono.
─ … ja kochać jego? PFFF.
Przewrócił oczami. Nie spierał się, w końcu to nie jego interes, jak mocno Nathair jest zaślepiony. Zakładał zresztą, że to kwestia braku doświadczenia, które przekładało się na tę chorą krótkowzroczność. Może nie była to miłość do końca jego anielskich dni, ale młodzieńcze zauroczenie? Na pewno. Tutaj Growlithe był w stanie dać sobie uciąć rękę, gdyby się mylił.
I tak jest rozwalona – syknęła Shiva, stale wpatrzona w Nathaira. Wróciła do salonu dopiero, gdy w budynku rozległ się trzask drzwi. Czysto, Jace. Wyszedł. Możemy zwiewać – wymamrotała z nisko zwieszonym łbem. Jednak gdy go podniosła, białowłosego już nie było. Syknęła przez ostre kły.
---------------------------------
Tu jesteś! - warknęła Shiva, jeżąc swoją lodowato zimną sierść na karku. Co ty tu robisz, do cholery?
Growlithe kucał przed jednym z kartonów, pochylony nad czymś w takim skupieniu, że słowa Shivy nawet do niego nie dotarły. Wilczyca stała jeszcze moment w pokoju Nathaira, ale gdy właściciel nie poruszył się nawet o milimetr, ruszyła ku niemu rozdrażniona, jakby banda chuliganów szczuła ją kijem. Zatrzymała się tuż obok, ale gdy to zrobiła, żadne słowa nie mąciły już jej umysłu. Przyglądała się w milczeniu trzymanemu przez poranione palce staremu zdjęciu. Uszy poruszyły się, gdy wargi wymordowanego powoli się rozlepiły, a spomiędzy nich śmignęło powietrze.
Nathaniel? - zapytała, zerkając na niego kątem oka. Uniosła trochę wyżej pysk, by lepiej zlustrować fotografię. A to?
─ Ourell.
Odchrząknął, dopiero zdając sobie sprawę, że powiedział to na głos.
Dziwnie wygląda – skomentowała bez ogródek, nieprzejęta, że mogłaby tym kogoś urazić. Wypucowany. A to kto?
Growlithe spojrzał na kobietę, trzymającą w ramionach małe dziecko. Przez chwilę wpatrywał się w jasnoróżowe tęczówki, niepodobne do żadnych innych. Pewnie matka. Shiva na to stwierdzenie pokiwała łbem.
A obok ojciec? - dorzuciła warkliwie, przylegając pyskiem do ramienia właściciela. Zimno od razu rozlało się po jego ciele. Szarpnął dłonią i wcisnął zdjęcie z powrotem do kartonu.
Nie wróci.
Wiem.
---------------------------------
Nim Nathair zdążył wypowiedzieć „dobra”, powieki Growlithe'a były już otwarte. Przyglądał się tylko rozdrażniony, jak dzieciak wybiega z salonu, a potem z rozmachu zrzucił z siebie koc, który już wcześniej skopał. Nie potrzebował litości, ani opieki od tego małego gnojka. Im dłużej tu przesiadywał, tym bardziej czuł do niego niechęć. Niepoprawny, zachwiany, wiecznie niezadecydowany – cały Nathair.
Grow wstał szybko i skocznie, rzucił wcześniej czytaną przez siebie książkę na bok i ruszył po niewidzialnych śladach za Nathairem, nieświadomie stawiając stopy tam, gdzie niedawno stawił je anioł. Płynnym, kocim ruchem przemknął po drewnianych deskach, mimo ciężaru nie wydobywając żadnego skrzypu.
Zaskakujące, jak przez godzinę ktoś może być niewidoczny. Wymordowany oparł się jakiś czas temu o framugę drzwi i przyglądał uwijającemu w kuchni dzieciakowi, biegając za nim bacznym spojrzeniem. Tu szatkowanie warzyw, tu doprawianie mięsa, tu zamieszanie zupy, zmniejszenie ognia, podwyższenie, obranie kolejnego warzywa... Aż w końcu palce Nathaira ostatni raz chwyciły za pokrętło kuchenki, a jednocześnie rozległo się ciche stęknięcie deski w podłodze. Ciepły zapach unosił się niewidzialną, lekką mgłą w pomieszczeniu (a i pewnie w całym domu), mącąc zmysły niejednego zwierzęcia. Growlithe jednak zamiast wparować w głąb kuchni i rzucić się z kłami na sarninę, odwrócił się na bosej pięcie i odszedł z powrotem do salonu. Dotarł do regału z książkami – chyba jedynej rzeczy, która potrafiła go tu zainteresować – i wyjął wpierw jedną, potem kilka następnych książek, przytrzymując je sprawnie jak na osobę, która mogła się posługiwać tylko jedną ręką. Ranny nadgarstek ledwie utrzymywał dłoń, gdy ta chwytała po kolejną obwolutę i dokładała ją do wieżyczki, jaką wymordowany uformował. Ostatni z tytułów opadł na samą górę, gdy Nathair zajrzał do salonu.
Albinos spojrzał na resztę biblioteczki, a potem gwałtownie się odwrócił. Książki zachwiały się, ale szybko złapały nieruchomą równowagę. Akurat, gdy chłopak spojrzał na anioła.
─ Siadaj. – Kiwnął brodą ku kanapie i nic więcej nie powiedział, póki anioł nie wykonał polecenia. Mary u stóp Jace'a uniosły łby, gdy materac sofy ugiął się pod wątpliwym ciężarem Heathera. Wszystkie wpatrywały się w niego jak w zwierzynę łowną, niektóre wstały i uniosły pyski wyżej, lustrując go z innej perspektywy, ale większość pozostała na dole, rozwiewając się tam, gdzie Growlithe postawił stopę. Powracały do poprzedniego kształtu, znów zbijając czerń w całość z chwilą, gdy krok odciągnął nogę białowłosego dalej, poza zasięg ich sylwetek. Wymordowany dotarł do kanapy i oparł książki o blat stolika.
Wyciągnął gwałtownie sprawną rękę ku aniołowi, ale gdy dostrzegł jego spojrzenie cofnął na moment palce, zmarszczył brwi, zastanawiając się nad własnym zawahaniem, a potem wsunął swoją dłoń pod jego. Nie ujął jej mocno. Potraktował go wręcz z troską, gdy zamiast pociągnąć mocno w swoją stronę, ostrożniej uniósł drobniejszą rękę, dając Nathairowi zapewnienie, że w każdej chwili może się wyrwać. Oczywiście, gdyby coś takiego miało miejsce, wzmocniłby chwyt i zastosował mniej przezorne środki, ale póki wszystko szło z górki, nie miał zamiaru tracić energii na szarpanie się z Heahterem.
Kucnął przed nim na jedno kolano i oparł opuszki Nathaira o swoje gardło. „Nie spałem” - mówiło spojrzenie, gdy uniósł je ku jasnoróżowym – nic się nie zmieniły, co? - tęczówkom, złapał z nim kontakt i powoli przełknął ślinę, która od dłuższego czasu zbierała się przez zbyt intensywnie odczuwalne zapachy ciepłego jedzenia. Żołądek skurczył się jeszcze bardziej, gdy wymordowany puścił jego dłoń. Nie zerwał jednak dotyku. Wsunął szorstkie palce na jego przegub, przedramię, aż wreszcie przeszkodziła mu bluza, po której przerysował ślad paznokciami, aż nie dotarł do blizny, jaką go oszpecił. Wyprostował nieco nogę, by unieść biodra. Głowa znalazła się wyżej, ręka ześlizgnęła do tyłu, aż naparła mocno na oparcie kanapy, marszcząc jej twardy materiał.
Jakaś mara warknęła gardłowo, gdy wargi wymordowanego dotknęły żuchwy wroga. Ciało Nathaira opadło do tyłu, kiedy kolano zahaczyło się o brzeg kanapy, a białe zęby zaczepnie przegryzły jego szyję, przypominając o pieszczotach z których zrezygnowali wczorajszej nocy. Mogli sobie na to pozwolić już dawno, ale jakaś niewidzialna siła zawsze stawiała ciężki mur niemożliwy do przezwyciężenia. Teraz ten mur zamienił się w cienką pajęczynę, którą strzepnięto przelotnym ruchem dłoni.
Shiva kłapnęła zębiskami w powietrzu. Nie próbuj tego, Jace!
Ranna dłoń wsunęła się pod materiał bokserki, odsłaniając światu bladą skórę, którą pogłaskał kciukiem, odnajdując wargami usta Nathaira.
─ Zjeżdżaj ─ warknął, odpychając go na bok. Miał zamiar się stąd wydostać, choćby zmuszono go do wyważenia drzwi. Nie oszukujmy się – w obecnym stanie drzwi by wygrały. Ta myśl nie docierała jednak do Growlithe'a, który ignorując paplaninę towarzysza, przechodził kolejne kroki ku wyjściu, puszczając wszelkie komentarze mimo uszu. Zdeterminowany, zirytowany i wydrążony z wszystkiego, czym wcześniej był wypchany. Plątanina myśli atakowała go z każdą kolejną sekundą i zdał sobie sprawę, że dusi się w tym domu. Był dzikim zwierzęciem, wmawiał sobie, że potrzebuje świeżego powietrza, które Nathair mu odbierał z dziecięcą łatwością. Wystarczyło parę chwil, by z ust wymsknęły się tłumione latami słowa.
Wygadałeś się, co? - Jedna z mar szła obok niego od dłuższego czasu. Czuł jej chłód, ale zobaczył dopiero teraz ten smukły, wyrzeźbiony kształt. Shiva. Palce Growlithe'a musnęły ledwie klamkę, nim poczuł na swoim brzuchu opór. Spojrzał w dół, mrużąc nagle oczy. Dopiero dostrzegł przed sobą Nathaira, który wciąż gadał (i gadał, i gadał...), tym razem napierając na niego i skutecznie odsuwając od drzwi. Bosa stopa przemknęła do tyłu, mięśnie napięły się jeszcze bardziej chcąc mu się przeciwstawić, ale im dalej, tym bardziej zmęczony był.
W końcu uległ z myślą, że dzieciak i tak szybko straci rezon, a jemu uda się wymknąć z tego domu wariatów, nim skończy swój monolog. Odpuścił i dał się zaprowadzić do salonu. Nie dał się co prawda usadzić na kanapie, ale pohamował skrzywienie na wzmiankę o wyjściu.
Świetnie, przemknęło mu przez myśl, nawet nie świadom, że mu grożono.
─ … ja kochać jego? PFFF.
Przewrócił oczami. Nie spierał się, w końcu to nie jego interes, jak mocno Nathair jest zaślepiony. Zakładał zresztą, że to kwestia braku doświadczenia, które przekładało się na tę chorą krótkowzroczność. Może nie była to miłość do końca jego anielskich dni, ale młodzieńcze zauroczenie? Na pewno. Tutaj Growlithe był w stanie dać sobie uciąć rękę, gdyby się mylił.
I tak jest rozwalona – syknęła Shiva, stale wpatrzona w Nathaira. Wróciła do salonu dopiero, gdy w budynku rozległ się trzask drzwi. Czysto, Jace. Wyszedł. Możemy zwiewać – wymamrotała z nisko zwieszonym łbem. Jednak gdy go podniosła, białowłosego już nie było. Syknęła przez ostre kły.
Tu jesteś! - warknęła Shiva, jeżąc swoją lodowato zimną sierść na karku. Co ty tu robisz, do cholery?
Growlithe kucał przed jednym z kartonów, pochylony nad czymś w takim skupieniu, że słowa Shivy nawet do niego nie dotarły. Wilczyca stała jeszcze moment w pokoju Nathaira, ale gdy właściciel nie poruszył się nawet o milimetr, ruszyła ku niemu rozdrażniona, jakby banda chuliganów szczuła ją kijem. Zatrzymała się tuż obok, ale gdy to zrobiła, żadne słowa nie mąciły już jej umysłu. Przyglądała się w milczeniu trzymanemu przez poranione palce staremu zdjęciu. Uszy poruszyły się, gdy wargi wymordowanego powoli się rozlepiły, a spomiędzy nich śmignęło powietrze.
Nathaniel? - zapytała, zerkając na niego kątem oka. Uniosła trochę wyżej pysk, by lepiej zlustrować fotografię. A to?
─ Ourell.
Odchrząknął, dopiero zdając sobie sprawę, że powiedział to na głos.
Dziwnie wygląda – skomentowała bez ogródek, nieprzejęta, że mogłaby tym kogoś urazić. Wypucowany. A to kto?
Growlithe spojrzał na kobietę, trzymającą w ramionach małe dziecko. Przez chwilę wpatrywał się w jasnoróżowe tęczówki, niepodobne do żadnych innych. Pewnie matka. Shiva na to stwierdzenie pokiwała łbem.
A obok ojciec? - dorzuciła warkliwie, przylegając pyskiem do ramienia właściciela. Zimno od razu rozlało się po jego ciele. Szarpnął dłonią i wcisnął zdjęcie z powrotem do kartonu.
Nie wróci.
Wiem.
Nim Nathair zdążył wypowiedzieć „dobra”, powieki Growlithe'a były już otwarte. Przyglądał się tylko rozdrażniony, jak dzieciak wybiega z salonu, a potem z rozmachu zrzucił z siebie koc, który już wcześniej skopał. Nie potrzebował litości, ani opieki od tego małego gnojka. Im dłużej tu przesiadywał, tym bardziej czuł do niego niechęć. Niepoprawny, zachwiany, wiecznie niezadecydowany – cały Nathair.
Grow wstał szybko i skocznie, rzucił wcześniej czytaną przez siebie książkę na bok i ruszył po niewidzialnych śladach za Nathairem, nieświadomie stawiając stopy tam, gdzie niedawno stawił je anioł. Płynnym, kocim ruchem przemknął po drewnianych deskach, mimo ciężaru nie wydobywając żadnego skrzypu.
Zaskakujące, jak przez godzinę ktoś może być niewidoczny. Wymordowany oparł się jakiś czas temu o framugę drzwi i przyglądał uwijającemu w kuchni dzieciakowi, biegając za nim bacznym spojrzeniem. Tu szatkowanie warzyw, tu doprawianie mięsa, tu zamieszanie zupy, zmniejszenie ognia, podwyższenie, obranie kolejnego warzywa... Aż w końcu palce Nathaira ostatni raz chwyciły za pokrętło kuchenki, a jednocześnie rozległo się ciche stęknięcie deski w podłodze. Ciepły zapach unosił się niewidzialną, lekką mgłą w pomieszczeniu (a i pewnie w całym domu), mącąc zmysły niejednego zwierzęcia. Growlithe jednak zamiast wparować w głąb kuchni i rzucić się z kłami na sarninę, odwrócił się na bosej pięcie i odszedł z powrotem do salonu. Dotarł do regału z książkami – chyba jedynej rzeczy, która potrafiła go tu zainteresować – i wyjął wpierw jedną, potem kilka następnych książek, przytrzymując je sprawnie jak na osobę, która mogła się posługiwać tylko jedną ręką. Ranny nadgarstek ledwie utrzymywał dłoń, gdy ta chwytała po kolejną obwolutę i dokładała ją do wieżyczki, jaką wymordowany uformował. Ostatni z tytułów opadł na samą górę, gdy Nathair zajrzał do salonu.
Albinos spojrzał na resztę biblioteczki, a potem gwałtownie się odwrócił. Książki zachwiały się, ale szybko złapały nieruchomą równowagę. Akurat, gdy chłopak spojrzał na anioła.
─ Siadaj. – Kiwnął brodą ku kanapie i nic więcej nie powiedział, póki anioł nie wykonał polecenia. Mary u stóp Jace'a uniosły łby, gdy materac sofy ugiął się pod wątpliwym ciężarem Heathera. Wszystkie wpatrywały się w niego jak w zwierzynę łowną, niektóre wstały i uniosły pyski wyżej, lustrując go z innej perspektywy, ale większość pozostała na dole, rozwiewając się tam, gdzie Growlithe postawił stopę. Powracały do poprzedniego kształtu, znów zbijając czerń w całość z chwilą, gdy krok odciągnął nogę białowłosego dalej, poza zasięg ich sylwetek. Wymordowany dotarł do kanapy i oparł książki o blat stolika.
Wyciągnął gwałtownie sprawną rękę ku aniołowi, ale gdy dostrzegł jego spojrzenie cofnął na moment palce, zmarszczył brwi, zastanawiając się nad własnym zawahaniem, a potem wsunął swoją dłoń pod jego. Nie ujął jej mocno. Potraktował go wręcz z troską, gdy zamiast pociągnąć mocno w swoją stronę, ostrożniej uniósł drobniejszą rękę, dając Nathairowi zapewnienie, że w każdej chwili może się wyrwać. Oczywiście, gdyby coś takiego miało miejsce, wzmocniłby chwyt i zastosował mniej przezorne środki, ale póki wszystko szło z górki, nie miał zamiaru tracić energii na szarpanie się z Heahterem.
Kucnął przed nim na jedno kolano i oparł opuszki Nathaira o swoje gardło. „Nie spałem” - mówiło spojrzenie, gdy uniósł je ku jasnoróżowym – nic się nie zmieniły, co? - tęczówkom, złapał z nim kontakt i powoli przełknął ślinę, która od dłuższego czasu zbierała się przez zbyt intensywnie odczuwalne zapachy ciepłego jedzenia. Żołądek skurczył się jeszcze bardziej, gdy wymordowany puścił jego dłoń. Nie zerwał jednak dotyku. Wsunął szorstkie palce na jego przegub, przedramię, aż wreszcie przeszkodziła mu bluza, po której przerysował ślad paznokciami, aż nie dotarł do blizny, jaką go oszpecił. Wyprostował nieco nogę, by unieść biodra. Głowa znalazła się wyżej, ręka ześlizgnęła do tyłu, aż naparła mocno na oparcie kanapy, marszcząc jej twardy materiał.
Jakaś mara warknęła gardłowo, gdy wargi wymordowanego dotknęły żuchwy wroga. Ciało Nathaira opadło do tyłu, kiedy kolano zahaczyło się o brzeg kanapy, a białe zęby zaczepnie przegryzły jego szyję, przypominając o pieszczotach z których zrezygnowali wczorajszej nocy. Mogli sobie na to pozwolić już dawno, ale jakaś niewidzialna siła zawsze stawiała ciężki mur niemożliwy do przezwyciężenia. Teraz ten mur zamienił się w cienką pajęczynę, którą strzepnięto przelotnym ruchem dłoni.
Shiva kłapnęła zębiskami w powietrzu. Nie próbuj tego, Jace!
Ranna dłoń wsunęła się pod materiał bokserki, odsłaniając światu bladą skórę, którą pogłaskał kciukiem, odnajdując wargami usta Nathaira.
Arcanine- NAZWA RANGI
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
:: Wielka Brytrania :: Minami – Południe :: Przewodnik
Strona 1 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach