Rū x Ylv — wątek gdzieś
2 posters
:: Londyn :: Off topic :: Góra Babel
Strona 3 z 3
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
— ... ściągaj ubrania. Zaraz dam ci ręcznik.
To nic takiego — chciał powiedzieć, ale Ylva uciekła jak spłoszony kociak. Przełknął mimowolny protest razem ze śliną i kiedy rozległ się mokry dźwięk odrywania taśmy, bluza chłopaka plasnęła o ziemię; zaraz za nią upadła przemoczona do ostatniej nitki koszulka przeciągnięta przez głowę niezgrabnych ruchem. Gdyby ją wykręcił, połowa ulewy właśnie topiłaby ich podłogę. Za oknem wciąż słychać było agresywne uderzenia kropel; dwa dni temu wydawało się, że pogoda będzie coraz ładniejsza, tymczasem gwałtowne oberwanie chmur wymyło wszystkie kolory z miasta. M3 niczym się teraz nie różniło od wyblakłej pocztówki sprzed II wojny światowej.
Rū dotknął paska od spodni, wciskając palec wskazujący pod sprzączkę, kiedy poczuł szorstki materiał na karku i — niemal w tej samej sekundzie — kolejny zarzucony na głowę. Zawsze była taka drobiazgowa; liczyło się tu i teraz. Bez pytań, bez dania szansy, aby sam się zreflektował i zadbał o swój stan. Rekrut wydał z siebie tylko zduszony pomruk, gdy ręcznik prowadzony jej dłońmi otarł się o jego polik.
— Obyś się nie przeziębił.
Spod tkaniny wychynęły jego ciemne oczy, starające się skoncentrować uwagę na rudowłosej. Udało mu się skupić wzrok na jej twarzy dopiero w momencie, w którym przestała potrząsać jego głową. Uniósł dłoń, dotykając jej ręki, zakleszczając zimne palce na jej nadgarstku. Jak było?
— Bez zmian, to tylko rutynowe ćwiczenia. Na pewno lepiej spędziłaś ten dzień.
Zabawniej. Intensywniej. Zamieniając dobę w indywidualny plan niepodobny do żadnego innego. Tak było? Szukał potwierdzenia w jej rysach; postawie, nawet w tym, jak dotykała jego torsu. Jeżeli było w tym coś erotycznego — on tego nie odczuł. Zdjął ręcznik z włosów, przechodząc do porządku dziennego. Nieumeblowane mieszkanie dopiero teraz zaczęło przypominać o swoich brakach; żadnych wieszaków, żadnych szafek. Tylko duże kartony ułożone jeden na drugim w salonie, mieszczące w sobie dziesiątki części do skręcenia.
Na dworze zagrzmiało.
Choć była dopiero piętnasta, za oknami panował półmrok, a ponieważ aż do teraz nikt z nich nie nacisnął na włącznik, wewnątrz pomieszczenia robiło się ciemno. Do czasu huknięcia. Wraz z nim żółte światło rozproszyło czerń i Ruuka miał dwie sekundy, by dobrze przyjrzeć się uśmiechowi Ylvy. Później nie było już ani jasności, ani Harakawy. Zdjął wtedy dżinsy i podszedł do kartonu, wygrzebując stamtąd dresowe spodnie i biały t-shirt. Nagle zdał sobie sprawę, że jego garderoba nie ma w sobie nic; poza kilkoma starymi ubraniami, których i tak już praktycznie nie nosił, większość jego ciuchów była w zasadzie taka sama. Dziesiątki jasnych koszulek bez nadruków i napisów, pełno granatowych i czarnych bluz; nic osobistego, nic co by go konkretyzowało, mówiło o zainteresowaniach lub targanych nim emocjach. Wygładził czysty, śnieżny spód i zgarnął jeszcze stertę ciuchów, w których przyszedł.
Rozwieszał je na górnej linii kabiny prysznicowej, kiedy usłyszał głos Ylvy.
— Chyba nie trzeba. — Był facetem, więc zamiast w ręcznik, wytarł ręce w spodnie. Znalazł się w połowie drogi przez część salonu, kiedy ruchem głowy wskazał na lodówkę. — Matka uważa, że cię potruję, więc przygotowała blisko dziesięć tysięcy dań. Mógłbym tym wykarmić cały kampus i jeszcze ogarnąłbym twojego kota.
Podciągnął hoker pod blat odgradzający kuchnię od strefy dla gości i usiadł na podwyższonym siedzeniu, kładąc przedramiona na powierzchni mebla i krzyżując je ze sobą. Pochylił się w stronę Ylvy, przegryzając dolną wargę; uśmiechu już jednak nie stłamsił.
— Jak to przyjęła twoja mama? — Uniósł lekko brew, a kiedy to zrobił, twarz ponowne stężała; jakby przypomniał sobie coś, co automatycznie umniejsza rozbawienie. — Niezbyt mnie lubi, a teraz jeszcze straciła ciebie.
To nic takiego — chciał powiedzieć, ale Ylva uciekła jak spłoszony kociak. Przełknął mimowolny protest razem ze śliną i kiedy rozległ się mokry dźwięk odrywania taśmy, bluza chłopaka plasnęła o ziemię; zaraz za nią upadła przemoczona do ostatniej nitki koszulka przeciągnięta przez głowę niezgrabnych ruchem. Gdyby ją wykręcił, połowa ulewy właśnie topiłaby ich podłogę. Za oknem wciąż słychać było agresywne uderzenia kropel; dwa dni temu wydawało się, że pogoda będzie coraz ładniejsza, tymczasem gwałtowne oberwanie chmur wymyło wszystkie kolory z miasta. M3 niczym się teraz nie różniło od wyblakłej pocztówki sprzed II wojny światowej.
Rū dotknął paska od spodni, wciskając palec wskazujący pod sprzączkę, kiedy poczuł szorstki materiał na karku i — niemal w tej samej sekundzie — kolejny zarzucony na głowę. Zawsze była taka drobiazgowa; liczyło się tu i teraz. Bez pytań, bez dania szansy, aby sam się zreflektował i zadbał o swój stan. Rekrut wydał z siebie tylko zduszony pomruk, gdy ręcznik prowadzony jej dłońmi otarł się o jego polik.
— Obyś się nie przeziębił.
Spod tkaniny wychynęły jego ciemne oczy, starające się skoncentrować uwagę na rudowłosej. Udało mu się skupić wzrok na jej twarzy dopiero w momencie, w którym przestała potrząsać jego głową. Uniósł dłoń, dotykając jej ręki, zakleszczając zimne palce na jej nadgarstku. Jak było?
— Bez zmian, to tylko rutynowe ćwiczenia. Na pewno lepiej spędziłaś ten dzień.
Zabawniej. Intensywniej. Zamieniając dobę w indywidualny plan niepodobny do żadnego innego. Tak było? Szukał potwierdzenia w jej rysach; postawie, nawet w tym, jak dotykała jego torsu. Jeżeli było w tym coś erotycznego — on tego nie odczuł. Zdjął ręcznik z włosów, przechodząc do porządku dziennego. Nieumeblowane mieszkanie dopiero teraz zaczęło przypominać o swoich brakach; żadnych wieszaków, żadnych szafek. Tylko duże kartony ułożone jeden na drugim w salonie, mieszczące w sobie dziesiątki części do skręcenia.
Na dworze zagrzmiało.
Choć była dopiero piętnasta, za oknami panował półmrok, a ponieważ aż do teraz nikt z nich nie nacisnął na włącznik, wewnątrz pomieszczenia robiło się ciemno. Do czasu huknięcia. Wraz z nim żółte światło rozproszyło czerń i Ruuka miał dwie sekundy, by dobrze przyjrzeć się uśmiechowi Ylvy. Później nie było już ani jasności, ani Harakawy. Zdjął wtedy dżinsy i podszedł do kartonu, wygrzebując stamtąd dresowe spodnie i biały t-shirt. Nagle zdał sobie sprawę, że jego garderoba nie ma w sobie nic; poza kilkoma starymi ubraniami, których i tak już praktycznie nie nosił, większość jego ciuchów była w zasadzie taka sama. Dziesiątki jasnych koszulek bez nadruków i napisów, pełno granatowych i czarnych bluz; nic osobistego, nic co by go konkretyzowało, mówiło o zainteresowaniach lub targanych nim emocjach. Wygładził czysty, śnieżny spód i zgarnął jeszcze stertę ciuchów, w których przyszedł.
Rozwieszał je na górnej linii kabiny prysznicowej, kiedy usłyszał głos Ylvy.
— Chyba nie trzeba. — Był facetem, więc zamiast w ręcznik, wytarł ręce w spodnie. Znalazł się w połowie drogi przez część salonu, kiedy ruchem głowy wskazał na lodówkę. — Matka uważa, że cię potruję, więc przygotowała blisko dziesięć tysięcy dań. Mógłbym tym wykarmić cały kampus i jeszcze ogarnąłbym twojego kota.
Podciągnął hoker pod blat odgradzający kuchnię od strefy dla gości i usiadł na podwyższonym siedzeniu, kładąc przedramiona na powierzchni mebla i krzyżując je ze sobą. Pochylił się w stronę Ylvy, przegryzając dolną wargę; uśmiechu już jednak nie stłamsił.
— Jak to przyjęła twoja mama? — Uniósł lekko brew, a kiedy to zrobił, twarz ponowne stężała; jakby przypomniał sobie coś, co automatycznie umniejsza rozbawienie. — Niezbyt mnie lubi, a teraz jeszcze straciła ciebie.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Uniosła brwi, które niemo pytały "mówisz?" No cóż, akurat pod tym względem wierzyła mamie chłopaka. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz jadła coś przyrządzonego przez niego, co nie było kanapką z serem. Z drugiej strony... nie ukrywała, że mimo wszystko spróbowałaby obiadu zrobionego przez niego, nawet jeżeli wiązało się to ze sporym ryzykiem. Złapała za drzwiczki od lodówki i je otworzyła, w ostatniej chwili łapiąc wypadający pojemnik z czymś płynnym, zapewne z zupą.
- Rzeczywiście... - powiedziała zaskoczona. Wnętrze lodówki było wypełnione praktycznie po same brzegi. Ruuka nie przesadzał, kiedy mówił, że mógłby wykarmić cały kampus. Uśmiechnęła się. Mimo przesadyzmu było to cholernie miłe, mimo wszystko.
- Na co masz ochotę? W sumie ta zupa wygląda całkiem dobrze. O, widzę jakieś mięso. - sięgnęła głębiej wyciągając inne plastikowe pudełko z czymś, co wyglądało chyba jak kurczak w jakimś sosie. Odstawiła je blat i rozejrzała się, ale nie znalazłszy żadnych garnków, już chciała grzebać w kartonach, kiedy czarna kulka otarła się o jej łydki, dając o sobie przypomnieć. A na wypadek, gdyby Ylva nie zauważyła go, miauknął żałośnie, chcąc jej atencji.
- Wybacz, pewnie też głodny jesteś, co? - zagadnęła kota, który usiadł przy jej stopie. Schyliła się do otwartego kartonu i zaczęła w nim grzebać. Opuszki palców musnęły plastiku.
- Jest. - złapała go pewniej i po chwili siłowania się, wyszarpała podwójną miskę w małe rybki. Na całe szczęście karma dla kota była na wierzchu.
- Co? - spojrzała zaskoczona na Ruukę, kiedy sypała karmę dla Kuroruu.
- Wcale że nie. Moja mama bardzo cię lubi, po prostu nigdy nie potrafiła tego aż tak okazać. Znaczy, wiesz, kiedy była chora, nic się dla niej tak naprawdę liczyło, więc mogła sprawiać wrażenie osoby oschłej i oziębłej, ale zawsze pytała mnie co u ciebie, kiedy wracałam do domu. - zaśmiała się podając jedzenie kotu, a potem złapała za czajnik.
- Wiesz, prawda taka, że... przez te parę dni, po tym jak zgodziłam się zamieszkać z tobą, cały czas myślałam, czy dobrze postąpiłam, czy nie zgodziłam się za szybko, pod wpływem chwili. - zalała herbatę i spojrzała przelotnie na Ruukę, jakby w obawie, że może źle zrozumieć jej słowa.
- Bardzo chciałam, ale z drugiej strony bardzo się bałam. Chociaż nie, bałam to złe słowa, bardziej martwiłam. Od śmierci taty nigdzie nie wyjeżdżałam, bo nie mogłam zostawić bliźniaków samych. Żadne wycieczki klasowe, żadne dłuższe wypady. Zresztą, doskonale o tym wiesz. - podała mu kubek z parującą herbatą i sięgnęła do jego twarzy, by odgarnąć parę ciemnych i mokrych kosmyków za jego ucho.
- Dlatego perspektywa nagłej wyprowadzki i zostawienie ich samych przerażała mnie. Co prawda mama wzięła się w garść, ale to, co było dawniej nie wychodzi od tak z człowieka. I wiesz co? To mama powiedziała, że mam się nie martwić. Pchnęła mnie w plecy mówiąc, że mam zacząć wreszcie żyć i być szczęśliwa. - zaśmiała się cicho pod nosem, zgarniając dwa garnki i kładąc je na palniku.
- A z tobą jestem szczęśliwa. Ona to wie. - wzruszyła lekko ramionami. - Więc skoro jestem szczęśliwa z tobą, to nie ma powodu nie przepadać za kimś, kto daje mi to szczęście, prawda? I przydałyby nam się jakieś szafki na ścianie, hm. - zamyśliła się na moment, wpatrując w pustą przestrzeń na ścianie. Możliwe, że na dniach wybierze sie z nim albo sama do jakiegoś meblowego. Miała zaoszczędzonych nieco pieniędzy z praktyk oraz pracy w kawiarni, więc bez problemu powinna dostać coś małego akurat do ich kuchni. Inaczej wszystkie naczynia będą walać się na blatach.
- Nie jest podłączona? - spojrzała na kuchenkę i przechyliła się, by zajrzeć za nią. Rzeczywiście, kabel leżał luźno niedaleko gniazdka. Przekręciła sie bokiem i zaczęła wsuwać między kuchenkę, a ścianę, by dosięgnąć kabla. Jeszcze trochę, jeszcze kawałek... jest. Palce złapały za wtyczkę, wsunęła ją do gniazdka i wyszła.
A przynajmniej taki miała plan.
Jej krzywa i dziwna pozycja sprawiła, że....
- .... Ruu. - odchrząknęła cicho.
- P...pociągnij mnie.
- Rzeczywiście... - powiedziała zaskoczona. Wnętrze lodówki było wypełnione praktycznie po same brzegi. Ruuka nie przesadzał, kiedy mówił, że mógłby wykarmić cały kampus. Uśmiechnęła się. Mimo przesadyzmu było to cholernie miłe, mimo wszystko.
- Na co masz ochotę? W sumie ta zupa wygląda całkiem dobrze. O, widzę jakieś mięso. - sięgnęła głębiej wyciągając inne plastikowe pudełko z czymś, co wyglądało chyba jak kurczak w jakimś sosie. Odstawiła je blat i rozejrzała się, ale nie znalazłszy żadnych garnków, już chciała grzebać w kartonach, kiedy czarna kulka otarła się o jej łydki, dając o sobie przypomnieć. A na wypadek, gdyby Ylva nie zauważyła go, miauknął żałośnie, chcąc jej atencji.
- Wybacz, pewnie też głodny jesteś, co? - zagadnęła kota, który usiadł przy jej stopie. Schyliła się do otwartego kartonu i zaczęła w nim grzebać. Opuszki palców musnęły plastiku.
- Jest. - złapała go pewniej i po chwili siłowania się, wyszarpała podwójną miskę w małe rybki. Na całe szczęście karma dla kota była na wierzchu.
- Co? - spojrzała zaskoczona na Ruukę, kiedy sypała karmę dla Kuroruu.
- Wcale że nie. Moja mama bardzo cię lubi, po prostu nigdy nie potrafiła tego aż tak okazać. Znaczy, wiesz, kiedy była chora, nic się dla niej tak naprawdę liczyło, więc mogła sprawiać wrażenie osoby oschłej i oziębłej, ale zawsze pytała mnie co u ciebie, kiedy wracałam do domu. - zaśmiała się podając jedzenie kotu, a potem złapała za czajnik.
- Wiesz, prawda taka, że... przez te parę dni, po tym jak zgodziłam się zamieszkać z tobą, cały czas myślałam, czy dobrze postąpiłam, czy nie zgodziłam się za szybko, pod wpływem chwili. - zalała herbatę i spojrzała przelotnie na Ruukę, jakby w obawie, że może źle zrozumieć jej słowa.
- Bardzo chciałam, ale z drugiej strony bardzo się bałam. Chociaż nie, bałam to złe słowa, bardziej martwiłam. Od śmierci taty nigdzie nie wyjeżdżałam, bo nie mogłam zostawić bliźniaków samych. Żadne wycieczki klasowe, żadne dłuższe wypady. Zresztą, doskonale o tym wiesz. - podała mu kubek z parującą herbatą i sięgnęła do jego twarzy, by odgarnąć parę ciemnych i mokrych kosmyków za jego ucho.
- Dlatego perspektywa nagłej wyprowadzki i zostawienie ich samych przerażała mnie. Co prawda mama wzięła się w garść, ale to, co było dawniej nie wychodzi od tak z człowieka. I wiesz co? To mama powiedziała, że mam się nie martwić. Pchnęła mnie w plecy mówiąc, że mam zacząć wreszcie żyć i być szczęśliwa. - zaśmiała się cicho pod nosem, zgarniając dwa garnki i kładąc je na palniku.
- A z tobą jestem szczęśliwa. Ona to wie. - wzruszyła lekko ramionami. - Więc skoro jestem szczęśliwa z tobą, to nie ma powodu nie przepadać za kimś, kto daje mi to szczęście, prawda? I przydałyby nam się jakieś szafki na ścianie, hm. - zamyśliła się na moment, wpatrując w pustą przestrzeń na ścianie. Możliwe, że na dniach wybierze sie z nim albo sama do jakiegoś meblowego. Miała zaoszczędzonych nieco pieniędzy z praktyk oraz pracy w kawiarni, więc bez problemu powinna dostać coś małego akurat do ich kuchni. Inaczej wszystkie naczynia będą walać się na blatach.
- Nie jest podłączona? - spojrzała na kuchenkę i przechyliła się, by zajrzeć za nią. Rzeczywiście, kabel leżał luźno niedaleko gniazdka. Przekręciła sie bokiem i zaczęła wsuwać między kuchenkę, a ścianę, by dosięgnąć kabla. Jeszcze trochę, jeszcze kawałek... jest. Palce złapały za wtyczkę, wsunęła ją do gniazdka i wyszła.
A przynajmniej taki miała plan.
Jej krzywa i dziwna pozycja sprawiła, że....
- .... Ruu. - odchrząknęła cicho.
- P...pociągnij mnie.
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Było mu wszystko jedno, więc w odpowiedzi uniósł i opuścił barki; w wojsku nauczył się jeść wszystko, bez względu na smak i konsystencję dania; koniec końców posiłki przestały figurować w umyśle jako przyjemna, odprężająca czynność. Stały się elementem wepchniętym w grafik; niezbędnym do przeżycia i dalszej pracy. Kiedy tak naprawdę zaczął tracić umiejętność delektowania się pożywieniem? Rok temu? Już na samym początku? Z drugiej strony — czy od zawsze taki nie był? Praktyczny i zaślepiony celem, poważna owca w skórze wilka? Sądził, że to jeden z powodów, dla których matka Ylvy nigdy się do niego nie odezwała, choć były etapy, w których spędzał u nich całe dnie — wyczuwała w nim jakąś nieszczerość.
Słysząc więc słowa Harakawy, opuścił wzrok jak zażenowany nastolatek, który wpierw rzucił przekleństwem, a dopiero potem zorientował się, że obluzgał nie tę osobę co chciał. Może wyciągnął zbyt pochopne wnioski? Od kiedy matka dziewczyny stanęła na nogi, ani razu jej nie widział — nawet przelotem nie mignęła mu w kadrze, aby mógł naprostować wcześniej wyrobione zdanie. Możliwe, że pod grubą warstwą milczenia i mimo ciągłych, ukradkowych spojrzeń posyłanych z holu, nie miała nic przeciwko niemu?
— Cały czas myślałam, czy dobrze postąpiłam...
Wrócił do niej; spojrzał jej prosto w oczy. Rozumiał. Sam przeżywał to samo ponad dwa lata temu, gdy zdecydował się opuścić chorą psychicznie siostrę, pierwszy raz świadomie rezygnując z pełnej opieki nad Momoji. Jego także pchnęła do tego matka; mimo początkowego niezadowolenia i humorów, jak nikt inny zdawała sobie sprawę, że nie zatrzyma go w domu. Połamie pisklakowi skrzydła, ale nie da rady go uwięzić; nie pozostało jej nic innego jak zaciśnięcie zębów i zaakceptowanie faktu, że może stracić drugiego syna przez tę samą cholerną grupę; przez organizację, której się brzydziła i która napawała ją lękiem. Powiedzenie mu, by poddał się rekrutacji, wiele ją kosztowało. Rūka wiedział, że nawałem jedzenia próbuje udowodnić samej sobie, że tak naprawdę jest dumna z jego wyboru.
On sam nie do końca wiedział, czy dobrze zrobił.
— ... z tobą jestem szczęśliwa.
Zacisnął wargi, poddając się jej dotykowi; wcześniej tych barier nie przekraczali. Był gigantyczny wyż — czasy, kiedy ciała to tylko dodatek, tylko opakowanie chroniące duszę, wyobraźnię. Później linia sinusoidy gwałtownie spadła — na etap, w którym Ylva wyznała mu swoje uczucia; unikała wtedy kontaktu jak ognia, odsuwała się lub zastygała w bezruchu, kiedy to on przełamywał blokady, przyzwyczajony do wcześniejszej, dziecięcej relacji. Teraz wydawało się, że na wykresie kreska ponownie pnie się ku górze.
Tak naprawdę jej dotyk nigdy nie był rejestrowany tak silnie jak obecnie.
— Szafki na ścianie? — powtórzył za nią, kiedy już zapadła chwila ciszy. Mimowolnie przemknął wzrokiem po nagich powierzchniach; ten dom był jeszcze pusty; pozbawiony echa wspomnień i zapachów. — I przyda się też odkurzacz. — Wyprostował się na krześle, akurat, gdy Ylva wcisnęła się między kuchenkę a lodówkę. — Chociaż nie musimy go wieszać na ścianie... Co ty robisz?
Nogi hokera szurnęły o podłogę, kiedy chłopak ruszył się z miejsca. Okrążył blat i nagle znalazł się tuż nad powyginaną we wszystkie strony Harakawą. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Ujął ją za wystrzeloną ku górze dłoń, jakby chwytał panią do tańca; a potem pociągnął do siebie. Na siebie. Poczucie jej ciężaru na swojej klatce piersiowej uruchomiło jakiś niskobudżetowy mechanizm, zwykle wykorzystywany w filmach. Tak jak w produkowanych wyciskaczach łez, on również w idealnym momencie objął ją w talii, aby przytrzymać przy sobie. Wbrew scenariuszom nie było po tym żadnych pocałunków i nonszalanckich uśmiechów. Ylva tylko poczuła nacisk na ciele, gdy palce chłopaka przesunęły po jej boku.
— Przytyłaś — zawyrokował niemądrze, jak ktoś, kogo oczywistość trzasnęła w twarz z otwartej ręki. — To oznacza intensywny basen, kadetko. Obawiam się, że już od jutra.
Słysząc więc słowa Harakawy, opuścił wzrok jak zażenowany nastolatek, który wpierw rzucił przekleństwem, a dopiero potem zorientował się, że obluzgał nie tę osobę co chciał. Może wyciągnął zbyt pochopne wnioski? Od kiedy matka dziewczyny stanęła na nogi, ani razu jej nie widział — nawet przelotem nie mignęła mu w kadrze, aby mógł naprostować wcześniej wyrobione zdanie. Możliwe, że pod grubą warstwą milczenia i mimo ciągłych, ukradkowych spojrzeń posyłanych z holu, nie miała nic przeciwko niemu?
— Cały czas myślałam, czy dobrze postąpiłam...
Wrócił do niej; spojrzał jej prosto w oczy. Rozumiał. Sam przeżywał to samo ponad dwa lata temu, gdy zdecydował się opuścić chorą psychicznie siostrę, pierwszy raz świadomie rezygnując z pełnej opieki nad Momoji. Jego także pchnęła do tego matka; mimo początkowego niezadowolenia i humorów, jak nikt inny zdawała sobie sprawę, że nie zatrzyma go w domu. Połamie pisklakowi skrzydła, ale nie da rady go uwięzić; nie pozostało jej nic innego jak zaciśnięcie zębów i zaakceptowanie faktu, że może stracić drugiego syna przez tę samą cholerną grupę; przez organizację, której się brzydziła i która napawała ją lękiem. Powiedzenie mu, by poddał się rekrutacji, wiele ją kosztowało. Rūka wiedział, że nawałem jedzenia próbuje udowodnić samej sobie, że tak naprawdę jest dumna z jego wyboru.
On sam nie do końca wiedział, czy dobrze zrobił.
— ... z tobą jestem szczęśliwa.
Zacisnął wargi, poddając się jej dotykowi; wcześniej tych barier nie przekraczali. Był gigantyczny wyż — czasy, kiedy ciała to tylko dodatek, tylko opakowanie chroniące duszę, wyobraźnię. Później linia sinusoidy gwałtownie spadła — na etap, w którym Ylva wyznała mu swoje uczucia; unikała wtedy kontaktu jak ognia, odsuwała się lub zastygała w bezruchu, kiedy to on przełamywał blokady, przyzwyczajony do wcześniejszej, dziecięcej relacji. Teraz wydawało się, że na wykresie kreska ponownie pnie się ku górze.
Tak naprawdę jej dotyk nigdy nie był rejestrowany tak silnie jak obecnie.
— Szafki na ścianie? — powtórzył za nią, kiedy już zapadła chwila ciszy. Mimowolnie przemknął wzrokiem po nagich powierzchniach; ten dom był jeszcze pusty; pozbawiony echa wspomnień i zapachów. — I przyda się też odkurzacz. — Wyprostował się na krześle, akurat, gdy Ylva wcisnęła się między kuchenkę a lodówkę. — Chociaż nie musimy go wieszać na ścianie... Co ty robisz?
Nogi hokera szurnęły o podłogę, kiedy chłopak ruszył się z miejsca. Okrążył blat i nagle znalazł się tuż nad powyginaną we wszystkie strony Harakawą. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Ujął ją za wystrzeloną ku górze dłoń, jakby chwytał panią do tańca; a potem pociągnął do siebie. Na siebie. Poczucie jej ciężaru na swojej klatce piersiowej uruchomiło jakiś niskobudżetowy mechanizm, zwykle wykorzystywany w filmach. Tak jak w produkowanych wyciskaczach łez, on również w idealnym momencie objął ją w talii, aby przytrzymać przy sobie. Wbrew scenariuszom nie było po tym żadnych pocałunków i nonszalanckich uśmiechów. Ylva tylko poczuła nacisk na ciele, gdy palce chłopaka przesunęły po jej boku.
— Przytyłaś — zawyrokował niemądrze, jak ktoś, kogo oczywistość trzasnęła w twarz z otwartej ręki. — To oznacza intensywny basen, kadetko. Obawiam się, że już od jutra.
Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 31.03.19 0:38, w całości zmieniany 1 raz
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Z ulgą poczuła, jak Ruuka bez najmniejszego problemu wyciąga ją z nieprzyjemnej pułapki. Odetchnęła cicho, kiedy złapała równowagę będąc już na wolności. Miała już się od niego odsunąć, by włączyć palnik i zacząć podgrzewać jedzenie kiedy padły TE słowa. Słowa, których żaden mężczyzna nigdy nie powinien wypowiadać w stosunku do kobiet. Ruuka mógł poczuć pod palcami jak ciało dziewczyny sztywnieje. Jak na zwolnionym filmie, niczym jeden z przerażających zombie, odwraca się w jego stronę, a jej mina wyraża krótkie "Chcesz zginąć?"
I chociaż uśmiechnęła się do niej, to chłopak zdecydowanie wiedział, że nie należał on do radosnych.
Uniosła dłonie i położyła je na policzkach Ruuki, a potem ścisnęła je ostrzegawczo.
- Oy, oy, oy, pan wojskowy chyba chce skończyć marnie, czyż nie? - wycedziła słowa a potem go puściła i odsunęła się, odwracając głowę z cichym "hmpf".
- Przepraszam bardzo, ale to moje kobiece kształty zaklinowały się, a nie moja nadwaga. Proszę mi tutaj niczego nie insynuować! - jej "uniesienie" trwało zaledwie kilka ulotnych chwil, kiedy uchyliła powieki i potarła swoją brodę w zastanowieniu.
- Ale w sumie basen nie brzmi tak źle. Masz jutro wolne? - spojrzała na niego pytająco, chociaż mogła tylko domyślać się odpowiedzi. Nie chciała też być przyczyną jego opóźnienia w ćwiczeniach i zajęciach, nie chciała być "tą" dziewczyną, do której chłopak pisał pod stołem smsy, kiedy inni ćwiczyli w pocie czoła.
Odpaliła dwa palniki i zaczęła odgrzewać jedzenie, chociaż po słowa Ruuki naprawdę zaczynała się zastanawiać, czy przytyła. Czego oczywiście nie dała po sobie w jakikolwiek sposób znać. Prędzej umrze, niż przyznałaby mu w tej kwestii rację.
- Odkurzacz powiadasz... w sumie można spisać najpotrzebniejsze rzeczy. Będzie nam łatwiej i niczego nie pominiemy. - wyciągnęła talerz owinięty w gazetę, a potem przelała kurczaka w sosie do niego.
- Proszę, obiad podany. - podstawiła mu talerz na blacie i podała widelec. Obeszła wysepkę i weszła do salonu, wpatrując się drewniane deski, które służyły do skręcenia szafy.
- Dobra, ty sobie jedz, a ja złożę szafę. Nie bój się nic, zostaw to wszystko mnie! - chwyciła za jedną deskę i ją uniosła, opierając o ścianę.
To co, że nigdy nie składała mebli.
To co, że nie wiedziała za co się zabrać.
Zawsze... mogła spróbować, prawda?
I chociaż uśmiechnęła się do niej, to chłopak zdecydowanie wiedział, że nie należał on do radosnych.
Uniosła dłonie i położyła je na policzkach Ruuki, a potem ścisnęła je ostrzegawczo.
- Oy, oy, oy, pan wojskowy chyba chce skończyć marnie, czyż nie? - wycedziła słowa a potem go puściła i odsunęła się, odwracając głowę z cichym "hmpf".
- Przepraszam bardzo, ale to moje kobiece kształty zaklinowały się, a nie moja nadwaga. Proszę mi tutaj niczego nie insynuować! - jej "uniesienie" trwało zaledwie kilka ulotnych chwil, kiedy uchyliła powieki i potarła swoją brodę w zastanowieniu.
- Ale w sumie basen nie brzmi tak źle. Masz jutro wolne? - spojrzała na niego pytająco, chociaż mogła tylko domyślać się odpowiedzi. Nie chciała też być przyczyną jego opóźnienia w ćwiczeniach i zajęciach, nie chciała być "tą" dziewczyną, do której chłopak pisał pod stołem smsy, kiedy inni ćwiczyli w pocie czoła.
Odpaliła dwa palniki i zaczęła odgrzewać jedzenie, chociaż po słowa Ruuki naprawdę zaczynała się zastanawiać, czy przytyła. Czego oczywiście nie dała po sobie w jakikolwiek sposób znać. Prędzej umrze, niż przyznałaby mu w tej kwestii rację.
- Odkurzacz powiadasz... w sumie można spisać najpotrzebniejsze rzeczy. Będzie nam łatwiej i niczego nie pominiemy. - wyciągnęła talerz owinięty w gazetę, a potem przelała kurczaka w sosie do niego.
- Proszę, obiad podany. - podstawiła mu talerz na blacie i podała widelec. Obeszła wysepkę i weszła do salonu, wpatrując się drewniane deski, które służyły do skręcenia szafy.
- Dobra, ty sobie jedz, a ja złożę szafę. Nie bój się nic, zostaw to wszystko mnie! - chwyciła za jedną deskę i ją uniosła, opierając o ścianę.
To co, że nigdy nie składała mebli.
To co, że nie wiedziała za co się zabrać.
Zawsze... mogła spróbować, prawda?
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Czuł jak pod naciskiem jej dłoni usta zaczynają mu się ściągać w komiczny dzióbek, tak często eksponowany przed obiektywem przez rozchichotane, puste lale. Stąpał po cienkiej linie — no pewnie, wiedział to. Było warto? Ze szczęką wetkniętą w imadło z jej rąk — zdecydowanie tak, było warto. Koszt nie grał roli na widok tych iskier rozdrażnienia, mimo wszystko tłumionych przez dziecięcą radość.
Zamrugał. Jak to możliwe, że określenie „dziecięca” tak nagle zaczęło mu się rozmywać w umyśle? Praktycznie nie pasowało. Zamieniało się stopniowo na inny epitet; spod dziecinności przebijały się wyrazy, które wcześniej zostały przysłonięte. O kobiecych kształtach nie było może mowy — Rūka przeciągnął spojrzeniem po całej jej wysokości, zbyt szybko, by uznać, że miał na czym zawiesić oko — jednak kategoria się zmieniła. Nie byli dzieciakami, już nigdy nie będą. Wąska perspektywa zaczynała się rozszerzać. Świat stał otworem i prowokował, aby czerpać z niego pełnymi garściami.
Rozmasowywał polik, kiedy Ylva wreszcie go puściła. Zdawało się, że od momentu, w którym zaczęła podkreślać swoje kobiece kształty aż do teraz, kiedy zajęła się odgrzewaniem obiadu, minęła wieczność. Rūka mimowolnie wykasował to, o czym rozmyślał. Faktycznie, dorośli. I faktycznie, trzeba było brać życie takim, jakie było, wyciskając z niego ostatnie soki. Może właśnie ten cholerny basen będzie ich krokiem naprzód?
— Tak, w zasadzie tak. Jutro wtorek, jakoś po szesnastej... — stuknął spód naczynia, kiedy Harakawa postawiła przed nim miskę — ... koło siedemnastej bym był w domu. Pasuje?
„W domu”.
Zanurzył łyżkę w kleistej masie będącej sosem. Gęsta ciecz powoli mieszała się z ryżem i kawałkami kurczaka. Wydawało się, że Rūkę kompletnie pochłonął obiad, ale kiedy usłyszał następne zdanie, sztuciec zatrzymał się w połowie drogi i duża część tego, co zagarnął, runęła z powrotem w papkę.
Ciemne spojrzenie wbiło się w Ylvę; powątpiewał.
— Zostaw — poprosił, choć potulny ton został stłamszony przez rozbawienie. Przyglądanie się temu, jak rudowłosa mocuje się z jednym z kartonów, a potem rozpoczyna nierówną walkę z za długą deską... to samo w sobie przypominało tragikomedię. — Złożę to pod wieczór. Lub w weekend. Spieszy ci się? Mamy blaty i łóżko. Potrzebujesz tu teraz innych mebli?
Nie zerwał się z miejsca, żeby wyjąć jej z rąk kawałki szafy; wiedział, że to za bardzo siadłoby na jej dumie i wtedy z całą pewnością nie przytaknęłaby na jego opcję. Zresztą, to nie pierwszy raz, kiedy spokój mógł go uratować.
Przypomniał sobie sytuację z autobusu. Pysk faceta, któremu omal nie przywalił. Powstrzymała go Ylva. Spokój, co?
Zamieszał w porcji.
— Zajęłabyś się tą listą — wymamrotał głośniej, po przełknięciu łyżki ryżu. — Albo szukaniu stroju kąpielowego. Chyba nie sądzisz, że starczy szkolny? Ten granatowy z Shiroi?
Zamrugał. Jak to możliwe, że określenie „dziecięca” tak nagle zaczęło mu się rozmywać w umyśle? Praktycznie nie pasowało. Zamieniało się stopniowo na inny epitet; spod dziecinności przebijały się wyrazy, które wcześniej zostały przysłonięte. O kobiecych kształtach nie było może mowy — Rūka przeciągnął spojrzeniem po całej jej wysokości, zbyt szybko, by uznać, że miał na czym zawiesić oko — jednak kategoria się zmieniła. Nie byli dzieciakami, już nigdy nie będą. Wąska perspektywa zaczynała się rozszerzać. Świat stał otworem i prowokował, aby czerpać z niego pełnymi garściami.
Rozmasowywał polik, kiedy Ylva wreszcie go puściła. Zdawało się, że od momentu, w którym zaczęła podkreślać swoje kobiece kształty aż do teraz, kiedy zajęła się odgrzewaniem obiadu, minęła wieczność. Rūka mimowolnie wykasował to, o czym rozmyślał. Faktycznie, dorośli. I faktycznie, trzeba było brać życie takim, jakie było, wyciskając z niego ostatnie soki. Może właśnie ten cholerny basen będzie ich krokiem naprzód?
— Tak, w zasadzie tak. Jutro wtorek, jakoś po szesnastej... — stuknął spód naczynia, kiedy Harakawa postawiła przed nim miskę — ... koło siedemnastej bym był w domu. Pasuje?
„W domu”.
Zanurzył łyżkę w kleistej masie będącej sosem. Gęsta ciecz powoli mieszała się z ryżem i kawałkami kurczaka. Wydawało się, że Rūkę kompletnie pochłonął obiad, ale kiedy usłyszał następne zdanie, sztuciec zatrzymał się w połowie drogi i duża część tego, co zagarnął, runęła z powrotem w papkę.
Ciemne spojrzenie wbiło się w Ylvę; powątpiewał.
— Zostaw — poprosił, choć potulny ton został stłamszony przez rozbawienie. Przyglądanie się temu, jak rudowłosa mocuje się z jednym z kartonów, a potem rozpoczyna nierówną walkę z za długą deską... to samo w sobie przypominało tragikomedię. — Złożę to pod wieczór. Lub w weekend. Spieszy ci się? Mamy blaty i łóżko. Potrzebujesz tu teraz innych mebli?
Nie zerwał się z miejsca, żeby wyjąć jej z rąk kawałki szafy; wiedział, że to za bardzo siadłoby na jej dumie i wtedy z całą pewnością nie przytaknęłaby na jego opcję. Zresztą, to nie pierwszy raz, kiedy spokój mógł go uratować.
Przypomniał sobie sytuację z autobusu. Pysk faceta, któremu omal nie przywalił. Powstrzymała go Ylva. Spokój, co?
Zamieszał w porcji.
— Zajęłabyś się tą listą — wymamrotał głośniej, po przełknięciu łyżki ryżu. — Albo szukaniu stroju kąpielowego. Chyba nie sądzisz, że starczy szkolny? Ten granatowy z Shiroi?
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Spojrzała na niego przez ramię i westchnęła ciężko, ale ostatecznie skinęła głową i odłożyła blat na podłogę. Prawdę powiedziawszy chciała rozpakować wszystko jak najszybciej. Już, teraz, od razu. Ciężko było powiedzieć dlaczego, wszakże mieli naprawdę sporo czasu na to i nikt ani nic nie sapało im w kark. Jakby świadomość, że wciąż są na kartonach nadal trzymała ją w śnie, i wystarczyło pstryknięcie palcami, by się z niego wybudzić.
Ale to była rzeczywistość.
Naprawdę będą mieszkali razem, widywali się prawie każdego dnia, będą razem. Poczuła jak serce przyspiesza, a blade policzki kraśnieją. Uśmiechnęła się pod nosem, nawet zachichotała, wyciągając z kartonu z rzeczami na uczelnię dużą kartkę i długopis.
Była szczęśliwa.
Usiadła pod ścianą i podciągnęła nogi, opierając twardą oprawę zeszytu na kolanach, by lepiej zapisać wszystko to, co przyjdzie jej do głowy a co będzie potrzebne do ich nowego domu.
- Masz jakieś specjalne życzenia? - zagadnęła nie unosząc nawet głowy, tylko z uśmiechem małego dziecka, które właśnie dostało w swoje dłonie szczeniaka szybko kreśliła kolejne znaki na kartce. Co prawda pewnie jak tylko będzie w sklepie to od razu zachoruje na syndrom sklepowego szaleństwa i w koszyku wyląduje połowa rzeczy, bez których normalnie mogliby się obejść, ale sama myśl powolnego dekorowania ich małego gniazda napawała ją niepohamowaną ekscytacją. To naprawdę się działo. Zachichotała.
- Pfff, nie mam już szesnastu lat, wiesz? Oczywiście, że mam inny strój, od tego szkolnego! Co prawda do tej pory chyba tylko raz go użyłam, kiedy byłam na basenie z bliźniakami, ale.... - zaśmiała się pod nosem. W sumie jakby się nad tym zastanowić, nie pamiętała kiedy ostatni raz gdzieś wychodziła sama, bez braci. Sama z Ruuką. Wyjście do sklepu po cukierki w wieku dziesięciu lat nie liczy się. Właściwie to będzie jak ich...
- .... prawie jak randka! - dokończyła myśl na głos.
A potem zamarła.
Dopiero teraz pewna myśl strzeliła w nią jakby dostała porządnego liścia. Owszem, w towarzystwie Ruuki zachowywała się normalnie, bo przecież znali się od maleńkości, i widywali w niemal każdej sytuacji, nawet tej ogólnie rzecz ujmując krępującej. Właściwie zawsze byli razem, więc przebywanie tuż obok siebie było zupełnie normalną koleją rzeczy. Ale do tej pory to, co robili miało zmaniono "przyjaźni", nic ponadto.
Co się więc zmieniło?
Uniosła głowę, spoglądając na plecy pochylonego nad talerzem chłopaka.
Nadal byli przyjaciółmi, to była niepodważalne, ale teraz łączyło ich coś więcej. Problem był jednak taki, że Ylv nie miała pojęcia co robią pary. Słyszała, czytała, oglądała. Ale w prawdziwym życiu była totalnym laikiem w tych sprawach. Podkuliła palce stóp, spoglądając tępo w kartkę przed nią, kiedy grad pesymistycznych myśli niemalże przygniótł jej ramiona.
A co jeżeli się rozczaruje? Znudzi? Stwierdzi, że to jednak nie to? Albo że nie chce kogoś, kto w żadnym stopniu nie jest kobiecy i nie zachowuje się jak kobieta? A co jak będzie się wstydził wyjść z takim wieszakiem? A co jeżeli-
Pokręciła gwałtownie głową, chcąc odegnać ciemne myśli, a na koniec klepnęła się w policzki. Dość. Jakoś to będzie.
Prawda?
Nabrała powietrza w płuca i podniosła się, podchodząc do niego i kładąc obok listę.
- Zerknij, czy chcesz coś dopisać. - mruknęła pod nosem, a potem bez jakiegokolwiek ostrzeżenia objęła go z tyłu, wtulając twarz w jego kark.
- N-naprawdę jesteś mój, prawda?
Ale to była rzeczywistość.
Naprawdę będą mieszkali razem, widywali się prawie każdego dnia, będą razem. Poczuła jak serce przyspiesza, a blade policzki kraśnieją. Uśmiechnęła się pod nosem, nawet zachichotała, wyciągając z kartonu z rzeczami na uczelnię dużą kartkę i długopis.
Była szczęśliwa.
Usiadła pod ścianą i podciągnęła nogi, opierając twardą oprawę zeszytu na kolanach, by lepiej zapisać wszystko to, co przyjdzie jej do głowy a co będzie potrzebne do ich nowego domu.
- Masz jakieś specjalne życzenia? - zagadnęła nie unosząc nawet głowy, tylko z uśmiechem małego dziecka, które właśnie dostało w swoje dłonie szczeniaka szybko kreśliła kolejne znaki na kartce. Co prawda pewnie jak tylko będzie w sklepie to od razu zachoruje na syndrom sklepowego szaleństwa i w koszyku wyląduje połowa rzeczy, bez których normalnie mogliby się obejść, ale sama myśl powolnego dekorowania ich małego gniazda napawała ją niepohamowaną ekscytacją. To naprawdę się działo. Zachichotała.
- Pfff, nie mam już szesnastu lat, wiesz? Oczywiście, że mam inny strój, od tego szkolnego! Co prawda do tej pory chyba tylko raz go użyłam, kiedy byłam na basenie z bliźniakami, ale.... - zaśmiała się pod nosem. W sumie jakby się nad tym zastanowić, nie pamiętała kiedy ostatni raz gdzieś wychodziła sama, bez braci. Sama z Ruuką. Wyjście do sklepu po cukierki w wieku dziesięciu lat nie liczy się. Właściwie to będzie jak ich...
- .... prawie jak randka! - dokończyła myśl na głos.
A potem zamarła.
Dopiero teraz pewna myśl strzeliła w nią jakby dostała porządnego liścia. Owszem, w towarzystwie Ruuki zachowywała się normalnie, bo przecież znali się od maleńkości, i widywali w niemal każdej sytuacji, nawet tej ogólnie rzecz ujmując krępującej. Właściwie zawsze byli razem, więc przebywanie tuż obok siebie było zupełnie normalną koleją rzeczy. Ale do tej pory to, co robili miało zmaniono "przyjaźni", nic ponadto.
Co się więc zmieniło?
Uniosła głowę, spoglądając na plecy pochylonego nad talerzem chłopaka.
Nadal byli przyjaciółmi, to była niepodważalne, ale teraz łączyło ich coś więcej. Problem był jednak taki, że Ylv nie miała pojęcia co robią pary. Słyszała, czytała, oglądała. Ale w prawdziwym życiu była totalnym laikiem w tych sprawach. Podkuliła palce stóp, spoglądając tępo w kartkę przed nią, kiedy grad pesymistycznych myśli niemalże przygniótł jej ramiona.
A co jeżeli się rozczaruje? Znudzi? Stwierdzi, że to jednak nie to? Albo że nie chce kogoś, kto w żadnym stopniu nie jest kobiecy i nie zachowuje się jak kobieta? A co jak będzie się wstydził wyjść z takim wieszakiem? A co jeżeli-
Pokręciła gwałtownie głową, chcąc odegnać ciemne myśli, a na koniec klepnęła się w policzki. Dość. Jakoś to będzie.
Prawda?
Nabrała powietrza w płuca i podniosła się, podchodząc do niego i kładąc obok listę.
- Zerknij, czy chcesz coś dopisać. - mruknęła pod nosem, a potem bez jakiegokolwiek ostrzeżenia objęła go z tyłu, wtulając twarz w jego kark.
- N-naprawdę jesteś mój, prawda?
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Gdyby przedstawiła mu wachlarz swoich czarnych myśli, pewnie tylko pokręciłby głową, nie mając w zanadrzu lepszych argumentów niż pytanie, czy sobie z niego żartuje. Zapominała o pewnych sprawach; być może z jego winy. W końcu aż do teraz wycofywał się w cień jak pies, którego przestraszono gwałtownym tupnięciem. Wciskał się w kąt, trzymał blisko ścian — robił swoje, ale z dala od centrum, od osoby, która go karmiła. Przyglądał się jej tylko i uważał, aby ponownie nie nadszarpnąć i tak mocno skołtunionych nerwów. Wystarczyłoby w zasadzie, aby Ylva nie wyciągnęła jedynej trzymanej w rękawie karty — zgłoszenia wyjazdu. Tylko tyle, by Rūka cały czas zaciskał zęby i dławił się sprzedawanymi porcjami coraz większych kłamstw. W pogłębiających się mrokach fałszywości było mu zwyczajnie wygodnie. Nie musiał stawiać sprawy jasno, a tym samym narażać siebie i jej na nadzieje, które mogły spłonąć już po pierwszej misji. Jednocześnie pielęgnował od lat kiełkujące uczucie...
Kiedy to się zaczęło? Już wtedy, gdy z wrzaskiem nacierającego agresora wskoczyła między niego a napastników — starszych chłopaków dokuczających chuderlakowi bez werwy? Czy kilka lat dalej, w gimnazjum, gdy po raz pierwszy pokazała mu się w stroju kąpielowym, marudząc pod nosem na rzekomo „źle produkowane rozmiary”? Jeszcze później, gdy spali pod namiotem i musiał podzielić się z nią ciasnym śpiworem, bo raz jeszcze Harakawa dała popis swoim nieziemskim umiejętnościom zawalania organizacji? W liceum? Może gdy ciskał jej pierścionek na podłogę?
Albo gdy zdał sobie sprawę, że mogła zginąć?
Odłożył sztuciec z cichym brzęknięciem — akurat w chwili, w której rudowłosa zaszła go od tyłu i oplotła swoimi szczupłymi ramionami. Czuł miękkość jej ciała i ciepło oddechu, gdy nachyliła się nad nim, przekraczając wszystkie bariery osobistej przestrzeni. „Naprawdę jesteś mój, prawda?”.
Nie był rzeczą; jednym z dopisków do ich listy. Nie był też osobą, którą można zaklepać. Nie miał właściciela. Myśli przelatywały mu przez umysł, szybko wypleniane przez kolejne i następne.
Bo w tym wszystkim sam traktował Ylvę jak kogoś, kto jest „jego”. Zrobił to samoistnie; gdzieś, kiedyś. Patrzył na nią jak na stały element życia; musiała w nim być, nie? Nigdy nie sprawiała wrażenia zainteresowanej innymi chłopakami.
W ogóle innymi ludźmi.
Ograniczyła się do niego i bliźniaków, matki... rodziny, którą musiała się zająć. On nie potrzebował protekcji, a jednak stale tę ochronę otrzymywał. Była to więc inna forma „posiadania kogoś”; bardziej...
Obrócił się delikatnie, sięgając ręką za siebie, ku jej twarzy. Palce odnalazły ciepły policzek i miękkie włosy, dotknęły jej żuchwy, pod którą wsunął opuszki. Psychiczna? Duchowa? Naparł na nią, aby uniosła głowę.
Na dworze wciąż lało. Uliczne latarnie wpuszczały do ich mieszkania blady poblask, który nadawał ich skórze niezdrowego koloru. Kyōryū wpatrywał się w jej oczy, z przekrzywioną ponad ramieniem głową i uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, że gdyby wyciągnął szyję, znów mógłby ją pocałować.
— Tak. Jasne, że tak. — Dotyk musnął jej szyję, bark, ramię. Rūka przeciągnął ręką aż na jej nadgarstek, a potem chwycił ją za dłoń i prostując się w łopatkach przyciągnął ją bliżej do siebie. — Nie ma powodu, żebyś traktowała to tak krucho. Nic się między nami nie zmieniło, nie? — zapytał mimowolnie, a ton jego głosu przybrał dziwny, zachrypnięty wydźwięk.
Zapadła cisza, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale ostatecznie zacisnął usta i odchrząknął, opuszczając wzrok na ich dłonie.
Kiedy to się zaczęło? Już wtedy, gdy z wrzaskiem nacierającego agresora wskoczyła między niego a napastników — starszych chłopaków dokuczających chuderlakowi bez werwy? Czy kilka lat dalej, w gimnazjum, gdy po raz pierwszy pokazała mu się w stroju kąpielowym, marudząc pod nosem na rzekomo „źle produkowane rozmiary”? Jeszcze później, gdy spali pod namiotem i musiał podzielić się z nią ciasnym śpiworem, bo raz jeszcze Harakawa dała popis swoim nieziemskim umiejętnościom zawalania organizacji? W liceum? Może gdy ciskał jej pierścionek na podłogę?
Albo gdy zdał sobie sprawę, że mogła zginąć?
Odłożył sztuciec z cichym brzęknięciem — akurat w chwili, w której rudowłosa zaszła go od tyłu i oplotła swoimi szczupłymi ramionami. Czuł miękkość jej ciała i ciepło oddechu, gdy nachyliła się nad nim, przekraczając wszystkie bariery osobistej przestrzeni. „Naprawdę jesteś mój, prawda?”.
Nie był rzeczą; jednym z dopisków do ich listy. Nie był też osobą, którą można zaklepać. Nie miał właściciela. Myśli przelatywały mu przez umysł, szybko wypleniane przez kolejne i następne.
Bo w tym wszystkim sam traktował Ylvę jak kogoś, kto jest „jego”. Zrobił to samoistnie; gdzieś, kiedyś. Patrzył na nią jak na stały element życia; musiała w nim być, nie? Nigdy nie sprawiała wrażenia zainteresowanej innymi chłopakami.
W ogóle innymi ludźmi.
Ograniczyła się do niego i bliźniaków, matki... rodziny, którą musiała się zająć. On nie potrzebował protekcji, a jednak stale tę ochronę otrzymywał. Była to więc inna forma „posiadania kogoś”; bardziej...
Obrócił się delikatnie, sięgając ręką za siebie, ku jej twarzy. Palce odnalazły ciepły policzek i miękkie włosy, dotknęły jej żuchwy, pod którą wsunął opuszki. Psychiczna? Duchowa? Naparł na nią, aby uniosła głowę.
Na dworze wciąż lało. Uliczne latarnie wpuszczały do ich mieszkania blady poblask, który nadawał ich skórze niezdrowego koloru. Kyōryū wpatrywał się w jej oczy, z przekrzywioną ponad ramieniem głową i uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, że gdyby wyciągnął szyję, znów mógłby ją pocałować.
— Tak. Jasne, że tak. — Dotyk musnął jej szyję, bark, ramię. Rūka przeciągnął ręką aż na jej nadgarstek, a potem chwycił ją za dłoń i prostując się w łopatkach przyciągnął ją bliżej do siebie. — Nie ma powodu, żebyś traktowała to tak krucho. Nic się między nami nie zmieniło, nie? — zapytał mimowolnie, a ton jego głosu przybrał dziwny, zachrypnięty wydźwięk.
Zapadła cisza, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale ostatecznie zacisnął usta i odchrząknął, opuszczając wzrok na ich dłonie.
Arcanine- NAZWA RANGI
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
:: Londyn :: Off topic :: Góra Babel
Strona 3 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach