Rū x Ylv — wątek gdzieś
2 posters
:: Londyn :: Off topic :: Góra Babel
Strona 2 z 3
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Poczuła ciepło pod swoimi opuszkami; wręcz gorąco niczym nie różniące się od tego, jakie emanowało od naczynia wypełnionego kawą. Temperatura chłopaka zdawała się przebijać określone standardy; krew wrzała mu w żyłach, przetaczając się przez nie z nadmierną szybkością. Skostniałą w palcach ręką starał się dotknąć jej dłoni, ale zdążyła się odsunąć; ciągle tak było. Kiedy próbował ją złapać, nagle mu umykała. To były kwestie sekund. Słów. Myśli. Jeden krok, który burzył wszystkie plany.
Dość tego. Ile można było ciągnąć ten teatrzyk?
Ile razy miał się jeszcze cofać, kiedy coś mu się nie udawało? Płynnym ruchem odsunął rękę od swojej twarzy i skierował ją ku Ylvie. Dotknął jej ramienia, ale nie zatrzymał się; kciuk wsunął się na gojący obojczyk, palce nagle znalazły na boku jej szyi.
Rūka nie potrafił się jej sprzeciwić; w tym jednym nic się nie zmieniło. Gdyby raz jeszcze oparła dłonie na jego piersi i odepchnęła go od siebie, zaakceptowałby to. Nie zawsze tak było? Dawał jej wolną przestrzeń; pozwalał robić z sobą, na co tylko miała ochotę. Był drogą zabawką z wystawy, która spodobała się małej dziewczynce. Zawsze przy niej. Zawsze pod jej komendami. Zawsze po tej stronie barykady, po której sama stała.
Wojsko było pierwszą cegłą między nimi; każda minuta spędzona w północnej części M3 — kolejnymi. Przysunął się do niej na krok, zmniejszając dzielącą ich odległość i nagle zdał sobie sprawę, że tylko to sobie wmawia. Że gdyby Harakawa rzeczywiście spróbowała się wyrwać, złapałby ją i przyciągnął do siebie siłą; siłą, która wzrosła ostatnimi czasy; siłą, nad którą nie panował, ale która ten jeden raz mogła mu się przydać.
Z a w s z e będę cię kochać.
Czyżby? Nawet wtedy, gdyby wiedziała o tym wszystkim, co zwykle grzebał głęboko w piachu? Co starał się wyrzucać poza granice umysłu?
Objął ją w talii ramieniem, naciskając nadgarstkiem na jej lędźwie, by przygarnąć ją bliżej siebie — tak blisko, aż nie zetknęła się z nim, nie poczuła zapachu męskich perfum i gładkiej powierzchni skórzanej kurtki, której nie zdjął na wejściu. Klatka, w której ją zamknął, była ciasna i ograniczająca jej ruchy. Nawet delikatnie drgnięcie skutkowało otarciem się o jego ciało, jakby specjalnie wymuszał na niej, by stała spokojnie lub szarpała się i tym samym: doprowadzała do większego kontaktu.
Wplótł palce w jej rude pukle, szukając gumki, którą je związała. Kilka pasm musiało opaść jej na twarz, ale to nie stanowiło problemu, bo gdy wreszcie rozpuścił jej włosy i kiedy te włosy opadły na jej barki i kark, ręka dotykała już jej policzka, zgarniając z niego niesforne kosmyki. Oddech miał jakby szybszy; kładł się ciepłem na jej ustach, które Rūka musnął nagle. Ledwie przechylił głowę, a już dotykał jej warg, zamykając je w pocałunku, nim zdążyłyby wybrzmieć protesty.
— Zostań — padło, kiedy z cichym cmoknięciem oderwał się od jej ust. Znajdował się jednak tak blisko, że każde wypowiedziane słowo niemal ponownie ich ze sobą stykało. Czuł gorąco rozlewające się wzdłuż kręgosłupa i mrowienie w opuszkach, którymi ujmował jej twarz. — Bądź ze mną. Wprowadź się do mojego mieszkania. Pozwól, że tym razem to ja się zajmę tobą. Jestem w tobie równie zakochany, co przerażony tym uczuciem, ale jeśli wyjedziesz, wkrótce i tak cię znajdę. Rozumiesz?
Dość tego. Ile można było ciągnąć ten teatrzyk?
Ile razy miał się jeszcze cofać, kiedy coś mu się nie udawało? Płynnym ruchem odsunął rękę od swojej twarzy i skierował ją ku Ylvie. Dotknął jej ramienia, ale nie zatrzymał się; kciuk wsunął się na gojący obojczyk, palce nagle znalazły na boku jej szyi.
Rūka nie potrafił się jej sprzeciwić; w tym jednym nic się nie zmieniło. Gdyby raz jeszcze oparła dłonie na jego piersi i odepchnęła go od siebie, zaakceptowałby to. Nie zawsze tak było? Dawał jej wolną przestrzeń; pozwalał robić z sobą, na co tylko miała ochotę. Był drogą zabawką z wystawy, która spodobała się małej dziewczynce. Zawsze przy niej. Zawsze pod jej komendami. Zawsze po tej stronie barykady, po której sama stała.
Wojsko było pierwszą cegłą między nimi; każda minuta spędzona w północnej części M3 — kolejnymi. Przysunął się do niej na krok, zmniejszając dzielącą ich odległość i nagle zdał sobie sprawę, że tylko to sobie wmawia. Że gdyby Harakawa rzeczywiście spróbowała się wyrwać, złapałby ją i przyciągnął do siebie siłą; siłą, która wzrosła ostatnimi czasy; siłą, nad którą nie panował, ale która ten jeden raz mogła mu się przydać.
Z a w s z e będę cię kochać.
Czyżby? Nawet wtedy, gdyby wiedziała o tym wszystkim, co zwykle grzebał głęboko w piachu? Co starał się wyrzucać poza granice umysłu?
Objął ją w talii ramieniem, naciskając nadgarstkiem na jej lędźwie, by przygarnąć ją bliżej siebie — tak blisko, aż nie zetknęła się z nim, nie poczuła zapachu męskich perfum i gładkiej powierzchni skórzanej kurtki, której nie zdjął na wejściu. Klatka, w której ją zamknął, była ciasna i ograniczająca jej ruchy. Nawet delikatnie drgnięcie skutkowało otarciem się o jego ciało, jakby specjalnie wymuszał na niej, by stała spokojnie lub szarpała się i tym samym: doprowadzała do większego kontaktu.
Wplótł palce w jej rude pukle, szukając gumki, którą je związała. Kilka pasm musiało opaść jej na twarz, ale to nie stanowiło problemu, bo gdy wreszcie rozpuścił jej włosy i kiedy te włosy opadły na jej barki i kark, ręka dotykała już jej policzka, zgarniając z niego niesforne kosmyki. Oddech miał jakby szybszy; kładł się ciepłem na jej ustach, które Rūka musnął nagle. Ledwie przechylił głowę, a już dotykał jej warg, zamykając je w pocałunku, nim zdążyłyby wybrzmieć protesty.
— Zostań — padło, kiedy z cichym cmoknięciem oderwał się od jej ust. Znajdował się jednak tak blisko, że każde wypowiedziane słowo niemal ponownie ich ze sobą stykało. Czuł gorąco rozlewające się wzdłuż kręgosłupa i mrowienie w opuszkach, którymi ujmował jej twarz. — Bądź ze mną. Wprowadź się do mojego mieszkania. Pozwól, że tym razem to ja się zajmę tobą. Jestem w tobie równie zakochany, co przerażony tym uczuciem, ale jeśli wyjedziesz, wkrótce i tak cię znajdę. Rozumiesz?
Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 10.04.19 18:00, w całości zmieniany 1 raz
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Czuła każdy jego dotyk na sobie, wkradał się nie tylko pod warstwę ubrań, ale i głębiej, podskórnie, wypełniaj każdą jej komórkę. Był za blisko. Zdecydowanie z a b l i s k o.
Czemu nie potrafił zrozumieć, że w ten sposób ją krzywdzi? Przekracza granice, którą sobie wyznaczyła, żeby się wyleczyć z niego i uczucia, które ją paliło? Że do cholery, robi to nie tylko dla samej siebie, ale i dla niego?
Najgorsze jednak było to, że mimo wszystko nie potrafiła przeciwstawić się jego dotykowi, jego słowom i bliskości. Jak dziecko łaknęła ich, spragniona ciepła jego ciała, które pragnęła uchwycić chociaż na krótką, nawet ulotną chwilę. Pod tym względem jej wola łamała się jak sucha gałązka pod ciężkim butem. Momentami było jej nawet wstyd za samą siebie.
Przestań.
Naparła dłońmi na jego tors na tyle lekko, że ręce ugięły się w łokciach, gdy ich ciała znalazły się tak blisko, że niemal stały się jednością. Miała wrażenie, że w jednej sekundzie upiła się jego zapachem, w głowie zaczęło huczeć, świat przed oczami zaczął się kręcić jak na karuzeli.
Był tak blisko, że lada moment....
Powieki zamarły, gdy poczuła jego ciepłe wargi na swoich. Serce zatrzymało bicie, ciało zadrżało pozbawione jakichkolwiek sił. Świat dosłownie zawirował jej przed oczami, musiała je ukryć pod powiekami. Nie protestowała. Nie wyrywała się. Nie krzyczała. Instynktownie przyjęła jego ciepły pocałunek.
Nawet, gdy odsunął się na parę milimetrów, zwracając wolność jej wargom, wciąż delektowała się nieświadomie jego smakiem. Nie rozumiała. Naprawdę nie rozumiała w tym momencie co właściwie się wydarzyło. To był sen? Jakiś ponury żart ze strony chłopaka?
O co...
"Zostań"
... mu do...
"Bądź ze mną."
... chodziło?
"Jestem w tobie równie zakochany"
Bezgłośnie jęknęła. Opuściła głowę, przycisnęła twarz do jego klatki piersiowej. Słowa, które tak bardzo chciała usłyszeć, wydawać się mogło, że całą wieczność na nie czekała, wydawały się tak fantazyjne, że aż nierealne. Zarówno jej umysł jak i ciało zaczęły prowadzić ze sobą wewnętrzną walkę. Pragnęła, by wszystko to okazało się prawdą, z drugiej strony bała się przeraźliwie, że to wytwór jedynie jej zdesperowanego umysłu.
Czy los naprawdę był taki łaskawy?
Czerwona nić przeznaczenia okazała się zbyt mocna, by ją zniszczyć, co?
Nawet nie wiedziała kiedy dolna warga zadrżała, pod powiekami zebrały się łzy. Dłonie przemieściły się po jego bokach, aż w końcu zatrzymały wbijając w jego plecy, paznokcie zahaczyły o skórzaną kurtkę. Uniosła głowę, ale nie spojrzała na niego, zamiast tego wtuliła, teraz już mokrą, twarz w zagłębienie jego ciepłej szyi.
Nabrała więcej oddechu w płuca, a potem skinęła głową. Nie była pewna, czy teraz byłaby w stanie wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, który przypominałby słowo. Musiała się uspokoić. Nie potrafiła określić co właściwie teraz czuje. Istny chaos i huragan wszystkich możliwych emocji.
Jeżeli to sen, to bogowie, proszę, spraw, bym nigdy się nie obudziła.
- Ale zabieram Kuroruu ze sobą. - wymruczała cichym głosem w jego szyję, nadal nie chcąc się od niego odsunąć. W tej chwili świat równie dobrze mógłby się skończyć, a przynajmniej chociaż zatrzymać na dłużej. Nie chciała tego kończyć.
Chrup.
Drgnęła słysząc dźwięk dochodzący z wejścia do kuchni. Keita, który przed momentem wrócił i trzymał otwartą paczkę chipsów, wpatrywał się w scenę rozgrywającą na jego oczach z niezrozumieniem dlaczego jego siostra obściskiwała się Ruuką. Kira z kolei zwabiony krzykami z doła przyglądał się temu już dłuższą chwilę. Westchnął, jakby z ulgą.
- No wreszcie. Ileż można. - mruknął pod nosem. Keita już otwierał usta, by coś wyrzucić z siebie ale Kira zdążył odciągnąć go w głąb przedpokoju, a potem drugiego pokoju.
Czemu nie potrafił zrozumieć, że w ten sposób ją krzywdzi? Przekracza granice, którą sobie wyznaczyła, żeby się wyleczyć z niego i uczucia, które ją paliło? Że do cholery, robi to nie tylko dla samej siebie, ale i dla niego?
Najgorsze jednak było to, że mimo wszystko nie potrafiła przeciwstawić się jego dotykowi, jego słowom i bliskości. Jak dziecko łaknęła ich, spragniona ciepła jego ciała, które pragnęła uchwycić chociaż na krótką, nawet ulotną chwilę. Pod tym względem jej wola łamała się jak sucha gałązka pod ciężkim butem. Momentami było jej nawet wstyd za samą siebie.
Przestań.
Naparła dłońmi na jego tors na tyle lekko, że ręce ugięły się w łokciach, gdy ich ciała znalazły się tak blisko, że niemal stały się jednością. Miała wrażenie, że w jednej sekundzie upiła się jego zapachem, w głowie zaczęło huczeć, świat przed oczami zaczął się kręcić jak na karuzeli.
Był tak blisko, że lada moment....
Powieki zamarły, gdy poczuła jego ciepłe wargi na swoich. Serce zatrzymało bicie, ciało zadrżało pozbawione jakichkolwiek sił. Świat dosłownie zawirował jej przed oczami, musiała je ukryć pod powiekami. Nie protestowała. Nie wyrywała się. Nie krzyczała. Instynktownie przyjęła jego ciepły pocałunek.
Nawet, gdy odsunął się na parę milimetrów, zwracając wolność jej wargom, wciąż delektowała się nieświadomie jego smakiem. Nie rozumiała. Naprawdę nie rozumiała w tym momencie co właściwie się wydarzyło. To był sen? Jakiś ponury żart ze strony chłopaka?
O co...
"Zostań"
... mu do...
"Bądź ze mną."
... chodziło?
"Jestem w tobie równie zakochany"
Bezgłośnie jęknęła. Opuściła głowę, przycisnęła twarz do jego klatki piersiowej. Słowa, które tak bardzo chciała usłyszeć, wydawać się mogło, że całą wieczność na nie czekała, wydawały się tak fantazyjne, że aż nierealne. Zarówno jej umysł jak i ciało zaczęły prowadzić ze sobą wewnętrzną walkę. Pragnęła, by wszystko to okazało się prawdą, z drugiej strony bała się przeraźliwie, że to wytwór jedynie jej zdesperowanego umysłu.
Czy los naprawdę był taki łaskawy?
Czerwona nić przeznaczenia okazała się zbyt mocna, by ją zniszczyć, co?
Nawet nie wiedziała kiedy dolna warga zadrżała, pod powiekami zebrały się łzy. Dłonie przemieściły się po jego bokach, aż w końcu zatrzymały wbijając w jego plecy, paznokcie zahaczyły o skórzaną kurtkę. Uniosła głowę, ale nie spojrzała na niego, zamiast tego wtuliła, teraz już mokrą, twarz w zagłębienie jego ciepłej szyi.
Nabrała więcej oddechu w płuca, a potem skinęła głową. Nie była pewna, czy teraz byłaby w stanie wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, który przypominałby słowo. Musiała się uspokoić. Nie potrafiła określić co właściwie teraz czuje. Istny chaos i huragan wszystkich możliwych emocji.
Jeżeli to sen, to bogowie, proszę, spraw, bym nigdy się nie obudziła.
- Ale zabieram Kuroruu ze sobą. - wymruczała cichym głosem w jego szyję, nadal nie chcąc się od niego odsunąć. W tej chwili świat równie dobrze mógłby się skończyć, a przynajmniej chociaż zatrzymać na dłużej. Nie chciała tego kończyć.
Chrup.
Drgnęła słysząc dźwięk dochodzący z wejścia do kuchni. Keita, który przed momentem wrócił i trzymał otwartą paczkę chipsów, wpatrywał się w scenę rozgrywającą na jego oczach z niezrozumieniem dlaczego jego siostra obściskiwała się Ruuką. Kira z kolei zwabiony krzykami z doła przyglądał się temu już dłuższą chwilę. Westchnął, jakby z ulgą.
- No wreszcie. Ileż można. - mruknął pod nosem. Keita już otwierał usta, by coś wyrzucić z siebie ale Kira zdążył odciągnąć go w głąb przedpokoju, a potem drugiego pokoju.
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Palce wślizgnęły się ponownie w rude włosy, kiedy Ylva poruszyła głową. Jej usta smakowały kawą, ale mimo gorzkiego posmaku „dorosłości” miały w sobie niewinność; były delikatne, miękkie i wilgotne — jak płatki kwiatu. Były wszystkim tym, czego się spodziewał. Mrowiły go wargi, ale zacisnął je i przygarnął do siebie dziewczynę, wpatrując się w pustą ścianę, choć tak naprawdę wciąż trwał jeszcze w sytuacji sprzed chwili. Jestem w tobie zakochany. Naprawdę był? Serce tłukło mu się w piersi jak igła maszyny do szycia; doprowadzając do szaleństwa. Ucisk w skroniach przypominał te nieliczne stany, w których przeholował z alkoholem. Obraz był taki wyraźny i ostry, jak po poprawieniu go w programie graficznym; kolory intensywniejsze, o wiele bardziej rażące; ale mimo najlepszego odbioru bodźców, ciało nie należało do niego. Przymknął powieki, czując, jak czoło Ylvy ociera się o materiał jego kurtki w przytaknięciu.
Tak.
Łzy wsiąkały w materiał jego t-shirtu, ale ledwo zdołał to zakodować. Przesuwał ręką po jej włosach, jakby starał się ją uspokoić, choć w gruncie rzeczy, to ona powinna uspokajać jego. Czuł, jak pękają pasy przytrzymujące kaganiec, jak zacierają się linie, które sobie wytyczył. Jak czerwona lampka miga, zamieniając się w zielone światło, bo tą jedną zgodą kopnęła w budę i obudziła to, co usilnie w sobie tłamsił.
Nagle stał się świadom tej ich bliskości; jej zapachu, temperatury. Miał wrażenie, jakby trzymał kogoś lekkiego i małego; filigranową lalkę. Drżała pod jego dotykiem, a to tylko mocniej go nakręcało. Przełknął ślinę, obejmując ją oburącz w talii, kładąc przedramiona na jej szczupłych biodrach, które wciąż zaborczo przyciskał do siebie. Usłyszał co powiedziała, choć jej głos przebijał się przez szum, który wypełniał mu głowę, niemal całkowicie tonąc w natłoku myśli. Nie powinien, prawda..? Nie powinien kłaść na niej rąk, nie powinien jej całować. Nie powinien przybliżać teraz ust do jej szyi, nie powinien zahaczać językiem o płatek jej ucha. Mogła usłyszeć, jak nabiera wdechu, poczuć zimno, które temu towarzyszyło. Chciał coś powiedzieć, ale...
Chrup.
Zatrzymał się i na kilka rozwleczonych sekund zamarł z twarzą wtuloną w bok jej szyi. Coś się zaczęło łamać; utworzona atmosfera rozrzedziła się w okamgnieniu. Wyprostował się, ale z wyraźną niechęcią; nawet jego twarz wyglądała jak u skazańca, któremu wyznano, że za chwilę zawiśnie na szubienicy.
Obrócił głowę, rzucając spojrzenie ponad ramieniem ku drzwiom. Nikt tam już nie stał, ale w kuchni słychać było cichnący tupot stóp. Czekał. Jak zwierzyna sondująca teren chwilę po tym, jak rozległ się huk z broni łowczego. Dopiero gdy nabrał pewności, że Kira i Keita (a może tylko jeden z nich?) zniknęli, zwrócił twarz frontem do Ylvy. Źrenice miał rozszerzone, a po ustach błąkał się nikły, mało subtelny uśmiech. Patrzył na jej wargi i jeszcze chwilę się wahał... ale wreszcie rozluźnił uchwyt i odsunął się od Harakawy.
— Dlatego chciałem, byśmy spotkali się u mnie. — Wierzchem palców starł wilgoć z jednego z jej pokraśniałych policzków. Musiała tego nienawidzić — tej bezsilności, która doprowadziła ją do płaczu; wiedział to. Samolubnie doszukiwał się w tym jednak plusów; był jedynym, który widział ją w takim stanie. Jedynym, przed którym nie wytrzymała.
— Nadal chcę się znaleźć z tobą gdzieś, gdzie będziemy sami. — Ramiona drgnęły, jakby w ostatniej sekundzie zdusił w sobie śmiech. — Strasznie to brzmi — ale nie mogę się uspokoić.
Tak.
Łzy wsiąkały w materiał jego t-shirtu, ale ledwo zdołał to zakodować. Przesuwał ręką po jej włosach, jakby starał się ją uspokoić, choć w gruncie rzeczy, to ona powinna uspokajać jego. Czuł, jak pękają pasy przytrzymujące kaganiec, jak zacierają się linie, które sobie wytyczył. Jak czerwona lampka miga, zamieniając się w zielone światło, bo tą jedną zgodą kopnęła w budę i obudziła to, co usilnie w sobie tłamsił.
Nagle stał się świadom tej ich bliskości; jej zapachu, temperatury. Miał wrażenie, jakby trzymał kogoś lekkiego i małego; filigranową lalkę. Drżała pod jego dotykiem, a to tylko mocniej go nakręcało. Przełknął ślinę, obejmując ją oburącz w talii, kładąc przedramiona na jej szczupłych biodrach, które wciąż zaborczo przyciskał do siebie. Usłyszał co powiedziała, choć jej głos przebijał się przez szum, który wypełniał mu głowę, niemal całkowicie tonąc w natłoku myśli. Nie powinien, prawda..? Nie powinien kłaść na niej rąk, nie powinien jej całować. Nie powinien przybliżać teraz ust do jej szyi, nie powinien zahaczać językiem o płatek jej ucha. Mogła usłyszeć, jak nabiera wdechu, poczuć zimno, które temu towarzyszyło. Chciał coś powiedzieć, ale...
Chrup.
Zatrzymał się i na kilka rozwleczonych sekund zamarł z twarzą wtuloną w bok jej szyi. Coś się zaczęło łamać; utworzona atmosfera rozrzedziła się w okamgnieniu. Wyprostował się, ale z wyraźną niechęcią; nawet jego twarz wyglądała jak u skazańca, któremu wyznano, że za chwilę zawiśnie na szubienicy.
Obrócił głowę, rzucając spojrzenie ponad ramieniem ku drzwiom. Nikt tam już nie stał, ale w kuchni słychać było cichnący tupot stóp. Czekał. Jak zwierzyna sondująca teren chwilę po tym, jak rozległ się huk z broni łowczego. Dopiero gdy nabrał pewności, że Kira i Keita (a może tylko jeden z nich?) zniknęli, zwrócił twarz frontem do Ylvy. Źrenice miał rozszerzone, a po ustach błąkał się nikły, mało subtelny uśmiech. Patrzył na jej wargi i jeszcze chwilę się wahał... ale wreszcie rozluźnił uchwyt i odsunął się od Harakawy.
— Dlatego chciałem, byśmy spotkali się u mnie. — Wierzchem palców starł wilgoć z jednego z jej pokraśniałych policzków. Musiała tego nienawidzić — tej bezsilności, która doprowadziła ją do płaczu; wiedział to. Samolubnie doszukiwał się w tym jednak plusów; był jedynym, który widział ją w takim stanie. Jedynym, przed którym nie wytrzymała.
— Nadal chcę się znaleźć z tobą gdzieś, gdzie będziemy sami. — Ramiona drgnęły, jakby w ostatniej sekundzie zdusił w sobie śmiech. — Strasznie to brzmi — ale nie mogę się uspokoić.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Szczerze powiedziawszy nawet nie zarejestrowała, że w kuchni przez jakiś czas znajdowało się jej rodzeństwo. Cała uwaga dziewczyny była skupiona tylko i wyłącznie na jednej osobie. Na nim. Gdy Ruu zaczął się od niej odsuwać, a tym samym zwracać jej przestrzeń osobistą, ta zrobiła krok deo przodu i zacisnęła palce na jego plecach, nie chcąc do tego dopuścić. Może w tym momencie zachowywała się egoistycznie jak mała dziewczynka, ale... ale bała się, że gdy to zrobi, wszystko rozpadnie się w drobny mak, a kawałki roztrzaskają się na jeszcze mniejsze kawałeczki, aż wreszcie pozostanie po nim i po tej chwili zwykły, ulotny pył który zwieje wiatr.
Musiało minąć naprawdę sporo dłużących się sekund, gdy wreszcie i ona dała za wygraną i się odsunęła od niego, choć było to zaledwie pół kroku, nie więcej. Wciąż był na wyciągnięcie ręki, wciąż był w jej zasięgu, na wypadek, gdyby zaczął się rozpływać wraz z powrotem do rzeczywistości. Wargi drgnęły, kiedy jego palce starły jej łzy z rozgrzanego policzka i jak nigdy nawet nie broniła się przed tak ckliwym gestem. Sama uniosła obie dłonie i zaczęła pospiesznie wycierać oczy, pociągając przy tym nosem.
Płakała, ale czuła się lekko.
Odetchnęła, raz, dwa, trzy, spokój.
"gdzie będziemy sami"
Uniosła nieco głowę i spojrzała, w końcu(!) na niego, choć jej czerwienione oczy i nos, mokre policzki, pojedyncze kosmyki opadające na skronie prezentowały sobą istny chaos. Ale był to chaos emanujący przede wszystkim ciepłem oraz... szczęściem. Skinęła głową i bez słowa złapała go za dłoń, ciągnąc za sobą. Z kuchni, korytarzem, schodami do góry, znów korytarz, pchnięcie tak bardzo charakterystycznych drzwi jej pokoju, a potem ich ciche zamknięcie. Stała przez moment w miejscu, opierając się plecami o drzwi. Pokój właściwie nic się nie zmienił od czasu, kiedy chłopak znajdował się w nim po raz ostatni. Może za wyjątkiem dodatkowych książek na biurku i szafkach, zeszytów, notatników i przekroju anatomicznego psa. Te same ściany, te same zdjęcia na nich, meble, zapach.
Odepchnęła się nagle i dopadła jego pleców, wtulając swoją twarz pomiędzy jego łopatkami. Pierwszy szok i niedowierzanie minęło, wyparło łzy po których pozostały jedynie wspomnienia, przyszedł czas na niepohamowaną radość i pragnienie. Był. Prawdziwy, żywy i ciepły. Stał w jej pokoju, nie rozsypywał się, nie rozmazywał, nie znikał.
Należał do niej.
Uśmiechnęła się, choć uśmiech był skryty przed światem.
- Już nigdy nie będę próbowała przed tobą uciec, Ruu. Obiecuję. - wyszeptała, składając obietnicę aż po grób. Poluzowała swój uścisk, ale tylko po to, aby przesunąć się do przodu i stanąć na przeciwko niego. Złapała go za policzki, stanęła na palcach, kiedy on do cholery AŻ tak urósł?!, i przytuliła swoje czoło do jego, uśmiechając się szeroko, niemal szczerząc.
Jednak taka przyszłość dla nich była zdecydowanie lepsza od tej, którą wcześniej założyła.
Musiało minąć naprawdę sporo dłużących się sekund, gdy wreszcie i ona dała za wygraną i się odsunęła od niego, choć było to zaledwie pół kroku, nie więcej. Wciąż był na wyciągnięcie ręki, wciąż był w jej zasięgu, na wypadek, gdyby zaczął się rozpływać wraz z powrotem do rzeczywistości. Wargi drgnęły, kiedy jego palce starły jej łzy z rozgrzanego policzka i jak nigdy nawet nie broniła się przed tak ckliwym gestem. Sama uniosła obie dłonie i zaczęła pospiesznie wycierać oczy, pociągając przy tym nosem.
Płakała, ale czuła się lekko.
Odetchnęła, raz, dwa, trzy, spokój.
"gdzie będziemy sami"
Uniosła nieco głowę i spojrzała, w końcu(!) na niego, choć jej czerwienione oczy i nos, mokre policzki, pojedyncze kosmyki opadające na skronie prezentowały sobą istny chaos. Ale był to chaos emanujący przede wszystkim ciepłem oraz... szczęściem. Skinęła głową i bez słowa złapała go za dłoń, ciągnąc za sobą. Z kuchni, korytarzem, schodami do góry, znów korytarz, pchnięcie tak bardzo charakterystycznych drzwi jej pokoju, a potem ich ciche zamknięcie. Stała przez moment w miejscu, opierając się plecami o drzwi. Pokój właściwie nic się nie zmienił od czasu, kiedy chłopak znajdował się w nim po raz ostatni. Może za wyjątkiem dodatkowych książek na biurku i szafkach, zeszytów, notatników i przekroju anatomicznego psa. Te same ściany, te same zdjęcia na nich, meble, zapach.
Odepchnęła się nagle i dopadła jego pleców, wtulając swoją twarz pomiędzy jego łopatkami. Pierwszy szok i niedowierzanie minęło, wyparło łzy po których pozostały jedynie wspomnienia, przyszedł czas na niepohamowaną radość i pragnienie. Był. Prawdziwy, żywy i ciepły. Stał w jej pokoju, nie rozsypywał się, nie rozmazywał, nie znikał.
Należał do niej.
Uśmiechnęła się, choć uśmiech był skryty przed światem.
- Już nigdy nie będę próbowała przed tobą uciec, Ruu. Obiecuję. - wyszeptała, składając obietnicę aż po grób. Poluzowała swój uścisk, ale tylko po to, aby przesunąć się do przodu i stanąć na przeciwko niego. Złapała go za policzki, stanęła na palcach, kiedy on do cholery AŻ tak urósł?!, i przytuliła swoje czoło do jego, uśmiechając się szeroko, niemal szczerząc.
Jednak taka przyszłość dla nich była zdecydowanie lepsza od tej, którą wcześniej założyła.
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Ostatnim, na co spojrzał, była nietknięta kawa — zimna, nieruchoma i czarna jak ebonit; symbol dorosłości, którą się brzydzili, której nie chcieli i która ich przerażała. Była wszystkim tym, co oznaczało koniec dobrego, a rozpoczynało najgorsze — żmudną pracę, nadgodziny, zajęte weekendy, przemęczenie, wreszcie irytację i być może wypalenie, które stopniowo będzie zamieniało ich w maszyny.
Zwarł szczęki, obracając głowę ku dziewczynie, która prowadziła go szybko, zbyt szybko. Kroki wybrzmiewały na holu, uderzeniem zdradzały, dokąd się kierowali; chodem tylko o krok od wszczęcia biegu. Trasa na linii kuchnia-pokój minęła mu w pół sekundy, jakby wystarczyło mrugnąć, aby przenieść się do innego pomieszczenia. Tylko trzask zamykanych drzwi uświadomił mu, gdzie się znajdują. Rzucił okiem na ich azyl, na miejsce, w którym chowali się przed przeciwnościami, w którym dzielili sekrety i darli ze sobą koty.
Przesunął stopę o kilka centymetrów, ale to wszystko, zatrzymał się; nagle jej bliskość znów uderzyła mu do głowy; wszystkie myśli, które rozpierzchły się przez młodsze rodzeństwo Harakawy, na powrót napłynęły do jego umysłu. Zacisnął usta, każąc sobie przestać, każąc się ZAMKNĄĆ tym głosom, które szumiały dookoła.
— Już nigdy nie będę próbowała przed tobą uciec.
Ruu.
Obrócił się, w zasadzie ledwie zmienił ułożenie nogi i przekręcił korpus, a już miał ją przed sobą. Czarne oczy nerwowo przyglądały się jej zarumienionej twarzy, długim, wciąż wilgotnym rzęsom, ustom ułożonym w uśmiech — i nie potrafił już dłużej uciszać prowokacyjnych poleceń. Ścisk w klatce piersiowej tylko się powiększył; kamienie osiadały mu na sercu i ciągnęły je w dół. Przełknął ślinę, zaciskając palce w pięści; na powrót je prostując; znów zaciskając, aż wreszcie znów dotknął jej talii. Była taka wąska, a może tylko mu się wydawało? Wyciągnął brodę naprzód, by sięgnąć jej ust.
Delikatnie.
Powoli.
Gorąco buchnęło mu w twarz, a potem w całe ciało, kiedy zdał sobie sprawę, że zaczyna na nią napierać, jakby jakaś nieznana siła przyciągała go do niej, zmuszała, by znalazł się torsem przy jej klatce piersiowej; brzuchem przylgnął do brzucha. Mokry odgłos raz za razem powtarzanego pocałunku mieszał się z cichym, ledwie możliwym do wychwycenia dźwiękiem ocierających się o siebie ubrań. Wykonał krok do przodu, uderzając biodrem w jej biodra, przytrzymując ją w pasie dla utrzymania równowagi, choć tak naprawdę chciał, by ją stracili, by znaleźli się na łóżku, na ziemi, pod ścianą, gdziekolwiek, gdzie nie będą się przejmować upadkiem. Zęby zadrasnęły dolną wargę Harakawy, gdy przeciągał rękoma wzdłuż jej boków, podciągając tym samym pogniecioną bluzę od dresu do góry; odsłonił jej jasne ciało i biały, szorstki bandaż oplatający ciasno korpus na wysokości żeber. Podczas kolejnego muśnięcia mogła poczuć, jak się ciemnowłosy się uśmiecha; zamarł, wpatrzony w jej twarz, łapiąc szybsze wdechy i nagle, jakby bez konkretnego powodu, powiódł spojrzeniem ku niezasłanemu materacowi.
— Nie powinniśmy, prawda?
Gdzieś w tle, jakby z zupełnie innej rzeczywistości, dobiegały przytłumione głosy przegrywającego na konsoli Keity.
Zwarł szczęki, obracając głowę ku dziewczynie, która prowadziła go szybko, zbyt szybko. Kroki wybrzmiewały na holu, uderzeniem zdradzały, dokąd się kierowali; chodem tylko o krok od wszczęcia biegu. Trasa na linii kuchnia-pokój minęła mu w pół sekundy, jakby wystarczyło mrugnąć, aby przenieść się do innego pomieszczenia. Tylko trzask zamykanych drzwi uświadomił mu, gdzie się znajdują. Rzucił okiem na ich azyl, na miejsce, w którym chowali się przed przeciwnościami, w którym dzielili sekrety i darli ze sobą koty.
Przesunął stopę o kilka centymetrów, ale to wszystko, zatrzymał się; nagle jej bliskość znów uderzyła mu do głowy; wszystkie myśli, które rozpierzchły się przez młodsze rodzeństwo Harakawy, na powrót napłynęły do jego umysłu. Zacisnął usta, każąc sobie przestać, każąc się ZAMKNĄĆ tym głosom, które szumiały dookoła.
— Już nigdy nie będę próbowała przed tobą uciec.
Ruu.
Obrócił się, w zasadzie ledwie zmienił ułożenie nogi i przekręcił korpus, a już miał ją przed sobą. Czarne oczy nerwowo przyglądały się jej zarumienionej twarzy, długim, wciąż wilgotnym rzęsom, ustom ułożonym w uśmiech — i nie potrafił już dłużej uciszać prowokacyjnych poleceń. Ścisk w klatce piersiowej tylko się powiększył; kamienie osiadały mu na sercu i ciągnęły je w dół. Przełknął ślinę, zaciskając palce w pięści; na powrót je prostując; znów zaciskając, aż wreszcie znów dotknął jej talii. Była taka wąska, a może tylko mu się wydawało? Wyciągnął brodę naprzód, by sięgnąć jej ust.
Delikatnie.
Powoli.
Gorąco buchnęło mu w twarz, a potem w całe ciało, kiedy zdał sobie sprawę, że zaczyna na nią napierać, jakby jakaś nieznana siła przyciągała go do niej, zmuszała, by znalazł się torsem przy jej klatce piersiowej; brzuchem przylgnął do brzucha. Mokry odgłos raz za razem powtarzanego pocałunku mieszał się z cichym, ledwie możliwym do wychwycenia dźwiękiem ocierających się o siebie ubrań. Wykonał krok do przodu, uderzając biodrem w jej biodra, przytrzymując ją w pasie dla utrzymania równowagi, choć tak naprawdę chciał, by ją stracili, by znaleźli się na łóżku, na ziemi, pod ścianą, gdziekolwiek, gdzie nie będą się przejmować upadkiem. Zęby zadrasnęły dolną wargę Harakawy, gdy przeciągał rękoma wzdłuż jej boków, podciągając tym samym pogniecioną bluzę od dresu do góry; odsłonił jej jasne ciało i biały, szorstki bandaż oplatający ciasno korpus na wysokości żeber. Podczas kolejnego muśnięcia mogła poczuć, jak się ciemnowłosy się uśmiecha; zamarł, wpatrzony w jej twarz, łapiąc szybsze wdechy i nagle, jakby bez konkretnego powodu, powiódł spojrzeniem ku niezasłanemu materacowi.
— Nie powinniśmy, prawda?
Gdzieś w tle, jakby z zupełnie innej rzeczywistości, dobiegały przytłumione głosy przegrywającego na konsoli Keity.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Nie opierała się. Podatna na każdy jego dotyk i oddech, pozwalała na prowadzenie swoim ciałem niczym niedoświadczona partnerka na parkiecie. Prawda była taka, że jeszcze z nikim nigdy nie była tak blisko, jak teraz z Ruuką. Czuła, jak jej ciało topnieje pod dotykiem jego palców, jak rozpływa się od pocałunków, nieświadomie rozchylając swoje wargi i niemo zapraszając go do bardziej pewnych siebie pieszczot. A przecież to był jedynie wierzchołek góry lodowej, początek. Ich ciała choć stykały się ze sobą tak bardzo jakby były jednością, nadal dzieliła je warstwa cienkich ubrań.
A ona chciała więcej.
Ciało płonęło, serce łomotało oszalałe w klatce piersiowej, niemalże dusiła się od gorąca, ale wciąż było jej mało. Miała wrażenie, jakby minęło naprawdę sporo czasu od kiedy po raz ostatni się widzieli, od kiedy po raz ostatni poczuła jego dotyk na sobie, nawet jeżeli niewinny, przypadkowe otarcie, które nic nie znaczyło. Teraz, gdy chłopak otworzył przed nią bramy murów, odnalazła w sobie pokłady dziecinnej zachłanności, chcąc niemal siłą wyrwać dla siebie jak najwięcej.
Pragnęła go.
Czuła ekscytacje, narastające podniecenie ogarniające każdy czubek jej ciała, ale jednocześnie strach, że go rozczaruje swoim brakiem jakiegokolwiek doświadczenia.
Nie myśl. Oddaj się temu w całości.
Westchnęła niemal z rozczarowaniem i rozdrażnieniem, gdy gwałtowny pocałunek równie szybko się skończył. Uchyliła powieki i wpatrywała się w niego z fascynacją i migoczącymi płomieniami w jasnych tęczówka. Był tak blisko. Czuła go całą sobą. Wystarczy, że delikatnie uniesie się na palcach, lekko przechyli głowę i...
Podążyła wzrokiem za nim, i zatrzymała na łóżku. Na sam widok i świadomość do czego to zmierza, poczuła przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, które wdarło się aż po samą czaszkę.
Miała wrażenie, że oszaleje. Wystarczyło, że zrobią dwa kroki w bok, przechylą się i w pełni poddadzą temu szalonemu uczuciu. Wystarczyło słowo. Skinienie głową. Tylko tyle, by....
- Nie tu... - wychrypiała cicho, przełykając ślinę. Jej wargi pulsowały od namiętnego pocałunku, już stęsknione za strukturą jego ust.
Nie, nie tu. Nie, gdy za ścianą miała braci. Nie, gdy lada moment jej matka wróci z pracy. Nie tak szybko.
Szybko? Dziewczyno, czekałaś na to całe życie!
Odetchnęła ciężko przez nos.
- Ale wiesz... jak zamieszkamy razem.... będziemy sami, i... - nie dokończyła zdania, czując jak w jednej sekundzie uderza w nią zawstydzenie, a jej twarz robi się jeszcze bardziej czerwona, jeżeli było to w ogóle możliwe. Złapała za materiał jego koszulki i schowała w niej twarz, speszona swoimi słowami, kiedy zdała sobie sprawę z sensu jej słów.
A ona chciała więcej.
Ciało płonęło, serce łomotało oszalałe w klatce piersiowej, niemalże dusiła się od gorąca, ale wciąż było jej mało. Miała wrażenie, jakby minęło naprawdę sporo czasu od kiedy po raz ostatni się widzieli, od kiedy po raz ostatni poczuła jego dotyk na sobie, nawet jeżeli niewinny, przypadkowe otarcie, które nic nie znaczyło. Teraz, gdy chłopak otworzył przed nią bramy murów, odnalazła w sobie pokłady dziecinnej zachłanności, chcąc niemal siłą wyrwać dla siebie jak najwięcej.
Pragnęła go.
Czuła ekscytacje, narastające podniecenie ogarniające każdy czubek jej ciała, ale jednocześnie strach, że go rozczaruje swoim brakiem jakiegokolwiek doświadczenia.
Nie myśl. Oddaj się temu w całości.
Westchnęła niemal z rozczarowaniem i rozdrażnieniem, gdy gwałtowny pocałunek równie szybko się skończył. Uchyliła powieki i wpatrywała się w niego z fascynacją i migoczącymi płomieniami w jasnych tęczówka. Był tak blisko. Czuła go całą sobą. Wystarczy, że delikatnie uniesie się na palcach, lekko przechyli głowę i...
Podążyła wzrokiem za nim, i zatrzymała na łóżku. Na sam widok i świadomość do czego to zmierza, poczuła przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa, które wdarło się aż po samą czaszkę.
Miała wrażenie, że oszaleje. Wystarczyło, że zrobią dwa kroki w bok, przechylą się i w pełni poddadzą temu szalonemu uczuciu. Wystarczyło słowo. Skinienie głową. Tylko tyle, by....
- Nie tu... - wychrypiała cicho, przełykając ślinę. Jej wargi pulsowały od namiętnego pocałunku, już stęsknione za strukturą jego ust.
Nie, nie tu. Nie, gdy za ścianą miała braci. Nie, gdy lada moment jej matka wróci z pracy. Nie tak szybko.
Szybko? Dziewczyno, czekałaś na to całe życie!
Odetchnęła ciężko przez nos.
- Ale wiesz... jak zamieszkamy razem.... będziemy sami, i... - nie dokończyła zdania, czując jak w jednej sekundzie uderza w nią zawstydzenie, a jej twarz robi się jeszcze bardziej czerwona, jeżeli było to w ogóle możliwe. Złapała za materiał jego koszulki i schowała w niej twarz, speszona swoimi słowami, kiedy zdała sobie sprawę z sensu jej słów.
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
„Nie tu”.
Nie odsunął się, nie poruszył; patrzył na nią wyczekująco, ale wydawało się, że nic więcej nie będzie, że rzeczywiście ucięła temat w tym miejscu. Przyprowadziła go tutaj, żeby... Jęknął żałośnie, jeszcze najwidoczniej się łudząc, że jednak mu zaprzeczy, że zaryzykują. Tyle tchórzyli. Oddychał ciężej, oczy mu błyszczały. Twarz, pokryta jasnoczerwonymi plamami wykrzywiła się lekko, ale to, co na niej zagościło, nie miało nic wspólnego z niezadowoleniem; po prostu zdał sobie sprawę, że dzisiaj to koniec.
— Jasne — przytaknął, prostując plecy; zimno, jakie wsunęło się między nich, gdy się odsunął, wżerało się aż do kości. — Oczywiście.
Spokojnie.
Uspokój się.
Zacisnął wargi, aby brać wdechy przez nos; w spojrzeniu wciąż czaiła się pożądliwość. Rekrutowi o wiele trudnej było panować nad ciałem; gdyby dostał jeszcze kilka minut, argument dotyczący młodszych braci nie zdałby egzaminu.
Zdjął z niej dłonie, poprawiając porozciągany materiał dresu, który z powrotem przysłonił skrawki skóry i bandaże dziewczyny. Głowę miał ciężką; od myśli, od intencji, których powinien się wstydzić, a które chwilowo wydawały mu się naturalne — wręcz prawidłowe.
— No już, coś często się dziś chowasz — zaśmiał się, poklepując ją lekko po ramieniu; sztywnym gestem, bo tylko taki go teraz nie podjudzał. Dziwne, jak zmienia się perspektywa, gdy robi się kilka kroków naprzód; nagle to, co wcześniej było zwykłe, nabierało indywidualnego znaczenia. Innych barw. Szczególnych kształtów. Zapachów.
Przygarnął do siebie Ylvę, obejmując na wysokości szczupłych barków.
— Przyniosę naszą kawę — zaoferował, puszczając ją z krótkiego uścisku. Dłonie zsunęły się na jej ramiona, na które naparł ledwo wyczuwalnie. Wedle wszystkich niepisanych kodeksów musiała się od niego odsunąć; i tak był na krawędzi. Po co jeszcze kusić los? — Ty nam znajdź jakiś film, dobra?
Propozycja nie do odrzucenia, zważywszy na fakt, że mieli przed sobą cały wieczór. Schodząc po stopniach, zerknął ku zawieszonemu na ścianie zegarowi. Od kiedy tu przyszedł, minęły dokładnie trzydzieści trzy minuty. Czas się rozciągnął, jak to w ogóle możliwe? Przez ucisk w skroniach, który nieprzerwanie się utrzymywał, Rūka miał wrażenie, że spędził tu co najmniej dwie godziny.
Wziął oba kubki z wystygłą już kawą, zrobił dwa kroki, zawahał się, a potem jednak wylał je do zlewu i nastawił czajnik na nowe porcje. Mieli jeszcze spory zapas czasu; po co robić sobie przykrość tym gorzkim cholerstwem?
zt x 2
Nie odsunął się, nie poruszył; patrzył na nią wyczekująco, ale wydawało się, że nic więcej nie będzie, że rzeczywiście ucięła temat w tym miejscu. Przyprowadziła go tutaj, żeby... Jęknął żałośnie, jeszcze najwidoczniej się łudząc, że jednak mu zaprzeczy, że zaryzykują. Tyle tchórzyli. Oddychał ciężej, oczy mu błyszczały. Twarz, pokryta jasnoczerwonymi plamami wykrzywiła się lekko, ale to, co na niej zagościło, nie miało nic wspólnego z niezadowoleniem; po prostu zdał sobie sprawę, że dzisiaj to koniec.
— Jasne — przytaknął, prostując plecy; zimno, jakie wsunęło się między nich, gdy się odsunął, wżerało się aż do kości. — Oczywiście.
Spokojnie.
Uspokój się.
Zacisnął wargi, aby brać wdechy przez nos; w spojrzeniu wciąż czaiła się pożądliwość. Rekrutowi o wiele trudnej było panować nad ciałem; gdyby dostał jeszcze kilka minut, argument dotyczący młodszych braci nie zdałby egzaminu.
Zdjął z niej dłonie, poprawiając porozciągany materiał dresu, który z powrotem przysłonił skrawki skóry i bandaże dziewczyny. Głowę miał ciężką; od myśli, od intencji, których powinien się wstydzić, a które chwilowo wydawały mu się naturalne — wręcz prawidłowe.
— No już, coś często się dziś chowasz — zaśmiał się, poklepując ją lekko po ramieniu; sztywnym gestem, bo tylko taki go teraz nie podjudzał. Dziwne, jak zmienia się perspektywa, gdy robi się kilka kroków naprzód; nagle to, co wcześniej było zwykłe, nabierało indywidualnego znaczenia. Innych barw. Szczególnych kształtów. Zapachów.
Przygarnął do siebie Ylvę, obejmując na wysokości szczupłych barków.
— Przyniosę naszą kawę — zaoferował, puszczając ją z krótkiego uścisku. Dłonie zsunęły się na jej ramiona, na które naparł ledwo wyczuwalnie. Wedle wszystkich niepisanych kodeksów musiała się od niego odsunąć; i tak był na krawędzi. Po co jeszcze kusić los? — Ty nam znajdź jakiś film, dobra?
Propozycja nie do odrzucenia, zważywszy na fakt, że mieli przed sobą cały wieczór. Schodząc po stopniach, zerknął ku zawieszonemu na ścianie zegarowi. Od kiedy tu przyszedł, minęły dokładnie trzydzieści trzy minuty. Czas się rozciągnął, jak to w ogóle możliwe? Przez ucisk w skroniach, który nieprzerwanie się utrzymywał, Rūka miał wrażenie, że spędził tu co najmniej dwie godziny.
Wziął oba kubki z wystygłą już kawą, zrobił dwa kroki, zawahał się, a potem jednak wylał je do zlewu i nastawił czajnik na nowe porcje. Mieli jeszcze spory zapas czasu; po co robić sobie przykrość tym gorzkim cholerstwem?
zt x 2
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
- Jeszcze tutaj podpisać. - mężczyzna od przeprowadzek podsunął jej tablet, gdzie złożyła swój elektroniczny podpis. Skinął jej głową, życzył dobrego dnia, po czym opuścił mieszkanie, w którym została sama. Już z samego rana Ruu powiadomił ją, że się spóźni, bo wypadło im dodatkowe szkolenie. Przyjęła to ze spokojem, mając nadzieję, że chłopak nie przejmie się faktem, że nie będzie mógł jej pomóc z przeniesieniem jej rzeczy do mieszkania. Wiedziała, że będą takie momenty, kiedy nie będzie wracał dniami, tygodniami a nawet i miesiącami.
Weszła w głąb małego salonu połączonego z aneksem kuchennym, rozglądając się z zaciekawieniem. Mieszkanie rzeczywiście było małe. Oprócz tego pomieszczenia był jeszcze jeden, mniejszy pokój oraz łazienka. Ale Ylva nie potrzebowała sporo miejsca. Nawet zabrała z domu tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Tyle powinno wystarczyć na start. Odstawiła paprotkę na podłogę obok jednego z kartonów i kucnęła przy transporterku, z którego wypuściła Kuroruu. Ciemna kulka wysunęła wpierw głowę poruszając zaciekawiona nosem, dopiero kiedy uzmysłowiła sobie, że nie zagraża jej jakiekolwiek niebezpieczeństwo, ochoczo wyskoczyła na zewnątrz i zaczęła biegać niemal po każdym kącie.
Rudowłosa zaśmiała się pod nosem zadowolona, że kot bardzo szybko poczuł się bezpiecznie w nowym domu.
Nowy dom.
Przystanęła na moment, a jej palce zatrzymały się na pierwszym kartonie. Jak to dziwnie brzmiało w jej głowie. Ekscytujące, a zaraz przerażające. Prawdę powiedziawszy do ostatniej chwili nie była pewna, czy dobrze postąpiła zgadzając się na wspólne mieszkanie. To nie tak, że nie chciała mieszkać z Ruuką, bo naprawdę tego chciała, pragnęła całą sobą, każdą, nawet najmniejszą komórką, ale.... ale od śmierci jej taty nigdy nigdzie nie wyjeżdżała na dłużej niż doba. Nie mogła. Musiała być pod ręką, opiekować się nie tylko braćmi, ale też i matką. Co prawda jej mama chodziła do pracy, do terapeuty, podniosła się z dnia, opiekowała się bliźniakami, ale nadal... nadal Ylva nie mogła pozbyć się głupich myśli, czy robi dobrze i czy sobie poradzą bez niej. O dziwo z pomocą w podjęciu ostatecznej decyzji przyszła właśnie jej matka. "To nie tak daleko, to nie drugi koniec miasta" mówiła uśmiechając się do niej. "Zacznij wreszcie żyć, córciu. Bądź szczęśliwa".
Zacznij wreszcie żyć.
Zabawne, czy coś podobnego nie powiedziała ostatnio Ruuce?
Uniosła głowę, podchodząc do drzwi balkonowych, spoglądając przez szybę na miasto. Chmurzyło się, zanosząc na deszcz. Oby Ruu zdążył wrócić do domu.
Dobra. Czas zrobić coś pożytecznego. Klepnęła się dwa razy po policzkach i sięgnęła po jeden z kartonów, gdzie znajdowały się jej ubrania. Przetargała go do drugiego pokoju i już miała kucnąć, by go otworzyć, gdy kątem oka dostrzegła inny karton, już nieco przekopany. Ubrania Ruuki, w których pewnie grzebał w pośpiechu. Zaśmiała się, podchodząc bliżej. Jej wzrok momentalnie przykuła charakterystyczna koszulka z dinozaurem.
Nadal ją ma, co?
Bez zastanowienia zrzuciła swoją i założyła jego, kiwając głową na boki w zadowoleniu. Tak wiele się nie zmieniło, prawda?
Weszła w głąb małego salonu połączonego z aneksem kuchennym, rozglądając się z zaciekawieniem. Mieszkanie rzeczywiście było małe. Oprócz tego pomieszczenia był jeszcze jeden, mniejszy pokój oraz łazienka. Ale Ylva nie potrzebowała sporo miejsca. Nawet zabrała z domu tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Tyle powinno wystarczyć na start. Odstawiła paprotkę na podłogę obok jednego z kartonów i kucnęła przy transporterku, z którego wypuściła Kuroruu. Ciemna kulka wysunęła wpierw głowę poruszając zaciekawiona nosem, dopiero kiedy uzmysłowiła sobie, że nie zagraża jej jakiekolwiek niebezpieczeństwo, ochoczo wyskoczyła na zewnątrz i zaczęła biegać niemal po każdym kącie.
Rudowłosa zaśmiała się pod nosem zadowolona, że kot bardzo szybko poczuł się bezpiecznie w nowym domu.
Nowy dom.
Przystanęła na moment, a jej palce zatrzymały się na pierwszym kartonie. Jak to dziwnie brzmiało w jej głowie. Ekscytujące, a zaraz przerażające. Prawdę powiedziawszy do ostatniej chwili nie była pewna, czy dobrze postąpiła zgadzając się na wspólne mieszkanie. To nie tak, że nie chciała mieszkać z Ruuką, bo naprawdę tego chciała, pragnęła całą sobą, każdą, nawet najmniejszą komórką, ale.... ale od śmierci jej taty nigdy nigdzie nie wyjeżdżała na dłużej niż doba. Nie mogła. Musiała być pod ręką, opiekować się nie tylko braćmi, ale też i matką. Co prawda jej mama chodziła do pracy, do terapeuty, podniosła się z dnia, opiekowała się bliźniakami, ale nadal... nadal Ylva nie mogła pozbyć się głupich myśli, czy robi dobrze i czy sobie poradzą bez niej. O dziwo z pomocą w podjęciu ostatecznej decyzji przyszła właśnie jej matka. "To nie tak daleko, to nie drugi koniec miasta" mówiła uśmiechając się do niej. "Zacznij wreszcie żyć, córciu. Bądź szczęśliwa".
Zacznij wreszcie żyć.
Zabawne, czy coś podobnego nie powiedziała ostatnio Ruuce?
Uniosła głowę, podchodząc do drzwi balkonowych, spoglądając przez szybę na miasto. Chmurzyło się, zanosząc na deszcz. Oby Ruu zdążył wrócić do domu.
Dobra. Czas zrobić coś pożytecznego. Klepnęła się dwa razy po policzkach i sięgnęła po jeden z kartonów, gdzie znajdowały się jej ubrania. Przetargała go do drugiego pokoju i już miała kucnąć, by go otworzyć, gdy kątem oka dostrzegła inny karton, już nieco przekopany. Ubrania Ruuki, w których pewnie grzebał w pośpiechu. Zaśmiała się, podchodząc bliżej. Jej wzrok momentalnie przykuła charakterystyczna koszulka z dinozaurem.
Nadal ją ma, co?
Bez zastanowienia zrzuciła swoją i założyła jego, kiwając głową na boki w zadowoleniu. Tak wiele się nie zmieniło, prawda?
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
— Nie idziesz? — Nuka przeczesał włosy, które zmierzwiły mu się przy zdejmowaniu koszulki. Obrzucił kolegę przeciągłym spojrzeniem, zatrzymując się ostatecznie na jego twarzy.
— Nie.
— To chyba pierwszy raz, co? — Zaśmiał się Nuka, domykając metalową szafkę. — Jeszcze się nie spotkałem z sytuacją, w której od...
Zaszurało, gdy drzwi zamknęły się, zwiastując wyjście przedostatniej osoby. Nuka zmarszczył brwi, dopowiadając ciszej i wolniej: „-mawiasz...” już tylko po to, by cierpkie słowo nie zalegało mu na języku.
~~~
Rūka się spieszył, ale i tak uciekł mu pociąg. Przeklął, wychodząc z metra i kierując się na przystanek autobusowy. Nad jego głową zbierały się niskie, burzowe chmury; wszędzie zrobiło się szaro i ciężko. Niemal czuło się zapach ozonu i wyładowania elektryczne trzaskające w powietrzu. Pierwsza kropla deszczu spadła mu na ramię, kiedy wsiadał do busu, ale kiedy wysiadł, ulewa w sekundę zmoczyła mu ubranie, buty i włosy. Lało, jakby niebo rozerwało się wpół wypuszczając wodospad wody.
~~~
Wiatr się rozchylał; targał za korony drzew, przerzucał po chodniku nieliczne śmieci, których nie wytropiły jeszcze androidy sprzątające. Rozległ się głośny huk, który kompletnie zagłuszył dźwięk czujnika. Lampka gradientem przeszła z czerwieni na soczystą zieleń.
Zamknął za sobą drzwi i od razu zrzucił dwukrotnie cięższą (przez deszcz, który wsiąkł w materiał) torbę pod ścianę. Potem pozbył się butów i złapał za kurtkę; ponieważ dom był niemal całkowicie nieumeblowany, Kyōryū musiał przewiesić nakrycie przez jeden z kartonów z porcelaną. Czuł się tak, jakby dopiero wyszedł spod prysznica, nie wiedzieć czemu ładując się do kabiny w pełnym stroju.
Zza blatów odcinających kuchnię od salonu wybiegł mały, czarny kociak. Uniósł ogon i nastawił uszy na sztorc, ale gdy ujrzał kto przyszedł, raptownie się zatrzymał. Najwidoczniej nie pamiętał osoby, która go znalazła — Rūka nie był tym szczególnie zaskoczony. Nie miał zresztą zamiaru biegać teraz za pupilem Ylvy; tkaniny lepiły mu się do skóry i najchętniej wszystkie elementy ubioru zrzuciłby tu gdzie stał.
Wciąż miał jednak w głowie niepewny wzrok Harakawy i jej zaczerwienioną twarz; wpierw lekko pokraśniałą, wreszcie przybierającą barwę maków. Zważywszy na fakt, że widziała go już w całej okazałości, a on — wręcz przeciwnie, powinno być na odwrót. Mimo tego nie czuł krępacji tamtego leniwego, porannego popołudnia, kiedy do niej przyjechał i teraz również nie miałby oporów.
Ale Ylva traciła swoją pewność siebie — a tego nie chciał jej ujmować; za bardzo przywykli, oboje, do sytuacji, w których to ona brała sprawy w swoje ręce. Sceny, w których role się odwrócą, powinny następować stopniowo; nie chciał jej robić krzywdy.
Kuroruu wygiął plecy w łuk, kiedy ujrzał, jak ciemnowłosy chłopak opiera dłoń o uchylone drzwi do sypialni — jedynego pokoju, gdzie jakiekolwiek meble były w całości. Pod ścianą ułożone łóżko z pustym materacem, a obok szafka nocna i lampka. Nie zdążył wypakować ani pościeli, ani czegokolwiek, więc kiedy naparł dłonią na klamkę i zrobił krok przekraczający próg, ujrzenie Harakawy w swojej starej koszulce...
Poczuł jak coś podchodzi mu do gardła, a kiedy przyłożył wierzch dłoni, pozwolił na to narastające parsknięcie.
— Co ty robisz? — wymamrotał, przyglądając się jej z rozbawieniem. — Prosiłem, byś przywiozła sobie coś na przebranie i nic więcej, a nawet tego nie udało ci się przeholować? Choć w sumie miałem ją wyrzucić.
— Nie.
— To chyba pierwszy raz, co? — Zaśmiał się Nuka, domykając metalową szafkę. — Jeszcze się nie spotkałem z sytuacją, w której od...
Zaszurało, gdy drzwi zamknęły się, zwiastując wyjście przedostatniej osoby. Nuka zmarszczył brwi, dopowiadając ciszej i wolniej: „-mawiasz...” już tylko po to, by cierpkie słowo nie zalegało mu na języku.
Rūka się spieszył, ale i tak uciekł mu pociąg. Przeklął, wychodząc z metra i kierując się na przystanek autobusowy. Nad jego głową zbierały się niskie, burzowe chmury; wszędzie zrobiło się szaro i ciężko. Niemal czuło się zapach ozonu i wyładowania elektryczne trzaskające w powietrzu. Pierwsza kropla deszczu spadła mu na ramię, kiedy wsiadał do busu, ale kiedy wysiadł, ulewa w sekundę zmoczyła mu ubranie, buty i włosy. Lało, jakby niebo rozerwało się wpół wypuszczając wodospad wody.
Wiatr się rozchylał; targał za korony drzew, przerzucał po chodniku nieliczne śmieci, których nie wytropiły jeszcze androidy sprzątające. Rozległ się głośny huk, który kompletnie zagłuszył dźwięk czujnika. Lampka gradientem przeszła z czerwieni na soczystą zieleń.
Zamknął za sobą drzwi i od razu zrzucił dwukrotnie cięższą (przez deszcz, który wsiąkł w materiał) torbę pod ścianę. Potem pozbył się butów i złapał za kurtkę; ponieważ dom był niemal całkowicie nieumeblowany, Kyōryū musiał przewiesić nakrycie przez jeden z kartonów z porcelaną. Czuł się tak, jakby dopiero wyszedł spod prysznica, nie wiedzieć czemu ładując się do kabiny w pełnym stroju.
Zza blatów odcinających kuchnię od salonu wybiegł mały, czarny kociak. Uniósł ogon i nastawił uszy na sztorc, ale gdy ujrzał kto przyszedł, raptownie się zatrzymał. Najwidoczniej nie pamiętał osoby, która go znalazła — Rūka nie był tym szczególnie zaskoczony. Nie miał zresztą zamiaru biegać teraz za pupilem Ylvy; tkaniny lepiły mu się do skóry i najchętniej wszystkie elementy ubioru zrzuciłby tu gdzie stał.
Wciąż miał jednak w głowie niepewny wzrok Harakawy i jej zaczerwienioną twarz; wpierw lekko pokraśniałą, wreszcie przybierającą barwę maków. Zważywszy na fakt, że widziała go już w całej okazałości, a on — wręcz przeciwnie, powinno być na odwrót. Mimo tego nie czuł krępacji tamtego leniwego, porannego popołudnia, kiedy do niej przyjechał i teraz również nie miałby oporów.
Ale Ylva traciła swoją pewność siebie — a tego nie chciał jej ujmować; za bardzo przywykli, oboje, do sytuacji, w których to ona brała sprawy w swoje ręce. Sceny, w których role się odwrócą, powinny następować stopniowo; nie chciał jej robić krzywdy.
Kuroruu wygiął plecy w łuk, kiedy ujrzał, jak ciemnowłosy chłopak opiera dłoń o uchylone drzwi do sypialni — jedynego pokoju, gdzie jakiekolwiek meble były w całości. Pod ścianą ułożone łóżko z pustym materacem, a obok szafka nocna i lampka. Nie zdążył wypakować ani pościeli, ani czegokolwiek, więc kiedy naparł dłonią na klamkę i zrobił krok przekraczający próg, ujrzenie Harakawy w swojej starej koszulce...
Poczuł jak coś podchodzi mu do gardła, a kiedy przyłożył wierzch dłoni, pozwolił na to narastające parsknięcie.
— Co ty robisz? — wymamrotał, przyglądając się jej z rozbawieniem. — Prosiłem, byś przywiozła sobie coś na przebranie i nic więcej, a nawet tego nie udało ci się przeholować? Choć w sumie miałem ją wyrzucić.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Nawet nie zarejestrowała, kiedy drzwi wejściowe uchyliły się, wpuszczając chłopaka do środka, zaaferowana swoim nowym znaleziskiem. Dopiero kiedy Ruu znalazł się w przejściu do pokoju, drgnęła niemal podskakując w miejscu. Odwróciła jedynie głowę, spoglądając na niego przez ramię, uśmiechając się szeroko na jego widok.
- No coś ty. Ona ma ze sto lat, jest niczym jakiś pradawny i święty artefakt. Nie możesz jej ot tak wyrzucić! - i choć jak zwykle wręcz promieniała pozytywną energią, uśmiech szybko spełzł z jej ust, gdy zarejestrowała w jakim stanie jest chłopak. W mgnieniu sekundy dopadła do niego i złapała za dłoń, wciągając w głąb pokoju, żeby przypadkiem jej nie uciekł.
- Jak ty wyglądasz. Cały przemoczony. Szybko, szybko, ściągaj ubrania. Zaraz dam ci ręcznik. Gdzie masz? Zresztą, czekaj. - wyminęła go zręcznie i podbiegła do jednego ze swoich kortonów. Złapała za kawałek taśmy klejącej i szarpnęła nią, rozrywając głośnym dźwiękiem względną ciszę w pokoju. Bez problemu wyciągnęła z środka dwa ręczniki, które przyniosła ze sobą. Wiedziała, że Ruu na pewno był w posiadaniu podstawowych rzeczy do życia, ale nie chciała w pełni na nim pasożytować. Ponadto... skoro mieli tu razem mieszkać, chciała również wprowadzić coś od siebie do tego domu, chciała, by wszystko tutaj było ich, wspólne, stworzone razem przez ich dwójkę.
Kiedy wróciła do pokoju, Ruu był w trakcie przebierania się. Nie zwróciła uwagi na fakt, że stał przed nią w połowie nagi. W tym momencie na powrót stali się dzieciakami z przeszłości, przyjaciółmi z dzieciństwa, przed którymi nie było żadnych barier, żadnych murów i zahamowań. Zarzuciła jeden ręcznik na jego ramiona, a drugi na głowę i zaczęła osuszać jego włosy.
- Obyś się nie przeziębił. - zamarudziła pod nosem, choć na jej ustach nadal błąkał się uśmiech. Właściwie dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Ruuka zaśmiał się tak naprawdę od... dawna. Nie pamiętała kiedy ostatni raz słyszała jego śmiech, nawet jeżeli ten był zwykłym parsknięciem. Samo to sprawiło, że poczuła przyjemne ciepło w sercu.
- Jak było? - zapytała, powoli przestając wycierać mu głowę, znając go na tyle, że będzie chciał to zrobić sam. Wzrok mimochodem zsunął się z jego twarzy, wędrując niespiesznie niżej. Tak samo jak jedna dłoń, która wręcz nieświadomie zahaczyła o wystające obojczyki, aż zatrzymała się na jego mostku.
Ruu od zawsze był chudy. A w podstawówce był wręcz wychudzony. Za każdym razem gdy ściągał koszulkę bez problemu mogła policzyć jego żebra czy też kręgi na plecach. Teraz w ogóle nie przypominał tamtego dzieciaka. Skóra była napięta na mięśniach wyćwiczonymi przez miesiące ciężkich treningów.
Wyglądał dobrze. Zbyt dobrze.
- Jesteś cały zimny... - wymruczała, mając wrażenie, że w jej głowie zaczyna parować od ciepła.
- Zrobię ci herbaty. Tak, herbaty. - odsunęła się od niego i pospiesznie podreptała do salonu.
Zajęło jej sporo dłużących się sekund, kiedy odnalazła elektryczny czajnik i zgniecione pudełko z herbatą.
- Moja mama upiekła nam ciasto, ale jak mniemam nie najesz się nim. Nie byłam jeszcze w sklepie, wiec może coś zamówimy? - zawołała do niego z kuchni, wyszarpując kubek z kartonu.
- No coś ty. Ona ma ze sto lat, jest niczym jakiś pradawny i święty artefakt. Nie możesz jej ot tak wyrzucić! - i choć jak zwykle wręcz promieniała pozytywną energią, uśmiech szybko spełzł z jej ust, gdy zarejestrowała w jakim stanie jest chłopak. W mgnieniu sekundy dopadła do niego i złapała za dłoń, wciągając w głąb pokoju, żeby przypadkiem jej nie uciekł.
- Jak ty wyglądasz. Cały przemoczony. Szybko, szybko, ściągaj ubrania. Zaraz dam ci ręcznik. Gdzie masz? Zresztą, czekaj. - wyminęła go zręcznie i podbiegła do jednego ze swoich kortonów. Złapała za kawałek taśmy klejącej i szarpnęła nią, rozrywając głośnym dźwiękiem względną ciszę w pokoju. Bez problemu wyciągnęła z środka dwa ręczniki, które przyniosła ze sobą. Wiedziała, że Ruu na pewno był w posiadaniu podstawowych rzeczy do życia, ale nie chciała w pełni na nim pasożytować. Ponadto... skoro mieli tu razem mieszkać, chciała również wprowadzić coś od siebie do tego domu, chciała, by wszystko tutaj było ich, wspólne, stworzone razem przez ich dwójkę.
Kiedy wróciła do pokoju, Ruu był w trakcie przebierania się. Nie zwróciła uwagi na fakt, że stał przed nią w połowie nagi. W tym momencie na powrót stali się dzieciakami z przeszłości, przyjaciółmi z dzieciństwa, przed którymi nie było żadnych barier, żadnych murów i zahamowań. Zarzuciła jeden ręcznik na jego ramiona, a drugi na głowę i zaczęła osuszać jego włosy.
- Obyś się nie przeziębił. - zamarudziła pod nosem, choć na jej ustach nadal błąkał się uśmiech. Właściwie dopiero teraz zdała sobie sprawę, że Ruuka zaśmiał się tak naprawdę od... dawna. Nie pamiętała kiedy ostatni raz słyszała jego śmiech, nawet jeżeli ten był zwykłym parsknięciem. Samo to sprawiło, że poczuła przyjemne ciepło w sercu.
- Jak było? - zapytała, powoli przestając wycierać mu głowę, znając go na tyle, że będzie chciał to zrobić sam. Wzrok mimochodem zsunął się z jego twarzy, wędrując niespiesznie niżej. Tak samo jak jedna dłoń, która wręcz nieświadomie zahaczyła o wystające obojczyki, aż zatrzymała się na jego mostku.
Ruu od zawsze był chudy. A w podstawówce był wręcz wychudzony. Za każdym razem gdy ściągał koszulkę bez problemu mogła policzyć jego żebra czy też kręgi na plecach. Teraz w ogóle nie przypominał tamtego dzieciaka. Skóra była napięta na mięśniach wyćwiczonymi przez miesiące ciężkich treningów.
Wyglądał dobrze. Zbyt dobrze.
- Jesteś cały zimny... - wymruczała, mając wrażenie, że w jej głowie zaczyna parować od ciepła.
- Zrobię ci herbaty. Tak, herbaty. - odsunęła się od niego i pospiesznie podreptała do salonu.
Zajęło jej sporo dłużących się sekund, kiedy odnalazła elektryczny czajnik i zgniecione pudełko z herbatą.
- Moja mama upiekła nam ciasto, ale jak mniemam nie najesz się nim. Nie byłam jeszcze w sklepie, wiec może coś zamówimy? - zawołała do niego z kuchni, wyszarpując kubek z kartonu.
Misha- Świeża krew
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
:: Londyn :: Off topic :: Góra Babel
Strona 2 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach