Rū x Ylv — wątek gdzieś
2 posters
:: Londyn :: Off topic :: Góra Babel
Strona 1 z 3
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Rū x Ylv — wątek gdzieś
Los utkał dla niego zabawną sieć; pełną zagmatwania, lepką i oporną przy próbach wprowadzenia zmian. Uśmiechnął się do siebie, czując jak policzki napierają na poduszki amortyzujące. Jeszcze rok temu nie myślał, że wszystko może dziać się tak szybko — jakby ten, kto pisał jego scenariusz, postanowił ująć ostatnie dwanaście miesięcy w zdaniu pokroju: „przez ten czas jedynie trenował”; i dopiero od tego punktu zaczynała się prawdziwa walka, rzeczywista akcja książki. Uniósł dłonie do brody, odpiął paski, a potem oparł palce na rozgrzanej powierzchni kasku.
Silnik mruczał na jałowym biegu. Pojazd pod nim drżał jak przerażone zwierzę, pragnące pozostać poza zasięgiem wzroku drapieżnika. Rūka zdjął z głowy ochronne nakrycie i przewiesił je przez lewy uchwyt kierownicy. Odetchnął dwukrotnie, nabierając duże, powolne hausty powietrza, które przetrzymywał w płucach o kilka sekund za długo, by nazwać to naturalnym procesem oddychania. Już od rana wszystkie jego organy gniotły się i nadymały na przemian; nagle stał się ich bardzo świadom. Takiego zdenerwowania nie odczuwał od wieków; może nawet od chwili, w której jego matka uklękła przed nim, sześcioletnim chłopcem, i powiedziała, że muszą porozmawiać, poważnie. Jak dorosły z dorosłym. Tamtego dnia zginął Takeshi. Co stracę tym razem? — przemknęło mu nagle przez myśl. Co dzisiaj się skończy?
Oparł nadgarstek przy czytniku i motor gwałtownie umilkł. Zsiadł z niego, dłońmi starając się rozczesać czarne włosy. Czuł, że zdejmując kask, całkowicie zaburzył fryzurę, nad którą tyle dziś spędził.
O czym ja myślę do cholery?
Sprawdził jeszcze ubrania. Przed piętnastą wydawało mu się, że wszystko jest okej, ale teraz nie był tego pewien. Na pierwszy rzut nie prezentował się inaczej niż zazwyczaj — zarzucił na tors biały, nijaki t-shirt, na to włożył skórzaną kurtkę, którą właśnie rozpinał. Zawsze był schludny, jednak obecnie postarał się, by koszulka była niewygnieciona, a buty wyczyszczone z ulicznego kurzu. Dotknął palcami spodni, strzepując z nich nieistniejący pył. Skrzywił się lekko i kręcąc głową na swoje pedantyczne zachowanie ruszył w stronę domu państwa Harakawa.
Obrzucił budynek szybkim spojrzeniem, jakby chciał sprawdzić, czy cokolwiek się tutaj zmieniło. Wizualnie nie. Aura była jednak zupełnie inna; nostalgiczna. Taki charakter mają szkoły, w których spędziło się najlepsze lata swojego życia; taki efekt wywołują mieszkania, z których trzeba się wyprowadzić.
Kyōryū spuścił wzrok, nagle niechętny do rozglądania się na boki. Gula w jego gardle była wystarczająco duża; nie potrzebował dodatkowych argumentów, dla których miałaby urosnąć.
Uniósł zaciśniętą w pięść rękę i zapukał dwukrotnie knykciami w drzwi, przez które zwykle wchodził bez zaproszenia.
Silnik mruczał na jałowym biegu. Pojazd pod nim drżał jak przerażone zwierzę, pragnące pozostać poza zasięgiem wzroku drapieżnika. Rūka zdjął z głowy ochronne nakrycie i przewiesił je przez lewy uchwyt kierownicy. Odetchnął dwukrotnie, nabierając duże, powolne hausty powietrza, które przetrzymywał w płucach o kilka sekund za długo, by nazwać to naturalnym procesem oddychania. Już od rana wszystkie jego organy gniotły się i nadymały na przemian; nagle stał się ich bardzo świadom. Takiego zdenerwowania nie odczuwał od wieków; może nawet od chwili, w której jego matka uklękła przed nim, sześcioletnim chłopcem, i powiedziała, że muszą porozmawiać, poważnie. Jak dorosły z dorosłym. Tamtego dnia zginął Takeshi. Co stracę tym razem? — przemknęło mu nagle przez myśl. Co dzisiaj się skończy?
Oparł nadgarstek przy czytniku i motor gwałtownie umilkł. Zsiadł z niego, dłońmi starając się rozczesać czarne włosy. Czuł, że zdejmując kask, całkowicie zaburzył fryzurę, nad którą tyle dziś spędził.
O czym ja myślę do cholery?
Sprawdził jeszcze ubrania. Przed piętnastą wydawało mu się, że wszystko jest okej, ale teraz nie był tego pewien. Na pierwszy rzut nie prezentował się inaczej niż zazwyczaj — zarzucił na tors biały, nijaki t-shirt, na to włożył skórzaną kurtkę, którą właśnie rozpinał. Zawsze był schludny, jednak obecnie postarał się, by koszulka była niewygnieciona, a buty wyczyszczone z ulicznego kurzu. Dotknął palcami spodni, strzepując z nich nieistniejący pył. Skrzywił się lekko i kręcąc głową na swoje pedantyczne zachowanie ruszył w stronę domu państwa Harakawa.
Obrzucił budynek szybkim spojrzeniem, jakby chciał sprawdzić, czy cokolwiek się tutaj zmieniło. Wizualnie nie. Aura była jednak zupełnie inna; nostalgiczna. Taki charakter mają szkoły, w których spędziło się najlepsze lata swojego życia; taki efekt wywołują mieszkania, z których trzeba się wyprowadzić.
Kyōryū spuścił wzrok, nagle niechętny do rozglądania się na boki. Gula w jego gardle była wystarczająco duża; nie potrzebował dodatkowych argumentów, dla których miałaby urosnąć.
Uniósł zaciśniętą w pięść rękę i zapukał dwukrotnie knykciami w drzwi, przez które zwykle wchodził bez zaproszenia.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Ruu musiał odczekać dobre kilka dłużących się sekund, nim wreszcie ktoś otworzył mu drzwi, co przez moment mogło sprawiać wrażenie, że albo nie ma nikogo w domu, albo Ylv po prostu rozmyśliła się i nie chciała go jednak widzieć. Jednakże drzwi skrzypnęły cicho, kiedy jeden z braci rudowłosego postanowił wreszcie je otworzyć.
- Ruunii. - Kira skinął mu głową, otwierając drzwi szerzej, aby wpuścić go do środka. Już na wejściu dało się słyszeć krzyki dochodzące z góry. Kira westchnął i spojrzał na chłopaka.
- To, co zwykle. - wzruszył ramionami, co tylko potwierdziło fakt, że kłótnia pomiędzy jego dwójką rodzeństwa była chlebem powszednim.
- NIE PÓJDĘ TAM, ROZUMIESZ?! - krzyknął Keita, który właśnie schodził po schodach. Zarówno on, jak i Kira, zdawali się nic nie zmienić przez te wszystkie miesiące. Nie licząc wzrostu, bo zaczęli dość szybko rosnąć i sięgali teraz Ruuce niemal ramienia. Jeszcze z rok, może i dwa, a być może nawet prześcigną go w centymetrach.
- Ale nie obchodzi mnie to, że nie chcesz tam iść! Masz iść, rozumiesz? Jesteś już zbyt duży, aby bać się cholernego dentysty, Keita. Nie będę cie niańczyć przez całe życie i prowadzić za rączkę! - warknęła Ylva, która schodziła za nim po schodach niosąc kosz z ubraniami. W przeciwieństwie do Ruu, nie była ubrana w jakieś dostojne ubrania. Zwykły, rozciągnięty dres, włosy spięte niedbale a do tego skarpetki nie do pary. Prezentowała się tak, jak zwykle. Po zadrapaniach i siniakach pozostało jedynie echo, pozostał jedynie usztywniający bandaż na ręce. Rany na obojczykach zabliźniły się, i choć teraz straszyły grubością i czerwienią, to i one z czasem zbledną.
- Nie musisz mnie niańczyć! Jestem na tyle duży, że sam mogę decydować o swoim życiu i uzębieniu! - warknął Keita zatrzymując się na chwilę w przedpokoju, by na nią spojrzeć z wściekłością wylewającą się z jasnych tęczówek.
- Tak, i zostaniesz szczerbaty. Myślisz, że Haru-chan wtedy spojrzy na kogoś z niepełnym uzębieniem, ha? - zadarła głowę kipiąc dumą, że wyciągnęła ostateczną kartę z rękawa przeciwko młodszemu bratu. Keita wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami, poruszając ustami niczym ryba siłą wyciągnięta z wody.
- Ty... TY JESTEŚ NIENORMALNA! WARIATKA! POWINNI CIĘ ZAMKNĄĆ W WARIATKOWIE! - krzyknął do niej, odwrócił się na pięcie i podbiegł do drzwi. Usiadł na podłodze i zaczął ubierać buty, mamrocząc zawzięcie pod nosem. Dopiero teraz zauważył Ruukę, gdy wstawał i sięgał po kurtkę.
- Ruunii, ona jest walnięta! Pewnie nabawiła się wścieklizny od tego psa, co ją pogryzł!
- Słyszałam to mały padalcu! - nieco stłumiony głos wydobył się z łazienki, gdzie zaniosła kosz z brudnymi ubraniami.
- Nie zapomnij kupić zieloną herbatę, bo się skończyła, a mama lubi ją pić po pracy.
- Jesteś beznadziejna! - krzyknął po raz ostatni Keita, a potem wyszedł trzaskając za sobą drzwiami.
- Wreszcie będzie spokój. - odezwał się Kira i spojrzał na Ruukę, delikatnie się uśmiechając. Wyminął go i ruszył po schodach na górę, jakby rzeczywiście nic nadzwyczajnego się nie stało.
Z łazienki wydobył się dźwięk pracującej pralki, a po chwili wyłoniła się Ylva.
- Wybacz za to przedstawienie. Ten mały gnojek nadal boi się dentysty, a im starszy, tym gorzej. - westchnęła cierpiętniczo.
- Chodź do kuchni. Napijesz się czegoś? Nie mamy już herbaty, ale jest kawa.... i co ty taki wystrojony? Na randkę się wybierasz? - parsknęła konspiracyjnie, naprawdę zakładając, że coś takiego jest wręcz niewykonalne.
- Ruunii. - Kira skinął mu głową, otwierając drzwi szerzej, aby wpuścić go do środka. Już na wejściu dało się słyszeć krzyki dochodzące z góry. Kira westchnął i spojrzał na chłopaka.
- To, co zwykle. - wzruszył ramionami, co tylko potwierdziło fakt, że kłótnia pomiędzy jego dwójką rodzeństwa była chlebem powszednim.
- NIE PÓJDĘ TAM, ROZUMIESZ?! - krzyknął Keita, który właśnie schodził po schodach. Zarówno on, jak i Kira, zdawali się nic nie zmienić przez te wszystkie miesiące. Nie licząc wzrostu, bo zaczęli dość szybko rosnąć i sięgali teraz Ruuce niemal ramienia. Jeszcze z rok, może i dwa, a być może nawet prześcigną go w centymetrach.
- Ale nie obchodzi mnie to, że nie chcesz tam iść! Masz iść, rozumiesz? Jesteś już zbyt duży, aby bać się cholernego dentysty, Keita. Nie będę cie niańczyć przez całe życie i prowadzić za rączkę! - warknęła Ylva, która schodziła za nim po schodach niosąc kosz z ubraniami. W przeciwieństwie do Ruu, nie była ubrana w jakieś dostojne ubrania. Zwykły, rozciągnięty dres, włosy spięte niedbale a do tego skarpetki nie do pary. Prezentowała się tak, jak zwykle. Po zadrapaniach i siniakach pozostało jedynie echo, pozostał jedynie usztywniający bandaż na ręce. Rany na obojczykach zabliźniły się, i choć teraz straszyły grubością i czerwienią, to i one z czasem zbledną.
- Nie musisz mnie niańczyć! Jestem na tyle duży, że sam mogę decydować o swoim życiu i uzębieniu! - warknął Keita zatrzymując się na chwilę w przedpokoju, by na nią spojrzeć z wściekłością wylewającą się z jasnych tęczówek.
- Tak, i zostaniesz szczerbaty. Myślisz, że Haru-chan wtedy spojrzy na kogoś z niepełnym uzębieniem, ha? - zadarła głowę kipiąc dumą, że wyciągnęła ostateczną kartę z rękawa przeciwko młodszemu bratu. Keita wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami, poruszając ustami niczym ryba siłą wyciągnięta z wody.
- Ty... TY JESTEŚ NIENORMALNA! WARIATKA! POWINNI CIĘ ZAMKNĄĆ W WARIATKOWIE! - krzyknął do niej, odwrócił się na pięcie i podbiegł do drzwi. Usiadł na podłodze i zaczął ubierać buty, mamrocząc zawzięcie pod nosem. Dopiero teraz zauważył Ruukę, gdy wstawał i sięgał po kurtkę.
- Ruunii, ona jest walnięta! Pewnie nabawiła się wścieklizny od tego psa, co ją pogryzł!
- Słyszałam to mały padalcu! - nieco stłumiony głos wydobył się z łazienki, gdzie zaniosła kosz z brudnymi ubraniami.
- Nie zapomnij kupić zieloną herbatę, bo się skończyła, a mama lubi ją pić po pracy.
- Jesteś beznadziejna! - krzyknął po raz ostatni Keita, a potem wyszedł trzaskając za sobą drzwiami.
- Wreszcie będzie spokój. - odezwał się Kira i spojrzał na Ruukę, delikatnie się uśmiechając. Wyminął go i ruszył po schodach na górę, jakby rzeczywiście nic nadzwyczajnego się nie stało.
Z łazienki wydobył się dźwięk pracującej pralki, a po chwili wyłoniła się Ylva.
- Wybacz za to przedstawienie. Ten mały gnojek nadal boi się dentysty, a im starszy, tym gorzej. - westchnęła cierpiętniczo.
- Chodź do kuchni. Napijesz się czegoś? Nie mamy już herbaty, ale jest kawa.... i co ty taki wystrojony? Na randkę się wybierasz? - parsknęła konspiracyjnie, naprawdę zakładając, że coś takiego jest wręcz niewykonalne.
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Oni musieli tego nie dostrzegać; byli tutaj cały czas. Do każdej, nawet kolosalnej, zmiany dostosowywali się stopniowo. W Rūkę wszystkie nieścisłości uderzyły ze zdwojoną siłą już w pierwszej sekundzie. Nie zdążył dobrze przekroczyć progu mieszkania, w którym się niemal wychował, gdy coś boleśnie uderzyło go w twarz. Świadomość postanowiła wymierzyć mu ostry policzek mówiąc: „widzisz, debilu? To wszystko ominąłeś”. Kira, który się odzywał; Keita sięgający mu już do ramienia. Motyw matki, która pije zieloną herbatę po pracy... Uniósł spojrzenie, wychwytując ruch na szczycie schodów. Czuł mrowienie w skroni, kiedy ujrzał Ylvę. Cały czas ten sam, mało kobiecy styl ubierania się, cały czas te same fryzury tworzone byle jak — wyłącznie po to, żeby włosy nie przeszkadzały w domowych obowiązkach. A jednak ona także się zmieniła.
— … ona jest walnięta!
Kiedyś by mu wtórował. Albo się z nim pobił. Biegłby za nim aż do łazienki, a potem walił w drzwi, groził, że je wyważy; robiłby wszystko to, co teraz wydawało się zbyt dziecinne. Ile minęło? Niedużo. To przecież tylko dwa czy trzy lata. Jak te sceny mogą wydawać się tak odległe?
— Wreszcie będzie spokój.
— Chyba tak — wychrypiał przez ściśnięte gardło, odprowadzając Kirę wzrokiem i nawet nie mając pewności, czy te dwa słowa nie zostały zagłuszone przez dźwięk pracującej pralki. Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo uwaga Ylvy skutecznie przykuła jego wzrok. Poczuł gorąco na twarzy i przez krótki moment wyglądało, jakby miał zamiar się cofnąć.
— Żartujesz sobie? Tak jakby mój grafik już nie pękał w szwach.
Nie to chciał powiedzieć, ale na krótką chwilę stracił panowanie nad ciałem; czuł się jak duch przyglądający się wszystkiemu z boku, a kiedy wybrzmiały słowa, było już za późno. Znów to cholerne nawiązanie do pracy; znów harmonogramy, spotkania, treningi. Skrzywił się lekko na samą myśl; pukając do drzwi obiecał sobie przecież, że nie nawiąże do swojego wiecznego, czasowego deficytu, tymczasem nie wytrzymał nawet minuty. Dobrze szło. Bardzo.
Zdjął buty, naciskając przodem jednego na tył drugiego. Idąc wzdłuż korytarza, ukradkiem zerkał po ścianach, jakby spodziewał się, że znajdzie tutaj kolejne nowości. Zdjęcia. Dyplomy. Może coś innego, co przypomniałoby o upływie czasu.
— Kawa brzmi dobrze. Zostajemy tutaj, u ciebie? — Stanął w drzwiach oddzielających kuchnię od przedpokoju. W środku było jasno i czysto; był pewien, że na kafelkach nie znalazłby odrobiny kurzu, choć mieszkało tu dwóch facetów i — przynajmniej do niedawna — jedna niezdolna do sprzątania osoba. Nie potrafił się jednak skupić na obiektach. Raz za razem wracał spojrzeniem do Ylvy, dokładnie przyswajając sobie zarys jej sylwetki, kolor skóry, ułożenie włosów.
Powinnaś je przyciąć, a gdybyś zamieniła te stare łachy na coś ładniejszego, coś świeżego i w modzie, nie mógłbym cię spuścić z oka.
Oparł się ramieniem o framugę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Mimowolnie poczuł, jak się uśmiecha.
— Jak się czujesz?
— … ona jest walnięta!
Kiedyś by mu wtórował. Albo się z nim pobił. Biegłby za nim aż do łazienki, a potem walił w drzwi, groził, że je wyważy; robiłby wszystko to, co teraz wydawało się zbyt dziecinne. Ile minęło? Niedużo. To przecież tylko dwa czy trzy lata. Jak te sceny mogą wydawać się tak odległe?
— Wreszcie będzie spokój.
— Chyba tak — wychrypiał przez ściśnięte gardło, odprowadzając Kirę wzrokiem i nawet nie mając pewności, czy te dwa słowa nie zostały zagłuszone przez dźwięk pracującej pralki. Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo uwaga Ylvy skutecznie przykuła jego wzrok. Poczuł gorąco na twarzy i przez krótki moment wyglądało, jakby miał zamiar się cofnąć.
— Żartujesz sobie? Tak jakby mój grafik już nie pękał w szwach.
Nie to chciał powiedzieć, ale na krótką chwilę stracił panowanie nad ciałem; czuł się jak duch przyglądający się wszystkiemu z boku, a kiedy wybrzmiały słowa, było już za późno. Znów to cholerne nawiązanie do pracy; znów harmonogramy, spotkania, treningi. Skrzywił się lekko na samą myśl; pukając do drzwi obiecał sobie przecież, że nie nawiąże do swojego wiecznego, czasowego deficytu, tymczasem nie wytrzymał nawet minuty. Dobrze szło. Bardzo.
Zdjął buty, naciskając przodem jednego na tył drugiego. Idąc wzdłuż korytarza, ukradkiem zerkał po ścianach, jakby spodziewał się, że znajdzie tutaj kolejne nowości. Zdjęcia. Dyplomy. Może coś innego, co przypomniałoby o upływie czasu.
— Kawa brzmi dobrze. Zostajemy tutaj, u ciebie? — Stanął w drzwiach oddzielających kuchnię od przedpokoju. W środku było jasno i czysto; był pewien, że na kafelkach nie znalazłby odrobiny kurzu, choć mieszkało tu dwóch facetów i — przynajmniej do niedawna — jedna niezdolna do sprzątania osoba. Nie potrafił się jednak skupić na obiektach. Raz za razem wracał spojrzeniem do Ylvy, dokładnie przyswajając sobie zarys jej sylwetki, kolor skóry, ułożenie włosów.
Powinnaś je przyciąć, a gdybyś zamieniła te stare łachy na coś ładniejszego, coś świeżego i w modzie, nie mógłbym cię spuścić z oka.
Oparł się ramieniem o framugę, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Mimowolnie poczuł, jak się uśmiecha.
— Jak się czujesz?
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Nalała wody do garnka i przycisnęła guzik, by zagrzał wody. W tym samym czasie przygotowała dwa kubki, gdzie rozsypała po równo sypkiej kawy. Było to dziwne uczucie. Oni, razem w domu, będą pić kawę. Jak para dorosłych. Gdzie te czasy, kiedy krzywili się na sam zapach kawowego naparu, największą karą było dostać kawałek tortu o smaku kawy albo co gorsza, lukrecji, i jedynym co pijali to były soki bądź inne dziwne słodkie napoje? Gdzie te czasy, kiedy na bosaka wbiegali do kuchni i szperali po szafkach, by ostatecznie Ruu podsadził ją, a ona sięgała do ukrytej puszki, gdzie zawsze znajdowały się ciastka? Uśmiechnęła się sama do siebie.
Dorośli. Oboje.
Bez znaczenia jak bardzo staraliby się zatrzymać swoje dzieciństwo, te czasy pozostały jedynie słodkimi wspomnieniami, do których zawsze mogli wrócić, kiedy było im ciężko.
Pstryk.
Chwyciła za czajnik, by rozlać gorącą wodę do kubków.
- W sumie nawet nie wiem czy słodzisz, czy używasz mleka, śmietanki, czegokolwiek? - odwróciła głowę przez ramię i spojrzała na niego, czekając na jego decyzję. Sama z kolei dolała sobie nieco mleka, bo mimo że nie pijała kawy z cukrem, to nadal nie była w stanie ścierpieć jej cierpkiego smaku bez domieszki mleka.
- Czy twój grafik pozwala ci usiąść na chwilę? - dodała, kiedy chłopak nadal stał przy wyjściu z kuchni, jak chciał mieć zapewnioną możliwość ucieczki w każdej chwili.
Nie uciekaj ode mnie, Ruu.
Sama usiadła przy stole i postawiła oba kubki, jeden przyciągając bliżej siebie. Uniosła go i upiła łyk gorącej kawy, spoglądając na niego uważnie. Było w nim coś innego, coś, czego jeszcze do tej pory nie potrafiła zarejestrować. Jakby naprawdę nie widzieli się wieki.
- Całkiem dobrze. Ręka wraca do sprawności, nie przeszkadza mi już w domowych obowiązkach, choć na uczelni nadal mam problemy z utrzymaniem długopisu dłużej niż jakieś piętnaście minut. Ale da się przeżyć. - przecież już ci wtedy mówiłam, że nic mi nie jest. To nie moje ciało cierpiało wtedy, nie wiesz o tym?
- A u ciebie jak tam? Jak się mieszka na nowym mieszkaniu? Masz w porządku sąsiadów? - rozmowa jak każda inna.
Ale czemu wydawało jej się, że jest dość... sztuczna? Ciągnięta na siłę?
Przymknęła powieki, kiedy upiła łyk kawy.
Podjęłaś już decyzję. Powiedz mu. Powiedz, że złożyłaś już papiery.
Poczuła ścisk w sercu.
Jeszcze nie. Jeszcze nie mogła. Bała się.
Dorośli. Oboje.
Bez znaczenia jak bardzo staraliby się zatrzymać swoje dzieciństwo, te czasy pozostały jedynie słodkimi wspomnieniami, do których zawsze mogli wrócić, kiedy było im ciężko.
Pstryk.
Chwyciła za czajnik, by rozlać gorącą wodę do kubków.
- W sumie nawet nie wiem czy słodzisz, czy używasz mleka, śmietanki, czegokolwiek? - odwróciła głowę przez ramię i spojrzała na niego, czekając na jego decyzję. Sama z kolei dolała sobie nieco mleka, bo mimo że nie pijała kawy z cukrem, to nadal nie była w stanie ścierpieć jej cierpkiego smaku bez domieszki mleka.
- Czy twój grafik pozwala ci usiąść na chwilę? - dodała, kiedy chłopak nadal stał przy wyjściu z kuchni, jak chciał mieć zapewnioną możliwość ucieczki w każdej chwili.
Nie uciekaj ode mnie, Ruu.
Sama usiadła przy stole i postawiła oba kubki, jeden przyciągając bliżej siebie. Uniosła go i upiła łyk gorącej kawy, spoglądając na niego uważnie. Było w nim coś innego, coś, czego jeszcze do tej pory nie potrafiła zarejestrować. Jakby naprawdę nie widzieli się wieki.
- Całkiem dobrze. Ręka wraca do sprawności, nie przeszkadza mi już w domowych obowiązkach, choć na uczelni nadal mam problemy z utrzymaniem długopisu dłużej niż jakieś piętnaście minut. Ale da się przeżyć. - przecież już ci wtedy mówiłam, że nic mi nie jest. To nie moje ciało cierpiało wtedy, nie wiesz o tym?
- A u ciebie jak tam? Jak się mieszka na nowym mieszkaniu? Masz w porządku sąsiadów? - rozmowa jak każda inna.
Ale czemu wydawało jej się, że jest dość... sztuczna? Ciągnięta na siłę?
Przymknęła powieki, kiedy upiła łyk kawy.
Podjęłaś już decyzję. Powiedz mu. Powiedz, że złożyłaś już papiery.
Poczuła ścisk w sercu.
Jeszcze nie. Jeszcze nie mogła. Bała się.
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
— Czarna, nie słodzę.
Właśnie, dorośli.
Kiedyś nie do pomyślenia. Kiedy tłukli się nawzajem papierowymi mieczami, gdy wrzeszczeli na siebie podczas grania na konsoli, kiedy oddawał jej swoje koszulki, nie widząc w tym absolutnie nic zbereźnego — wtedy wydawało im się, że będą nieśmiertelni; że świat stoi przed nimi otworem. Że wszystko mogą i nic nie muszą. Pieniądze brały się nie wiadomo skąd — były za sprzątanie pokoju i za wynoszenie śmieci; szkoła stanowiła symbol okropnego więzienia, ale można było czasami symulować chorobę i nie pójść na zajęcia. Piękne wspomnienia; nic więcej. Czas płynął zdecydowanie zbyt szybko, prawda? Teraz stali w miejscu, ale być może za pięć, dziesięć albo trzydzieści lat znów się obudzą i któreś z nich uświadomi sobie, że przespało szmat czasu.
Zacisnął lekko szczęki na jej docinki, ale nie odpowiedział na nie. Odsunął się tylko od framugi i wszedł wreszcie do kuchni; pod stopami czuł zimno podłogi. Zawahał się tylko na sekundę, ale ostatecznie zajął miejsce na krześle postawionym po prawej stronie Ylvy.
Objął dłońmi gorący kubek, słuchając jej „sprawozdania”. Było dobrze. Wszystko się goiło. Da się przeżyć.
— To świetnie.
Co za lakoniczna odpowiedź. Co za beznamiętny ton. Co za patowa sytuacja. Gapił się w czarną otchłań cieczy, nad którą zbierały się gęste smugi pary i nie wiedział, jak pociągnąć temat. Gdzie to poczucie bezgranicznej swobody? Skąd tu tyle wybojów, tyle barier nie do pokonania? Skąd takie grube mury?
Przesunął kciukiem wzdłuż cienkiej krawędzi naczynia, zastanawiając się nad tym, co powinien powiedzieć.
— Wprowadzam się dopiero w poniedziałek — przypomniał automatycznie, ale zabrzmiało to na odczepnego, jakby temat w ogóle nie był istotny. Zwilżył dolną wargę; schło mu w przełyku. — To niewielkie mieszkanie, o wiele mniejsze niż ten dom i... — Uniósł wreszcie spojrzenie na jej twarz. Wciąż czuł przejmujące gorąco, choć był blady jak zawsze i nie dało się poznać emocji, jakie kryło wnętrze; może tak naprawdę za maską nie było niczego. — Chciałbym, żebyś tam ze mną zamieszkała, Ylv.
Właśnie, dorośli.
Kiedyś nie do pomyślenia. Kiedy tłukli się nawzajem papierowymi mieczami, gdy wrzeszczeli na siebie podczas grania na konsoli, kiedy oddawał jej swoje koszulki, nie widząc w tym absolutnie nic zbereźnego — wtedy wydawało im się, że będą nieśmiertelni; że świat stoi przed nimi otworem. Że wszystko mogą i nic nie muszą. Pieniądze brały się nie wiadomo skąd — były za sprzątanie pokoju i za wynoszenie śmieci; szkoła stanowiła symbol okropnego więzienia, ale można było czasami symulować chorobę i nie pójść na zajęcia. Piękne wspomnienia; nic więcej. Czas płynął zdecydowanie zbyt szybko, prawda? Teraz stali w miejscu, ale być może za pięć, dziesięć albo trzydzieści lat znów się obudzą i któreś z nich uświadomi sobie, że przespało szmat czasu.
Zacisnął lekko szczęki na jej docinki, ale nie odpowiedział na nie. Odsunął się tylko od framugi i wszedł wreszcie do kuchni; pod stopami czuł zimno podłogi. Zawahał się tylko na sekundę, ale ostatecznie zajął miejsce na krześle postawionym po prawej stronie Ylvy.
Objął dłońmi gorący kubek, słuchając jej „sprawozdania”. Było dobrze. Wszystko się goiło. Da się przeżyć.
— To świetnie.
Co za lakoniczna odpowiedź. Co za beznamiętny ton. Co za patowa sytuacja. Gapił się w czarną otchłań cieczy, nad którą zbierały się gęste smugi pary i nie wiedział, jak pociągnąć temat. Gdzie to poczucie bezgranicznej swobody? Skąd tu tyle wybojów, tyle barier nie do pokonania? Skąd takie grube mury?
Przesunął kciukiem wzdłuż cienkiej krawędzi naczynia, zastanawiając się nad tym, co powinien powiedzieć.
— Wprowadzam się dopiero w poniedziałek — przypomniał automatycznie, ale zabrzmiało to na odczepnego, jakby temat w ogóle nie był istotny. Zwilżył dolną wargę; schło mu w przełyku. — To niewielkie mieszkanie, o wiele mniejsze niż ten dom i... — Uniósł wreszcie spojrzenie na jej twarz. Wciąż czuł przejmujące gorąco, choć był blady jak zawsze i nie dało się poznać emocji, jakie kryło wnętrze; może tak naprawdę za maską nie było niczego. — Chciałbym, żebyś tam ze mną zamieszkała, Ylv.
Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 10.04.19 17:56, w całości zmieniany 1 raz
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
To świetnie.
Poczuła ścisk w żołądku.
Czy od teraz tak ich wszystkie rozmowy będą wyglądać? Sucha wymiana informacji co u nich, bez tej niezaprzeczalnej bliskości i chemii, jaką dzielili między sobą dawniej? Nie chciała tego. Nie chciała takiej przyszłości dla nich. Miała wrażenie, że ich relacja rozpada się na coraz bardziej drobne kawałki i nawet ona nie jest w stanie ich wszystkich złapać. Musi w końcu przeciąć tę czerwoną nić przeznaczenia między nimi, musi w końcu ogarnąć się, stanąć na nogi i obrać swoją drogę. Po to, by za parę czy nawet paręnaście lat mogli stanąć na przeciwko siebie i normalnie porozmawiać. Śmiać się wspólnie, dzielić wspomnieniami i radościami. Tak, zdecydowanie wolała taką przyszłość, nawet jeżeli lata przed nią będą puste dla niej.
Musisz mu powiedzieć. Teraz.
Nabrała więcej powietrza w płuca.
"...dopiero w poniedziałek"
No tak, zapomniała.
- Ach, zapomniałam... Słuchaj Ruu. Muszę ci coś powiedzieć. Złożyłam papiery na pozwolenie-
"Chciałbym, żebyś tam ze mną zamieszkała, Ylv."
Zamarła. Jakby ktoś nacisnął wyłącznik i zatrzymał cały świat. Jak na zwolnionym filmie odwróciła głowę, spoglądając na niego z całą paletą przeróżnych emocji, które odbiły się w jej jasnym spojrzeniu.
"Hahahaha, Ruuchan! Twoje oczy są tak ciemne, a moje takie jasne! Ale nie martw się! Nawet jeżeli mam całe światło i blask, to się nim z tobą podzielę~!"
- C...co? Dlaczego...? - zapytała niemalże bezwiednie, a potem... a potem ogarnęła ją bezradność, a przede wszystkim również wściekłość. Uczucie gorąca uderzyło ją w twarz, dłonie zaczęły drżeć.
Dlaczego?
- Dlaczego, Ruu? Dlaczego jesteś dla mnie tak okrutny? - zapytała, a potem nagle zerwała się z miejsca z taką siłą, że krzesło niemal runęło na podłogę.
- Nie jesteśmy już dziećmi, Ruu. Nie możemy sobie od tak razem mieszkać, zwłaszcza, że... zwłaszcza że doskonale wiesz o moich uczuciach do ciebie.
Doskonale wiedział, a mimo to... mimo to....
- "Dość zabawy, Harakawa. Na tym zakończy się twoja miłość. Od początku wiedziałaś, że to nie wyjdzie i brnięcie dalej w to bajoro to głupota. Nie kocham cię. Nigdy nie kochałem". Słyszę twoje słowa w głowie za każdym razem, kiedy wracam myślami do ciebie. Za każdym razem gdy przeglądam twoje zdjęcia albo patrzę głupio na twój numer w komórce. Za każdym razem przypominają mi o tej nieodwzajemnionej miłości. Podjęłam decyzję. Podjęłam, że muszę to skończyć, dlatego złożyłam papiery z prośbą o wyjazd do M2. [/color] - zacisnęła zdrową dłoń w pieść z taką siłą, że paznokcie zaczęły drażnić miękko skórę wewnętrznej strony dłoni.
- Przestań się nade mną tak znęcać, Ruu. Już dość.
Poczuła ścisk w żołądku.
Czy od teraz tak ich wszystkie rozmowy będą wyglądać? Sucha wymiana informacji co u nich, bez tej niezaprzeczalnej bliskości i chemii, jaką dzielili między sobą dawniej? Nie chciała tego. Nie chciała takiej przyszłości dla nich. Miała wrażenie, że ich relacja rozpada się na coraz bardziej drobne kawałki i nawet ona nie jest w stanie ich wszystkich złapać. Musi w końcu przeciąć tę czerwoną nić przeznaczenia między nimi, musi w końcu ogarnąć się, stanąć na nogi i obrać swoją drogę. Po to, by za parę czy nawet paręnaście lat mogli stanąć na przeciwko siebie i normalnie porozmawiać. Śmiać się wspólnie, dzielić wspomnieniami i radościami. Tak, zdecydowanie wolała taką przyszłość, nawet jeżeli lata przed nią będą puste dla niej.
Musisz mu powiedzieć. Teraz.
Nabrała więcej powietrza w płuca.
"...dopiero w poniedziałek"
No tak, zapomniała.
- Ach, zapomniałam... Słuchaj Ruu. Muszę ci coś powiedzieć. Złożyłam papiery na pozwolenie-
"Chciałbym, żebyś tam ze mną zamieszkała, Ylv."
Zamarła. Jakby ktoś nacisnął wyłącznik i zatrzymał cały świat. Jak na zwolnionym filmie odwróciła głowę, spoglądając na niego z całą paletą przeróżnych emocji, które odbiły się w jej jasnym spojrzeniu.
"Hahahaha, Ruuchan! Twoje oczy są tak ciemne, a moje takie jasne! Ale nie martw się! Nawet jeżeli mam całe światło i blask, to się nim z tobą podzielę~!"
- C...co? Dlaczego...? - zapytała niemalże bezwiednie, a potem... a potem ogarnęła ją bezradność, a przede wszystkim również wściekłość. Uczucie gorąca uderzyło ją w twarz, dłonie zaczęły drżeć.
Dlaczego?
- Dlaczego, Ruu? Dlaczego jesteś dla mnie tak okrutny? - zapytała, a potem nagle zerwała się z miejsca z taką siłą, że krzesło niemal runęło na podłogę.
- Nie jesteśmy już dziećmi, Ruu. Nie możemy sobie od tak razem mieszkać, zwłaszcza, że... zwłaszcza że doskonale wiesz o moich uczuciach do ciebie.
Doskonale wiedział, a mimo to... mimo to....
- "Dość zabawy, Harakawa. Na tym zakończy się twoja miłość. Od początku wiedziałaś, że to nie wyjdzie i brnięcie dalej w to bajoro to głupota. Nie kocham cię. Nigdy nie kochałem". Słyszę twoje słowa w głowie za każdym razem, kiedy wracam myślami do ciebie. Za każdym razem gdy przeglądam twoje zdjęcia albo patrzę głupio na twój numer w komórce. Za każdym razem przypominają mi o tej nieodwzajemnionej miłości. Podjęłam decyzję. Podjęłam, że muszę to skończyć, dlatego złożyłam papiery z prośbą o wyjazd do M2. [/color] - zacisnęła zdrową dłoń w pieść z taką siłą, że paznokcie zaczęły drażnić miękko skórę wewnętrznej strony dłoni.
- Przestań się nade mną tak znęcać, Ruu. Już dość.
Misha- Świeża krew
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Cisza jaka zapanowała po jego słowach była ostateczna; równie kategoryczna co trzask drzwi przerywający kłótnię w połowie. Była nieznośna i ciężka; przez nią gęstniała atmosfera, która nagle przypominała powietrze tuż przed burzą — naelektryzowane, wilgotne, z niemal realnym posmakiem ozonu, który wdziera się do organizmu przy każdym wdechu. Rūka podskórnie zdawał sobie sprawę, że zaraz coś się wydarzy. Widział to w jej oczach, w jej ustach, które jak w filmowej scenie, zaczynały się rozchylać w spowolnionym tempie; widział to w wyobraźni, bo ten scenariusz przewidywał wyłącznie jedną opcję.
Składając jej tę propozycję, nie oczekiwał niczego innego, więc gdy gwałtownie wstała, nawet się nie poruszył. Uniósł tylko spojrzenie. Nie miał zamiaru więcej odwracać oczu, jakby wstydził się tego co robi, choć jej słowa działały trzeźwiąco; dowodziły, że miał powody, aby przepraszać. Było tyle decyzji, które doprowadzały do katastrofy i kiedy wsłuchiwał się w drżący głos Harakawy, każde jej słowo przeobrażało się w mentalny cios.
Zsunął powoli rozgrzane dłonie na blat i wtedy sam wstał. Chciał jej wreszcie wszystko wygarnąć; nie mogło być lepszej chwili niż obecna. Nigdy już nie będą młodsi; nigdy nie będą mieć więcej szans niż obecnie. Wyprostował się w ramionach, wreszcie ponownie nad nią górując.
Klatka piersiowa urosła przy głębokim wdechu, a usta zdążył się lekko rozchylić, ale tym razem to jego świat został zatrzymany; nagle wszystko wokół stanęło i tylko jakiś szum rozlegał się w tyłach czaszki, jak cały czas pracująca maszyna.
Złożyła papiery do M2?
Do cholernego Miasta położonego Bóg wie jak daleko? To nie był rewir położony po przeciwnej stronie, to nie był nawet najdalej wysunięty punkt Numeru-3. To kurewski inny kontynent, na który nie można przyjechać w co drugi weekend; nawet sieć zdawała się słabo łączyć, gdy przychodziły telefony z innych krajów.
Wargi Rūki zamknęły się gwałtownie, a on sam przymrużył oczy. Jego dłonie, dotychczas luźno opuszczone wzdłuż ciała, zacisnęły się w pięści, jakby tylko dzięki temu był w stanie zgnieść wszystkie nieścisłości w ich rozmowie.
— Do M2... — powtórzył, kompletnie ignorując całą resztę. — Chcesz wyjechać tak daleko? To jest ten mur, o którym wspominałaś? To jest ten pomysł? Sądzisz, że to się uda?! Chcesz zostawić to wszystko? Braci i matkę, i swoje studia, i to tylko dlatego, że nie możesz ścierpieć uczucia?
Czym było uczucie, które nim zawładnęło? Gorzkim smakiem porażki, wściekłością, czymś jeszcze innym? Niesprecyzowanym żalem, od którego umysł pustoszał, pozbawiony nagle wszystkich racjonalnych myśli i rozwiązań?
Ciemne włosy uległy pod naporem palców, kiedy przeczesywał je nerwowym ruchem, burząc dopiero co poprawioną fryzurę. Miał świadomość tego, że się krzywi, że cały czas wpatruję się w nią, jakby była obcą osobą, której nie poznawał mimo usilnych prób.
— Nie wierzę, Ylv, nie mogę w to uwierzyć. Uciekasz. — Wyrazy ulatywały, nim zdążył się nad nimi zastanowić. Jak brzmiał, gdy zabrakło wojskowej, twardej nuty? Jak mógł brzmieć, gdy ostatnie słowo wypowiedział niemal szeptem? — I to dlatego, że zawsze cię okłamywałem.
Składając jej tę propozycję, nie oczekiwał niczego innego, więc gdy gwałtownie wstała, nawet się nie poruszył. Uniósł tylko spojrzenie. Nie miał zamiaru więcej odwracać oczu, jakby wstydził się tego co robi, choć jej słowa działały trzeźwiąco; dowodziły, że miał powody, aby przepraszać. Było tyle decyzji, które doprowadzały do katastrofy i kiedy wsłuchiwał się w drżący głos Harakawy, każde jej słowo przeobrażało się w mentalny cios.
Zsunął powoli rozgrzane dłonie na blat i wtedy sam wstał. Chciał jej wreszcie wszystko wygarnąć; nie mogło być lepszej chwili niż obecna. Nigdy już nie będą młodsi; nigdy nie będą mieć więcej szans niż obecnie. Wyprostował się w ramionach, wreszcie ponownie nad nią górując.
Klatka piersiowa urosła przy głębokim wdechu, a usta zdążył się lekko rozchylić, ale tym razem to jego świat został zatrzymany; nagle wszystko wokół stanęło i tylko jakiś szum rozlegał się w tyłach czaszki, jak cały czas pracująca maszyna.
Złożyła papiery do M2?
Do cholernego Miasta położonego Bóg wie jak daleko? To nie był rewir położony po przeciwnej stronie, to nie był nawet najdalej wysunięty punkt Numeru-3. To kurewski inny kontynent, na który nie można przyjechać w co drugi weekend; nawet sieć zdawała się słabo łączyć, gdy przychodziły telefony z innych krajów.
Wargi Rūki zamknęły się gwałtownie, a on sam przymrużył oczy. Jego dłonie, dotychczas luźno opuszczone wzdłuż ciała, zacisnęły się w pięści, jakby tylko dzięki temu był w stanie zgnieść wszystkie nieścisłości w ich rozmowie.
— Do M2... — powtórzył, kompletnie ignorując całą resztę. — Chcesz wyjechać tak daleko? To jest ten mur, o którym wspominałaś? To jest ten pomysł? Sądzisz, że to się uda?! Chcesz zostawić to wszystko? Braci i matkę, i swoje studia, i to tylko dlatego, że nie możesz ścierpieć uczucia?
Czym było uczucie, które nim zawładnęło? Gorzkim smakiem porażki, wściekłością, czymś jeszcze innym? Niesprecyzowanym żalem, od którego umysł pustoszał, pozbawiony nagle wszystkich racjonalnych myśli i rozwiązań?
Ciemne włosy uległy pod naporem palców, kiedy przeczesywał je nerwowym ruchem, burząc dopiero co poprawioną fryzurę. Miał świadomość tego, że się krzywi, że cały czas wpatruję się w nią, jakby była obcą osobą, której nie poznawał mimo usilnych prób.
— Nie wierzę, Ylv, nie mogę w to uwierzyć. Uciekasz. — Wyrazy ulatywały, nim zdążył się nad nimi zastanowić. Jak brzmiał, gdy zabrakło wojskowej, twardej nuty? Jak mógł brzmieć, gdy ostatnie słowo wypowiedział niemal szeptem? — I to dlatego, że zawsze cię okłamywałem.
Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 10.04.19 17:58, w całości zmieniany 1 raz
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: Rū x Ylv — wątek gdzieś
Zawsze nad nim górowała. Zawsze była wyższą i tą silniejszą, bardziej wygadaną, odważniejszą i charakterną.
Zawsze.
Ale teraz... teraz czuła się przy nim małą, zagubioną i słabą dziewczyną. I nie chodziło już tylko o wzrost czy fizyczną siłę. Miała wrażenie, że grunt zaczyna się osuwać pod jej nogami. Czy na pewno podjęła dobrą decyzję, kiedy składała papiery? Możliwe, że był to impuls. Impuls, kiedy jej zraniona dusza nie dawała już sobie rady. Ciągłe domowe obowiązki, mur jaki postawił Ruu między nimi, rozpadające się relacje. Zagłębiała się coraz bardziej w pochłaniającej ją ciemności, z której nie była w stanie sama się wyrwać. Potrzebowała oddechu, jak nigdy.
- Tak, uciekam. - potwierdziła jego zarzut, który był teraz tak bardzo żywy i namacalny. Prawda była taka, że nie miała już żadnej innej opcji. Desperacja. Tym się kierowała. Jej uczucia, przecież wydawać się mogło, że najpiękniejsze na świecie, o których pisano w książkach, listach, wierszach, uczucia, które gloryfikowało się niemalże na każdym kroku, zaczynały zatruwać jej własny organizm i niszczyć ja od środka. Pragnęła czegoś, czego nigdy nie mogła zdobyć. Wyciągała ręce po zakazany owoc nie zważając na kolce, które owijały się dookoła niego.
Była już zmęczona.
Zmęczona ciągłym przegrywaniem, wmawianiem sobie, że tak też mogą funkcjonować, że mogą żyć tak, jak dawniej. Że może być jego przyjaciółką na dobre i na złe, zakopać gdzieś głęboko swoje uczucia. Ale jak się potem okazało, nie było to takie łatwe. A przynajmniej nie dla niej.
- Tak, uciekam przed uczuciami do ciebie, Ruu. - dodała, już o wiele spokojniejszym głosem, tłamsząc w sobie wybuch wściekłości. Teraz pozostał już tylko spokój, żal i smutek. Depresyjnie.
- Bo widzisz, prawda jest taka, że... - uniosła dłoń i dotknęła jego policzka. Ciepły, miękki, choć nieco szorstki.
- Zawsze będę cię kochać. I nie potrafię przestać. Świadomość, że zawsze mogę cię odnaleźć, że zawsze mogę cię spotkać, że zawsze mogę cię dotknąć w ogóle mi nie pomagało porzucenia tego. Rozumiesz? To jedyny sposób, by to powstrzymać. - zabrała dłoń. Czuła się lekko, jakby zrzuciła z siebie naprawdę ogromny ciężar.
Ale czemu nadal czuła się, jakby robiła coś nie tak?
Skąd te wyrzuty sumienia zżerające ją od środka?
Zawsze.
Ale teraz... teraz czuła się przy nim małą, zagubioną i słabą dziewczyną. I nie chodziło już tylko o wzrost czy fizyczną siłę. Miała wrażenie, że grunt zaczyna się osuwać pod jej nogami. Czy na pewno podjęła dobrą decyzję, kiedy składała papiery? Możliwe, że był to impuls. Impuls, kiedy jej zraniona dusza nie dawała już sobie rady. Ciągłe domowe obowiązki, mur jaki postawił Ruu między nimi, rozpadające się relacje. Zagłębiała się coraz bardziej w pochłaniającej ją ciemności, z której nie była w stanie sama się wyrwać. Potrzebowała oddechu, jak nigdy.
- Tak, uciekam. - potwierdziła jego zarzut, który był teraz tak bardzo żywy i namacalny. Prawda była taka, że nie miała już żadnej innej opcji. Desperacja. Tym się kierowała. Jej uczucia, przecież wydawać się mogło, że najpiękniejsze na świecie, o których pisano w książkach, listach, wierszach, uczucia, które gloryfikowało się niemalże na każdym kroku, zaczynały zatruwać jej własny organizm i niszczyć ja od środka. Pragnęła czegoś, czego nigdy nie mogła zdobyć. Wyciągała ręce po zakazany owoc nie zważając na kolce, które owijały się dookoła niego.
Była już zmęczona.
Zmęczona ciągłym przegrywaniem, wmawianiem sobie, że tak też mogą funkcjonować, że mogą żyć tak, jak dawniej. Że może być jego przyjaciółką na dobre i na złe, zakopać gdzieś głęboko swoje uczucia. Ale jak się potem okazało, nie było to takie łatwe. A przynajmniej nie dla niej.
- Tak, uciekam przed uczuciami do ciebie, Ruu. - dodała, już o wiele spokojniejszym głosem, tłamsząc w sobie wybuch wściekłości. Teraz pozostał już tylko spokój, żal i smutek. Depresyjnie.
- Bo widzisz, prawda jest taka, że... - uniosła dłoń i dotknęła jego policzka. Ciepły, miękki, choć nieco szorstki.
- Zawsze będę cię kochać. I nie potrafię przestać. Świadomość, że zawsze mogę cię odnaleźć, że zawsze mogę cię spotkać, że zawsze mogę cię dotknąć w ogóle mi nie pomagało porzucenia tego. Rozumiesz? To jedyny sposób, by to powstrzymać. - zabrała dłoń. Czuła się lekko, jakby zrzuciła z siebie naprawdę ogromny ciężar.
Ale czemu nadal czuła się, jakby robiła coś nie tak?
Skąd te wyrzuty sumienia zżerające ją od środka?
Misha- Świeża krew
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
:: Londyn :: Off topic :: Góra Babel
Strona 1 z 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach