SPIS POSTÓW
4 posters
:: Wielka Brytrania :: Minami – Południe :: Przewodnik :: Postacie
Strona 3 z 8
Strona 3 z 8 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
Re: SPIS POSTÓW
- Kod:
<div class="pagination">
{PAGE_NUMBER}
•
<a class="addthis_button" href="#">{L_SHARE}</a>
<!-- BEGIN switch_plus_menu -->
•
<script type="text/javascript">//<![CDATA[
var url_favourite = '{U_FAVOURITE_JS_PLUS_MENU}';
var url_newposts = '{U_NEWPOSTS_JS_PLUS_MENU}';
var url_egosearch = '{U_EGOSEARCH_JS_PLUS_MENU}';
var url_unanswered = '{U_UNANSWERED_JS_PLUS_MENU}';
var url_watchsearch = '{U_WATCHSEARCH_JS_PLUS_MENU}';
insert_plus_menu_new('f{FORUM_ID}&t={TOPIC_ID}','{JS_SESSION_ID}', {JS_AUTH_FAVOURITES});
//]]>
</script>
<!-- END switch_plus_menu -->
</div>
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: SPIS POSTÓW
Parszywy dzień.
Na północy wybuchła epidemia ciężko sprecyzować czego. Ofiary zaczynały odczuwać swędzenie, szczypały je oczy i język, dostawały szału. Szybko w ruch szły i kły, i pazury; jak u psów zżeranych przez pchły, zbyt otępiałych i zirytowanych, żeby móc się powstrzymać. Skóra wkrótce rozrywała się pod zbyt brutalnym drapaniem i gryzieniem, z dnia na dzień jej fragmenty odchodziły coraz łatwiej — rwała się jak zmokły papier, bezproblemowo, w zasadzie wystarczyło dotknięcie jej, by ześlizgiwała się z mięśni. Według raportów nie dało się ustalić czy ofiary zdechły i coś je tu i ówdzie podżarło, czy same się podżarły i dlatego zdechły. W każdym razie — fatalny i idiotyczny sposób na śmierć.
A jego wszystko swędziało.
Z rana udał się do Jekylla. To była krótka piłka, ale doktor machnięciem ręki odrzucił pomysł o zarażeniu się. Grow czasami zapominał, że Jekyllowi chirurgicznie usunięto nie tylko oko, ale także poczucie humoru, więc i tym razem, kiedy pokazał mu środkowy palec, niecałe pięć minut później walił na kilometr od czegoś, co medyk DOGS wsmarował mu w kark, dłonie i brzuch. Lekarstwo zapachem i konsystencją przypominało zgniłe, rozgniecione obcasem owoce. Po blisko siedmiu godzinach ciągłego marszu esencja straciła swoje zapachowe właściwości (a przynajmniej najbardziej intensywne cząsteczki), ale skóra kleiła się Growowi do koszuli, a palce u dłoni miał chyba już na stałe złączone (pewnie po to, by więcej nie komentować nimi tego sztywniackiego podejścia doktora J.).
Wydawało mu się, że absolutnie nic nie naprawi tego (parszywego) dnia, ale kiedy pchnął spróchniałe, piszczące jak banshee drzwi i kiedy buchnęło w niego gorąco pełne oddechów, dymu papierosowego i potu, kiedy uniósł wreszcie wzrok i spojrzał w oczy siedzącego za barem Boba, kiedy dostrzegł w mętnym spojrzeniu barmana błysk... wtedy cały świat przycichł, czas się rozciągnął jak guma... wtedy właśnie coś w czaszce Wilczura pstryknęło jak zatrzask i było to intuicyjne przeświadczenie, że jednak jest coś, co zrehabilituje naleciałości po pechu.
Miał wrażenie, że obraca się, po sam czubek głowy zanurzony w przeźroczystej melasie. Stawiał opór powietrzu i czasoprzestrzeni, walczył z zastałymi stawami, które nie słuchały się ani jego gróźb, ani tym bardziej pośpieszeń. Trwało to całą wieczność, ale kiedy obrócił wreszcie głowę i spojrzał na to, na co zerkał Bob (Bob, który tylko na sekundę spojrzał na niego, a zaraz potem znów utkwił wzrok w czymś znajdującym się ponad jego ramieniem) nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
Para dwukolorowych ślepi błyszczała w panującym wokół półmroku. Drzwi zamknęły się z niebywałą delikatnością — po nich zapanowała cisza absolutna. Na krótki moment wnętrze „Przyszłości” zamarło, a przynajmniej takie miał wrażenie, nim ponownie nie sięgnęły go mamroty, powarkiwania i szczekliwe śmiechy.
Jej sylwetka była taka wątła i krucha, kompletnie niepodobna do tej, którą zachował umysł. Co to dokładnie było? Sięgał w głąb pamięci, ale to przypominało łapanie samego piasku — tak sypkiego i lichego, że ziarenka wymykały mu się z pięści jakkolwiek mocno by jej nie zaciskał.
Może po prostu ci kogoś przypomina — podszeptywał ściśnięty od pracy umysł. Może wygląda jak jedna z dziwek Jinxa? Może to po prostu JEST jedna z dziwek Jinxa?
Stracił zainteresowanie. Twarz wykrzywiła się w znudzeniu, zwrócił ją ku barmanowi od razu ruszając w kierunku blatu. Czas ścisnął się, wrócił do łask. Eksplodowały głosy, dźwięki, szmery, szklane postukiwania naczyń. Jeszcze nim oparł udo o siedzisko hokera miska z okrojoną wersją obiadu trafiła na drewnianą powierzchnię stołu. Jeden rzut oka na zawartość (tak mało...), a Grow dorzucił beznamiętne:
— Dwa razy.
Kiedy Bob kładł drugą porcję, muliste spojrzenie właściciela „Przyszłości” spoczęło na Renshi, jakby na końcu języka miał poradę pokroju: „tego się nie wyrzyguje”.
Na północy wybuchła epidemia ciężko sprecyzować czego. Ofiary zaczynały odczuwać swędzenie, szczypały je oczy i język, dostawały szału. Szybko w ruch szły i kły, i pazury; jak u psów zżeranych przez pchły, zbyt otępiałych i zirytowanych, żeby móc się powstrzymać. Skóra wkrótce rozrywała się pod zbyt brutalnym drapaniem i gryzieniem, z dnia na dzień jej fragmenty odchodziły coraz łatwiej — rwała się jak zmokły papier, bezproblemowo, w zasadzie wystarczyło dotknięcie jej, by ześlizgiwała się z mięśni. Według raportów nie dało się ustalić czy ofiary zdechły i coś je tu i ówdzie podżarło, czy same się podżarły i dlatego zdechły. W każdym razie — fatalny i idiotyczny sposób na śmierć.
A jego wszystko swędziało.
Z rana udał się do Jekylla. To była krótka piłka, ale doktor machnięciem ręki odrzucił pomysł o zarażeniu się. Grow czasami zapominał, że Jekyllowi chirurgicznie usunięto nie tylko oko, ale także poczucie humoru, więc i tym razem, kiedy pokazał mu środkowy palec, niecałe pięć minut później walił na kilometr od czegoś, co medyk DOGS wsmarował mu w kark, dłonie i brzuch. Lekarstwo zapachem i konsystencją przypominało zgniłe, rozgniecione obcasem owoce. Po blisko siedmiu godzinach ciągłego marszu esencja straciła swoje zapachowe właściwości (a przynajmniej najbardziej intensywne cząsteczki), ale skóra kleiła się Growowi do koszuli, a palce u dłoni miał chyba już na stałe złączone (pewnie po to, by więcej nie komentować nimi tego sztywniackiego podejścia doktora J.).
Wydawało mu się, że absolutnie nic nie naprawi tego (parszywego) dnia, ale kiedy pchnął spróchniałe, piszczące jak banshee drzwi i kiedy buchnęło w niego gorąco pełne oddechów, dymu papierosowego i potu, kiedy uniósł wreszcie wzrok i spojrzał w oczy siedzącego za barem Boba, kiedy dostrzegł w mętnym spojrzeniu barmana błysk... wtedy cały świat przycichł, czas się rozciągnął jak guma... wtedy właśnie coś w czaszce Wilczura pstryknęło jak zatrzask i było to intuicyjne przeświadczenie, że jednak jest coś, co zrehabilituje naleciałości po pechu.
Miał wrażenie, że obraca się, po sam czubek głowy zanurzony w przeźroczystej melasie. Stawiał opór powietrzu i czasoprzestrzeni, walczył z zastałymi stawami, które nie słuchały się ani jego gróźb, ani tym bardziej pośpieszeń. Trwało to całą wieczność, ale kiedy obrócił wreszcie głowę i spojrzał na to, na co zerkał Bob (Bob, który tylko na sekundę spojrzał na niego, a zaraz potem znów utkwił wzrok w czymś znajdującym się ponad jego ramieniem) nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
Para dwukolorowych ślepi błyszczała w panującym wokół półmroku. Drzwi zamknęły się z niebywałą delikatnością — po nich zapanowała cisza absolutna. Na krótki moment wnętrze „Przyszłości” zamarło, a przynajmniej takie miał wrażenie, nim ponownie nie sięgnęły go mamroty, powarkiwania i szczekliwe śmiechy.
Jej sylwetka była taka wątła i krucha, kompletnie niepodobna do tej, którą zachował umysł. Co to dokładnie było? Sięgał w głąb pamięci, ale to przypominało łapanie samego piasku — tak sypkiego i lichego, że ziarenka wymykały mu się z pięści jakkolwiek mocno by jej nie zaciskał.
Może po prostu ci kogoś przypomina — podszeptywał ściśnięty od pracy umysł. Może wygląda jak jedna z dziwek Jinxa? Może to po prostu JEST jedna z dziwek Jinxa?
Stracił zainteresowanie. Twarz wykrzywiła się w znudzeniu, zwrócił ją ku barmanowi od razu ruszając w kierunku blatu. Czas ścisnął się, wrócił do łask. Eksplodowały głosy, dźwięki, szmery, szklane postukiwania naczyń. Jeszcze nim oparł udo o siedzisko hokera miska z okrojoną wersją obiadu trafiła na drewnianą powierzchnię stołu. Jeden rzut oka na zawartość (tak mało...), a Grow dorzucił beznamiętne:
— Dwa razy.
Kiedy Bob kładł drugą porcję, muliste spojrzenie właściciela „Przyszłości” spoczęło na Renshi, jakby na końcu języka miał poradę pokroju: „tego się nie wyrzyguje”.
Arcanine- NAZWA RANGI
Strona 3 z 8 • 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8
:: Wielka Brytrania :: Minami – Południe :: Przewodnik :: Postacie
Strona 3 z 8
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach