Antidotum #13

Go down

Antidotum #13 Empty Antidotum #13

Pisanie by Zero 23.12.15 18:35



Antidotum #13 Gazetka2g_sxqwqnp


Wiesz, jak to jest – to ten szczególny czas, gdy niewidzialne palce wyciszają wrzask szefa, rozmywają szare barwy, jakby były tylko mgłą, gdy jakaś potężna moc wsuwa ręce w grube swetry i ciepłe skarpety, lokuje Cię przy stole. Gdzieś w tle jest małe okno za którym powinno śnieżyć, ale jakakolwiek byłaby pogoda – nie dostrzegasz tego, zbyt zajęty rozmową przy stole z dwunastoma daniami, ciekaw, co kryje się pod wiekami pudeł, w które zapakowano prezenty. Leżą poustawiane w wieżyczki pod intensywnie zieloną choinką, której zapach miesza się z wonią ciast, ryb, bigosu... Wszyscy uzbrajają się w serdeczność, przyjemny ton, ozdabiają usta uśmiechem. Bo przecież jest Gwiazdka. Jeden jedyny raz do roku, gdy czas staje w miejscu, pozwalając się rozluźnić, spojrzeć komuś w oczy i życzyć szczerego: „Wesołych”.
I wam wesołych. Odklejcie się łomem od biurka, weźcie prysznic, wycudujcie fryzurę, otrzepcie ubrania i stawcie czoła atmosferze, która będzie zdawała się błyszczeć. Jest nudno? Podnieście brodę wyżej, weźcie wdech, przetrzymajcie go moment, a potem rozgrzejcie atmosferę – mówcie, śpiewajcie, ruszcie towarzystwo! Niech wreszcie zacznie się coś dziać, niech te święta będą dla was niezapomniane. A później, gdy już się zmęczycie i nacieszycie prezentami, usiądźcie przed kompem, odpalcie Virusa i przeczytajcie nowy numer Antidotum.  

Nad gazetką pracowali:
Ailen
Growlithe
Infinity
Marcelina
Natalie
Nathair
Rumcajs
Taihen Shi
Yuu
Zero

Antidotum #13 Snowman_by_fryragefaceplz-d5pay0w



Witamy w Świątecznej wiosce!
To miejsce, gdzie każda para rąk, łap, macek i wszelkiego rodzaju innych kończyn jednoczy się w wykonywaniu swoich obowiązków, by urocze zimowe miasteczko zostało ukończone przed przybyciem gości. Pracy jest wiele, a czasu mało. To pewnie dlatego, czując atmosferę świąt, nawet najwięksi wrogowie podwinęli rękawy i wzięli się do roboty, by ramię w ramię tworzyć to pełne magii miejsce. Czy jest coś wspanialszego od obserwowania, jak świąteczny klimat tworzy się z każda minutą? Chodź więc ze mną, przejdźmy się po okolicy i pooglądajmy.

Świąteczne miasteczko to sporych rozmiarów plac, otoczony przez drewniane budki z przeróżnymi smakołykami i ozdobami. Już po przekroczeniu małej, drewnianej bramki widzimy, jak wyrastają one, jedna po drugiej w idealnym okręgu. Przed naszymi nosami przebiega ktoś z góry do dołu obsypany drewnianymi wiórami ze świeżo ciętych na miarę desek. Szuuur, przebiega przed nami Nazo nie zauważając, że prawie nadeptuje na czubki naszych butów. Co poradzić, czasu jest już niewiele. Lepiej nie przeszkadzać.
Ruszamy dalej, w stronę ustawionych już budek. Pierwsza z brzegu jest niezwykle tajemnicza. Z jej wnętrza, przez uchylone do środka okienko wydobywa się jasna poświata, a ktoś głośno sapiąc, stuka czymś zażarcie. Powoli podchodzimy do lady i ostrożnie podnosimy oczy ponad poziom deski. Ding, ding, ding. Druty uderzają o siebie tworząc nowe węzły w wełnianej czapce ręcznej roboty. Aiko nawet nas nie zauważa. Wykrzywia usta w nieco przerażającym uśmiechu i z fascynacją w oczach dźga powietrze przy kolejnych centymetrach tworzonej naprędce części odzieży. Może lepiej się nie narażać? Wizja druta wsadzonego w... oko nie brzmi najlepiej.
Odwracamy się więc na pięcie w celu opuszczenia miejsca, jednak drogę zastępuje nam trzech kolędników. Anielskie skrzydła i papierowa aureola... to Furiosa, zaraz obok stoi Kamikaze w przerażającej masce turonia. Turoń? Nie wydaje się taki straszny, kiedy miało się okazję odwiedzić Desperację.
Chwila. Dlaczego nagle zrobiło się dziwnie ciemno? Cień spadającej gwiazdy otacza nasze ciała i w ostatniej chwili udaje nam się odskoczyć na bok. Shane najwyraźniej nie jest na tyle silny, by utrzymać w swych rękach wielką gwiazdę na wysokim kiju. Rola gwiazdora jest trudna.
Co prawda kolędnicy bardzo skutecznie nas od siebie odstraszyli, lecz i tak do naszych uszu docierają urywki kolęd. Piękny głos o delikatnym brzmieniu pieści nasz zmysł słuchu. Kaukaz stoi na piedestale błogosławiąc swym śpiewem całą okolicę. Aaah. Jakiś zgrzyt przerywa nagle jego koncerty. Nathair postanawia spróbować swoich sił w tej samej dziedzinie. Święta to czas bycia miłym, więc nie możemy powiedzieć, by przerwał. Chodźmy dalej. Jest jeszcze tyle do zobaczenia!
Idziemy więc za zapachem. Po przeciwnej stronie placu stoi inne otwarta na oścież budka. Już z kilku metrów wabi nas do siebie cudownym zapachem pierników. Podbiegamy ochoczo i wbijamy wzrok w Fuckera ozdabiającego w seksownym fartuszku świeżą porcję przysmaków.
- Ruszcie chociaż jednego, a traficie na stół zamiast karpia. - Raczy nas swoim głosem, kiedy ręka niebezpiecznie zbliża się do blaszki gotowych już jadalnych dzieł sztuki. Uuups, nakryci.
Spuszczając głowy odchodzimy i ciągnąc nogami po zaspach przypadkiem potykamy się o coś na ziemi. Blight leży bokiem trzymając się za brzuch. Minę ma niewyraźną, na czole wielkiego guza, a w dłoniach... resztki nadgryzionego pierniczka. Nie, zdecydowanie nie chcemy się narażać.
Kiedy idziemy dalej, obsypuje nas nagle śnieg, spadający w wielkich kawałkach z nieba. Ktoś w oddali macha łopatą śpiewając głośno. JJ nie widzi, że jego narzędzie do odśnieżania ma potężny zasięg, jednak póki robi to co trzeba, nie będziemy krzyczeć.
Całe miasteczko nagle zostaje rozświetlone. To światełka na wielkiej choince zostały wreszcie uruchomione. Z dziecięca radością podbiegamy ku niej z wyciągniętymi ku górze rękami. Dociera do nas swąd nadpalonego ciała i spod dolnych gałęzi wypełza osmolona Starfire szczerząc się białymi jak śnieg zębami.
- Ale działa! - rzecze do nas ochoczo i chwiejnym krokiem oddala się, ciągnąc za sobą jakiś urwany kabel.
Ma rację. Działa i wygląda pięknie. Vellard wiesza ostatnie bańki, od czasu do czasu tłukąc po rękach Natalie podjadającą cukierki wiszące na drzewku. Okrążamy je w poszukiwaniu prezentów, lecz Lilo wyraźnie nas uprzedziła. Upaćkana czekoladą buzia wyłania się zza sterty ozdobnego papieru podnosząc palec wskazujący do buzi z wyraźnym: 'shhhh'. Wyciąga do nas rękę wręczając kawałek tabliczki czekolady i znika, by dalej buszować w stosie paczek. Cóż... zostaliśmy przekupieni, a nie codziennie dostaje się za darmo dobrą czekoladę.
Ostatnim miejscem jest wielki stół zaraz obok centrum placu. Nakryty jest białym obrusem, lecz Erich uwija się, by zapełnić go talerzami dla każdego gościa. Marcelina nie pomaga zbytnio, biegnąc jak oszalała z nową porcją zastawy i na naszych oczach zaczyna ślizgać się na lodzie, wykonuje piruety niczym baletnica, po czym artystycznie spada na twarz, a cała porcelana wzlatuje w powietrze. Wziuuuum. Śnieg spod czyichś butów wędruje w powietrze, kiedy żywa torpeda przecina plac i wyłapuje niczym najznamienitszy kelner wszystkie talerze w stanie nienaruszonym. Dopiero, gdy śnieg opada, widzimy jak Growlithe z kamienną twarzą odstawia złapane przedmioty, po czym z równie niewzruszoną miną odchodzi do swoich obowiązków.
Cóż, do wigilii pozostało nam jeszcze odrobinę czasu. Może jest tu trochę strasznie, ale jednocześnie miło widzieć, jak wszyscy tak ochoczo uczestniczą w tworzeniu tego miejsca. Usiądźmy więc i zagrzejmy się przy ognisku. Gavran podaje nam jeszcze kubek ciepłego kakao w kubku ze ślicznym reniferem, po czym odchodzi by częstować wszystkich innych.
Uśmiechamy się mimowolnie i pochłaniamy pierwsze łyki ciepłego napoju napawając się pięknem tego magicznego miejsca.



Nikogo zapewne nie dziwi, że święta Bożego Narodzenia na świecie obchodzone są w różny sposób. W tym numerze postanowiliśmy podzielić się z wami nietypowymi lub kompletnie dziwacznymi zwyczajami, które praktykują mieszkańcy innych krajów. Być może uda wam się dowiedzieć czegoś, czego nie wiedzieliście wcześniej!

Japończcy nie traktują Bożego Narodzenia jako święta religijnego. Wszelkie zwyczaje z nim związane znają jedynie z zachodnich filmów. Niemniej jednak tego dnia mieszkańcy Japonii masowo wybierają się do... KFC, by zakupić tradycyjny świąteczny kubełek kurczaka, mimo ogromnych kolejek, które ustawiają się pod restauracjami.

Na Ukrainie istnieje zwyczaj przyozdabiania choinek pajęczynami i pająkami. Zwyczaj pochodzi od opowieści o biednej kobiecie, która nie mogła sobie pozwolić ani na kolację wigilijną, ani nawet na udekorowanie drzewka. Kiedy obudziła się w świąteczny poranek, zobaczyła, że pająk przystroił jej choinkę pięknie utkaną siecią. Niedługo potem zamieniła się ona w złoto i kobieta już nigdy nie była biedna.

Tradycją obywateli Słowacji  jest podrzucanie budyniu łyżeczką tak mocno, by trafić w sufit. Wierzy się, że im więcej go przyklei się do sufitu, tym większe plony będą w przyszłym roku.

Włosi nie wierzą w Świętego Mikołaja. Za roznoszenie prezentów w tym kraju odpowiedzialna jest La Befana, czyli brzydka wiedźma z zakrzywionym nosem. Podczas gdy znany nam wszystkim Mikołaj zostawia niegrzecznym dzieciom rózgę, La Befana obdarowuje delikwentów węglem, popiołem, cebulą albo czosnkiem.

W Polsce jedno miejsce przy stole zarezerwowane jest dla samotnego wędrowca, jednak w Portugalii wolne miejsce jest przeznaczone dla osoby zmarłej. Podobno praktykowanie tego zwyczaju jest w stanie zapewnić opiekę zmarłych nad domem przez następny rok.

W Niemczech szczególną popularnością cieszą się ogórki, dlatego to właśnie one stały się symbolem dobrobytu. Sztucznego pikla chowa się na choince, a dziecko, które jako pierwsze go znajdzie, może otrzymać dodatkowy prezent, a ponadto będzie miało zapewnione szczęście na kolejny rok.



- Ho-ho-cholera! – Zamiast zaplątanych w nierozwiązalny supeł lampek, problem pojawił się w kablach od kamery. Plątało się to między nogami, związywało ręce, w najmniej spodziewanych momentach tworzyło charakterystyczną pętelkę na szyi czy nawet plątało się koło krocza (nie, nie jest to przyjemne, jakby ktoś pytał).
Tym razem Bożydar i Marcelina postanowili dokładnie zbadać problem Bożego Narodzenia. Plaga ta rozszerzyła się na ogromną skalę w chwili, gdy ludzie przyjęli religię chrześcijańską. Co prawda wiele zwyczajów (na przykład strojenie choinki) zostało zerżniętych z pogaństwa, za które w tamtych czasach nabijano na pal i smażono…
- Jako pierwszy punkt programu przeprowadzimy ankietę. Sprawdzimy, ile statystyczny obywatel miasta-3 wydaje na bożonarodzeniowe prezenty – trzymając mikrofon, z czapką mikołajkową z propsowym pomponem na głowie, Marcelina podeszła do rzędu ogromnych śmietników. Otworzyła jeden i wyciągnęła pierwszy z brzegu paragon. Rozłożyła go. – Woah… długością mierzył prawie pół metra! – gwizdnęła redaktorka, rzucając okiem na rządek malutkich literek i cyferek. – To paragon jakiegoś lekarza, księdza, gościa z organizacji charytatywnej albo i samego dyktatora – powiedziała, odchrząkując. – Pejcz za 55 jenów – uniosła lewą brew, wczytując się dalej, po czym szybko zgniatając i odrzucając kawałek papierka. Sięgnęła z krzywym wyrazem twarzy po następny paragon, tym razem znacznie krótszy. – Papierosy. – wydukała, a na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech zadowolenia. – No proszę, i to jest gość! Może to Santaklop pomyślał o mnie – parsknęła śmiechem, sięgając po następne paragony. -Parasol, Energetyki, majtki, prezerwatywy, skarpetki, włóczki, wielkie swetry, czapki, tonę słodyczy, herbaty i kilka zabawek. Szczotki do zębów też. Wywnioskowaliśmy, że ludzie – bez względu na pozycję w hierarchii miasta-3 i wykonywany zawód – tak naprawdę wydają tyle samo pieniędzy na prezenty. Czytajmy: dużo. Ah, Miasto-3 takie wspaniałe.
Chyba grzebanie w śmietniku nie należało do najprzyjemniejszych momentów nagrywania odcinka. Kamerzysta nie przestawał śmieszkować. – Śmierdzisz.Zamknij się. - Niestety, ludzie raczej nie przyznawaliby się, ile na prezenty wydają i co kupują. Paragony za to nie kłamią. Tak samo jak Twoje oceny z matematyki. – Teraz będzie ciekawie! – krzyknęła redaktorka, pokazując palcem wskazującym na nieopodal stojący budynek. – Będę teraz prawie-świętym Mikołajem. Będę wpierdalać się ludziom na chatę przez komin. Prawie, bo bez prezentów. Ale ciastka i mleko chętnie spożyję.  
- Wchodźmy więc! – krzyknęła Marcelina, stojąc już na szczycie jakiegoś kiczowato, świątecznie ubranego budynku na obrzeżach miasta. – Będziemy zaglądać ludziom do garnka, na stół i do skarpetek. Chcę zobaczyć, czy ktoś faktycznie zakupił czarne kondomy... no co? Widziałam na paragonie! – Spojrzała na Bożydara, który teraz miną przypominał Mickiewicza czytającego „Kordiana” Słowackiego. – Sama widziałam na paragonie! - Jako pierwsza wskoczyła do komina, upadając na tyłek. Wszędzie gryzący dym, który wręcz szczypał w oczy. Wygramoliła się ze sterty szeleszczących śmieci i otrzepała się. Rozglądnęła się. To miejsce wyglądało, jak…
Burdel?
- Chyba pomyliliśmy lokale… - wydukała Marcela, ciągnąc zszokowanego Bożydara przez środek lokalu w stronę wyjścia. Na scenie siedział skąpo ubrany facet przebrany za niegrzecznego świętego. W dłoni trzymał pejcz, którym okładał innych facetów w przebraniach reniferów. Wokół nich zgromadziły się panie, w większości te grube, którym najwidoczniej mało było wizyty Nicolasa w nocy, z 5 na 6 grudnia.
Za każdym razem, gdy wpadali przez kominy, coś ich szokowało. Dwójka zdążyła zastać kompletnie pusty dom z powieszonymi lampkami na ścianie na kształt studenckiej choinki; dom satanistów; plebanię; dom grabarzy; stomatologa… aż w końcu, po siedemnastej próbie, wpadli do tajemniczego, zadymionego pomieszczenia. Gęsty dym unosił się i wypełniał całą, niezbyt obszerną przestrzeń. Dwójka zakaszlała, dostrzegając w mgle oparów wysoką, chudą postać. Mężczyzna z dredami właśnie jarał blanta, słuchając wręcz hipnotyzującej muzyki. Zaśmiał się głośno, widząc wymordowaną z jej towarzyszem. Uniósł ręce i otworzył je w przyjaznym geście powitania, szczerząc się rzędem żółtych, dziurawych zębów. – Witaaaajcieeee-ee! – krzyknął, śmiejąc się już w połowie powitania. Podszedł do nich chwiejnym wzrokiem, klaskając w ręce, i śmiejąc się dalej. Ledwo łapał oddech. Marcelina i Bożydar spojrzeli na siebie. – My chcieliśmy zajrzeć panu na stół. I do garnka. - W końcu, po kilkunastu sekundach rastaman, któremu na imię było Gustaw ucichł, zapraszając ich w stronę stołu. – Proszę bardzo! Za mną… chodźcie! – gestem dłoni zaprosił dwójkę do jeszcze mniejszego pokoju, który składał się tylko z nieproporcjonalnie do pomieszczenia dużego, prostokątnego stołu. Widniały na nim potrawy takie jak ciastka z maryśką; pieczeń z maryśkowym farszem; kompot z listkami maryśki; i kilka innych. – Zgadza się. Dwanaście potraw. – powiedziała Marcelina. Słychać było jej lekko zmulony głos, a po chwili z jej gardła wydobył się śmiech. Bożydar uniósł lekko obrus. – Tak jak myślałem – rzucił, patrząc w stronę redaktorki – maryśka zamiast siana. – po tych słowach zaczął śmiać się niesamowicie głośno. Podobnie stało się z Marceliną, która wraz z nim upadła na fotel, nie mogąc ustać ze śmiechu.
Godzinę później…
Operator kamery wrzucił worki marihuany do bagażnika swojego starego jeepa. Marcelina, która przypadła Gustawowi do gustu ze względu na ich dość podobne fryzury, Notatek, ankiet, wniosków i zdjęć mieli mnóstwo. - Mamy sporo zgromadzonego materiału. Artykuł powinien wyjść... ty, patrz! – szturchnęła mężczyznę, wskazując na chwiejącego się, kolejnego gostka w mikołajowym przebraniu. W dłoni trzymał nie pejcza, lecz prawie pustą butelkę po wódce. Beknął głośno, po czym, mrucząc pod nosem, zerknął na Marcelinę i jej towarzysza. Stanął i, nie spuszczał z nich pijanego wzroku, krzyknął: Wiecie, jak trudno jest być tym pajacem w czerwonym fartuchu i pomponem na głowie?! - podciągnął gacie – muszę znosić głupie dzieciaki siadające mi na kolanach, podczas gdy panienki 10/10 jeżdżą w tych swoich roleczkach wokół Ciebie. I nawet na Ciebie nie spojrzą, bo wydajesz się im ich ojcem, czy coś. Musisz zapamiętywać jebutne listy prezentów, bo rozpuszczone bachory mają ogromne potrzeby. W dodatku te gacie wbijają mi się w jaja.Nie wiesz, gdzie możemy spotkać PRAWDZIWEGO Świętego Mikołaja? – zapytała pełna nadziei Marcelina. Pijaczyna wskazał na czarny samochód z zaciemnionymi szybami stojący nieopodal trójki. Uwierzcie mi, do takiego nie chcielibyście się nawet zbliżyć… - Idziemy! – krzyknęła dziarsko Marcelina i nie zważając na głośne protesty kamerzysty ruszyła w stronę auta, pukając odważnie w okno…

[CO STAŁO SIĘ DALEJ? WYSYŁAJCIE SWOJE WERSJE NA KONTO MARCELINY!]




Każdy wie, że koty lubią chodzić własnymi ścieżkami. Znikać na kilka dni, by zaraz pojawić się jak gdyby nigdy nic i dalej prosić o pieszczoty. Na szczęście nasz koci bohater postanowił wrócić do nas na święta, by razem z nami przeżywać ten wigilijny czar...
... a jak to się czasami w Wigilię zdarza, przemówił!

Antidotum #13 Gazetkajo_sxaneqs

Powyżej znajduje się 18 nicków. Postacie poukładane są poziomo i pionowo, a żadna z liter na siebie nie nachodzi. Wykreśl znalezione nazwy użytkowników, aby dowiedzieć się, co powiedział Kot!



Drodzy męczennicy, właśnie wybiła godzina osiemnasta. To czas na ostatnie świąteczne przygotowania. Wyjmijcie ciasta z piekarników, pochowajcie barszcze i sięgnijcie po książeczki z kolędami, bo już jutro, za dwadzieścia cztery godziny, wszyscy siądziemy do wigilijnych stołów. Tak, tak, dobrze mnie słyszeliście, za dwadzieścia cztery godziny ponownie narodzi się w nas nasz Pan Odkupiciel. A tymczasem posłuchajmy kolejnej piosenki...
Metatron wyłączył odbiornik radiowy. Już od kilkunastu godzin siedział na szczycie wieży Babel i modlił się, lecz jak zwykle nie uzyskiwał żadnej odpowiedzi. Całe wieki ewolucji kościoła katolickiego powoli przemijały mu przed oczami, a on zastanawiał się czego jeszcze powinni spróbować, żeby przywołać swojego Pana do porządku. Powoli kończyły mu się pomysły, a On wciąż milczał. Może wystarczyłoby zmienić nazwę ich ostatniej, największej świątyni? W końcu Bóg już raz ją zburzył.
- Panie, niebawem rozpocznie się kolejny sąd. Proszę zejść do sali, grzesznik już czeka.
Skinął głową swojemu podwładnemu, szybko zmieniając tor myśli. Ciekaw był jakiego typu dekadent trafił tym razem do ich celi. Powolnym krokiem, który wskazywał na sędziwy wiek, zszedł schodami tak zużytymi, że na środku każdego pojawiło się wgłębienie. Sam się do tego przyczynił.
Przed tronem klęczała mała dziewczynka. Płowe włosy sklejone były w strąki od potu i brudu. Strach wymalowany na jej zakurzonej twarzyczce poruszyłby sercem nawet największego tyrana. Ale nie Metatrona. Kojarzył ją, wiedział, że to stworzenie miało o wiele więcej lat niż wyglądało. A w dodatku wyznawało fałszywych bogów, sprzedając swoje ciało za jedzenie i wodę. Zrobił srogą minę, czekając, aż przewodniczący sądu rozpocznie proces. Ta im się nie wywinie.

I nie wywinęła.
Lista grzechów znaczących jej duszę była tak długa, że nie mogło być mowy o miłosierdziu. Starą zasadą dziewczę spłonęło na stosie i choć wyrok był słuszny i sprawiedliwy, Archanioł nie mógł zapomnieć błękitnych oczu – głębokich studni pełnych nieopisanej paniki.
- Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił? - Nie był jednak Jego synem żeby uzyskać odpowiedź. Strudzony dniem zapadł w głęboki sen bez snów na szczycie wieży, którą niegdyś zburzył jego Pan.
Dawno już upadły wszystkie kościoły, a bicie dzwonów o pełnej godzinie stało się jedynie wspomnieniem. Tej nocy jednak, o dwunastej, dźwięk ten rozległ się w głowach i sercach wszystkich mieszkańców Wysp Japońskich. Mieszkańcy Miasta przewrócili się wygodniej w pościeli, pewni swojego bezpieczeństwa. Żołnierze uchylili jedno ślepie, ale gdy tylko dostrzegli, że przełożony nad nimi nie stoi, wrócili do swoich sennych marzeń. Łowcy skryci pod ziemią praktycznie nie powinni go usłyszeć, jednak wyczulony słuch wyłapał wysokie tony, które niczego nie zwiastowały. Jeszcze. Desperacja zadrżała w posadach, rozbudzając DOGS i wszczynając u nich alarm, który przerwano dopiero piętnaście minut później. W Kościele Inkwizytorzy podnieśli głowy, obiecując sobie zachowanie wzmożonej czujności. Wiedzieli, że to na nich spoczywała ochrona wszystkich wiernych. W końcu anioły w Edenie poczuły się wyjątkowo przyjemnie, jakby po latach usłyszały ulubioną kołysankę, którą mama śpiewała im w dzieciństwie. Jedynie Metatron zadrżał i obudził się na dobre.
Na dachu było wyjątkowo zimno. Śnieg już dawno spadł, nie ułatwiając ascetycznego życia Archaniołowi. Strzepał puch ze skrzydeł i rozejrzał się, jednak poza ciemnością widział jedynie kłąb pary unoszący się z jego ust.
A potem zauważył ruch. Momentalnie aniołowi zakręciło się w głowie, gdy coś niemal przez niego przeszło. Było lodowate i cuchnęło dymem. Wszystkiego dopełniał dźwięk łańcuchów.
- Kto tam jest?
Odpowiedziała mu cisza. Skrzydlaty obrócił się w miejscu, jednak nadal niczego nie widział. Dźwięki stawały się coraz bardziej nachalne. Narastały, aż w końcu eksplodowały tuż przy uchu mężczyzny, jakby zderzył się z pociągiem.
- Jestem Duchem Edeńskich Świąt.
Stanęli naprzeciw siebie. Postawny anioł w szacie pokutnej i ten, który przedstawiał się jako Duch. Niższy, z licznymi bliznami po ospie. Mimo że miał skrzydła, były raczej liche, pozbawione większości piór. Jednak oczy, tak, oczy wyrażały szczęście i ciepło typowe dla każdego cherubina. Archanioł uniósł brew, ni to przestraszony, ni zaintrygowany osobnikiem, który najwyraźniej chciał mu coś powiedzieć. Jak zwykle słuchał, oszczędzając na słowach. Nie musiał czekać zbyt długo. Duch złapał go za rękę, rozwinął skrzydła i ulecieli w świat, nie oglądając się nawet za siebie.
- Nie jesteś pierwszym ani ostatnim, który przez to przechodzi – podjął pilot wycieczki, zataczając szerokie koło nad wioską aniołów. - Ale jako że, bądźmy szczerzy, nie masz przyjaciół, nikt nie mógł cię ostrzec przed tym co się stanie. Och, już jesteśmy na miejscu!
Wskazał na jedną z chatek zbitą z porządnych drewnianych bali. Szyby w oknach były czyste, pewnie niedawno myte, z komina unosił się dym. Wylądowali i zajrzeli do środka. Pomieszczenie wyglądało na ciepłe. Kilku skrzydlatych właśnie rozstawiało na stole wieczerzę wigilijną, zapalali świece, młodsze aniołki śpiewały kolędy. Ich szczęście było nie do opisania, wszak świętowali najważniejszą dla nich noc ze wszystkich. Noc narodzin Zbawiciela.
Metatron uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z radości jego podopiecznych. Z roku na rok radzili sobie coraz lepiej na terenach dawnej Desperacji. Raj o którym marzył od wielu lat w końcu rzeczywiście stawał się rajem na ziemi.
- Wygląda cudownie, prawda? - Duch szturchnął Archanioła w bok. - Rozpoznajesz ich?
Ten w odpowiedzi zmarszczył brwi, przyglądając się uważniej ich twarzom. Oczywiście, że ich znał.
- To przewodniczący sądu najwyższego – odparł bez cienia emocji. Pytanie było co najwyżej głupie.
- Otóż właśnie. To człowiek, który brał udział w niejednym morderstwie nie tylko grzeszników, ale także podopiecznych jego rodziny. Widzisz tę kobietę przy stole? - Wskazał na blondwłosą w białym stroju, właśnie stawiała półmisek z jedzeniem. Miała zapuchniętą twarz, ale starała się ze wszystkich sił ukryć ten fakt pod uśmiechem. - Była aniołem stróżem dziewczynki, która dziś zginęła. Za bardzo bała się przeciwstawić twojej decyzji.
Duch pozwolił jeszcze chwilę poobserwować Metatronowi anielską rodzinę, a potem złapał go pod ramię i znów poprowadził ku górze. Świat pod nimi stawał się coraz mniejszy, widzieli kilka domków, a poza nimi jedynie wielki zaczarowany las i pustynię. Tam też się kierowali w grobowym milczeniu. Archanioł nawet nie rozwinął skrzydeł, bo jego towarzysz niósł go z nadludzką siłą, jakby wszystko było jedynie snem. Może tak właśnie było. Może dlatego, gdy przewodnik puścił ramię anioła, ten najzwyczajniej spadł.
Leciał, a jego skrzydła nie chciały się rozłożyć. Ziemia, jeszcze przed chwilą maleńka, teraz zbliżała się z coraz większą prędkością. Metatron zasłonił głowę, czekając na uderzenie. Zamiast niego usłyszał śmiech.
- Kogo my tu mamy! - Kobiecy głos nakłonił go do otworzenia oczu. Siedział na kawałkach gruzu, które niegdyś były chodnikiem. Nad nim stała czarnowłosa kobieta, szczerząc kły w uśmiechu. Wymordowana, potrafił ich rozpoznać z daleka, w większości przypadków. Podniósł się z godnością i otrzepał szatę, choć nie osiadł na niej ani jeden pyłek. - A więc to ten słynny Archanioł, któremu dziś urządzamy wycieczkę! No dobrze już, dobrze. Jestem Duchem Desperackich Świąt. Czeka nas dość długi spacer, ale może się nie obrazisz.
Jej spojrzenie wyrażało jasno, że nie miał prawa tego zrobić. Nim zdążył odpowiedzieć już został pociągnięty w głąb Apogeum.
- Kogo by tu, kogo najbardziej nie lubisz. Kościół? Nie, może to na końcu. O, wiem! Chodźmy odwiedzić DOGS. - Twarz kobiety przybrała prawdziwie wilczego wyrazu, gdy ruszyła biegiem, ciągnąc za sobą mężczyznę. Jako że była to noc magiczna, nikt ich nie zauważył, a oni nie zdawali sobie sprawy z tego, że kryjówki mają to do siebie, że bywają zazwyczaj ukryte. Weszli jakby od zawsze byli członkami gangu i skierowali się do jednego z głównych pomieszczeń.
Nie zastali tam stołu z wielką świąteczną kolacją. Drzewko także było dość mizerne, po części już straciło igły, a bombki były w połowie potłuczone. Jakiś chłopiec z żółtą chustą na szyi starał się właśnie wpleść między gałęzie łańcuch zrobiony z szarej tektury. Ktoś wyższy wziął go na ręce, by pomóc mu zaczepić ogniwa o czubek drzewka. Rozmawiali przyciszonymi głosami.
- Widzisz tu jakąś analogię? Wiesz, anioły...
- Anioły też się cieszyły – przerwał jej Metatron, marszcząc brwi. - Ale inaczej.
Niebieskowłosa dziewczyna wpadła do pomieszczenia, niosąc pod pachą pudło z konserwami. Nawet nie zaczekała na reakcję tych, którzy tam przesiadywali, tylko zaczęła w nich rzucać puszkami. Mięso w galarecie, z daleka było czuć smród porównywalny do karmy dla psa. Ważne, że było pożywne.
- Na więcej nie mają co liczyć. Ostatnia napaść na wojsko skończyła się klęską, a wasza nagonka na tych wszystkich, hm, grzeszników... tak. - Spojrzała na Archanioła karcąco, lecz ten nawet się nie skulił. - Wiesz jak przywołać na powrót Boga? Odnaleźć go we własnym sercu, zamiast karać wszystkich dookoła. Chodź.
I wyszli znów w noc, poruszając się tak szybko jakby rzeczywiście byli duchami. Minęli czerwoną pustynię niemal w ułamku sekundy, docierając do Gór Shi. Metatron odruchowo ścisnął krzyżyk u szyi, gdy wchodzili do grot Kościoła. Nawet na chwilę się zaparł, spojrzał niepewnie na przewodniczkę, ale po zapewnieniu, że nikt ich nie zobaczy, ruszyli dalej.
W komnatach audiencyjnych roiło się od ludzi i nie tylko. Wymordowani i anioły, wszyscy zasiedli wokół drewnianego stołu, który specjalnie na tę okazję przyniesiono z jadłodajni. Choć potrawy były o wiele skromniejsze od tych edeńskich, tutaj najwyraźniej nikt nie głodował. Drobny błazen właśnie stał na rękach i starał się klaskać stopami ku uciesze wiernych, zaś dwie kapłanki złapały za prowizoryczne instrumenty, wygrywając wesołe melodie. Nie trzeba było długo czekać, by inni ruszyli do tańca, kołysząc się w takt lub wykonując pełne obroty do melodii. Wilczyca obserwowała to z rozrzewnieniem, lecz Archanioł nie wydawał się zadowolony.
- Przecież dopiero zginęła jedna z nich. Jak mogą się cieszyć?
- Jedna z nich nie musi już cierpieć z głodu. Poszła do lepszego miejsca. W dodatku to wy ją zabiliście, czemu nie rozpaczacie?
Metraron zakaszlał i odwrócił wzrok, domagając się dalszej wędrówki. Już zbyt wiele widział, musieli zakończyć ten koszmar jak najszybciej.
- Nie tak prędko. - Kobieta po raz kolejny się uśmiechnęła. - Jeszcze jedno pytanie. Jak to jest możliwe, że oni świętują razem, w czasie gdy wy zamykacie się w swoich ciepłych domkach? Czemu nie przyjmujecie Desperatów na ciepły posiłek i prezenty? - Badawcze spojrzenie prześlizgnęło się po twarzy mężczyzny. - Rozumiem, niegdyś tak robiliście, ale wymordowani zaczęli nadużywać gościnności, co? A Aonitów zwyczajnie się boicie. Chodźmy.
Lecz dalsza droga nie trwała dłużej niż jeden oddech. Nim mężczyzna się spostrzegł, stali u bram Miasta, a w miejscu Wilczycy stała trzecia, nieznana mu postać. Kaptur zaciągnięty głęboko na głowę nie pozwalał mu przyjrzeć się twarzy Nieznajomego. Jedyną charakterystyczną rzeczą były złote sygnety zdobiące jego palce, które zaciskał jak do modlitwy. Nie odzywał się. Jedynym dźwiękiem, który wydawał był ciężki oddech, bardzo ciężki, zwieńczony obłokiem pary. Bez słowa ruszyli przez bramę, która zdążyła się już otworzyć, wpuszczając ich do Trzeciego Miasta.
Główne ulice były udekorowane tysiącami świateł, ułożonymi w wymyślne kształty. Przeszli nad girlandą przypominającą pęk jemioły, kierując się w stronę Gwiazdy Betlejemskiej. Metratron był już nieco zniecierpliwiony, bo dynamizm podróży gdzieś zanikł, a oni wlekli się niemiłosiernie, przenikając przez ludzi, którzy jeszcze robili ostatnie zakupy przed kolacją. Także wiele domów było ozdobionych, zaś ciepłe światło wydostające się zza zasłon kusiło, by to właśnie tam się zatrzymać i podziwiać dobrobyt ludzkiego życia. Nieznajomy jednak nie zatrzymywał się, ponaglając Archanioła chrapliwym oddechem.
Z czasem świąteczne lampki zaczęły zanikać, a ulice stały się szare, nieco pobrudzone, zapomniane jak to bywało z domami znajdującymi się na uboczu.
- Boże, słyszysz mnie? Jaki byłbyś nieludzki gdybyś wszystkich słyszał. A może słyszysz tylko jak się klęczy? Albo w kościele? Wtedy ci się włącza wybiórcze ucho...
Jak na zawołanie odwrócili się w stronę tego głosu. Starszy mężczyzna siedział w salonie swojego domostwa. Miniaturowa sztuczna choinka skrzyła się wesoło, ale on wcale nie wyglądał na uradowanego. Siedział na wózku inwalidzkim, dłonie splótł do modlitwy i wpatrywał się wyczekująco w sufit.
- Nie odpowie – mruknął do siebie Metatron, zaś Nieznajomy zadyszał w odpowiedzi. - Pan odszedł.
- Tylko, że mnie nigdy nie zabiorą do kościoła, bo nie mam kogo o to poprosić. I nie uklęknę, he, jak widzisz.
Po plecach Archanioła przeszedł dreszcz. Jakaś nuta zadrgała w jego sercu, jakby właśnie zdał sobie sprawę, że przez te wszystkie lata był obserwowany przez nadludzki byt. Byt, który świetnie się bawił ukrywając przed nimi. Bóg nie odszedł, on słuchał, czekając. Był tego niemal pewny,czego jeszcze powinni spróbować, gdy patrzył na dawnego wojskowego. Ten zaś potarł unieruchomione nogi i westchnął, nie doczekawszy się odpowiedzi. Złapał za koła swojego pojazdu i przysunął się do stołu, na którym stał tylko jeden talerz zupy i świeczka.
- Wesołych świąt, jak mniemam – mruknął do siebie emeryt, a wraz z jego słowami znów zabrzmiały dzwony.
Z każdym uderzeniem Metraron czuł, że obraca się coraz szybciej, coraz bardziej tracił orientację w terenie. Czuł, że idzie, potem biegnie, aż w końcu leci. Że po raz kolejny widzi groty, nory, okna oraz wiele, wiele twarzy, mniej lub bardziej szczęśliwych z wigilijnego wieczoru.
W końcu upadł. Poczuł pod dłońmi śnieg, usłyszał szczękanie łańcuchów, wilczy śmiech i ciężki oddech Nieznajomego.
Obudził się sam na szczycie wieży, którą niegdyś zburzył jego Pan. Słońce już szykowało się do pobudki, nieśmiało wychylając zza horyzontu swoje różowe promyki. Nie wiadomo kiedy włączyło się radio, obwieszczając początek Wigilii Bożego Narodzenia.
- Odnajdźcie Boga w sobie, wtedy przyjdzie – Archanioł przypomniał sobie słowa Wymordowanej i uśmiechnął się do siebie.
Zrozumiał.



SCENARIUSZ

W głównej roli wystąpią:
Rumcajs - Święty Mikołaj
Nove - nastoletnia, rozpieszczona córka
Grow - wiecznie niezadowolony synek
Ayako - Pani Mikołajowa
Zero - Narrator  
Tanaka - Mąż  
Rebekah - Żona  
Shane - wujek
Furiosa - ciocia
Kaukaz - bezdomny
Elfy - Lilo, Tyrell, Rayissa

Na scenę wchodzi osoba, przyodziana w elegancki strój z mikrofonem w ręce. Pełen znudzenia ton głosu dociera do uszu widzów, który mimo wszystko przyciąga uwagę oglądających.

Narrator:
Grudzień to czas przedświątecznej rewolucji. Ludzie z reguły są zabiegani w poszukiwaniu prezentów na Gwiazdkę, ozdób świątecznych i nie tylko. Wielu z nich nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, co ciekawego dzieje się na Biegunie Północnym...

Odsuwa się na bok, aby widzowie przenieśli spojrzenia na pracujących elfów w tle, a w głównym kadrze jest Św. Mikołaj wraz z Panią Mikołajową.

Św. Mikołaj: Ho. ho, ho! Nadszedł już ten czas! Rok czasu czekałem... Rok czasu! Ho, ho, ho! [nieopisana radość]
Pani Mikołajowa: Mikołaju, bez szaleństw proszę. Nie zgodzę się na tę samą sytuację co w zeszłym roku. [poprawia elokwentnie czerwoną sukienkę przy kolanach czy udach z równie elokwentną miną]
Św. Mikołaj: Ależ kochanie, nic złego się nie stanie! Co złego może się stać? Przecież idą święta! Pierwsza gwiazdka na niebie! Czerwony barszcz! Narodziny Jezusa! Radość, miło- [nagle słowa Mikołaja urywa żona, zakrywając mu usta dłonią]
Pani Mikołajowa: Oraz kompletna katastrofa, jeśli chodzi o twoje zorganizowanie? Och Mikołaju, za bardzo beztroski jesteś. Gdyby nie ja, gdyby nie moja czujność nad twoimi poczynaniami, świąt Bożego Narodzenia tak naprawdę by nie było. Magii prezentów, ciepłych słów, radość na twarzy dzieci i dorosłych. [surowość w jej słowach jest dobijająco prawdziwa, Mikołaj nie jest wstanie sprzeciwić się kobiecie]
Św. Mikołaj: W końcu od czegoś ciebie mam, co nie? [szeroki uśmiech na twarzy Mikołaja, niedowierzanie ze strony Pani Mikołajowej]  Ho, ho, ho!
P. Mikołajowa: Idź lepiej sprawdź, czy renifery są dobrze zaprzęgnięte i przygotowane do podróży, bo, jak wiadomo, dzisiaj jest Wigilia, a ty masz całą masę prezentów do podarowania grzecznym dzieciom i tym mniej również. [kiedy Mikołaj poszedł, bo poszedł, Pani Mikołajowa westchnęła z rezygnacją] Co ja z nim mam... [również idzie za Mikołajem]

W ten sposób Mikołaj schodzi ze sceny, a zaraz za nim Mikołajowa. Tło staje się kadrem głównym, czyli przybliżenie na to, jak elfy radzą sobie ze swoją świąteczna pracą. Coś tam malują, skręcają, spisują, czytają listy życzeń. Między nimi wywiązuje się konwersacja...

Elf 1: Rok w rok jest dokładnie to samo! [mówi oburzony, będąc wyraźnie niezadowolony]
Elf 2: Mówisz o przygotowaniach?
Elf 1: Mamy na to cały rok! Nie można za robotę wziąć się dużo wcześniej?! Gdybym ja był Św. Mikołajem... Gdybym ja był!
Elf 3: To co? Byłbyś wstanie udźwignąć to wszystko?
Elf 1: On nic nie robi!
Elf 2: Jesteś młody, masz zaledwie paroletni staż. Gdybyś dłużej z nami był, wiedziałbyś, że tak naprawdę nasz kochany Mikołaj jest bardzo zapracowany.
Elf 1: Akurat... [burknął pod nosem]
Elf 3: Mniej gadania, więcej pracowania. Już tylko raptem parę godzin zostało nam do zrobienia wszystkiego.

Narrator:
Elfy posłusznie dalej wykonywały swoją pracę, Mikołaj sprawdzał zaprzęg z reniferami, rozmawiając przy tym ze swoją kochaną żoną, która tak naprawdę wszystko nadzorowała. Tymczasem w pewnym mieście, w pewnym domu na ulicy Akacjowej 5, typowa rodzina Kowalskich szykowała się na wieczór wigilijny.

Mąż: Noż ile można czekać! Halinko, pośpiesz się! Zaraz kolacja ma być na stole! Jezus Maria, Halinko! Brat z siostrą zaraz przyjdą, skarbie, pośpiesz się!
Żona: Już kochanie, już! Barszcz podać wraz z uszkami czy uszka postawić na stole, aby każdy sobie je wziął? Jak myślisz, kochanie? A co z gołąbkami? Och nie! Moje gołąbki! Kochanie, ratuj, szybko! Albo krój ciasto, krój ciasto!

Mąż dzielnie ponaglał żonę, kiedy ona z całych sił starała się wyrobić na ustaloną godzinę, kręcąc się od kuchni do pokoju, od pokoju do kuchni. Wystrojona w elegancką, czarną sukienkę, która sięgała po same kostki, odkrywając tył jej pleców, z uśmiechem na twarzy przyjęła przybyłych gości, a mąż wystrojony w granatowy garnitur, zaprosił ich do stołu.

Narrator:
Żona zajęła się świąteczną kolacją, zaś mąż nakryciem do stołu. Niebawem do domu przyszli goście wraz ze swoją nastoletnią, rozwydrzoną córką i dorastającym synem. Znaleźli pierwszą wspólną gwiazdę na niebie, podzielili się opłatkiem i przystąpili do wspólnej kolacji.

Ciocia: Jak się cieszę, że nadszedł już ten czas! Dziecko, kochanie, możesz podać mi te pierożki? Te z kapustą i grzybami? Och, to są ruskie? A, to te są z kapustą i grzybami, tak? To ja te poproszę.
Córka: Weź se sama podaj. Co ja jestem? Bozia rączki dała, nie urwała.
Ciocia: Słoneczko, nie przy stole. Zachowuj się przy wujku i cioci.
Córka: [prychnęła kpiąco pod nosem]
Syn: Matkaa, a gdzie są prezenty? Czemu ich nie ma? Co, że niby nie dostanę tego nowego lapka, co? No chyba sobie jaja robisz.
Wujek: Marek, nie wkurwiaj mnie, wracaj do stołu!
Ciocia: Boże Święty, kochanie! [załamuje ręce, wstyd jej za kochaną rodzinkę, ale to rodzinka] Jak Ci nie wstyd! Jesteś w gościach, skarbie!
Wujek: No co? Po normalnemu nie dociera, więc trzeba nieco inaczej [umywa ręce, robi typowego poker face, siedzi już cicho, zajadając się pachnącym dorszem. Nie, karpia nie było]

Generalnie czas przy stole mijał bardzo chaotycznie, niespokojnie, czasem zdarzały się śmiechy i kąśliwe żarty, czarny humor etc. Zaś mąż z żoną przez cały ten czas modlili się, aby jak najszybciej to spotkanie po prostu się skończyło. Bo to nie tak, że nie lubili rodzinnej integracji. To wcale nie tak.

Mąż: Synek, chodź do mnie [zrobił zachęcający gest w stronę marudzącego syna, w tym wypadku chrześniaka]
Syn: Słucham wujek, czego ode mnie chcesz?
Mąż: Wiesz kto to Mikołaj, prawda? [mąż już wyraźnie podpity, atmosfera rodzinna skutecznie go do tego stanu doprowadziła. Kobiety sobie plotkowały jakby nigdy nic, pozostawiając resztę samą sobie]
Syn: Wujek, błagam...
Mąż: Ale nie, słuchaj! To naprawdę prawda! Jak byłem w Twoim wieku...
Syn: To wierzyłeś w takie bajki jak Mikołaj? [brewka ku górze]
Mąż: No ba! Ale czekaj, słuchaj... Słuchaj...
Syn: Słucham.
Mąż: Ja go widziałem, ha! Wiesz, że ma Mikołajową? Kawał dobrej babeczki...
Syn: ...wujku...  

Narrator:

Konwersacja między chrześniakiem, a wujkiem dalej trwała. Kobiety zajęły się sobą, aż nagle do drzwi rozległo się głośne pukanie. Zaś w pokoju obok, gdzie stała choinka, dało się usłyszeć odgłosy włamywania się.

Żona: Skarbie, idź sprawdzić co tam się dzieje, ja idę otworzyć drzwi.
Mąż: Już pędzę, Halinko, już pędzę!

Małżeństwo wstało od stołu, przy którym trwała mała kłótnia między rodzeństwem, a rodzice bardziej lub w mniej surowy sposób starali się ich uspokoić. Żona poszła otworzyć drzwi, natomiast mąż udał się do sąsiedniego pokoju, aby rozgryźć tajemnicę wydobywanych od nich dźwięków.

Żona: [po otworzeniu drzwi, zauważyła mało zadbanego mężczyznę. Nie śmierdział, nie capiło od niego alkoholem, ani fajkami, acz widać było, że nie grzeszy bogactwem] Słucham Pana? [no tak, dzisiaj Wigilia. Jeszcze tego brakowało]
Bezdomny: Ja chciałem prosić... ja chciałem... Chciałem tylko kawałek chleba, nic więcej [siąknął nosem, ponieważ chłód jaki panował na zewnątrz dawał po kościach]
Żona: Jak mi nie wstyd, powinnam od razu! Proszę, niech pan wchodzi, śmiało! Niech pan się nie wstydzi! Odgrzejemy barszczyku, poczęstujemy, pośpiewamy kolędy! Proszę, proszę!

Pomimo stawianego oporu ze strony nieznajomego, żona miała dar przekonywania i koniec końców bezdomny znalazł się w domu, a niebawem przy stole, uprzednio witając się z pozostałymi. Córka od razu odeszła od stołu, bo przecież z biednym i bezdomnym siedzieć przy jednym stole nie będzie. Tymczasem w pokoju...

Mąż: Mikołaj? To naprawdę ty?! [wielkie niedowierzanie, ale radość na twarzy była wręcz niedopisania] Ha! Dobrze widziałem! Wiedziałem, wiedziałem!
Św. Mikołaj: Ja pierdzielę, co za robota... Wchodzisz przez komin, spadasz, obijesz sobie kość ogonową, ujebiesz się cały, rozerwiesz worek, narobisz hałasu, ktoś cię nakry- ... Ho, ho, ho! Któż to mnie tutaj nakrył, ho, ho, ho! Jakiś człowiek, ho, ho, ho! [desperacki śmiech]  Czyżby to rodzinka... Kowalskich? Chyba nie wszyscy tego roku byli grzeczni, ho ho ho!
Mąż: Ja wiem, Mikołaju, ja wiem. Ale... Czy święta nie są od tego, aby przebaczać? Nieść dobro, radość? Ja wiem, że mam wstrętną rodzinę, ja wszystko wiem... Jak u Mikołajowej?
Św. Mikołaj: A świetnie, świetnie, radzi sobie. Eee, to znaczy... Ho, ho, ho! A cóż to znaczy? Mnie, Mikołaja pytać o takie rzeczy, ho, ho, ho! Pan również nie był tego roku grze... [nagle do jego nozdrzy dociera zapach barszczu] Cóż to, barszczyk?
Mąż: [cwany uśmiech wkradł się na jego twarz] O tak, mojej kochanej żonki. Najlepszy na świecie! No, grzechem byłoby, gdyby Święty nie skosztował. No to jak?
Św. Mikołaj: [chwilowa konsternacja, mruży bardzo poważnie ślepia, drapie się po swojej bujnej i białej brodzie, zaraz poprawiając czapkę]  No... Skoro grzechem byłoby, gdybym nie skosztował, to jakbym mógł przegapić taką okazję do skosztowania tak wyśmienitego dania? Ho, ho, ho!

Narrator:
Zadowolony z siebie Kowalski, iż udało mu się namówić Mikołaja na skromną przekąskę, wchodzi do salonu ze swoim gościem, zauważając tam bezdomnego. Przywitali się z nim, Mikołaj zjadł barszczyku, córka postanowiła jednak posiedzieć w gronie ludzi, a nie w gronie pająków w kącie, więc źle nie było. Razem wspólnie pośpiewali kolędy, pośmiali się, a Mikołaj, zauważając jak dużo dobrego tego dnia rodzina Kowalski zrobiła, postanowił przymknąć oko na niektóre sytuacje z całego roku oraz z dnia dzisiejszego i rozdać wszystkim zasłużone prezenty. Bo Gwiazdka to czas radości i szczęścia, blablabla. Każdy wie, jaki z tego morał: morału nie ma żadnego.

Bohaterowie schodzą ze sceny, żegnają się z widzami, kłaniają się, a zebrane osoby powoli opuszczają pomieszczenie, w którym to wszystko się odbywało.

KONIEC



Tak to w życiu bywa... postaci mnóstwo, a czasu jeszcze więcej... kto by zaprzątał sobie głowę szybkim kupnem prezentu?
Też tak sobie mówiłeś przez ostatnie dwa miesiące, by teraz z płaczem i zgrzytaniem zębami obudzić się w Wigilię, bez żadnego prezentu dla virusowych bohaterów...? Nie martw się! Nasza redakcja zadbała o to, abyś w ostatnich godzinach mógł odnaleźć w swoim asortymencie rzeczy, które nadawałyby się na malutki podarunek!

>> KLIK <<

Antidotum #13 Free_birthday_present_avatar_03_by_gasara-d5w79yd

Sprawdź, co uda Ci się wygrzebać dla swoich postaci!



Tanaka przed świętami Bożego Narodzenia mówi do żony:
- Kochanie, co mam ci kupić na Gwiazdkę?
- Może być jakiś drobiazg. Najlepiej jakieś małe BMW do jazdy po mieście.

Grow pyta Zero:
- Jak tam u ciebie z zaopatrzeniem na święta?
- Mam pełną lodówkę.
- Czego?
- Szronu.

Yuu dzwoni do Growa i pyta:
- Mógłbyś mi pożyczyć soli?
- Nie.
- A cukru?
- Nie.
- A może chociaż mąki?
- Nie.
- A czy w ogóle jest coś, co mógłbyś mi pożyczyć?
- Tak. Mogę ci pożyczyć wesołych świąt!

Przed Bożym Narodzeniem Taihen spotyka dwóch Spadesa i Senbonzakurę.
- Przyszlibyście chłopcy choć raz do kościoła zobaczyć szopkę, pośpiewać kolędy...
Wymordowani wybuchają śmiechem.
- Brudasy! Skorzystalibyście chociaż z wanny - mówi obrażona Taihen i odchodzi.
Po chwili Spades pyta kumpla:
- Ty, co to jest wanna?
- Nie wiem, nigdy nie byłem w kościele.

Nove pyta Ev:
- Kto cię nauczył mówić "cholera jasna"?
- Święty Mikołaj.
- Święty Mikołaj?
- Słowo daję! Kiedy wszedł w nocy do mojego pokoju z prezentem i walnął się w szafę i tak właśnie powiedział!

Akito pyta Ericha:
- Czy w tym roku kupiłeś coś pod choinkę?
- Owszem, udało mi się kupić stojak.



Wszyscy wiedzą kim jest Święty Mikołaj i kto mu pomaga. Małe elfy, skrzaty oraz magiczne renifery potrafiące wznieść się w powietrze, by w jedną noc pomóc Mikołajowi odwiedzić każdy dom na świecie. Ale czy wiedzieliście, że w święta można spotkać również inne stwory? Stwory, którym daleko od tych dobrodusznych istot. Zamiast nieść dobre i wesołe słowo, polują na niegrzeczne dzieci i złych ludzi, by pożerać ich w torturach. Poniżej przedstawiam listę najpopularniejszych świątecznych potworów.

Krampus

Antidotum #13 KAFKJod

Według bawarskiego folkloru jest to pomocnik świętego Mikołaja. Wyglądem przypomina kozła poruszającego się na dwóch nogach o ludzkiej twarzy. Jednakże jego najbardziej charakterystycznymi cechami są jarzące się czerwienią oczy, długie i ostre rogi oraz język, który wiecznie wystaje z jego paszczy. Skuty łańcuchami przecina złowrogą ciszę, kiedy się zbliża, a w jednej z dłoni trzyma rózgę przypominającą bicz, którą smaga złych ludzi. To właśnie on poluje na niegrzeczne dzieci w wigilijną noc i zabiera je do swojej jamy a tam… je pożera.

Perchta

Antidotum #13 GZhf8t7

Występuje w niemieckim folklorze, głównie w regionie alpejskim. Wiedźma Perchta najczęściej jest przedstawiana z ostrym nożem oraz jako średniej wielkości kobiecina z przerażającą twarzą wygiętą w niezadowolonym grymasie. Jej zadaniem było pilnowanie, czy ludzie przestrzegają świątecznych tradycji. Jeżeli tak – po nocy wigilijnej mogli znaleźć srebrną monetę najczęściej w bucie. Natomiast jeśli ktoś tego nie robił, np. nie pościł czy też zignorował inne tradycje świąt Bożego Narodzenia – Perchta zjawiała się w nocy, a następnie wbijała nóż w brzuch takiej osoby i wypruwała mu flaki. W puste miejsce po bebechach wciskała… śmieci.

Jólakötturinn

Antidotum #13 5Bmv9yJ

Potwór ten pochodzi z islandzkiego folkloru. Jest to ogromnych rozmiarów czarny kocur o jarzących się złowrogą czerwienią oczach. Pożerał ludzi, którzy nie otrzymali na święta… nowych ubrań. Dawniej w Islandii obdarowywano ludzi nowymi ubraniami jako podziękowania za ich pracowitość w ciągu roku. Jeśli ktoś nie otrzymał ubrania, był uważany za lenia. Tym właśnie zajmował się Świąteczny Kot – karaniem za lenistwo. Warto wspomnieć, że Jólakötturinn należy do rodziny gigantki Gryli i był jej zwierzątkiem…

Gigantka Gryla

Antidotum #13 JXS6ji8

Tak jak wyżej – również pochodzi z islandzkiego folkloru. Ta krwiożercza trollica w święta Bożego Narodzenia opuszczała swoją jaskinię i wybierała się na łowy w poszukiwaniu jedzenia okolice miast. Jak łatwo można się domyślić, jej ulubionym przysmakiem było mięso niegrzecznych dzieci. Gryla miała trzynastu synów…

Jólasveinarnir

Antidotum #13 DfKhUwx

Trzynaście złośliwych skrzatów. Synowie gigantki Gryli i tak samo jak ona – niekoniecznie pałają sympatią do ludzi. A każdy z nich był odpowiedzialny za inną złośliwość: Stekkjarstaur (dokucza owcom), Giljagaur (zakrada się do obory, by ukraść świeże mleko), Stúfur (kradnie blachy, by zjeść pozostawione na nich ciasto), Þvörusleikir (kradnie specjalne, drewniane łyżki służące do mieszania, tylko po to, by je oblizywać i pozostawić po sobie ślinę), Pottaskefill (kradnie pozostałe w garnkach jedzenie), Askasleikir (chowa się pod łóżkiem, gdzie czeka, by ukraść pozostawione przy nim miski), Hurðaskellir (trzaska drzwiami, zwłaszcza w nocy), Skyrgámur (wyjada twaróg), Bjúgnakrækir (kradnie kiełbaski), Gluggagægir (obserwuje ludzi przez okno), Gáttaþefur (kradnie chleb), Ketkrókur (kradnie mięso), Kertasníkir (śledzi dzieci, by okraść je ze… świątecznych świeczek).

Père Fouettard

Antidotum #13 7h3CbHr

Pochodzi z francuskiego folkloru. 6 grudnia towarzyszy świętemu Mikołajowi w rozdawaniu prezentów dzieciom. Kiedy Mikołaj odwiedza te, które były grzeczne, Pere zagląda do tych niegrzecznych, by straszyć ich rózgą. Co ciekawe, jest to jego pokuta, bowiem nasz kochany Pere dawniej był rzeźnikiem, który… porwał kilkoro dzieci, poderżnął im gardła, następnie porąbał i usmażył. Przyjemniaczek, nieprawdaż?

Belsnickel

Antidotum #13 O5RwQoy

Kolejny pomocnik Świętego Mikołaja, tym razem pochodzenia niemieckiego folkloru. Wyglądem przypominający bezdomnego, odziany w płaty skóry i brudne szmaty, w jednej dłoni trzyma worek pełen słodyczy, orzechów oraz świeczek dla grzecznych dzieci, natomiast drugiej trzyma bicz, którym… bije do krwi te dzieci, które psociły i były niegrzeczne przez cały rok.

Jule Goat

Antidotum #13 JbYkYpj

Tym razem skandynawski folklor. Dawniej uważany za ducha, który odwiedzał domy i sprawdzał, czy domownicy zgodnie z tradycjami przygotowują się do świąt. Jeśli tak – obdarowywał prezentami, jeśli nie – zabierał ich w czeluści, gdzie zostawali przez niego pożarci. Współcześnie rola Jule Goat uległa nieco zmianie, uważany jest za symbol Diabła, na którego grzbiecie Święty Mikołaj odwiedza domy, co symbolizuje dominację dobra nad złem.






Ostatnio zmieniony przez Zero dnia 24.12.15 0:26, w całości zmieniany 2 razy
Zero
Zero
Świeża krew


Powrót do góry Go down

Antidotum #13 Empty Re: Antidotum #13

Pisanie by Zero 23.12.15 23:38





W tym roku Mikołaj trochę zabalował, gubiąc wszystko co było mu potrzebne do rozdania prezentów mieszkańcom dawnej Japonii. Pewnie właśnie dlatego, któregoś dnia, już całkiem zdesperowany, postanowił wysłać kilka listów o takiej treści:

Witaj!
Nie będę owijał w bawełnę. W tym roku spartoliłem robotę. Nie dość, że elfy mi pomutowały w jakieś kurczaki, to jeszcze zgubiłem wszystkie listy z grzecznymi dziećmi. Jestem prawie pewien, że też tam jesteś. Potrzebuję jednak pomocy, żeby zgadzały się wszystkie papierki. Przypomnij mi w kilku zdaniach swoje dwa dobre uczynki z tego roku i napisz jaki prezent chcesz dostać.
Ściskam mocno i czekam niecierpliwie na odpowiedź!

Święty Mikołaj


Oto niektóre z odpowiedzi, które dostał i postanowił przekazać dalej, żeby Shi miała co umieścić na łamach Antidotum.

No siema, Miki!
Nie przejmuj się, już lecę z przypomnieniem, zresztą nie było tego dużo. Z dobrych uczynków na ten rok, hm...
Zacerowałam KAŻDĄ podsuniętą mi rzecz. Nawet te niewyprane, śmierdzące, brudne, ubłocone ciuchy zdjęte prosto z powracających z Desperacji zapoconych ciał.
I nawet im te rzeczy dopierałam. Za każdym razem.
O, no i jeszcze przemilczałam docinki tego typa, który mnie zaczepił ostatnio na ulicy, chociaż miałam ochotę go zdzielić. Ten podręcznik samokontroli, który dałeś mi ze trzysta lat temu nie poszedł na marne!
W tym roku przydałby mi się komplet nowych igieł i zapas herbatki z melisy. Jak mi to załatwisz, to masz u mnie przysługę, Miki.
Buziaczki,
Rebekah.

Siema Mikołaju,
Dawno Cię nie widziałem, w sumie nigdy, ale wiesz co?! Wiesz?! No pewnie, że wiesz.. albo i nie. Zamknij się Hyst!
No w każdym razie... moje dobre uczynki to były:
Darowałem anielicy życie, a jak wiadomo nienawidzę ich. Nie cierpię! Są paskudne, wpychają nos w nie swoje sprawy i nie dają się zjeść. Jak to tak?! No jak?! Ale jedynie ją ugryzłem i ta sobie zwiała, jeszcze mnie podpaliła! Widzisz jaki ja miły i kochany byłem, że dałem jej zwiać.
Później biegaliśmy na golasa, sucz jedna.
Kolejny dobry uczynek to było... Było coś? Było, było.
Znalazłem kota, taki niezbyt ładnie wyglądał, no wiecie styrany przez życie bycia dachowcem. Nie wiedziałem co mam z nim zrobić, a widziałem, że biedak się męczył. Więc skróciłem mu te męki i go zjadłem. Wcześniej oczywiście zabiłem, umyłem, ogoliłem z futra. Koty na surowo nie są smaczne, są brudne (a niby takie czyste zwierzaki) a futerko wchodzi między zęby, nie to co ludzie.
Odbiegasz od tematu deklu.
Ach tak, tak w każdym razie czy nie był to piękny uczynek, nie męczył się biedak. Więc wiesz.
Tak więc to moje dwa dobre uczynki!

Pozdrawiamy Hysterisc i Acadia

PS. Daj mi coś pięknego pod choinkę, Acadia też będzie się cieszyć.
PS2. Jak co mogę Ci podesłać przepis na sałatkę z kota, dobra wyszła!

Drogi Święty Mikołaju!
Cieszę się, że mimo wszystko przyznajesz się do własnego błędu, nie grając przy tym nie wiadomo kogo, to naprawdę miłe! Tak samo jak fakt, że wciąż pamiętasz o takich istotkach jak ja. Dobre uczynki? Hmm... Z pewnością bardzo pomogłam swojej rodzince, kiedy szykowaliśmy małą imprezę z okazji urodzin przyjaciółki! Była bardzo smutna i potrzebowała pocieszenia, więc wspólnymi siłami stworzyliśmy coś bardzo miłego. Pomogłam też kotkowi wydostać się z krzaków. Dziwny był, jakiś taki nie do końca kotowaty, ale wiedział widocznie gdzie iść, więc nie musiałam się martwić. Zwierzęta są bardzo pocieszne, wiesz?
Czego pragnę na święta? Nie mam nie wiadomo jakich potrzeb, Mikołaju. Chciałabym otrzymać jakąś ciepłą kurtkę. Albo kocyk, żebym mogła się nim owinąć, kiedy jest zimno. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby udało Ci się coś dla mnie znaleźć.
Tak więc powodzenia w uzupełnianiu listy! Trzymam za Ciebie kciuki.

Aiko

Święty Mikołaju,
Abstrahując od mojej niewiary w Twoje istnienie, podobnie jak w prosty podział moralności uczynków na "dobro" i "zło", dziękuję Ci za Twój list i szczere intencje. Postaram się odpowiedzieć w możliwie najbardziej wyczerpujący sposób.
Ponieważ nie sprecyzowałeś, w jaki sposób rozumiesz pojęcie "dobrego uczynku", zakładam, że wykorzystujesz jego najbardziej rozpowszechnioną definicję, jako nie tylko powstrzymanie się od czynności nagannych, ale również aktywne działanie na rzecz poprawy czyjejś sytuacji. Przyznam, że rozmija się to nieco z moim rozumieniem etyki, niemniej myślę, że uda nam się znaleźć pole do porozumienia.

Pierwsza z sytuacji, która mogłaby wzbudzić Twoje zainteresowanie, wydarzyła się niedługo po zmianie w szeregach dyktatorów miasta. Chwilowe poczucie destabilizacji sprawiło, że obywatele wyszli na ulice w pokojowej demonstracji; dzięki mojej bezpośredniej ingerencji (podczas której naraziłam się na niebezpieczeństwo) udało się zapobiec szkodliwej przemianie protestów w zamieszki, które niewątpliwie okazałyby się tragiczne w skutkach. Druga natomiast miała miejsce podczas letniego festiwalu, gdy sprowokowany przez nieznanego sprawcę kucyk wyrwał się spod kontroli i zniszczył stoiska wielu wystawców, podobnie jak tradycyjne dekoracje. Zadbałam, by wszystkie szkody zostały im zrekompensowane w całości, część z nich pokrywając osobiście.

Mam nadzieję, że przytoczone sytuacje rozwiały Twoje wątpliwości, pozwalając nam zająć się tematem przyjemniejszym: prezentem. Z największą wdzięcznością przyjmę każdy Twój podarunek, jeśli jednak miałabym wybierać, chętnie dostałabym nową szminkę Studded Kiss Lipstick od Kat von D w kolorze "Vampira", kolejną zieloną roślinę doniczkową lub, podobnie jak w zeszłym roku, odrestaurowany film amerykański z lat 40 dwudziestego wieku.

Jeszcze raz dziękuję za wiadomość i pozdrawiam,

Ayako Okatome

PS. Akito, dobrze wiem, że ten list jest Twoim dziełem. Następnym razem zwyczajnie zapytaj mnie, co chciałabym dostać.



ODPOWIEDZI:
1. Ponieważ mężczyznę zamordowano soplem lodu, przyniesionym w termosie.
2. Żaden z nich nie pomyślał o wcześniejszym spuszczeniu drabinki z łodzi, którą tam przypłynęli.
3. Jestem cieniem.

ZAGADKA BOŻONARODZENIOWA:
(Tym razem tylko jedna, ale za to złożona.)

Pięć elfów (Wigilia, Keks, Jasełka, Kolęda i Szopka), lubiących pięć różnych kolorów (biały, żółty, czerwony, niebieski i zielony), mieszka w pięciu różnych pokojach i składa pięć różnych rodzajów zabawek (samochodziki, lalki, łódki, samoloty i pluszaki). Każdy z nich ma innego zwierzaka (kota, psa, małego renifera, foczkę i Growa rybki) i lubi inny rodzaj słodyczy (eklerki, biszkopty, czekoladki, żelki i landrynki).

Kolęda zamieszkuje pierwszy dom.
Elf lubiący kolor żółty mieszka pierwsze drzwi na lewo od elfa lubiącego kolor czerwony.
Wigilia lubi kolor biały.
Szopka ma kota.
Elf lubiący czekoladki mieszka obok elfa składającego łódki.
Wielbiciel eklerków ma renifera.
Jasełka lubi jeść landrynki.
Elf lubiący czekoladki mieszka obok właściciela foczki.
Wielbiciel żelków składa samoloty.
Keks szyje pluszaki.
Mieszkaniec 3 pokoju mieszka z psem.
Kolęda mieszka obok elfa uwielbiającego niebieski.
Twórca lalek mieszka obok wielbiciela zielonego.
Elf lubiący zieleń uwielbia też biszkopty.
Wielbiciel żółtego hoduje rybki.

Tabelka, w której należy to uzupełnić:

NAGRODY:
Hex - nadesłał jako pierwszy i dlatego otrzymuje *tutaj werble*: martwy korzeń  oraz odręcznie rysowaną mapę Desperacji.
Asi - podała odpowiedzi jako druga i dostaje dzisiaj ode mnie: wisiorek w kształcie kota i cukierka zmieniającego kolor włosów na jedną fabułę.
Taihen Shi - wysłała odpowiedzi jako trzecia i otrzymuje dziś: wielką paczkę łakoci oraz najświeższą dostawę mleka makowego.
Pozostali - wszyscy, którzy wzięli udział w zabawie, ale nie zostali tutaj wymienieni znajdują pod choinką cukrową laskę ze świątecznymi życzeniami na karteczce.



Tak, dostrzegł coś co nie zgadzało się z poprzednim stanem, nie spodziewał się jednak takiego obrotu wydarzeń. A w szczególności tego co zadziało się po słowach Szalonej. Nagle Śnieżka zabrał głos zgłaszając swoją kandydaturę, następnie poleciała Ruda z tekstem, pal ją licho, niech dalej tańczy, a nie się udziela.
Levy

Mogłeś – zaczęła, przebijając się przez ścianę natręctw – chociaż krzyknąć za nim jakieś „chuj ci w dupę”.
Nie. – Wzrok przemknął po Shebie. Na ułamek sekundy ich spojrzenia się skrzyżowały, nim nie powrócił do przyglądania się reszcie holu, jakby wyczekiwał, że znów rozlegną się odgłosy kroków. Jeszcze by podziękował.
Growlithe

Ten świat jest ciemny i tak trudno w nim oddychać...ale w tej chwili, kiedy przebywałem razem z Łowcami, czułem, że oddychanie stało się trochę łatwiejsze, nawet jeżeli była to tylko krótka chwila.
Senbonzakura

Przyglądał się przez chwilę dziewczynie, na jego twarzy pojawił się uśmiech odrobinę zabarwiony ironią.

"Może to niegrzeczne z mojej strony, ale może pani mówić do mnie używając dawnego pseudonimu? Na znak...ocieplenia stosunków. Krótko mówiąc - jestem psem. Czy raczej moja mutacja nastąpiła na bazie tego właśnie zwierzęcia. Czuję się...niekomfortowo z tym dystansem, podejrzewam że odzywa się potrzeba bycia blisko z właścicielem. Nie to żebym panią za niego uważał, czy miał zaraz prosić o ciasteczka, albo wykonywać sztuczki, nie jest aż tak źle. Już nad tym panuję... Khem... Zresztą nieważne. Najlepszy przyjaciel człowieka etc. etc. ... Ja sam oczywiście zachowam wszelkie niezbędne zwroty grzecznościowe o ile takie jest pani życzenie." - dał dziewczynie chwilę na przebrnięcie przez ścianę tekstu lecz chwilę potem znów przestrzeń wypełniły słowa i znaki, karnie połączone w zdania. - "Byłaby pani całkiem niezłym samurajem, uosabia pani wiele z wyznawanych przez nich wartości. Podoba mi się to i z jakiegoś powodu... Z jakiegoś powodu panią lubię."

Przerwał na krótką chwilę. Narysował w powietrzu uproszczoną kreską psa merdającego ogonem z podpisem "Hau, hau!" i posłał w jej stronę machnięciem ręki, ale rysunek rozwiał się zanim do niej dotarł. Trzeba mieć dozę autoironii, a ten niemy atak tekstem przywodził mu na myśl właśnie psa rozpaczliwie starającego się o zwrócenie na siebie uwagi.
Senbonzakura

Teraz mógł sobie dawać zakazy, w końcu nie leży jak zgniły banan na ziemi, jest wręcz młodym i świetnie żyjącym kokosem!
Anonim (autor nie został podany)

Rusz swoje zmechanizowane dupsko, za chwilę banda przydupasów Dyktatora Asellus'a zechce nas zerżnąć, jak arab kozę.
Wartakus



Kliknij na obrazek prezentu, aby go zobaczyć.

Antidotum #13 ZweXuTd

Antidotum #13 Krf6hBU

Antidotum #13 Qv3rVNt

Antidotum #13 9omv74h

Antidotum #13 OXPvOkY

Antidotum #13 CCivVRv

Antidotum #13 RsuiGMH
+ dla Ayako:

Antidotum #13 Mw7wxoi

Antidotum #13 T9EwKxk

Antidotum #13 KjCE6Hd

Antidotum #13 FQDlu7f

Antidotum #13 GQNWadH

Antidotum #13 N8R1FIu

Antidotum #13 1PwP06F
+ dla Kaukaza:

Antidotum #13 WOvzjEP

Antidotum #13 0gWNm5W
+ dla Marc:

Antidotum #13 BDCkHjt

Antidotum #13 GZSxxue

Antidotum #13 OhCJNnV

Antidotum #13 TdeRPN8

Antidotum #13 3QDWNiT

Antidotum #13 Ju5VyIB

Antidotum #13 H1ayzpE

Antidotum #13 IxiHm3o

Antidotum #13 J9pM2XX

Antidotum #13 AUsJahP

Antidotum #13 KorOFO4

Antidotum #13 UFSz6xa

Zero
Zero
Świeża krew


Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach