[ kwarantanna ☢ ]
2 posters
Strona 1 z 2 • 1, 2
[ kwarantanna ☢ ]
Łapał kawałki ich relacji i nie bacząc na poranione palce przykładał jeden element do drugiego. Rzadko znajdował takie, które choć z litości dla jego zdrowia do siebie pasowały, poza tym często tracił nad sobą panowanie i ciskał tym, co udało mu się posklejać. I tak małe części rozpadały się wtedy na jeszcze mniejsze. Prawdopodobnie łatwiej byłoby żyć z akceptacją stanu rzeczy ― tego, że nie był cierpliwy, że nigdy nie potrafił odtworzyć raz zniszczonej rzeczy. Jeżeli coś huknęło, widocznie tak musiało być. Z tą myślą powinien machnąć ręką, zmieść pozostałości i wrzucić je do kosza. Potem zapomnieć.
Czysto służbowy stosunek. Nie byłoby lepiej? Lżej?
Przesuwając językiem po wewnętrznej stronie zębów czekał na jej słowa, jednocześnie wymyślając wciąż nowe argumenty na to, dlaczego obstawia przy nierealnym scenariuszu. Dlaczego dalej próbuje związać ze sobą przed wiekami przerwany sznurek ― żeby było zabawniej, Grow naprawdę wierzył, że jeśli uda mu się to zrobić, na linie nie znajdzie się ani jeden supeł. Tak jakby obie porwane końcówki scaliły się ze sobą, stały się na powrót idealne. Brawurowo okłamywał sam siebie.
A przecież, wiedziony doświadczeniem, powinien zrozumieć, że nadszarpując jej zaufanie, manipulując nią, prowokując, wyłudzając od niej obietnice, aż wreszcie narzucając jej swoje uczucia ― w tym momencie sam przegryzał cienką nitkę jaka ich łączyła. Co mu strzeliło do łba, żeby brać pod uwagę nierealne cele? Czy właśnie przez to najlepsi z najlepszych nie przegrywali?
― Nie tego chcesz. Nie wycofuj się teraz.
― Dobra ― palnął bezmyślnie, zezując na wyciągnięty w jego stronę palec, jakby naprawdę miał zamiar przytaknąć na jej słowa i się rozluźnić. Plan, który obrał wobec ludzkiego gatunku, był jednym z największych szaleństw ostatniego millenium. Bez wątpienia wielu pragnęło zniszczenia murów i niejeden raz dało się usłyszeć szereg obelg przekazywanych w Przyszłości z ust do ust. Ale czy dotychczas ktokolwiek pracował nad tym, aby urzeczywistnić wariacki pomysł?
Nie mówiąc już o tym, że choć przed momentem wygłosił litanię na temat M3, teraz w czaszce tłukł mu się inny temat i to wokół niego krążyły wszystkie myśli. Odsunął się nieco od ciemnowłosej, zwracając jej przynajmniej trochę osobistej przestrzeni i przeniósł spojrzenie w dal, na obwarowaną utopię. Kiedy kazała mu się nie wycofywać, zaprzątał sobie głowę czymś zupełnie innym niż Świat-3, ludzie i wojsko, choć wszystko istotnie zaczęło się właśnie tam.
Wspomnienie zimnego muru, ciepła krwi i ciała, będącego czymś pomiędzy tym zimnem i ciepłem, zacisnęło mu lekko usta. Wielokrotnie, przechadzając się po mrokach siedziby, przywoływał tę wizję i doszukiwał się w niej sensu, ale za każdym razem potrafił skoncentrować się tylko na jej słowach.
Przestałbyś, gdybyś mógł, prawda?
― Nie przepraszaj.
Położył dłoń na twarzy, pocierając wnętrzem ręki brudny policzek. Palce wsunęły się wkrótce we włosy, przeczesały je niedbale i spoczęły na napiętym karku. Musiał się wreszcie wziąć za siebie, już teraz przestać uzależniać swoje wybory od Yuu, tak jakby sama wcześniej prosiła go o podłożenie materiałów pod fundamenty Miasta. Gdzieś głęboko rozumiał, że większość z tego było jego osobistymi wnioskami ― jego pragnieniami i jego perspektywą. Różnie to sobie tłumaczył, ale za każdym razem zaznaczał samemu sobie, że tak będzie lepiej dla niej.
Dopiero teraz dopuścił do siebie natrętny głosik, dobijający się do niego pewnie od samego początku.
CZYŻBY, JACE? CZYŻBY? WSZYSTKO DLA NIEJ. JESTEŚ PEWIEN?
Odchrząknął, ale nie próbował się z tym spierać. Sarkazm był tutaj uzasadniony, a przecież pamiętał, jak ciasno zaciskał się sznur, ilekroć Leslie próbował go przy sobie zatrzymać; jak bardzo dławił się na myśl, że musi coś zrobić, aby spełnić wymagania. Zerknął na podnoszącą się z ziemi Yuu. Miała tak samo?
Chcąc ją URATOWAĆ zamknął ręce na jej gardle? Pomylił ochronę z kontrolą? Z wrzucaniem jej do ciasnych ram, w których zaczynała się dusić i ulegać jego namowom?
Zsunął rękę z karku i oparł ją o swoje udo, samemu stając na nogi.
Czy chciał się przywitać z Javierem?
― Nie ― rzucił, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu. Jakby na potwierdzenie tych słów pokręcił krótko głową. ― Nie powinienem na razie podchodzić do psów. ― Jeszcze nie teraz, gdy tyle kawałków leżało bezsensownie porozrzucanych. Na podłożu ich relacji znajdowały się odłamki tnącego szkła; jeżeli tego nie poukłada, przynajmniej częściowo, wkrótce zacznie szaleć. Z bezcelowego bólu, rozdrażnienia i poczucia niemocy.
Wariaci są okropni, łowczyni. Widzą tylko nierealne cele.
Czysto służbowy stosunek. Nie byłoby lepiej? Lżej?
Przesuwając językiem po wewnętrznej stronie zębów czekał na jej słowa, jednocześnie wymyślając wciąż nowe argumenty na to, dlaczego obstawia przy nierealnym scenariuszu. Dlaczego dalej próbuje związać ze sobą przed wiekami przerwany sznurek ― żeby było zabawniej, Grow naprawdę wierzył, że jeśli uda mu się to zrobić, na linie nie znajdzie się ani jeden supeł. Tak jakby obie porwane końcówki scaliły się ze sobą, stały się na powrót idealne. Brawurowo okłamywał sam siebie.
A przecież, wiedziony doświadczeniem, powinien zrozumieć, że nadszarpując jej zaufanie, manipulując nią, prowokując, wyłudzając od niej obietnice, aż wreszcie narzucając jej swoje uczucia ― w tym momencie sam przegryzał cienką nitkę jaka ich łączyła. Co mu strzeliło do łba, żeby brać pod uwagę nierealne cele? Czy właśnie przez to najlepsi z najlepszych nie przegrywali?
― Nie tego chcesz. Nie wycofuj się teraz.
― Dobra ― palnął bezmyślnie, zezując na wyciągnięty w jego stronę palec, jakby naprawdę miał zamiar przytaknąć na jej słowa i się rozluźnić. Plan, który obrał wobec ludzkiego gatunku, był jednym z największych szaleństw ostatniego millenium. Bez wątpienia wielu pragnęło zniszczenia murów i niejeden raz dało się usłyszeć szereg obelg przekazywanych w Przyszłości z ust do ust. Ale czy dotychczas ktokolwiek pracował nad tym, aby urzeczywistnić wariacki pomysł?
Nie mówiąc już o tym, że choć przed momentem wygłosił litanię na temat M3, teraz w czaszce tłukł mu się inny temat i to wokół niego krążyły wszystkie myśli. Odsunął się nieco od ciemnowłosej, zwracając jej przynajmniej trochę osobistej przestrzeni i przeniósł spojrzenie w dal, na obwarowaną utopię. Kiedy kazała mu się nie wycofywać, zaprzątał sobie głowę czymś zupełnie innym niż Świat-3, ludzie i wojsko, choć wszystko istotnie zaczęło się właśnie tam.
Wspomnienie zimnego muru, ciepła krwi i ciała, będącego czymś pomiędzy tym zimnem i ciepłem, zacisnęło mu lekko usta. Wielokrotnie, przechadzając się po mrokach siedziby, przywoływał tę wizję i doszukiwał się w niej sensu, ale za każdym razem potrafił skoncentrować się tylko na jej słowach.
Przestałbyś, gdybyś mógł, prawda?
― Nie przepraszaj.
Położył dłoń na twarzy, pocierając wnętrzem ręki brudny policzek. Palce wsunęły się wkrótce we włosy, przeczesały je niedbale i spoczęły na napiętym karku. Musiał się wreszcie wziąć za siebie, już teraz przestać uzależniać swoje wybory od Yuu, tak jakby sama wcześniej prosiła go o podłożenie materiałów pod fundamenty Miasta. Gdzieś głęboko rozumiał, że większość z tego było jego osobistymi wnioskami ― jego pragnieniami i jego perspektywą. Różnie to sobie tłumaczył, ale za każdym razem zaznaczał samemu sobie, że tak będzie lepiej dla niej.
Dopiero teraz dopuścił do siebie natrętny głosik, dobijający się do niego pewnie od samego początku.
CZYŻBY, JACE? CZYŻBY? WSZYSTKO DLA NIEJ. JESTEŚ PEWIEN?
Odchrząknął, ale nie próbował się z tym spierać. Sarkazm był tutaj uzasadniony, a przecież pamiętał, jak ciasno zaciskał się sznur, ilekroć Leslie próbował go przy sobie zatrzymać; jak bardzo dławił się na myśl, że musi coś zrobić, aby spełnić wymagania. Zerknął na podnoszącą się z ziemi Yuu. Miała tak samo?
Chcąc ją URATOWAĆ zamknął ręce na jej gardle? Pomylił ochronę z kontrolą? Z wrzucaniem jej do ciasnych ram, w których zaczynała się dusić i ulegać jego namowom?
Zsunął rękę z karku i oparł ją o swoje udo, samemu stając na nogi.
Czy chciał się przywitać z Javierem?
― Nie ― rzucił, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu. Jakby na potwierdzenie tych słów pokręcił krótko głową. ― Nie powinienem na razie podchodzić do psów. ― Jeszcze nie teraz, gdy tyle kawałków leżało bezsensownie porozrzucanych. Na podłożu ich relacji znajdowały się odłamki tnącego szkła; jeżeli tego nie poukłada, przynajmniej częściowo, wkrótce zacznie szaleć. Z bezcelowego bólu, rozdrażnienia i poczucia niemocy.
Wariaci są okropni, łowczyni. Widzą tylko nierealne cele.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: [ kwarantanna ☢ ]
Zdawał sobie sprawę, że ludzie ― ale także wymordowani, jak on sam, oraz łowcy, jak Kami ― składają się z wielu fragmentów, niekoniecznie ze sobą kompatybilnych. Większość części nie chce lub w ogóle nie potrafi żyć ze sobą w zgodzie. Konflikty prowadzą do bezpodstawnych wątpliwości, nieprzemyślanych ruchów albo jeszcze gorzej, do jednego i drugiego.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: [ kwarantanna ☢ ]
Minęły przeszło dwa tygodnie od kiedy dowlókł półmartwe cielsko do siedziby. Jak za mgłą pamiętał etapy poprzedzające amputacje, twarze pojawiające się tuż przed nosem i oddalające się, kojarzył metaliczny posmak w ustach i zawód, jak nóż wżynający się w serce. Potem na kartce z historią znalazło się za dużo kleksów — czarne luki w pamięci w normalnych okolicznościach szczerze by go wnerwiały. Teraz nie miał czasu się nimi przejmować.
Uśmiechnął się pokracznie do Mey. Jak ktoś, kto próbuje użyć nerwów twarzy pierwszy raz w życiu. Kącik ust zadrżał, a potem — bezsilnie — powrócił do neutralnego wyrazu. Nie potrafił żartować, przynajmniej jeszcze nie.
Ochrzan dostawał regularnie i zdążył do niego przywyknąć. Nie wiedział, co robił źle. Od kilkunastu dni ledwo wychylał nos z kryjówki. Lizał rany jak durny pies, starając się zmagazynować wystarczającą ilość energii na dalsze podboje. W zasadzie od tego „kurowania się” chodził już po ścianach. Nosiło go jak nigdy. W DOGS za dużo zaczęło się dziać. Nie chodziło jedynie o relację zdaną przez Hana. Coś w powietrzu trąciło dalszym ryzykiem, dziesiątkami problemów, z którymi będą musieli się zmierzyć. Przekładał siły na zamiary, ale wciąż był świadom temperamentu, jaki go cechował. Mey, tak jak każdy inny medyk w DOGS, musiała być świadoma, że póki był w stanie się poruszać, był także w stanie podejmować kolejne niebezpieczeństwa.
Wśród natłoku wydarzeń odnajdywał również te „mniej naglące”. Wyłuskiwał, mimowolnie, sytuacje, które równie dobrze mógł przełożyć na inny termin. Tym jednak razem, gdy do pomieszczenia wdarła się nowa woń, a Mey przeniosła zainteresowanie na pacjenta, który się pojawił, Grow uznał, że teraz jest odpowiedni moment.
Zacisnął dłoń w pięść, nie zdejmując spojrzenia z ręki. Cały czas trawiło go przekonanie, że amputowana część jednak istnieje, choć oczy dowodziły czegoś innego. W miejscu, gdzie powinien znajdować się palec serdeczny, ziało przeraźliwą pustką. Daleko mu było do przewrażliwienia na punkcie swojego wyglądu czy stanu, poza tym akurat ten element ciała nie był taki znowu istotny... a mimo tego okaleczona ręka nagle prezentowała się jak efekt przegranej.
Poniosłeś klęskę, Jace. Jak się z tym czujesz?
Zamknął oczy, ponawiając próbę odzyskania miarowego oddechu. Od kiedy wrócił z misji — z misji, której nawet nie planował — mary znów się do niego odzywały. Prawie zdążył zaakceptować świat, w którym ich nie ma. Lepszy świat.
— No ja nie żartuję, Grow.
A czy on w ogóle wyglądał na rozbawionego?
Nabierając wyuczonych wdechów, uchylił powieki i wbił zmęczone spojrzenie prosto w twarz Mey, która dokonywała ostatecznych oględzin. Sprawdzała akurat stan jego kolana, prędko dochodząc do wniosków, że stabilizator wciąż będzie mu potrzebny, kiedy Wilczur pochylił się gwałtownie do przodu. Szorstkie wargi znalazły się tuż nad uchem młodej medyczki. Wysłuchała jego słów nie zdradzając żadnych oznak zaskoczenia nagłą bliskością ze strony Growlithe'a.
Bezustannie go łoiła, ale miała wystarczająco dobre wychowanie, aby zauważać pewne granice. Dlatego tym razem potaknęła i — kiedy Grow wreszcie dźwignął się do pionu i wyszedł — postanowiła, że w odpowiedniej chwili spełni jego wymóg.
W pokoju było cicho. Taka cisza zalegała, gdy ktoś po burzliwej kłótni trzaskał drzwiami. Stało się coś kategorycznego i bezwzględnego, ale Grow nie do końca potrafił sprecyzować co dokładnie. A może kawałków układanki było o wiele więcej niż zakładał — może jednym z nich był ten dotyczący Evendell? Gdyby wszystko było w porządku, nie pozwoliłaby, aby norę zdominowało takie milczenie.
Wreszcie, wydeptawszy nowy, niższy poziom w ziemi, opadł twardo na skrzynię. Deski skrzypnęły bezradnie i jakby na zawołanie czuły słuch Wilczura wyłapał przeciągłe szurnięcie, oddalone od niego o kilkadziesiąt metrów, przytłumione przez zamknięte drzwi i wreszcie — przez szum w skroniach.
Mey miała, przy najbliższej okazji, przekierować Shiona do pokoju herszta. Sama nie znała szczegółów, więc nie była w stanie wytłumaczyć w czym rzecz — jedynym podkreśleniem, jakim dysponowała, to fakt, że sprawa była ważna. Mimo mianowania jej tytułem „pilnej” Growowi przeszło przez myśl, że Shion się nie spieszył. Pomyślał o tym kilkaset razy nim nabrał pewności, że szuranie musiało towarzyszyć ciągniętej po ziemi nodze Kundla.
Kundla, co?
Uśmiechnął się pokracznie do Mey. Jak ktoś, kto próbuje użyć nerwów twarzy pierwszy raz w życiu. Kącik ust zadrżał, a potem — bezsilnie — powrócił do neutralnego wyrazu. Nie potrafił żartować, przynajmniej jeszcze nie.
Ochrzan dostawał regularnie i zdążył do niego przywyknąć. Nie wiedział, co robił źle. Od kilkunastu dni ledwo wychylał nos z kryjówki. Lizał rany jak durny pies, starając się zmagazynować wystarczającą ilość energii na dalsze podboje. W zasadzie od tego „kurowania się” chodził już po ścianach. Nosiło go jak nigdy. W DOGS za dużo zaczęło się dziać. Nie chodziło jedynie o relację zdaną przez Hana. Coś w powietrzu trąciło dalszym ryzykiem, dziesiątkami problemów, z którymi będą musieli się zmierzyć. Przekładał siły na zamiary, ale wciąż był świadom temperamentu, jaki go cechował. Mey, tak jak każdy inny medyk w DOGS, musiała być świadoma, że póki był w stanie się poruszać, był także w stanie podejmować kolejne niebezpieczeństwa.
Wśród natłoku wydarzeń odnajdywał również te „mniej naglące”. Wyłuskiwał, mimowolnie, sytuacje, które równie dobrze mógł przełożyć na inny termin. Tym jednak razem, gdy do pomieszczenia wdarła się nowa woń, a Mey przeniosła zainteresowanie na pacjenta, który się pojawił, Grow uznał, że teraz jest odpowiedni moment.
Zacisnął dłoń w pięść, nie zdejmując spojrzenia z ręki. Cały czas trawiło go przekonanie, że amputowana część jednak istnieje, choć oczy dowodziły czegoś innego. W miejscu, gdzie powinien znajdować się palec serdeczny, ziało przeraźliwą pustką. Daleko mu było do przewrażliwienia na punkcie swojego wyglądu czy stanu, poza tym akurat ten element ciała nie był taki znowu istotny... a mimo tego okaleczona ręka nagle prezentowała się jak efekt przegranej.
Poniosłeś klęskę, Jace. Jak się z tym czujesz?
Zamknął oczy, ponawiając próbę odzyskania miarowego oddechu. Od kiedy wrócił z misji — z misji, której nawet nie planował — mary znów się do niego odzywały. Prawie zdążył zaakceptować świat, w którym ich nie ma. Lepszy świat.
— No ja nie żartuję, Grow.
A czy on w ogóle wyglądał na rozbawionego?
Nabierając wyuczonych wdechów, uchylił powieki i wbił zmęczone spojrzenie prosto w twarz Mey, która dokonywała ostatecznych oględzin. Sprawdzała akurat stan jego kolana, prędko dochodząc do wniosków, że stabilizator wciąż będzie mu potrzebny, kiedy Wilczur pochylił się gwałtownie do przodu. Szorstkie wargi znalazły się tuż nad uchem młodej medyczki. Wysłuchała jego słów nie zdradzając żadnych oznak zaskoczenia nagłą bliskością ze strony Growlithe'a.
Bezustannie go łoiła, ale miała wystarczająco dobre wychowanie, aby zauważać pewne granice. Dlatego tym razem potaknęła i — kiedy Grow wreszcie dźwignął się do pionu i wyszedł — postanowiła, że w odpowiedniej chwili spełni jego wymóg.
W pokoju było cicho. Taka cisza zalegała, gdy ktoś po burzliwej kłótni trzaskał drzwiami. Stało się coś kategorycznego i bezwzględnego, ale Grow nie do końca potrafił sprecyzować co dokładnie. A może kawałków układanki było o wiele więcej niż zakładał — może jednym z nich był ten dotyczący Evendell? Gdyby wszystko było w porządku, nie pozwoliłaby, aby norę zdominowało takie milczenie.
Wreszcie, wydeptawszy nowy, niższy poziom w ziemi, opadł twardo na skrzynię. Deski skrzypnęły bezradnie i jakby na zawołanie czuły słuch Wilczura wyłapał przeciągłe szurnięcie, oddalone od niego o kilkadziesiąt metrów, przytłumione przez zamknięte drzwi i wreszcie — przez szum w skroniach.
Mey miała, przy najbliższej okazji, przekierować Shiona do pokoju herszta. Sama nie znała szczegółów, więc nie była w stanie wytłumaczyć w czym rzecz — jedynym podkreśleniem, jakim dysponowała, to fakt, że sprawa była ważna. Mimo mianowania jej tytułem „pilnej” Growowi przeszło przez myśl, że Shion się nie spieszył. Pomyślał o tym kilkaset razy nim nabrał pewności, że szuranie musiało towarzyszyć ciągniętej po ziemi nodze Kundla.
Kundla, co?
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: [ kwarantanna ☢ ]
W końcu cię wzywa, co?
Zacisnął mocniej palce na kulach, o które opierał swój ciężar, pokonując kolejne metry ciemnych korytarzy. Nie chciał się z nim widzieć, nie teraz, nie w stanie, w jakim aktualnie się znajdował. Oczywiście zawsze mógł się zbuntować, zwalić winę na swoje obrażenia i się za nim chować, że przecież zbytnio nie może się przemieszczać. Ale podskórnie wiedział, że w przypadku tego osobnika to nie wypali. Był Wilczurem i jego rozkazy były absolutne, a on musiał potulnie się do nich stosować.
Pomimo niechęci spotkania, odczuwał dziwny spokój. Serce biło spokojnie i miarowo, oddech był cichy i pozbawiony jakiegokolwiek zdenerwowania. Niczym pusta skorupa, którą był na samym początku po śmierci Ethana czy jak jego własny ojciec sprzedał go handlarzom na Desperacji. Praktycznie niczego nie czuł.
Zatrzymał się przed drzwiami nory Growa, ale nie zapukał od razu, choć dłoń uniosła się i zamarła przed drewnianą strukturą. Skoro się nie bał, to czemu się powstrzymał? Niepewność, co go czeka? Możliwe. Możliwe, że wezwał go tylko po to, aby się upewnić, że Shion naprawdę nic nie powiedział a potem go wyrzuci na zbity pysk. Uzna, że jest za słaby, aby należeć do psich szeregów, żeby być jednym z nich. Nigdy nie uznał go jako Psa. Nigdy. W jego oczach nadal był Kotem i cokolwiek nie zrobi, to nigdy nie zmieni jego spojrzenia na siebie.
Przysunął dłoń bliżej swojej już przydługawej grzywki i zaczął ją poprawiać, wręcz ulizywać na czoło, aby choć trochę przysłonić paskudne słowo widniejące na jego skórze. "Zdrajca" Tym zawsze pozostanie, prawda?
Wyprostował się na tyle, na ile rany po oparzeniu na plecach mu pozwoliły i wreszcie zapukał. Gdy tylko rozległo się pozwolenie na wejście do środka, pchnął drzwi i pokuśtykał głębiej do pomieszczenia, cicho zamykając je za sobą. Zatrzymał się w połowie drogi, jakby ta odległość ułudnie dawała mu bezpieczeństwo. Wzrokiem omiótł skrzynię i sylwetkę Wilczura na niej, ale nie zadarł wysoko głowy, by na niego spojrzeć. Poruszył ustami, aby zapytać po co go wzywał, ale żaden dźwięk nie opuścił jego gardła, dlatego ostatecznie zamknął usta, wreszcie spoglądając na Growa.
Czekał na werdykt. Oby się pospieszył, bo nie był pewien ile wytrzyma w tej pozycji, choć ciężar spróbował przenieść na w miarę zdrową nogę.
To już czas, Shion. Oddaj to.
Uniósł dłoń, by ściągnąć nieśmiertelnik z szyi i oddać go jego właścicielowi. Kiedy się obudził w medycznym, był pozbawiony właściwie wszystkiego. Nie tylko swoich przedmiotów, ale również godności. Potem okazało się, że jego oprawcy spróbowali zaatakować więzienne tereny Psów i dziwnym trafem mieli przy sobie rzeczy Shiona. Szkoda, że brakowało chusty, której i tak nigdy już nie odzyska.
No dalej, oddaj mu to.
Zamierzał, ale dłoń zacisnęła się mocniej na chłodnym metalu, nie mogła poruszyć się dalej. Zamarła, kiedy ciało odmawiało tak prostego gestu.
Dłoń opadła na kulę, a metal dotknął ciepłej skóry pod koszulką.
Zacisnął mocniej palce na kulach, o które opierał swój ciężar, pokonując kolejne metry ciemnych korytarzy. Nie chciał się z nim widzieć, nie teraz, nie w stanie, w jakim aktualnie się znajdował. Oczywiście zawsze mógł się zbuntować, zwalić winę na swoje obrażenia i się za nim chować, że przecież zbytnio nie może się przemieszczać. Ale podskórnie wiedział, że w przypadku tego osobnika to nie wypali. Był Wilczurem i jego rozkazy były absolutne, a on musiał potulnie się do nich stosować.
Pomimo niechęci spotkania, odczuwał dziwny spokój. Serce biło spokojnie i miarowo, oddech był cichy i pozbawiony jakiegokolwiek zdenerwowania. Niczym pusta skorupa, którą był na samym początku po śmierci Ethana czy jak jego własny ojciec sprzedał go handlarzom na Desperacji. Praktycznie niczego nie czuł.
Zatrzymał się przed drzwiami nory Growa, ale nie zapukał od razu, choć dłoń uniosła się i zamarła przed drewnianą strukturą. Skoro się nie bał, to czemu się powstrzymał? Niepewność, co go czeka? Możliwe. Możliwe, że wezwał go tylko po to, aby się upewnić, że Shion naprawdę nic nie powiedział a potem go wyrzuci na zbity pysk. Uzna, że jest za słaby, aby należeć do psich szeregów, żeby być jednym z nich. Nigdy nie uznał go jako Psa. Nigdy. W jego oczach nadal był Kotem i cokolwiek nie zrobi, to nigdy nie zmieni jego spojrzenia na siebie.
Przysunął dłoń bliżej swojej już przydługawej grzywki i zaczął ją poprawiać, wręcz ulizywać na czoło, aby choć trochę przysłonić paskudne słowo widniejące na jego skórze. "Zdrajca" Tym zawsze pozostanie, prawda?
Wyprostował się na tyle, na ile rany po oparzeniu na plecach mu pozwoliły i wreszcie zapukał. Gdy tylko rozległo się pozwolenie na wejście do środka, pchnął drzwi i pokuśtykał głębiej do pomieszczenia, cicho zamykając je za sobą. Zatrzymał się w połowie drogi, jakby ta odległość ułudnie dawała mu bezpieczeństwo. Wzrokiem omiótł skrzynię i sylwetkę Wilczura na niej, ale nie zadarł wysoko głowy, by na niego spojrzeć. Poruszył ustami, aby zapytać po co go wzywał, ale żaden dźwięk nie opuścił jego gardła, dlatego ostatecznie zamknął usta, wreszcie spoglądając na Growa.
Czekał na werdykt. Oby się pospieszył, bo nie był pewien ile wytrzyma w tej pozycji, choć ciężar spróbował przenieść na w miarę zdrową nogę.
To już czas, Shion. Oddaj to.
Uniósł dłoń, by ściągnąć nieśmiertelnik z szyi i oddać go jego właścicielowi. Kiedy się obudził w medycznym, był pozbawiony właściwie wszystkiego. Nie tylko swoich przedmiotów, ale również godności. Potem okazało się, że jego oprawcy spróbowali zaatakować więzienne tereny Psów i dziwnym trafem mieli przy sobie rzeczy Shiona. Szkoda, że brakowało chusty, której i tak nigdy już nie odzyska.
No dalej, oddaj mu to.
Zamierzał, ale dłoń zacisnęła się mocniej na chłodnym metalu, nie mogła poruszyć się dalej. Zamarła, kiedy ciało odmawiało tak prostego gestu.
Dłoń opadła na kulę, a metal dotknął ciepłej skóry pod koszulką.
Misha- Świeża krew
Re: [ kwarantanna ☢ ]
Od buńczucznej medyczki dowiedział się o stanie Shiona. Minęło już sporo czasu od kiedy Kundel DOGS został uratowany, jednak jego ciało wydawało się toporne, gdy miało podjąć zadanie regeneracji. Chodził — tyle potrafiła zapewnić Mey, ale poza tym jednym wnioskiem nie dokładała żadnych pozytywnych wyroków. Nie martwiła się wyłącznie fizycznymi obrażeniami ex-Kota. Niejednokrotnie, obwiązując ranną rękę Wilczura, marudziła na zmiany w charakterze Shiona. Nie do końca precyzowała w czym rzecz — nie miała wcześniej szczególnych więzi z rudzielcem. Zapewniała za to, że bez względu na intensywność relacji, wizerunek młodego wymordowanego obrócił się drastycznie o 180 stopni.
Grow był równie dobrym psychoanalitykiem co każdy, ale on także zauważył, że Shiona dopadła regresja. Ciężko się było zorientować w intensywności tego procesu, ale już po samej minie przygotował się na najgorsze. Być może na to, że wrócili do punktu wyjścia. Kto wie. Może do samego startu.
Plecy albinosa wyprostowały się. Samo napięcie łopatek wywoływało szarpnięcia bólu w rozoranym boku. Mey znów będzie charczeć, że o siebie nie dba, ale trudno żyć w wiecznym przygarbieniu, jakby świat ciążył mu na barkach. Oparł ranną rękę na skrzyni zwykle przykrytej kocem, obecnie nagiej. Dłoń stuknęła ciężko o deski.
— Siadaj.
Growa cechowała pewna mimowolna władczość. Nie przywykł do proszenia. Nawet sugestie wydawały się ponad jego możliwości. Gdy czegoś chciał, organizm dokonywał decyzji za niego i tym razem również spomiędzy ust padło coś, co można mianować wyłącznie rozkazem. Przypatrywał się podopiecznemu uważnie i choć wyglądał, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy, był w pełni świadom, że Shion zachowuje dystans.
A on ten dystans planował zniszczyć.
Jeżeli życie na Desperacji czegoś go nauczyło to właśnie tego, że bliskość wywoływała konkretne emocje. Ludzie zachowywali spokój w najróżniejszych sytuacjach i jeśli coś miało ich złamać, to przekroczenie barier — zwłaszcza fizycznych. Mógł dać Shionowi tyle czasu, ile było trzeba, ale bez dwóch zdań nie zamierzał powiedzieć nic więcej, póki ta kulawa popierdółka nie wykona polecenia.
Shion to wyczuwał. Grow trzymał na nim nieruchomy wzrok. Czy dostrzegł w zamglonych od bólu oczach instynktowną niechęć? Ten charakterystyczny sceptycyzm zakrawający o histeryczną nieufność? Wargi Wilczura ściągnęły się w niesprecyzowanym wyrazie, kiedy młody dokuśtykał na wskazane miejsce i chwilę później siadł na prowizorycznym posłaniu. Na samym końcu, co? Cóż, tyle musiało wystarczyć.
Grow wsparł się na ręce, którą przed momentem uklepywał przestrzeń tuż obok siebie. Przechylił się bardziej ku Shionowi, próbując, już na siłę, skrzyżować z nim spojrzenia. Skrzynia nie była szczególnie wielka, a on już wcześniej ulokował się w połowie jej długości. Na zaś, gdyby podopieczny postanowił utrzymać odległość.
— Spójrz na mnie.
Sam nie prezentował się godnie. Mey ściągnęła z jego twarzy opatrunek, dotychczas chroniący rany na policzku i uchu, ale paskudne, czarne szwy i zaczerwieniona jak dojrzałe porzeczki cera przypominała, że czeka go jeszcze wiele tygodni ubogiej mimiki.
— Nic nie zdradziłeś.
Grow był równie dobrym psychoanalitykiem co każdy, ale on także zauważył, że Shiona dopadła regresja. Ciężko się było zorientować w intensywności tego procesu, ale już po samej minie przygotował się na najgorsze. Być może na to, że wrócili do punktu wyjścia. Kto wie. Może do samego startu.
Plecy albinosa wyprostowały się. Samo napięcie łopatek wywoływało szarpnięcia bólu w rozoranym boku. Mey znów będzie charczeć, że o siebie nie dba, ale trudno żyć w wiecznym przygarbieniu, jakby świat ciążył mu na barkach. Oparł ranną rękę na skrzyni zwykle przykrytej kocem, obecnie nagiej. Dłoń stuknęła ciężko o deski.
— Siadaj.
Growa cechowała pewna mimowolna władczość. Nie przywykł do proszenia. Nawet sugestie wydawały się ponad jego możliwości. Gdy czegoś chciał, organizm dokonywał decyzji za niego i tym razem również spomiędzy ust padło coś, co można mianować wyłącznie rozkazem. Przypatrywał się podopiecznemu uważnie i choć wyglądał, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy, był w pełni świadom, że Shion zachowuje dystans.
A on ten dystans planował zniszczyć.
Jeżeli życie na Desperacji czegoś go nauczyło to właśnie tego, że bliskość wywoływała konkretne emocje. Ludzie zachowywali spokój w najróżniejszych sytuacjach i jeśli coś miało ich złamać, to przekroczenie barier — zwłaszcza fizycznych. Mógł dać Shionowi tyle czasu, ile było trzeba, ale bez dwóch zdań nie zamierzał powiedzieć nic więcej, póki ta kulawa popierdółka nie wykona polecenia.
Shion to wyczuwał. Grow trzymał na nim nieruchomy wzrok. Czy dostrzegł w zamglonych od bólu oczach instynktowną niechęć? Ten charakterystyczny sceptycyzm zakrawający o histeryczną nieufność? Wargi Wilczura ściągnęły się w niesprecyzowanym wyrazie, kiedy młody dokuśtykał na wskazane miejsce i chwilę później siadł na prowizorycznym posłaniu. Na samym końcu, co? Cóż, tyle musiało wystarczyć.
Grow wsparł się na ręce, którą przed momentem uklepywał przestrzeń tuż obok siebie. Przechylił się bardziej ku Shionowi, próbując, już na siłę, skrzyżować z nim spojrzenia. Skrzynia nie była szczególnie wielka, a on już wcześniej ulokował się w połowie jej długości. Na zaś, gdyby podopieczny postanowił utrzymać odległość.
— Spójrz na mnie.
Sam nie prezentował się godnie. Mey ściągnęła z jego twarzy opatrunek, dotychczas chroniący rany na policzku i uchu, ale paskudne, czarne szwy i zaczerwieniona jak dojrzałe porzeczki cera przypominała, że czeka go jeszcze wiele tygodni ubogiej mimiki.
— Nic nie zdradziłeś.
Ostatnio zmieniony przez Arcanine dnia 24.02.19 23:11, w całości zmieniany 2 razy
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: [ kwarantanna ☢ ]
Siadaj.
Jakże krótkie, acz proste polecenie, które brzmiało, tak, jakby nie znosiło sprzeciwu. Czasami zastanawiał się, czy Grow aż tak bardzo przesiąkł przywództwem nad psią zgrają, że podczas zwykłe konwersacji z przyjaciółmi również używa tego tonu, możliwe że nieświadomie. Ale wy nie jesteście przyjaciółmi. Pan i pies. Był jego przywódcą, osobą nad nim i nie mógł o tym zapomnieć. Już w przeszłości oberwał za to, że chociaż na moment zaczynał aż za bardzo się spoufalać. Nigdy nie może zapominać o swojej pozycji i o autorytecie Wilczura. Nigdy.
Nie ociągał się zbyt długo, pamiętając, że Grow do najcierpliwszych osób nie należał. Ruszył w stronę wskazanego miejsca, i milcząc odstawił kule obok, samemu zajmując miejsce na końcu skrzyni. Poniekąd mimo wszystko był za to wdzięczny. Przynajmniej nie będzie męczył zbytnio kolana, które nadal bolało i było zbyt słabe, by utrzymywać jego znikomy ciężar.
Nie spoglądał na niego, ale czuł jego spojrzenie na sobie. Oceniał go?
Mięśnie napięły się lekko, niemalże niezauważalnie, kiedy usłyszał ruch po swojej lewej stronie.
Spójrz na mnie.
Posłusznie odwrócił głowę i spojrzał na jasnowłosego jedynym, zdrowym okiem. Drugie nadal skryte pod bandażem zapewne już nigdy nie będzie zdatne do użytku. Nie rozpaczał jednak nad tym. Nie potrzebował go do życia i funkcjonowania, choć trzeba przyznać, wiele mu dawniej ułatwiało.
Rany, jakie Wilczur odniósł, przykuły uwagę rudzielca. Dało się zauważyć, że jego wzrok podążył za brzydkimi szramami na jasnej skórze. Ciekawość wręcz prosiła się o zapytanie, co się stało, ale zdrowy rozsądek trzymał jego język na wodzy. W sumie pod tym względem byli do siebie podobni. I jeden, i drugi mieli pokiereszowaną twarz. I choć co prawda u Shiona już jakiś czas temu zdjęto szwy, to nadal twarz była poprzecinana nieregularnymi, ośmioma czerwonymi strupami, które w przyszłości pozostawią po sobie brzydkie blizny. No cóż, już nigdy nie wygrają konkursu piękności.
Odwrócił głowę, zrywając z nim kontakt wzrokowy, pochylając delikatnie głowę do przodu a potem pokręcił nią gwałtownie, wprawiając w ruch rude kosmyki.
- Nie. - wreszcie się odezwał cichy, zachrypniętym głosem. Miał wrażenie, że nie mówił od dawna. Od naprawdę bardzo dawna.
- Nie pamiętam, o co pytali, ae.... nic nie powiedziałem. - każde słowo, choć coraz mniej, nadal sprawiało mu dyskomfort. Język nadal nie był sprawny i niektóre słowa były zniekształcone, ale przynajmniej można było go zrozumieć. Podniósł głowę i spojrzał na Wilczura.
- Nie zdadziłem DOGS. Ani nie zdadziłem Ciebie. - przyglądał mu się przez moment, by ponownie spojrzeć na swoje dłonie.
Już czas, Shion.
Tak. Już czas.
Sięgnął dłońmi do nieśmiertelnika, i powoli go zdjął z szyi. Srebro, mimo zmatowienia i zabrudzenia, odbiło lekko światło palących się świec w pomieszczeniu.
- Kiedy dałeś mi go, mówiłeś abym ci go oddał, gdy będę czuł się jednym z DOGS. I chociaż... tu... - drugą dłoń przysunął do swojej klatki piersiowej, muskając ją palcami.
- Czuję tak, to tak napawdę nie chcę ci go odawać. To aczej moje egoityczne podejście. Kiedy mi go dałeś, czułem się wyjątkowy. Po piewsze, to w sumie jedyny pezent, jaki kiedykolwiek ktoś mi dał, a po dugie... cieszyłem się, że mam coś, czego inni nie mają. Ae.... umowa to umowa. - odsunął dłoń z trzymanym nieśmiertelnikiem i podsunął ją bliżej Growa.
Jakże krótkie, acz proste polecenie, które brzmiało, tak, jakby nie znosiło sprzeciwu. Czasami zastanawiał się, czy Grow aż tak bardzo przesiąkł przywództwem nad psią zgrają, że podczas zwykłe konwersacji z przyjaciółmi również używa tego tonu, możliwe że nieświadomie. Ale wy nie jesteście przyjaciółmi. Pan i pies. Był jego przywódcą, osobą nad nim i nie mógł o tym zapomnieć. Już w przeszłości oberwał za to, że chociaż na moment zaczynał aż za bardzo się spoufalać. Nigdy nie może zapominać o swojej pozycji i o autorytecie Wilczura. Nigdy.
Nie ociągał się zbyt długo, pamiętając, że Grow do najcierpliwszych osób nie należał. Ruszył w stronę wskazanego miejsca, i milcząc odstawił kule obok, samemu zajmując miejsce na końcu skrzyni. Poniekąd mimo wszystko był za to wdzięczny. Przynajmniej nie będzie męczył zbytnio kolana, które nadal bolało i było zbyt słabe, by utrzymywać jego znikomy ciężar.
Nie spoglądał na niego, ale czuł jego spojrzenie na sobie. Oceniał go?
Mięśnie napięły się lekko, niemalże niezauważalnie, kiedy usłyszał ruch po swojej lewej stronie.
Spójrz na mnie.
Posłusznie odwrócił głowę i spojrzał na jasnowłosego jedynym, zdrowym okiem. Drugie nadal skryte pod bandażem zapewne już nigdy nie będzie zdatne do użytku. Nie rozpaczał jednak nad tym. Nie potrzebował go do życia i funkcjonowania, choć trzeba przyznać, wiele mu dawniej ułatwiało.
Rany, jakie Wilczur odniósł, przykuły uwagę rudzielca. Dało się zauważyć, że jego wzrok podążył za brzydkimi szramami na jasnej skórze. Ciekawość wręcz prosiła się o zapytanie, co się stało, ale zdrowy rozsądek trzymał jego język na wodzy. W sumie pod tym względem byli do siebie podobni. I jeden, i drugi mieli pokiereszowaną twarz. I choć co prawda u Shiona już jakiś czas temu zdjęto szwy, to nadal twarz była poprzecinana nieregularnymi, ośmioma czerwonymi strupami, które w przyszłości pozostawią po sobie brzydkie blizny. No cóż, już nigdy nie wygrają konkursu piękności.
Odwrócił głowę, zrywając z nim kontakt wzrokowy, pochylając delikatnie głowę do przodu a potem pokręcił nią gwałtownie, wprawiając w ruch rude kosmyki.
- Nie. - wreszcie się odezwał cichy, zachrypniętym głosem. Miał wrażenie, że nie mówił od dawna. Od naprawdę bardzo dawna.
- Nie pamiętam, o co pytali, ae.... nic nie powiedziałem. - każde słowo, choć coraz mniej, nadal sprawiało mu dyskomfort. Język nadal nie był sprawny i niektóre słowa były zniekształcone, ale przynajmniej można było go zrozumieć. Podniósł głowę i spojrzał na Wilczura.
- Nie zdadziłem DOGS. Ani nie zdadziłem Ciebie. - przyglądał mu się przez moment, by ponownie spojrzeć na swoje dłonie.
Już czas, Shion.
Tak. Już czas.
Sięgnął dłońmi do nieśmiertelnika, i powoli go zdjął z szyi. Srebro, mimo zmatowienia i zabrudzenia, odbiło lekko światło palących się świec w pomieszczeniu.
- Kiedy dałeś mi go, mówiłeś abym ci go oddał, gdy będę czuł się jednym z DOGS. I chociaż... tu... - drugą dłoń przysunął do swojej klatki piersiowej, muskając ją palcami.
- Czuję tak, to tak napawdę nie chcę ci go odawać. To aczej moje egoityczne podejście. Kiedy mi go dałeś, czułem się wyjątkowy. Po piewsze, to w sumie jedyny pezent, jaki kiedykolwiek ktoś mi dał, a po dugie... cieszyłem się, że mam coś, czego inni nie mają. Ae.... umowa to umowa. - odsunął dłoń z trzymanym nieśmiertelnikiem i podsunął ją bliżej Growa.
Misha- Świeża krew
Re: [ kwarantanna ☢ ]
Dotknął palcami tego, co podawał mu Shion. Jego zniekształcone słowa z ledwością przebijały się przez błonę otumanienia, jaka otaczała Growlithe'a. Aż do teraz nie zdawał sobie nawet sprawy, jak ciężko mu się skupić na rozmowie. W ciągu ostatnich dwóch tygodni spędzał czas co najwyżej z Mey, a ona symbolizowała raczej zdartą płytę. Mamrotała w kółko to samo i wystarczyło przetestować technikę lub dwie, by zorientować się, która pasuje w ramach odpowiedzi na jej ciągłe reprymendy. Tymczasem Shion sprzedawał cały czas nowe fakty. A teraz dorzucił zupełnie nowy temat.
Przeszłość.
— Dostałem go, gdy byłem człowiekiem — wychrypiał, odbierając nieśmiertelnik. Kciukiem przeciągnął po wygrawerowanych napisach, bezskutecznie starając się zetrzeć wżarty w srebro brud. — Symbol przynależności do grupy.
Nie rozwinął wątku. W swoim mniemaniu zakładał, że nie było takiej potrzeby. Samo uchylenie rąbka tajemnicy z ledwością przecisnęło się przez zmiażdżone gardło. Była tylko jedna osoba, której chciał o tym odpowiedzieć — pechem taka, której to nawet nie interesowało. Głównie dlatego nie widział powodu, dla którego ktokolwiek inny byłby skory wysłuchać nużącej historyjki o tym, co działo się niemal całe millennium wstecz.
Tak jak Shion, on również prezentował się nieciekawie. Przynajmniej to tłumaczyło jego mozolne ruchy i ostrożność, jaka wkradła się przy zakładaniu nieśmiertelnika na kark. Trzymanie go z powrotem przy piersi — jakie to tak naprawdę uczucie? Ulgi? Ciężaru?
Blaszki zniknęły za dekoltem koszulki, za którą Grow wrzucił pamiątkę. Temat zakończony. Mieli ważniejsze rzeczy do obgadania. Teraźniejsze. Milczenie, jakie pojawiło się między nimi, napawało coraz większą, psychiczną niewygodą. Wilczur nie do końca potrafił zebrać myśli do kupy. Kiedy kazał Mey odesłać podopiecznego do swojej nory, nie przejmował się przyszłą improwizacją.
Ale umowa to umowa.
Zanim postanowił się wypowiedzieć, raz jeszcze obrzucił Shiona analitycznym spojrzeniem. Przez obrażenia, jakich się nabawił, był niemalże ślepy. Bestia zaorała mu prawą część twarzy, bryzgając krwią w jedyne oko, które spełniało swoją rolę. Lewe, ślepe, być może sprawiało wrażenie tak samo czujnego, ale dla Wilczura było bezużyteczne. Koniec końców przez opuchnięte i zaczerwienione powieki, nie wspominając o szwach, które ściągały paskudnie skórę, Grow miał najzwyczajniej cholerny problem, aby rozróżnić pojedyncze elementy twarzy Shiona.
Musiał się przysunąć.
Dżinsy, jakie na siebie założył, zaszurały o deski, gdy przeciągnął ciało bliżej młodszego wymordowanego. Znalazł się nagle w strefie, która w normalnych okolicznościach zostałaby uznana za naganną lub intymną. To, czego nie potrafił sobie „wyostrzyć” wyzierało spod za długiej, zmierzwionej grzywki. Nie zwróciłby na to uwagi, gdyby Kundel nie potrząsnął głową, rozrzucając pasma rudych włosów w przeciwne strony.
Złapał go za szczękę. Nie mocno, jak zazwyczaj, gdy zmuszał kogoś do patrzenia sobie w oczy. Nie umiał jednak inaczej. W gardle za bardzo go drapało — im mniej będzie mówił, tym korzystniej. Ból w rannej ręce przypomniał, że nie mógł otoczyć żuchwy Shiona wszystkimi pięcioma palcami. Czy to dziwne, Jace? — szept w czaszce. Czy to coś zmienia?
Ignorując Shivę... lub Shatarai... lub kimkolwiek była mara... uniósł głowę Shiona i przekręcił go twarzą do siebie. Przekrwione ślepia Wilczura padły na napis wyryty na czole podopiecznego.
Zdrajca.
Zawsze nim był, racja?
Nie puścił go, ale rozluźnił uchwyt. Samo to miało być „zachętą” do wyrwania się.
— Nadal to masz — zaznaczył, jakby spodziewał się, że Shion okaże zaskoczenie. „Naprawdę? Pierdolony napis na czole nie zniknął po tygodniowej drzemce? Zaskakujące”. Dzieciak jasno zaznaczył, że nie pamięta. Zapewne nie tylko wywiadu przeprowadzanego przez Koty, ale w ogóle — nie kojarzy zdarzenia. Pamiętał choć to, co mu wyryli na ciele?
Ręka Wilczura pozostała tuż pod brodą poziomu E. Nawet jeśli ten spróbował zachować ponowny dystans, Grow pozostał niewzruszony. Dłoń wkrótce stuliła się w pięść, kciuk opadł w tym czasie na popękane usta Kundla. Paznokieć wsunął się między nie, a opuszek nacisnął mocniej na dolną wargę, wymuszając na młodym rozchylenie buzi. Jak u doktora na kozetce, ale po prawdzie, przywódca gangu nie znał dokładnej problematyki. Owszem, to on odnalazł Shiona i to on dostarczył go medykom. Nie zmieniało to jednak faktu, że od momentu przytargania półżywej jednostki do kliniki, aż do mniej więcej obecnego dnia, działo się za dużo, by znaleźć czas i miejsce na przyswajanie obrażeń jednego z Psów.
Kiedy przesuwał palcem wzdłuż linii odgryzienia, jasne brwi ściągnęły się ku sobie.
— Jak się z tym czujesz? — wraz z pytaniem, zabrał wreszcie rękę. Na skórze czuł zimną wilgoć. — Zostałeś zdrajcą i kaleką.
Prostując plecy, wbił wzrok w przeciwległą ścianę, jakby to na niej znalazło się teraz coś najbardziej interesującego.
— Było warto?
Przeszłość.
— Dostałem go, gdy byłem człowiekiem — wychrypiał, odbierając nieśmiertelnik. Kciukiem przeciągnął po wygrawerowanych napisach, bezskutecznie starając się zetrzeć wżarty w srebro brud. — Symbol przynależności do grupy.
Nie rozwinął wątku. W swoim mniemaniu zakładał, że nie było takiej potrzeby. Samo uchylenie rąbka tajemnicy z ledwością przecisnęło się przez zmiażdżone gardło. Była tylko jedna osoba, której chciał o tym odpowiedzieć — pechem taka, której to nawet nie interesowało. Głównie dlatego nie widział powodu, dla którego ktokolwiek inny byłby skory wysłuchać nużącej historyjki o tym, co działo się niemal całe millennium wstecz.
Tak jak Shion, on również prezentował się nieciekawie. Przynajmniej to tłumaczyło jego mozolne ruchy i ostrożność, jaka wkradła się przy zakładaniu nieśmiertelnika na kark. Trzymanie go z powrotem przy piersi — jakie to tak naprawdę uczucie? Ulgi? Ciężaru?
Blaszki zniknęły za dekoltem koszulki, za którą Grow wrzucił pamiątkę. Temat zakończony. Mieli ważniejsze rzeczy do obgadania. Teraźniejsze. Milczenie, jakie pojawiło się między nimi, napawało coraz większą, psychiczną niewygodą. Wilczur nie do końca potrafił zebrać myśli do kupy. Kiedy kazał Mey odesłać podopiecznego do swojej nory, nie przejmował się przyszłą improwizacją.
Ale umowa to umowa.
Zanim postanowił się wypowiedzieć, raz jeszcze obrzucił Shiona analitycznym spojrzeniem. Przez obrażenia, jakich się nabawił, był niemalże ślepy. Bestia zaorała mu prawą część twarzy, bryzgając krwią w jedyne oko, które spełniało swoją rolę. Lewe, ślepe, być może sprawiało wrażenie tak samo czujnego, ale dla Wilczura było bezużyteczne. Koniec końców przez opuchnięte i zaczerwienione powieki, nie wspominając o szwach, które ściągały paskudnie skórę, Grow miał najzwyczajniej cholerny problem, aby rozróżnić pojedyncze elementy twarzy Shiona.
Musiał się przysunąć.
Dżinsy, jakie na siebie założył, zaszurały o deski, gdy przeciągnął ciało bliżej młodszego wymordowanego. Znalazł się nagle w strefie, która w normalnych okolicznościach zostałaby uznana za naganną lub intymną. To, czego nie potrafił sobie „wyostrzyć” wyzierało spod za długiej, zmierzwionej grzywki. Nie zwróciłby na to uwagi, gdyby Kundel nie potrząsnął głową, rozrzucając pasma rudych włosów w przeciwne strony.
Złapał go za szczękę. Nie mocno, jak zazwyczaj, gdy zmuszał kogoś do patrzenia sobie w oczy. Nie umiał jednak inaczej. W gardle za bardzo go drapało — im mniej będzie mówił, tym korzystniej. Ból w rannej ręce przypomniał, że nie mógł otoczyć żuchwy Shiona wszystkimi pięcioma palcami. Czy to dziwne, Jace? — szept w czaszce. Czy to coś zmienia?
Ignorując Shivę... lub Shatarai... lub kimkolwiek była mara... uniósł głowę Shiona i przekręcił go twarzą do siebie. Przekrwione ślepia Wilczura padły na napis wyryty na czole podopiecznego.
Zdrajca.
Zawsze nim był, racja?
Nie puścił go, ale rozluźnił uchwyt. Samo to miało być „zachętą” do wyrwania się.
— Nadal to masz — zaznaczył, jakby spodziewał się, że Shion okaże zaskoczenie. „Naprawdę? Pierdolony napis na czole nie zniknął po tygodniowej drzemce? Zaskakujące”. Dzieciak jasno zaznaczył, że nie pamięta. Zapewne nie tylko wywiadu przeprowadzanego przez Koty, ale w ogóle — nie kojarzy zdarzenia. Pamiętał choć to, co mu wyryli na ciele?
Ręka Wilczura pozostała tuż pod brodą poziomu E. Nawet jeśli ten spróbował zachować ponowny dystans, Grow pozostał niewzruszony. Dłoń wkrótce stuliła się w pięść, kciuk opadł w tym czasie na popękane usta Kundla. Paznokieć wsunął się między nie, a opuszek nacisnął mocniej na dolną wargę, wymuszając na młodym rozchylenie buzi. Jak u doktora na kozetce, ale po prawdzie, przywódca gangu nie znał dokładnej problematyki. Owszem, to on odnalazł Shiona i to on dostarczył go medykom. Nie zmieniało to jednak faktu, że od momentu przytargania półżywej jednostki do kliniki, aż do mniej więcej obecnego dnia, działo się za dużo, by znaleźć czas i miejsce na przyswajanie obrażeń jednego z Psów.
Kiedy przesuwał palcem wzdłuż linii odgryzienia, jasne brwi ściągnęły się ku sobie.
— Jak się z tym czujesz? — wraz z pytaniem, zabrał wreszcie rękę. Na skórze czuł zimną wilgoć. — Zostałeś zdrajcą i kaleką.
Prostując plecy, wbił wzrok w przeciwległą ścianę, jakby to na niej znalazło się teraz coś najbardziej interesującego.
— Było warto?
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: [ kwarantanna ☢ ]
Na krótki moment, gdy spojrzał na wymordowanego, w jego jedynym, zdrowym oku pojawił się blady błysk zainteresowania, gdy Grow zaczął mówić. Szybko jednak zgasł w chwili, gdy usta mężczyzny na powrót zamilkły. Oczywiście, że był ciekawy przeszłości Wilczura. No bo kto nie był? Ale wiedział też, że nie ma prawa pytać go o to. To nie była jego sprawa, i nigdy nie będzie. Na powrót spojrzał gdzieś w przestrzeń przed sobą, pozwalając milczeniu na rozlanie się między nimi jak woda z przewróconego kubka.
Był człowiekiem. Nie urodził się taki.
Mała informacja, nic nie znacząca, ulotna i błaha. Zwykłe nic. A jednak burzyła pewien naiwny, i wręcz dziecięcy sposób postrzegania go jako osoby, która od dziecka była potworem. Głupota.
Mięśnie na powrót zamarły, cicho bijąc na alarm, kiedy wymordowany zbliżył się jeszcze bardziej, na wręcz nieprzyzwoitą odległość. Nie odsunął się jednak. Nie zareagował gwałtownie, nie odepchnął go. Posłusznie podążał za jego dotykiem, pozwalając, aby formował go wedle własnego uznania. Był niczym marionetka, pusta lalka, którą można posadzić na jednej z wielu półek, układając tak, jak nam odpowiada. Niczym posłuszne szczenię, czekające na werdykt.
Zmuszony do spoglądania na twarz Wilczura, dopiero teraz zaczął dostrzegać jeszcze więcej szczegółów. Oprócz blizn, siniaków i opuchlizny, dostrzegł o wiele większe sińce pod oczami aniżeli dotychczas. Spojrzenie Wilczura wydawało się pozbawione blasku, choć możliwe, że to kwestia gra światła w pomieszczeniu, a raczej jego braku. Był zmęczony, i bynajmniej nie chodziło o fizyczne zmęczenie. W tej jednej, krótkiej chwili, wydawał się jakoś tak zmizerniały, wrakiem człowieka.
Co się z tobą działo przez te ostatnie tygodnie, Grow? Co cię trapi? Machinalnie uniósł dłoń, by dotknąć jego policzka, lecz nim palce musnęły szorstką skórę, zamarły dotykając jedynie powietrza. Zacisnął je w pięść i na powrót pozwolił dłoni opaść.
Nie. Nie miał prawa..
Powieka lekko opadła, kiedy Grow wręcz w bezczelny sposób zaglądał do jego ust. Czuł dyskomfort, nawet zażenowanie, ale nie wyrwał się, posłusznie czekał, aż skończy. Nabrał nieco powietrza w płuca, smakując z ciekawością woni jasnowłosego. Była intensywniejsza, ale o wiele bardziej metaliczna niż do tej pory.
Pachniał śmiercią.
Gdy dotyk pomiędzy nimi został wreszcie przerwany przez jasnowłosego, Shion odwrócił się, przybierając poprzednią pozycję. Milczał. Jakby do samego końca nie był w stanie odnaleźć odpowiedniej odpowiedzi. Ale czy w tej kwestii w ogóle taka istniała? Wątpił.
Zamiast tego uniósł dłoń, i wsunął palce pod kosmyki, dotykając zgrubienia na skórze czoła. Zahaczył lekko paznokciami o nią.
- Zawsze nim byłem. - wreszcie się odezwał, przerywając tę uciążliwą ciszę. Został zdradzony przez najbliższych, a potem sam zaczął zdradzać. Najpierw Koty, potem Psy, potem znowu Koty. Stąpał po tej ścieżce, choć wielokrotnie próbował zmienić kierunek drogi. Czy było warto?
Hej, Shion. Czy było warto?
- Nie wiem. - odpowiedział szczerze, zabierając dłoń z napisu na czole.
- W tamtym momencie nie zastanawiałem się czy wato, czy nie. Nie myślałem nad konsekwencjami tego, co obie. - zmrużył delikatnie brew, jakby za wszelką cenę starał się wyrwać wspomnienia powpychane ciasno w umyśle.
- Nie wiem, po postu nie chciałem tego obić. Wiem, że za wszeką cenę nie chciałem im powiedzieć, gdzie was znaeźć. Jak dotrzeć. Jak was dować. Moje ciało same działało, nim umysł mógł cokowiek przeanaizować. Możiwe, że gdybym cokowiek im powiedział, zabi... zabi..i. za.. - syknął pod nosem, nie będąc w stanie wypowiedzieć tego słowa.
- Umałbym szybko i bezboeśnie. Możiwe. A może i nie. Nie wiem. - zadarł lekko głowę ku górze, zatrzymując wzrok na złączeniu sufitu, pajęczyny i ściany.
- Czy wato było? Nie wiem. Ae wiem, że tego właśnie chciałem. I po az piewszy w życiu nie brzydzę się samym sobą.
Był człowiekiem. Nie urodził się taki.
Mała informacja, nic nie znacząca, ulotna i błaha. Zwykłe nic. A jednak burzyła pewien naiwny, i wręcz dziecięcy sposób postrzegania go jako osoby, która od dziecka była potworem. Głupota.
Mięśnie na powrót zamarły, cicho bijąc na alarm, kiedy wymordowany zbliżył się jeszcze bardziej, na wręcz nieprzyzwoitą odległość. Nie odsunął się jednak. Nie zareagował gwałtownie, nie odepchnął go. Posłusznie podążał za jego dotykiem, pozwalając, aby formował go wedle własnego uznania. Był niczym marionetka, pusta lalka, którą można posadzić na jednej z wielu półek, układając tak, jak nam odpowiada. Niczym posłuszne szczenię, czekające na werdykt.
Zmuszony do spoglądania na twarz Wilczura, dopiero teraz zaczął dostrzegać jeszcze więcej szczegółów. Oprócz blizn, siniaków i opuchlizny, dostrzegł o wiele większe sińce pod oczami aniżeli dotychczas. Spojrzenie Wilczura wydawało się pozbawione blasku, choć możliwe, że to kwestia gra światła w pomieszczeniu, a raczej jego braku. Był zmęczony, i bynajmniej nie chodziło o fizyczne zmęczenie. W tej jednej, krótkiej chwili, wydawał się jakoś tak zmizerniały, wrakiem człowieka.
Co się z tobą działo przez te ostatnie tygodnie, Grow? Co cię trapi? Machinalnie uniósł dłoń, by dotknąć jego policzka, lecz nim palce musnęły szorstką skórę, zamarły dotykając jedynie powietrza. Zacisnął je w pięść i na powrót pozwolił dłoni opaść.
Nie. Nie miał prawa..
Powieka lekko opadła, kiedy Grow wręcz w bezczelny sposób zaglądał do jego ust. Czuł dyskomfort, nawet zażenowanie, ale nie wyrwał się, posłusznie czekał, aż skończy. Nabrał nieco powietrza w płuca, smakując z ciekawością woni jasnowłosego. Była intensywniejsza, ale o wiele bardziej metaliczna niż do tej pory.
Pachniał śmiercią.
Gdy dotyk pomiędzy nimi został wreszcie przerwany przez jasnowłosego, Shion odwrócił się, przybierając poprzednią pozycję. Milczał. Jakby do samego końca nie był w stanie odnaleźć odpowiedniej odpowiedzi. Ale czy w tej kwestii w ogóle taka istniała? Wątpił.
Zamiast tego uniósł dłoń, i wsunął palce pod kosmyki, dotykając zgrubienia na skórze czoła. Zahaczył lekko paznokciami o nią.
- Zawsze nim byłem. - wreszcie się odezwał, przerywając tę uciążliwą ciszę. Został zdradzony przez najbliższych, a potem sam zaczął zdradzać. Najpierw Koty, potem Psy, potem znowu Koty. Stąpał po tej ścieżce, choć wielokrotnie próbował zmienić kierunek drogi. Czy było warto?
Hej, Shion. Czy było warto?
- Nie wiem. - odpowiedział szczerze, zabierając dłoń z napisu na czole.
- W tamtym momencie nie zastanawiałem się czy wato, czy nie. Nie myślałem nad konsekwencjami tego, co obie. - zmrużył delikatnie brew, jakby za wszelką cenę starał się wyrwać wspomnienia powpychane ciasno w umyśle.
- Nie wiem, po postu nie chciałem tego obić. Wiem, że za wszeką cenę nie chciałem im powiedzieć, gdzie was znaeźć. Jak dotrzeć. Jak was dować. Moje ciało same działało, nim umysł mógł cokowiek przeanaizować. Możiwe, że gdybym cokowiek im powiedział, zabi... zabi..i. za.. - syknął pod nosem, nie będąc w stanie wypowiedzieć tego słowa.
- Umałbym szybko i bezboeśnie. Możiwe. A może i nie. Nie wiem. - zadarł lekko głowę ku górze, zatrzymując wzrok na złączeniu sufitu, pajęczyny i ściany.
- Czy wato było? Nie wiem. Ae wiem, że tego właśnie chciałem. I po az piewszy w życiu nie brzydzę się samym sobą.
Misha- Świeża krew
Re: [ kwarantanna ☢ ]
Wyglądała na złą; cierpliwą, ale wściekłą; jak byk, którego w miejscu przytrzymuje ciasna zagroda. Nie spodziewała się, rzecz jasna, żadnej nici porozumienia; nie planowała, że ich pierwsza prawdziwa, osobista konfrontacja rozpocznie się rozlewem krwi, jakby oboje posiadali amunicję gotową zranić przeciwnika. Jednocześnie, mimo tej wiedzy, niecierpliwiła się i szybko zrozumiała dlaczego — nie chodziło w ogóle o Havoca; jego postać mogła być zastąpiona każdym innym człowiekiem z M3 — dyktatorem, aktorką, kwieciarzem. Seiji przywykła do rozmów o ludziach. Nie z nimi. Wywiady robiła coraz rzadziej, a nawet jeśli decydowała się na tę formę, była uzbrojona po zęby i pewna swego. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że rozmowa z Havocem bardziej podejdzie pod „zwykłą” pogadankę; a w tym Heihachiro doświadczenia nie posiadała.
Fotel stał się więc nagle mniej wygodny, a światło rozlewające po pokoju — zbyt ostre. Jadowicie zielone oczy przymrużyły się mocniej, nadając rudowłosej wygląd kogoś, kto zaczął się zastanawiać nad wyłożonym tematem.
— Czy czuję? — powtórzyła za nim, posłusznie niczym prymuska, która złapała najlepszą szansę na zaimponowanie oschłemu, wymagającemu wykładowcy i nie zamierzała wypuścić jej z rąk; jednocześnie nie miała zamiaru udzielać najkrótszej i najbardziej szablonowej odpowiedzi. Znała wartość dyskusji; pragnęła dłuższej, bardziej zażartej gry. — Tak, czuję — odparła, ale cisza jaka zapanowała zaraz po tym, kazała sądzić, że to nie koniec wypowiedzi. Nabierając wdechu zdawało się, że ma zamiar dołożyć do kwestii kolejne grosze, ale...
— Jesteś pewien, że nie mam wglądu w akta? — Dodanie tej krótkiej prowokacji nic jej nie kosztowało, a mogła mieć pewność, że Mike zrozumie aluzje. Bądź co bądź weszła tutaj jak do siebie — i nie był to pierwszy dom, który mimo wymyślnych zabezpieczeń nie stanowił dla niej kłopotu. Zachowywała się, jakby w kieszeniach miała pochowane same asy i choć często sromotnie przegrywała, finalnie wciąż wydostawała się z problemów bez zadrapań. — Ludzie w niebezpieczeństwie są największym zagrożeniem.
Wypadałoby się zaśmiać, ale ona zamiast tego zamilkła. Pochyliła się nieco do przodu, wpierając łokcie o uda i splatając ze sobą szczupłe palce.
— Pozwól, że posłużę się twoją terminologią.
Popatrzyła na niego w skupieniu, ale trwało to może sekundę. Warkot Halka zadziałał jak magnes. Źrenice przekierowały się na bok, by kątem oka mogła zerknąć ku leżącemu tuż obok czworonogowi. Formalnie jej twarz się nie zmieniła — blada i nieruchoma przypominała maskę; przypominała to, czym była w rzeczywistości. Pierwszy raz od kiedy sięgnąć pamięcią rozbawiony uśmiech nastolatki i skrzące się jak u lalki oczy przestały rozświetlać postać dziennikarki. Powaga dodawała jej lat, odjętych przez notoryczne wybuchy śmiechu i zbyt energiczne ruchy, ale teraz wprawny wzrok mógł dostrzec ten gwałtowny, chwilowy grymas pogardy, jakby na końcu języka miała słowa: „ty kurewski pchlarzu, sądzisz, że robi to na mnie wrażenie? Byłabym pierwsza by pociągnąć za spust”. Gryzła się w ten język tylko dlatego, że znała wartość tresury; bez wyraźnego polecenia rottweiler nie kiwnie ogonem.
— ... nie sądzisz?
— Niespecjalnie — przyznała od razu, przenosząc z powrotem całą uwagę na mężczyznę. — Nasze profesje mimo wszystko się różnią. To samo mięso, ale inaczej zdobywane. I ty, i ja znamy zagrożenie, jakie wiąże się z zawodem, ale biorąc pod uwagę formę zdobywania informacji — zastanówmy się, kto z nas jest bardziej podatny na wrogie ostrzały? Osoba, która żyje w cieniu, czy taka, której każdy może patrzeć na ręce? Chcąc wyeliminować kogoś twojego formatu, potencjalny morderca musi się nagimnastykować — dorwanie grafiku czy lokalizacji zakrawa o cud, jeżeli nie ma się dostępu do bardziej strzeżonych baz.
Pozwoliła sobie na cień uśmiechu, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy. Naprawdę jesteś tak próżny, by sądzić, że S.SPEC ukryje przede mną cokolwiek? — mówiło jej spojrzenie.
— Moje miejsce zamieszkania zapewne widnieje na co drugiej stronie z tanimi sensacjami. Poza tym dorwanie mnie to kwestia szybkości, a nie talentu czy intelektu. Wystarczy zjawić się tam, gdzie jakieś wydarzenie. Prawdopodobieństwo, że również tam będę, wynosi sto procent. Nie mniej, nie więcej.
Uniosła brew. „Rozumiesz?”
— Gdyby ktokolwiek chciał mnie dorwać, już bym nie żyła lub, co bardziej prawdopodobne, wiedziałabym, że ktoś na mnie poluje, bo pierwszy atak się nie udał. Nic takiego nie ma miejsca. Jestem świadoma zagrożenia równie mocno jak faktu, że póki co moje życie jest bezpieczne. Mike, oboje wiemy, że ja mogłabym robić za wabik, nie ty. Forma przynęty ma sens tylko wtedy, gdy ktoś może tę przynętę asekurować. — Jakby na potwierdzenie swoich słów rozplotła palce i jedną ręką machnęła w stronę Havoca, obejmując tym gestem jego wyprostowaną sylwetkę. — A ty? Poradziłbyś sobie, gdyby to ciebie wybrał na ofiarę? Ten człowiek nie jest głupi, a twoje zdrowie miejscami pozostawia wiele do życzenia. Niech będzie, nie atakuje przyszłych ofiar w domu, co każe sądzić, że albo wybiera osoby na chybił trafił i jest ponadprzeciętnie inteligentny, zważywszy na fakt, że mimo ataku nie pozostawia konkretnych śladów, albo jednak działa metodycznie. Nie jestem przekonana, czy nasz.... hm, nasz morderca zdobywał prywatne informacje na temat swoich Celów. Wiem natomiast, że tak czy inaczej jest przygotowany i robi wpierw jakiś rekonesans — działając pod wpływem impulsu nie zdołałby tak dobrze umykać władzy, nie wspominając o unikaniu kamer. Możemy więc założyć, że opcja z geniuszem jest dość... mało prawdopodobna. Gwałtownie działają wyłącznie jednostki pozbawione hamulców — a takie z ofiary na ofiarę rozpędzają się coraz bardziej, aż wreszcie zostawiają błąd za błędem. Gdyby nie umiał opanować instynktu, wpadłby lata temu. Tymczasem żyje na wolności. Jaką możesz mieć pewność, że ten seryjny zabójca nie dyszy ci teraz w kark? Jeżeli rzeczywiście będzie podnosił sobie poprzeczkę, lada moment znudzą mu się nastolatki. A przy dorosłych będzie się musiał popisać. Tym bardziej, jeśli wychodzi z podobnego założenia, co ty — że ciebie, wtyki S.SPEC, nie można objąć ochroną, ponieważ zakłóciłoby to rytm twojej pracy — zawyrokowała na koniec, wypuszczając powietrze spomiędzy zębów. — Twoją domeną jest krycie się w cieniu. Jeżeli ktoś pokroju naszego mordercy postanowiłby cię dorwać, twoja śmierć przeszłaby bez echa. Zaczęliby cię szukać dopiero po fakcie, Mike.
Fotel stał się więc nagle mniej wygodny, a światło rozlewające po pokoju — zbyt ostre. Jadowicie zielone oczy przymrużyły się mocniej, nadając rudowłosej wygląd kogoś, kto zaczął się zastanawiać nad wyłożonym tematem.
— Czy czuję? — powtórzyła za nim, posłusznie niczym prymuska, która złapała najlepszą szansę na zaimponowanie oschłemu, wymagającemu wykładowcy i nie zamierzała wypuścić jej z rąk; jednocześnie nie miała zamiaru udzielać najkrótszej i najbardziej szablonowej odpowiedzi. Znała wartość dyskusji; pragnęła dłuższej, bardziej zażartej gry. — Tak, czuję — odparła, ale cisza jaka zapanowała zaraz po tym, kazała sądzić, że to nie koniec wypowiedzi. Nabierając wdechu zdawało się, że ma zamiar dołożyć do kwestii kolejne grosze, ale...
— Jesteś pewien, że nie mam wglądu w akta? — Dodanie tej krótkiej prowokacji nic jej nie kosztowało, a mogła mieć pewność, że Mike zrozumie aluzje. Bądź co bądź weszła tutaj jak do siebie — i nie był to pierwszy dom, który mimo wymyślnych zabezpieczeń nie stanowił dla niej kłopotu. Zachowywała się, jakby w kieszeniach miała pochowane same asy i choć często sromotnie przegrywała, finalnie wciąż wydostawała się z problemów bez zadrapań. — Ludzie w niebezpieczeństwie są największym zagrożeniem.
Wypadałoby się zaśmiać, ale ona zamiast tego zamilkła. Pochyliła się nieco do przodu, wpierając łokcie o uda i splatając ze sobą szczupłe palce.
— Pozwól, że posłużę się twoją terminologią.
Popatrzyła na niego w skupieniu, ale trwało to może sekundę. Warkot Halka zadziałał jak magnes. Źrenice przekierowały się na bok, by kątem oka mogła zerknąć ku leżącemu tuż obok czworonogowi. Formalnie jej twarz się nie zmieniła — blada i nieruchoma przypominała maskę; przypominała to, czym była w rzeczywistości. Pierwszy raz od kiedy sięgnąć pamięcią rozbawiony uśmiech nastolatki i skrzące się jak u lalki oczy przestały rozświetlać postać dziennikarki. Powaga dodawała jej lat, odjętych przez notoryczne wybuchy śmiechu i zbyt energiczne ruchy, ale teraz wprawny wzrok mógł dostrzec ten gwałtowny, chwilowy grymas pogardy, jakby na końcu języka miała słowa: „ty kurewski pchlarzu, sądzisz, że robi to na mnie wrażenie? Byłabym pierwsza by pociągnąć za spust”. Gryzła się w ten język tylko dlatego, że znała wartość tresury; bez wyraźnego polecenia rottweiler nie kiwnie ogonem.
— ... nie sądzisz?
— Niespecjalnie — przyznała od razu, przenosząc z powrotem całą uwagę na mężczyznę. — Nasze profesje mimo wszystko się różnią. To samo mięso, ale inaczej zdobywane. I ty, i ja znamy zagrożenie, jakie wiąże się z zawodem, ale biorąc pod uwagę formę zdobywania informacji — zastanówmy się, kto z nas jest bardziej podatny na wrogie ostrzały? Osoba, która żyje w cieniu, czy taka, której każdy może patrzeć na ręce? Chcąc wyeliminować kogoś twojego formatu, potencjalny morderca musi się nagimnastykować — dorwanie grafiku czy lokalizacji zakrawa o cud, jeżeli nie ma się dostępu do bardziej strzeżonych baz.
Pozwoliła sobie na cień uśmiechu, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy. Naprawdę jesteś tak próżny, by sądzić, że S.SPEC ukryje przede mną cokolwiek? — mówiło jej spojrzenie.
— Moje miejsce zamieszkania zapewne widnieje na co drugiej stronie z tanimi sensacjami. Poza tym dorwanie mnie to kwestia szybkości, a nie talentu czy intelektu. Wystarczy zjawić się tam, gdzie jakieś wydarzenie. Prawdopodobieństwo, że również tam będę, wynosi sto procent. Nie mniej, nie więcej.
Uniosła brew. „Rozumiesz?”
— Gdyby ktokolwiek chciał mnie dorwać, już bym nie żyła lub, co bardziej prawdopodobne, wiedziałabym, że ktoś na mnie poluje, bo pierwszy atak się nie udał. Nic takiego nie ma miejsca. Jestem świadoma zagrożenia równie mocno jak faktu, że póki co moje życie jest bezpieczne. Mike, oboje wiemy, że ja mogłabym robić za wabik, nie ty. Forma przynęty ma sens tylko wtedy, gdy ktoś może tę przynętę asekurować. — Jakby na potwierdzenie swoich słów rozplotła palce i jedną ręką machnęła w stronę Havoca, obejmując tym gestem jego wyprostowaną sylwetkę. — A ty? Poradziłbyś sobie, gdyby to ciebie wybrał na ofiarę? Ten człowiek nie jest głupi, a twoje zdrowie miejscami pozostawia wiele do życzenia. Niech będzie, nie atakuje przyszłych ofiar w domu, co każe sądzić, że albo wybiera osoby na chybił trafił i jest ponadprzeciętnie inteligentny, zważywszy na fakt, że mimo ataku nie pozostawia konkretnych śladów, albo jednak działa metodycznie. Nie jestem przekonana, czy nasz.... hm, nasz morderca zdobywał prywatne informacje na temat swoich Celów. Wiem natomiast, że tak czy inaczej jest przygotowany i robi wpierw jakiś rekonesans — działając pod wpływem impulsu nie zdołałby tak dobrze umykać władzy, nie wspominając o unikaniu kamer. Możemy więc założyć, że opcja z geniuszem jest dość... mało prawdopodobna. Gwałtownie działają wyłącznie jednostki pozbawione hamulców — a takie z ofiary na ofiarę rozpędzają się coraz bardziej, aż wreszcie zostawiają błąd za błędem. Gdyby nie umiał opanować instynktu, wpadłby lata temu. Tymczasem żyje na wolności. Jaką możesz mieć pewność, że ten seryjny zabójca nie dyszy ci teraz w kark? Jeżeli rzeczywiście będzie podnosił sobie poprzeczkę, lada moment znudzą mu się nastolatki. A przy dorosłych będzie się musiał popisać. Tym bardziej, jeśli wychodzi z podobnego założenia, co ty — że ciebie, wtyki S.SPEC, nie można objąć ochroną, ponieważ zakłóciłoby to rytm twojej pracy — zawyrokowała na koniec, wypuszczając powietrze spomiędzy zębów. — Twoją domeną jest krycie się w cieniu. Jeżeli ktoś pokroju naszego mordercy postanowiłby cię dorwać, twoja śmierć przeszłaby bez echa. Zaczęliby cię szukać dopiero po fakcie, Mike.
Arcanine- NAZWA RANGI
Re: [ kwarantanna ☢ ]
To była akcja błyskawiczna. Jeszcze przed momentem wpatrywał się w niebo przecinane wstęgami ciągniętymi przez spadające gwiazdy; w następnej chwili schodził szybkim marszem wzdłuż zbocza, wsłuchując się w krótkie komendy towarzyszącego mu wojskowego. Noc była stosunkowo ciepła; a może tylko adrenalina rozszerzyła żyły i ociepliła organizm? Rūka odetchnął, wypuszczając gęsty obłok pary, który rozmył się przy jego policzku.
— Desert Eagle — rozbrzmiał głęboki baryton należący do Haruno Mikiego.
Kyōryū obejrzał się na mężczyznę i wyciągnął do niego dłoń. Zapytany, czy kiedykolwiek strzelał z takiego cacuszka, odpowiedział jedynie, że nie konkretnie z tego typu, ale przeszedł wszystkie wstępne egzaminy. Pominął, że wyłącznie teoretyczne. Przypinał ciężką kaburę do paska spodni, zastanawiając się, co właściwie wie o swojej nowej broni; prócz tego, że stanowiła idealny rekwizyt w kinematografii. W rzeczywistości była dość oporna, choć strzał wymierzony z bliskiej odległości rozwali łeb wroga na miazgę.
— O kurwa, straty są kolosalne. — Haruno podał chłopakowi latarkę. — To musi mieć pół kilometra... Może nawet więcej. Może cały. Spójrz.
— Rzeczywiście. — Rūka przyłożył urządzenie do twarzy i zaczął sondować teren. Pył tu i ówdzie migotał nad ziemią, wciąż nieopadły, jakby co chwila coś nowego obrywało się z tych części, które pozostały w pionie i wznosiło nowe tumany. — Na pierwszy rzut nie widzę zagrożenia.
— Kwestia czasu. Załóż to.
Odebrał maskę i przyłożył ją do twarzy. Mocny pas uciskowy wżynał mu się w potylicę, nad i pod uszami, ale i bez tego czuł dziwny ścisk, jakby nerwy w jego ciele były zbyt napięte.
— Skontaktuję się z centralą. Posiłki w drodze?
— Dwóch zwiadowców dociera właśnie do przeciwległego krańca wyrwy. Wsparcie wojskowe w drodze.
Kyōryū przeciągnął dłonią nad identyfikatorem, automatycznie uruchamiając urządzenie. Hologram nie szerszy niż 10 centymetrów i nie wyższy niż 8 zamigotał blado, po czym wypełnił się interfejsem. Rekrut dotknął opuszką palca przycisk kontaktujący z organizacją S.SPEC i kiedy ujrzał zielony punkt w rogu zegarka przekazał oficjalnie krótkie sprawozdanie.
Godzina 22:03. Mur graniczący z Taisei runął na długość mniej więcej kilometra. Aktualnie brak wrogich jednostek w zasięgu wzroku. Na miejscu oddział patrolujący. Wsparcie bojowe w drodze. Sytuacja priorytetowa.
— Desert Eagle — rozbrzmiał głęboki baryton należący do Haruno Mikiego.
Kyōryū obejrzał się na mężczyznę i wyciągnął do niego dłoń. Zapytany, czy kiedykolwiek strzelał z takiego cacuszka, odpowiedział jedynie, że nie konkretnie z tego typu, ale przeszedł wszystkie wstępne egzaminy. Pominął, że wyłącznie teoretyczne. Przypinał ciężką kaburę do paska spodni, zastanawiając się, co właściwie wie o swojej nowej broni; prócz tego, że stanowiła idealny rekwizyt w kinematografii. W rzeczywistości była dość oporna, choć strzał wymierzony z bliskiej odległości rozwali łeb wroga na miazgę.
— O kurwa, straty są kolosalne. — Haruno podał chłopakowi latarkę. — To musi mieć pół kilometra... Może nawet więcej. Może cały. Spójrz.
— Rzeczywiście. — Rūka przyłożył urządzenie do twarzy i zaczął sondować teren. Pył tu i ówdzie migotał nad ziemią, wciąż nieopadły, jakby co chwila coś nowego obrywało się z tych części, które pozostały w pionie i wznosiło nowe tumany. — Na pierwszy rzut nie widzę zagrożenia.
— Kwestia czasu. Załóż to.
Odebrał maskę i przyłożył ją do twarzy. Mocny pas uciskowy wżynał mu się w potylicę, nad i pod uszami, ale i bez tego czuł dziwny ścisk, jakby nerwy w jego ciele były zbyt napięte.
— Skontaktuję się z centralą. Posiłki w drodze?
— Dwóch zwiadowców dociera właśnie do przeciwległego krańca wyrwy. Wsparcie wojskowe w drodze.
Kyōryū przeciągnął dłonią nad identyfikatorem, automatycznie uruchamiając urządzenie. Hologram nie szerszy niż 10 centymetrów i nie wyższy niż 8 zamigotał blado, po czym wypełnił się interfejsem. Rekrut dotknął opuszką palca przycisk kontaktujący z organizacją S.SPEC i kiedy ujrzał zielony punkt w rogu zegarka przekazał oficjalnie krótkie sprawozdanie.
Godzina 22:03. Mur graniczący z Taisei runął na długość mniej więcej kilometra. Aktualnie brak wrogich jednostek w zasięgu wzroku. Na miejscu oddział patrolujący. Wsparcie bojowe w drodze. Sytuacja priorytetowa.
Arcanine- NAZWA RANGI
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach